Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na początku lat 90. ubiegłego stulecia na rockową scenę, zaludnioną przez pudle ociekające lakierem do włosów, wlała się muzyka grunge. Jej przedstawicieli, utożsamianych pokoleniowo z Generation X, charakteryzowały m.in. silna tendencja do introspekcji, potępienie konsumpcjonizmu i szeroko pojęta nieufność wobec instytucji państwowych. Muzycznie grunge łączył to, co najlepsze w heavy rocku, muzyce “alternatywnej" oraz folku, jednak o jego szczególnej wartości stanowili wokaliści, którzy nie tylko pisali szczere, bezpretensjonalne teksty, lecz w dodatku potrafili je genialnie zaśpiewać.
Tym, co wyróżniało wówczas Live, było nie tylko pochodzenie - w odróżnieniu od większości grunge’owców tworzących w mieście Seattle (stan Waszyngton) - mieszkali w stanie Pensylwania, lecz również silne inspiracje mistyczne, przejawiające się nie tylko w uduchowionej tematyce utworów, mocno “azjatyckich" liniach melodycznych, lecz przede wszystkim w niezwykłym, niemal natchnionym śpiewie wokalisty - Eda Kowalczyka, który z porażającą łatwością przechodził od pełnych słodyczy melizmatów do schizofrenicznego szeptu.
Po poprzednim albumie zespołu - “V" - na którym jawnie flirtowano ze współczesnymi praktykami studyjnymi (loopy, klawisze, instrumentalne traktowanie kolorowej ludności USA), na swej szóstej płycie Live powraca do korzeni. “Birds of Pray" to zatem nie tylko energetyczne rockowe hymny (“Heaven", “Life Marches On"), piękne ballady (“Run Away"), postpunkowe łojenie (“Bring the People Together") czy antywojenny song (“What Are We Fighting For"), lecz także teksty sytuujące się w rejonach poezji, silnie inspirowanej zarówno chrześcijaństwem, jak buddyzmem, stanowiące nie tylko zapis poszukiwania, lecz także odnalezienia Miłości, Łaski i Prawdy.
I choć “Birds of Pray" jest powrotem do lat 90. raczej w sensie brzmieniowym, niż dzięki osiągnięciu poziomu emocji znanych z genialnego albumu “Throwing Copper", dla fanów będzie to kolejna porcja “dobrej energii", zaś dla nabywcy zwabionego “singlowym" brzmieniem zespołu stanowić może początek przygody z jedną z najciekawszych kapel minionej dekady.