Łatwość kiczu

Z Jerzym Pilchem rozmawiają Krzysztof Burnetko i Michał Nawrocki

02.02.2003

Czyta się kilka minut

TYGODNIK POWSZECHNY: Czym jest kicz?
JERZY PILCH: Nie mogę powiedzieć, bym miał własną definicję tego zjawiska. Rzecz jest tak rozległa i występuje w tak rozmaitych obszarach rzeczywistości... Ale ze słowem „kicz” najsilniej kojarzy mi się określenie „łatwość”. Kicz to obszar tandety, która jest niezwykle łatwa i w ocenie, i w odbiorze.

W odbiorze czy w produkcji?
Kicz jest cechą rzeczywistości. Nie musi być przedmiotem wyprodukowanym. Dlatego niekoniecznie mieści się w obszarze estetyki. Istnieje masa kiczowatych zachowań i kiczowatych postaci. Kiczowate są też niektóre dzieła natury.

Czy istnieje coś takiego jak kicz uniwersalny? Czy też kicz zawsze jest uwarunkowany: geograficznie, kulturowo, historycznie, społecznie, medialnie?
Trudne pytanie. Najłatwiej rozstrzygnąć kwestię uwarunkowań historycznych: otóż kiczowatość jest zawsze odnoszona do teraźniejszości. Kicz jest związany z „dziś”. Bo to, co jest historyczne, przestaje być kiczem. Można uznać, że kategoria kiczu dotyczy co najwyżej naszego stulecia, a bezpieczniej: ostatnich 50 lat. Najlepiej widać to w modzie, gdzie tendencje najszybciej się dezaktualizuj ą - nim jeszcze staną się historycznymi, już są anachroniczne. A zatem najszybciej mogą być uznane za kiczowate.

Dla mnie anachroniczne - ale jeszcze nie historyczne - są lata 70., czyli epoka Gierka. Jeszcze niedawno jak widziałem w kronikach filmowych z tamtego okresu fryzurę Janka Tomaszewskiego: te baczki, ta grzywka ulizana, to mnie trzepało ze wstydu. Dziś ten kicz pokrył się już patyną. I go polubiłem.

Mówisz, że kicz jest zjawiskiem powszechnym. Ale czy nie jest to właśnie kwestia indywidualnego odbioru?
Nie ma kiczu jednostkowego czy grupowego. Kicz jest zjawiskiem z natury masowym. Stąd produkuje masowe wzorce, postawy itd. W kicz jest wpisana powszechność jego istnienia. Mówimy o Harlequinach - bo słowo to nie występuje w liczbie pojedynczej. Pojedyncze powieści uchodzące za kiczowate - że się spazmatycznie uczepię literatury - czyli „Trędowata” i „Przeminęło z wiatrem”, dwa klasyczne przykłady, rodzimy i światowy, również wywodzą się z pnia melodramatycznego. Mają liczne naśladownictwa i dalsze ciągi.

Sztuka i kicz

Czy dzieło słabe jest tym samym co dzieło kiczowate?
Nie. Słaba sztuka to jedno, a kicz drugie. Słaba sztuka jest błędem w sztuce. Kicz natomiast z natury nie chce być dobrą sztuką. I o tym nie wie. Jak ktoś odrabia słynnego jelenia na rykowisku, to w ogóle nie marzy, żeby narysować dobry obraz albo żeby dać realistyczny obraz jeleni pijących wodę.

Kicz jest czymś, co chce schlebiać jak najszerszym rzeszom ludzi, którzy mają łatwe wyobrażenie o sztuce. Wyobrażenie to jest zwykle wzięte z dzieciństwa i opiera się na mechanizmie bajki. Chodzi o to, żeby coś fajnego zdarzyło się w innym, niecodziennym świecie - niezwykłym, ale równocześnie pełnym bezpiecznej harmonii. Harmonia, owszem, jest chwalebną cechą w sztuce, ale kiedy jest za łatwa, okazuje się kiczem.

Klasycznym przykładem kiczu w dzisiejszej kulturze masowej są seriale latynoskie. Ktoś mógłby dowodzić, że są zanurzone w jakichś wzorcach mitologicznych... Ale może nie róbmy tego rodzaju psychoanalitycznych analiz? Powiedzmy po prostu, że to jest łatwe, banalne, proste - i wzięte z bajki, z innego, jakby lepszego, świata. Zwróćcie uwagę, że u tych Latynosów wszyscy, zwłaszcza panienki, są na dodatek piękni. I wszyscy grają metodą aktorską sprzed Stanisławskiego. Ten styl gry jest świadomy: seriale są produkowane dla takiego widza, który chce, żeby to, co widzi na ekranie, było krystalicznie czytelne. Nie prawdziwe, ale czytelne. Kicz nie chce realizmu. W kicz wpisana jest karykatura, bo karykatura jest łatwa.

A co się stanie, jeżeli w taki masowy obieg wchodzi dobre, w żadnym wypadku nie kiczowate dzieło? Kiedy książka, którą trudno zrozumieć przeciętnemu odbiorcy, zaczyna się nagle - choćby dzięki reklamie - świetnie sprzedawać? Weżmy Twoją powieść „Pod Mocnym Aniołem” - lektura to niełatwa, a sprzedała się w ogromnym nakładzie. Została umasowiona.
W tym przypadku zadziałała Nagroda Nike - potężny mechanizm promocyjny. Ba, okazuje się, że jest on skuteczny nawet w przypadku czegoś tysiąc razy bardziej hermetycznego niż ta powieść, bo tomiku Staszka Barańczaka „Chirurgiczna precyzja”, który nawet dla konesera poezji jest koneserski z punktu widzenia sztuki językowej.

Moja książka w formie literackiej mówi o ważnym i rozległym problemie - na pewno w skali w polskiej, a może i światowej. Zawsze powtarzam, że gdyby wszyscy pijacy czytali książki, to ja bym miał milionowe nakłady. Ale niestety jest to branża, gdzie nawet etykietki już się przestaje czytać, co akurat pamiętam, bo też przecież nie czytałem. „Pod Mocnym Aniołem” jest więc przykładem nietrafnym.

Czy kicz musi być związany z, umownie mówiąc, ludem? Może mogą mu ulec również, znowu mówiąc umownie, elity?
Elita jest zawsze formą kostiumu. Więc nawet jak ktoś się przebierze w elitarne szatki, a ma łatwe upodobania, to sięgnie i po kicz. Bo kim jest człowiek obcujący z kiczem? To osobnik, któremu się podoba najprostsza tandetna muzyka disco polo, który lubi kolorowe obrazki na ścianach, który czyta te Harlequiny. Który idzie na łatwiznę.

W Polsce kwitnie przemysł rozmaitych gadżetów religijnych: świecących figurek Matki Boskiej itp. Korci zapytać: czy Pan Bóg lubi kicz?
Lubi, jak widać.

A może taki kicz jest pożyteczny? Pod jego wpływem ludzie niekoniecznie zaczną czytać teologiczne rozprawy, ale może przynajmniej nie ukradną sąsiadowi kury...
Naturalnie wyobrażalne jest, że kicz może dać początek ścieżce, która zaprowadzi do wartości wysokich. Można sobie wyobrazić czytelnika, który przeczyta jakąś tandetną pozycję z serii Harlequin i przez to zainteresuje się książkami w ogóle.

I z czasem dojdzie do lektury Joyce'a. Ale nam chodzi o sytuację, w której poprzez obcowanie z kiczem człowiek staje się lepszy.
Z tym jest problem. Weźmy przykład przemysłu związanego z Papieżem. Zyje-my w epoce Jana Pawła II. Jest to, na szczęście, epoka fotografii i przekazu telewizyjnego. W związku z tym wizerunki Papieża to głównie fotografie, które mają w sobie element obiektywizmu. Prócz nich istniejejednak rzeczywiście niebywała inwazja papieskich gadżetów: baloników, figurek, popiersi. Tu właśnie pojawia się niebezpieczeństwo: że estetyka tych przedmiotów jeśli nie przesłoni, to zinfantylizuje wielkie rzeczy głoszone przez Jana Pawła II, całą doniosłość jego misji. Kłopot w tym, że na takie przedmioty jest koniunktura.

Pewne jest jedno: nawet jeśli ktoś sobie powiesi taki obrazek na ścianie i nawet jeśli faktycznie dzięki temu stanie się lepszym człowiekiem, obrazka to nie uszlachetni. Bo, co ważne, kicz, nawet jeśli skłania do dobra, nie przestaje być kiczem. Wiszące w kuchniach na wsi makatki z hasłami typu „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”, nie przestają być kiczami, pomimo że większość wzorców życia przez nie zalecanych jest nader chwalebna.

Jest i inny wymiar związku kiczu z etyką - ten z wiersza „Potęga smaku” Herberta, gdzie poczucie estetyki i wynikająca z niego negacja kiczu jest gwarancją właściwego wyboru moralnego. Czy poczucie piękna rzeczywiście może pomóc zachować twarz?
Sam Herbert jest dowodem tej tezy. Siła „Potęgi smaku” polega na tym, że mówi ona o Herbercie i jego paru przyjaciołach. Przesłanie brzmi: gdyby ich piękniej kuszono, może by weszli w komunizm. Oczywiście do końca nie wiem, na ile jest to gra z czytelnikiem, a na ile ironia. Ale historia jest przekonująca. Kiczowatość i szpetota może nie bywają w takich sytuacjach argumentem podstawowym, ale mogą być argumentem rozstrzygającym. Nie było najważniejsze, że komuniści źle mówili po polsku i ohydnie wyglądali, lecz okazało się to rozstrzygające. A jak coś jest rozstrzygające, to jest ważne.

Big Brother jako metr z Sevres

Sergiusz Kowalski zwrócił uwagę, że o ile jeszcze niedawno kultura kiczowata, niższa była pomostem do kultury wysokiej, bo ta uchodziła za wzór i ideał, teraz takiej możliwości już nie ma. Bo od - symbolicznie mówiąc - programów typu Big Brother przestała istnieć jakakolwiek hierarchia. Więcej: to kiczowate zachowanie - bo do tego sprowadza się ten program i jego uczestnicy - stało się wzorem i ideałem.
Chodzi o to, że Big Brother jest wzorcem dla dzisiejszej kultury?

Chodzi o to, że Big Brother stał się metrem z Sevres. Ludzie nie traktują Big Brothera jako takiego sobie produktu telewizyjnego, ale wyznacznik kultury jako takiej. Próbują zachowywać się jak jego bohaterowie, mówić ich językiem - i uznają to za szczyt gustu, gwarant sukcesu.
Nie ma co udawać: coś jest na rzeczy. Takie przesunięcia biegunów to efekt ostatnich 20 lat - proces dokonał się więc błyskawicznie.

Naturalnie: czas robi swoje. Czym innym były powieści Balzaka wtedy, kiedy on je pisał, a czym innym w XX wieku. Kiedy wynaleziono kino, nie trzeba było już pisać tak, jak dawniej. Wyobraźmy sobie, że obecnie zjawia się ktoś o talencie Tołstoja i pisze powieść taką jak „Anna Karenina”. Nie ze-chcemy przeczytać tak zrobionej książki: z - dajmy na to -dokładnym opisem sukni Anny. Oczekujemy czegoś innego. Zwierciadło kiedyś chodzące po gościńcu, zeszło z niego i polazło na bardzo wąską ścieżkę.

Kultura masowa stała się samodzielnym bytem. Funkcjonuje tylko dla siebie.
T
ak wychodzi. Można by się wysilić na kiczowaty wniosek, że Big Brother wyznaczył koniec. Jak ten cały Fukuyama ogłosił koniec historii, my ogłosimy koniec kultury. Tyle że może nie warto przesadzać? Bo jednak jest wciąż jak u wspomnianego Herberta. On nawet w czasach mrocznego tota-lu przypominał, że istnieje na świecie wysoka sztuka: jest Beethoven, jest Tomasz Mann, paru innych. I nie ma ludzkiej siły, która zmusi go do czytania „Krótkiego kursu historii Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików)”. Teraz w demokracji nikt nikogo do niczego nie zmusza. Tym bardziej każdy może powiedzieć: nie ma ludzkiej siły, która mnie zmusi do obcowania z Big Brotherem.

Możemy nie oglądać programu Big Brother, wsłuchiwać się w Beethovena i czytać Joyce 'a, ale co ma zrobić ktoś, kto nie wie, że jest taki Beethoven i taki Joyce, bo epatuje się go Big Brotherem i jego pochodnymi?
Mam przeświadczenie, że ten, kto ma wiedzieć, że istnieje Beethoven, jednak się o nim dowie. A tych nieszczęśników od Big Brothera nie ma co obarczać, że są przeciwko Wyspiańskiemu.

Dla rozległych rzesz zespół „Ich troje” gra świetną muzykę. Więcej: w pełni zaspokajającą ich potrzeby. Oczywiście, potrzebom tym nie ma co schlebiać. Ale nie warto tego demonizować: to nie jest podstawowy elektorat muzyczny. Tego towarzystwa się nie przeanie-li. Wszak ludzkość jest skażona od samego początku - również estetycznie. Większość ludzi woli rzeczy łatwe od trudnych.

Lecz jeśli na przykład w telewizji - podstawowym dziś medium - najważniejsza jest tzw. oglądalność, a coraz większa rzesza lubi oglądać Big Brothera, program będzie w coraz większej mierze nastawiony na tego rodzaju produkcje. Miejsce dla tych od Beethovena będzie się kurczyć.
Edukacja bez telewizji jest lepsza i skuteczniejsza. Pokolenia, które chowały się bez telewizora, jakoś prędzej dochodziły do szlachetnej sztuki. Pamiętam jeszcze resztki tego szlachetnego świata, w którym dzieci uczyły się i kształtowały wyobraźnię przez lekturę bajek i chodzenie na nabożeństwa do kościoła. Ze szlachetną sztuką, bo ze słowem pisanym, obcowały po prostu od początku. Ale do tych czasów niewinności się nie cofniemy, bo telewizji w powietrze wysadzić się nie da. Fakt: telewizja ma potworną moc rażenia. Z drugiej strony najwrażliwsze jednostki z nowych generacji mają możność obcowania z tym, do czego ja i moi rówieśnicy nie mieliśmy dostępu. Być może to jest w niektórych przypadkach szansa na rozwój? Wierzę w dobór naturalny w kulturze.

Banalizacja wartości

Czy kiczem nie są też wszystkie postawy skrajne?
To ciekawe. Choćby hasło „Polska dla Polaków” - to niewątpliwie kiczowate stanowisko. Zresztą pewnie nie przez przypadek wszystkie systemy totalitarne lubowały się w kiczowatej sztuce.

A może jest tak, że ocena tez, sądów, wypowiedzi zależy od tego, kto je formułuje? Ze w ustach jednych są kiczowate, ale kiedy wygłosi je ktoś inny - szlachetnieją? Jeśli te same ciuchy włoży osobnik uznawany za prostaka i ktoś kwalifikowany jako artysta, w pierwszym przypadku pojawi się ocena: ale kicz, a w drugim: ależ nowatorstwo! Zatem: czy kicz jest wartością stałą?
W czasach mojej młodości literackiej w jednym z licznych turniejów poetyckich, nie pamiętam jakim: o lampkę górniczą albo o jakiś wałbrzyski złoty laur, ktoś przysłał na konkurs mało znany liryk Słowackiego jako swoje dzieło, a jurorzy przyznali mu II miejsce. Wydało się, nazwisko zwycięzcy zatajono. Slogan „dogadamy się jak Polak z Polakiem” był dla mnie normalnym powiedzeniem, którego używa każdy. Ale kiedy w określonym miejscu i określonym czasie wypowiedział je Lech Wałęsa, przeszło do historii. Tyle że kiedy autorytet wygłasza racje kiczowate, to się zwyczajnie kompromituje. Banał w ustach intelektualisty po-zostaje banałem, choćby otoczeniu wydawał się myślą wielką i szlachetną.

Ale jest i inne niebezpieczeństwo: wielkie prawdy mogą być banalnie, czyli kiczo-wacie interpretowane. Wprawdzie wtedy -jako łatwiejsze - przyswoją je większe masy, ale przecież równocześnie myśl ta staje się uproszczona. Tak bywa choćby z odbiorem nauczania Jana Pawła II w Polsce. Mamy szczęście żyć w epoce Karola Wojtyły, ale naszym nieszczęściem jest to, że sobie tego nie uświadamiamy. Tragiczne jest zaś to, że Papież - jako ten, kogo tak kochają Polacy - uruchamia czasem postawy kiczowate. Bo postawy kiczowate w ogóle łatwo w masach uruchomić.

Pojawiają się więc, po pierwsze, oszalali pseudokrytycy, którzy twierdzą, że Karol Wojtyła największym poetą XX wieku jest. To mechanizm kiczowaty. Karol Wojtyła to był ciekawie władający piórem ksiądz. Fakt, że został Papieżem, automatycznie wyzwolił w ludziach potworną egzaltację. Jeden Miłosz zauważył, że w przypadku Wojtyły najważniejsze jest to, że jego pisarstwo estetyczne: uprawianie fikcji literackiej, poezji, zaowocowało encyklikami, które są i ważnymi tekstami, i wysoką literaturą. Tyle że właśnie encykliki mało kto czyta. Bo one są już tym zwierciadłem poza gościńcem, po które sięgają tylko elity.

W masowym zaś wizerunku Papieża pojawiają się oznaki religijności bajkowej, w której zresztą Polacy się specjalizują. W odbiorze znacznej części głęboko religijnych ludzi jest on kimś w rodzaju iluzjonisty Bożego. To oczywiście wynika z polskich cech narodowych.

Historia ostatnich dziesięcioleci skazuje Polskę na istnienie w sferze promieniowania kiczu. To obszar cudowności: wyzwolenie, Okrągły Stół, rewolucja bez wystrzału i zbitej szyby. Ten naród utwierdzony jest w przekonaniu, że znajduje się pod specjalną opieką Matki Boskiej, Pana Boga itd. W związku z tym oczekuje, że, na przykład, do Unii Europejskiej wejdzie na specjalnych prawach i bez spełnienia kryteriów obowiązujących inne narody - te niewybrane.

Jak się bronić przed kiczem?
Tak jak sugerował Herbert: nie ma ludzkiej siły, która skłoni mnie do czytania „Krótkiego kursu historii WKP(b)”. My możemy powiedzieć: nie ma ludzkiej siły, która skłoni mnie do słuchania Radia Maryja.

Inna sprawa, że to trudne. Jesteśmy na tyle dużymi chłopcami, że w takiej telewizji możemy oglądać wiadomości oraz mecze - i tyle. Ale młode pokolenie, łakome atrakcji, jest poddane silnej presji. Trudno nie odwiedzać supermarketów, które same w sobie są piramidami życia kiczowatego. Trudno przejść suchą stopą przez tę rzeczywistość, żeby się nie umoczyć. Zwłaszcza w Polsce, która jest, jak to się mówi, młodą, wilczą demokracją i gdzie szerokie rzesze wciąż pamiętają stary reżim, w którym nie było po prostu nic. Moja matka zbierała za PRL worki foliowe, których wtedy też nie było. Zostało jej to do teraz. Jak jej mam wytłumaczyć, że torba od Tatiego to znak nikczemności, kiczu i ubóstwa?

Ameryka jest starszą demokracją, a też hołduje kiczowi.
Demokracja jest tam starsza, ale kraj młodszy... A może kicz jest cechą wielkich społeczeństw? W każdym razie jest lepiej widoczny w dobrobycie i w społeczeństwie rozwiniętym niż w biednym. W 1974 roku pierwszy raz w życiu byłem na Zachodzie, w Londynie. I miasto to zrobiło na mnie po części wrażenie kiczowatego - właśnie przez to, że wyjechałem ze świata pozbawionego reklam. Bo Londyn był zasłonięty reklamami: czcigodne, stare budowle przykryto reklamami piwa. Robiło to wrażenie tandety i było tandetne. Teraz tak samo jest w Polsce. Sukiennice się ukruszyły pod ciężarem reklamowego baneru. Przyszły ba-nery, czyli tandeta - i zburzyła Sukiennice.

Estetyka niedoboru

W biedzie jest mało miejsca na estetykę i wszelkiego rodzaju przyjemności, nawet te najprostsze. W efekcie jest też mniej miejsca na kicz.

Może jest jednak na odwrót: brud przykrywa się jakąś makatką, a żądza życia w lepszym świecieprzy równoczesnym braku możliwości, czyli pieniędzy, powoduje, że tandetę, podróbkę, dres niby-z-Adi-dasa uznaje się za wartość?
Jedna makatka nie czyni kiczu. Kicz czynią supermarkety, wielkoprzemysłowe społeczeństwa, sto programów w telewizji, z których 99 to kicz i Big Brother. Kiedy nie było telewizji, nie było też Big Brothera. Kicz jest cechą dobrobytu, wtedy jest widoczny i mocny.

A czy za biednej PRL kiczem nie był choćby pochód 1-majowy?
To był kicz ideologiczny. Wizerunki Ludwika Waryńskiego czy działaczy ruchu robotniczego, które nosiło się w pochodach... bo już z portretem Gierka jest inaczej: w ogóle nie wiadomo, co to było, to było poza estetyką. W 1979 r. pojechałem do Związku Radzieckiego. Były tam wszędzie potworne ilości pomników Lenina. Kiedy w końcu wszedłem do mauzoleum, to mi się wydawało, że oryginał jest najsłabszy.

A jak ideologia wpływała na urządzenie mieszkania? Tak, że mogłeś kupić tylko tę szafę, która akurat była w sklepie. Jeżeli w ogóle była. Nawet, jak mogłeś po znajomości załatwić sobie meble, to też wielkiego wyboru nie było, bo fabryka produkowała ledwie parę wzorów. Panowała estetyka niedoboru - więc nie było żadnego kiczu. Była zwyczajna bieda. Wbrew pozorom total nie produkował kiczu, produkował idee.

W literaturze jakiś kicz produkował... Sam się na mówionym „Na Głosie” wyśmiewałeś z takich produkcji.
Owszem, w literaturze produkował. I w filmie. Ale to nie było trwałe. Po prostu: w PRL nie było jak produkować kiczowatego wzorca. Nie dało się powiedzieć: „ubierajcie się tak i tak”, bo w ogóle nie było się w co ubrać.

Po tej pustce pozostał widoczny do dziś głód wszystkiego. Stąd podziw dla supermarketu, gigantycznej piramidy dobra wszelkiej maści. I kiczowate życie towarzyskie nowej Rzeczypospolitej. To wielki temat: promocje książek, wizyty gości zagranicznych, koncerty. Ja na takich imprezach nie bywam, nie umiem tego nawet oszacować, ale czuję, jak to wygląda.

*

Jest więc źle czy nie najgorzej?
Ja bym nad tym wszystkim za bardzo nie bolał. Istnieje kultura Big Brothera, ale ona w sensie masowym nie ma alternatywy. Natomiast kultura wysoka będzie bardziej elitarna, węższa w oddziaływaniu, ale pewnie przez to mocniejsza. Za peerelu wysokiej literatury w księgarniach w ogóle nie było. Nie było niczego: dobrych powieści i esejów, nie było Miłosza, Gombrowicza, Tomasza Manna. Nie było też dobrej literatury popularnej, pod którą teraz uginają się stoły.

Dlatego żyję w poczuciu, że to bogactwo, które przyszło jeszcze za mojego życia, niekoniecznie jest źródłem straszliwych mąk i udręk. A jak człowiek będzie chciał wybrać coś dobrego, to wybierze.

JERZY PILCH (ur. 1952 w Wiśle) jest prozaikiem i publicystą. Ukończył polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego pierwszą książką był tom opowiadań „Wyznania twórcy pokątnej literatury erotycznej” (Londyn 1988, nagroda Fundacji im. Kościel-skich), następnie wydał m. in. powieści „Spis cudzołożnic. Proza podróżna” (Puls 1993), „Inne rozkosze” (wydawnictwo a5 1995), „Tysiąc spokojnych miast” (Puls 1997) i „Pod Mocnym Aniołem” (Wydawnictwo Literackie 2000, nagroda Nike 2001) oraz zbiory felietonów „Rozpacz z powodu utraty furmanki” (Znak 1994), „Tezy o głupocie, piciu i umieraniu” (Puls 1997), „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (WL 1998) i „Upadek człowieka pod Dworcem Centralnym” (WL 2002). W latach 80. występował na spotkaniach krakowskiego pisma mówionego „Na Głos”, w latach 90. w redakcji „TP”, stały felietonista naszego pisma; od 1999 w „Polityce”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 5/2003