Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie mógł się mną nacieszyć. Układał mnie na swoim przedramieniu, a potem godzinami nosił i przytulał. Może mój tata – pilot wojskowy, Arkadiusz Madej – przeczuwał, jak blisko jest dzień, gdy ostatni raz poderwie swój samolot?
Nie pamiętam głosu taty ani czy nosił mnie „na barana”. Miałem niecałe dwa lata, gdy pojechał na poligon 33. Powidzkiej Bazy Lotnictwa Transportowego, wystartował samolot od ćwiczebnego lotu i już nie wrócił do domu. Zostały mi po nim jego buty: żółto-beżowe „trapery”. Mam zdjęcie, jak wkładam w nie swoje stopy, gdy mam półtora roku. I drugie: gdy jako dwunastolatek staję w nich na Giewoncie.
Dorastałem w świecie, w którym zadania taty wypełniała mama. To z nią jeździłem na wycieczki i grałem w piłkę nożną. To ona ciężko pracowała, liczyła przed wydaniem każdy grosz i zapełniała mi dni zajęciami. Miałem już 11 lat, gdy znalazła nową miłość, a ja prawdziwego przyjaciela.
„Lotnicze geny” mam. Jestem z zawodu technikiem awionikiem. Robię też licencję pilota szybowcowego. Ale swoją przyszłość wiążę z ekonomią. Zacząłem studia na kierunku finanse i rachunkowość w języku angielskim na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego.
Nie podjąłbym tak ważnych decyzji bez Fundacji Dorastaj z Nami i jej darczyńców. Wspierają mnie od sześciu lat. To dzięki nim psycholog pomógł mi uporać się ze stratą taty i otrzymałem korepetycje z matematyki i języka angielskiego, aby dostać się na uczelnię. ©