Łącznik

Modli się po hebrajsku, przyjaźni z imamem, a w piątek w kipie i koloratce wchodzi do synagogi. Ks. Piotr Żelazko odkrywa w Izraelu Franciszkowy Kościół.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Ks. Piotr Żelazko w kaplicy swojego kościoła parafialnego w Beer Szewie, sierpień 2018 r. / MOTI MILROD
Ks. Piotr Żelazko w kaplicy swojego kościoła parafialnego w Beer Szewie, sierpień 2018 r. / MOTI MILROD

Zaledwie początek wiosny, poranek, a tu już 30 stopni w cieniu. Ziemia jest sucha, powietrze stoi w miejscu, nienawykła do pustynnego powietrza skóra Europejczyka napina się i swędzi. Kościół parafii św. Abrahama w Beer Szewie na pustyni Negew nie odróżnia się wyglądem od pozostałych skromnych domów w okolicy. Z tyłu budynku w sporym ogródku gospodarz, proboszcz Piotr Żelazko, urządził na czas pandemii mały ołtarz. Zadbał o ogród: trawnik, kwiaty, palmy, w jego centralnym punkcie – zwieńczone krzyżem – kaktusy i sukulenty. Parafialne zwierzęta: suczka Szeleg (hebr. śnieg) i kocica Bianka, obie uliczne znajdki, przechadzają się wśród roślin, zgrabnie omijając kłujące zasieki. Podczas mszy siadają przy ołtarzu i leniwie rozglądają się dookoła.

Ks. Żelazko: – Dbanie o ogród w tej pustynnej ziemi jest trudne. Czasem się złoszczę: znowu te chwasty! Dopiero po czterdziestce zrozumiałem, że ich obecność, wyciąganie, ranienie się nimi, brudzenie rąk – to doświadczenie duchowe. Czasem pielęgnuję roślinę, a ona z dnia na dzień umiera. Inną trochę ignoruję, a potem wydaje najlepsze owoce. Wiele się z tego nauczyłem o duszpasterstwie: tu Bóg jest najważniejszym czynnikiem, nie wszystko zależy ode mnie.

Biografia proboszcza Żelazki, rocznik 1976, jest pełna sprzeczności. Ksiądz niby polski, ale w parafii w Kamieniu Pomorskim spędził tylko rok. Wysłany na studia do Rzymu, stamtąd na doktorat do Jerozolimy, życia w polskiej parafii więcej nie uświadczył. Niby Europejczyk, ale w pustynny krajobraz Negewu wpisuje się doskonale, czuje lokalne niuanse, świetnie mówi w lokalnym języku. Niby ksiądz katolicki, ale modli się po hebrajsku, przyjaźni z imamem, a w piątek – w kipie i koloratce – wchodzi do synagogi.

I to się na razie nie zmieni, bo w styczniu ks. Żelazko oficjalnie przestał być księdzem diecezji szczecińsko-kamieńskiej i został przeniesiony do patriarchatu łacińskiego. Ucieszył się, że będzie mógł kontynuować plany duszpasterskie. Zasmucił – bo decyzja oznacza, że do Polski już nie wróci. Chciałby być bliżej mamy. Z powodu pandemii po raz ostatni widział się z nią półtora roku temu.

Młodsza siostra judaizmu

Nie była zachwycona, gdy po maturze zdanej w niemieckim liceum tuż przy granicy polsko-niemieckiej zdecydował się na seminarium. Chciała, by założył rodzinę. Dla świętego spokoju poszedł na studia, zaliczył rok filozofii, ale tylko utwierdził się w powołaniu. Wstąpił do seminarium. Mama przyjechała w odwiedziny dopiero na trzecim roku, przed obłóczynami. – Od tego czasu jest dumna i wspierająca – mówi ks. Żelazko.

Po studiach w Rzymie został wysłany na doktorat do Jerozolimy, gdzie spędził sześć lat. W 2014 r. objął parafię katolicką w Beer Szewie.

Katolicy języka hebrajskiego są częścią patriarchatu łacińskiego Jerozolimy. Fakt, że ich wikariusz jest ordynariuszem, sprawia, że są odrobinę niezależni, także finansowo. Jest ich dzisiaj około 650, a ich wspólnoty znajdują się w pięciu miejscach na mapie Izraela: w Jaffie, Hajfie, Tyberiadzie, Jerozolimie i Beer Szewie. Jednym z punktów programowych tej grupy jest budowanie mostów między judaizmem i chrześcijaństwem.

Każda ze wspólnot jest nieco inna – ta w Beer Szewie łączy katolików z całego świata: Europejczyków, Amerykanów, Hindusów, Arabów, uchodźców z Afryki: Erytrei czy Beninu. Wspólnota jest niewielka, ale jej specyfika sprawia, że praca ks. Żelazki wykracza poza standardowe obowiązki proboszcza.

– Rozumiem tęsknotę ludzi za księdzem, w którym jest mniej z urzędnika, a więcej z przyjaciela. U nas to możliwe – parafia liczy zaledwie 120 osób. Uczą mnie, że to ja jestem bardziej dla nich. Wszystko by się rozeszło, gdybym ciągle ich nie próbował łatać, sklejać.

Z niemal każdym jest w bliskim kontakcie. Starszych parafian wozi po lekarzach, robi zakupy; przyjezdnym nieznającym języka pomaga w sprawach urzędowych. Wspiera lokalną organizację pomagającą uchodźcom z Erytrei czy Sudanu. Od lat z parafialnych datków utrzymuje starszą niewidomą uchodźczynię z Beninu, która w poszukiwaniu pomocy przedarła się do Izraela przez Synaj. Odpruwa metki z hebrajskimi napisami z ubrań, których zbiórkę organizuje na rzecz Syrii czy Gazy.

– Przez dłuższy czas patriarchat, w większości przecież arabski, nie zdawał sobie sprawy z tego, że nasz Kościół jest hebrajskojęzyczny. Powoli oswajaliśmy ten temat, rozmawiając w tym języku podczas zebrań, modląc się. Dziś jest znacznie lepiej, relacje się ociepliły – ale nadal, gdy na święto niepodległości ozdabiam samochód flagą Izraela, we wschodniej Jerozolimie na furcie klasztoru arabskiego upominają mnie: padre, lepiej to ściągnij. Robię to. Praca w patriarchacie łacińskim jest specyficzna.

Armia Boga

Nic dziwnego, że chrześcijanie w izraelskiej armii to tutaj temat delikatny. Nie dla armii, która swoją różnorodność wykorzystuje PR-owo, lecz dla samych chrześcijan – których znaczną część tutaj, na Bliskim Wschodzie, stanowią Arabowie.

Ks. Żelazko został właśnie wybrany jako duchowny świata chrześcijańskiego do kontaktu z armią. Zastrzega, że za wcześnie, by mówić o duszpasterstwie, ale dla chrześcijańskich żołnierzy już sam fakt powołania takiej osoby oznacza zmiany.

– Do tej pory mieli prawo do wolnego w czasie chrześcijańskich świąt. Ale teraz armia postanowiła uporządkować i skodyfikować ich przywileje. Zostałem poproszony o stworzenie listy świąt katolickich, protestanckich i prawosławnych tak, by ich liczba mniej więcej pokrywała się z liczbą świąt żydowskich. Ponieważ tych drugich jest w kalendarzu więcej, nasi chrześcijańscy żołnierze dostają teraz urlop podczas świąt, które normalnie nie są nawet dniami wolnymi od pracy – śmieje się Żelazko.

Każdy żołnierz-chrześcijanin ma w ciągu dnia dodatkowy kwadrans na modlitwę, a także zwolnienie ze służby w niedzielę, by móc dotrzeć do najbliższego kościoła lub na osobistą modlitwę. Żołnierze mają też możliwość spotkania się z duchownym na spowiedź czy rozmowę. Każda prośba z armii kierowana jest najpierw do ks. Żelazki, który kontaktuje zainteresowanych z odpowiednim duchownym. Armia przygotowuje właśnie ulotki informacyjne dla chrześcijańskich żołnierzy, by wiedzieli, co im przysługuje. O współpracy z rabinem z ramienia armii wypowiada się ciepło. – Rabin widzi potrzebę mojej funkcji. Pracujemy niezależnie od pory dnia czy nocy i bardzo się lubimy – mówi ksiądz.

Rozpoczął już przygotowania do pierwszego „dnia żołnierza” – spotkania członków armii z ludźmi Kościołów chrześcijańskich. Będzie mógł w nim wziąć udział każdy żołnierz, niezależnie od wyznania. Armia zapewnia też logistykę i wyżywienie. Na razie zapisało się 50 osób.

Ta przełomowa decyzja armii Izraela powinna ucieszyć chrześcijański świat, tak jednak nie jest, a nowa pozycja księdza Żelazki jest utrzymywana we względnej tajemnicy. Nie tylko z uwagi na większościową pozycję Arabów.

– Armia wybrała mnie na przedstawiciela świata chrześcijańskiego. Z jej punktu widzenia ważne jest, że jestem chrześcijańskim duchownym, ale nie każdy duchowny prawosławny czy protestancki zgodzi się z moim przywilejem reprezentowania ich głosu. Temat walki o wpływy między kościołami chrześcijańskimi w Ziemi Świętej jest obecny od zawsze i bardzo delikatny. To nie jest mój poziom negocjacji, tym zajmą się teraz wyżsi rangą. Temat nie był jeszcze poruszany na zebraniu ordynariuszy patriarchatu łacińskiego, dlatego – zanim się to stanie – nie rozgłaszamy tego po całej wspólnocie.

Rozsądni idealiści

Rabin Michael Graetz, przyjaciel i współpracownik Piotra Żelazki w międzywyznaniowej grupie Interfaith Initiative of the Negev: – W latach 70., krótko po tym, jak przyjechałem do Izraela, zaprzyjaźniłem się z imamem z pobliskiego beduińskiego miasta Tel Szewa. Po jakimś czasie dołączyli kolejni, i zaczęliśmy spotkania w ramach muzułmańsko-żydowskiej grupy. Przez wiele lat w naszym regionie nie było kościołów chrześcijańskich. Aż wreszcie kilka lat temu zupełnie niespodziewanie zapukał do moich drzwi młody człowiek w koloratce. Powiedział, że jest księdzem katolickim, że dopiero przyjechał, usłyszał o naszej grupie, i że bardzo chce do nas dołączyć. Tak poznałem Piotra.

Rabin Elkana Szerlo: – W 2014 r. wybuchła wojna w Gazie, a cały region objęła fala ataków terrorystycznych. Dotarły także do nas, do Beer Szewy. Czuliśmy, że jako liderzy religijni powinniśmy zrobić coś, co uspokoiłoby te nastroje. Gdy zaczynaliśmy spotkania w powiększonej, muzułmańsko-żydowsko-chrześcijańskiej grupie, dominowały dwa sprzeczne przeczucia: albo szybko się rozpadniemy, albo grupa okaże się wielkim sukcesem i dołączy do nas mnóstwo ludzi. Żaden z tych scenariuszy się nie spełnił. Nie rozpadliśmy się, ale też pozostaliśmy niewielką grupą, której stała część liczy 12 osób.

Grupa przygotowuje zajęcia dla młodzieży, które przed pandemią odbywały się w szkołach w całym regionie pustyni Negew. W ramach kulturalnych zajęć dla żołnierzy prowadzi też spotkania na prośbę izraelskiej armii. Grupa cieszy się popularnością. Co właściwie przyciąga do niej słuchaczy?

Rabin Szerlo: – Autentycznie się zaprzyjaźniliśmy. Ludzie to czują, gdy widzą obok siebie katolickiego księdza, rabina i imama. Z drugiej strony rozumiem też, dlaczego nie odnosimy spektakularnego sukcesu – jesteśmy w końcu bardzo specyficzni. Pokonujemy bariery, nie wiążemy się z żadnymi przekonaniami politycznymi. Nie każdemu to pasuje.

Są z odrębnych religijnych i kulturowych światów, ale tak do siebie podobni. Otwarci, nastawieni na słuchanie i rozumienie, trochę idealiści. Nie zamierzają się wzajemnie nawracać – dzięki temu w grupie czują się swobodnie i bezpiecznie. W swoich środowiskach są czasem wytykani palcami: za dialog z innymi wyznaniami.

– Piotr jest bardzo otwarty, szybko nawiązuje relacje i zbliża się do ludzi. Dzięki niemu katolicy nagle stali się ważnym punktem na duchowej mapie miasta – uważa rabin Graetz.

Rabin Szerlo: – Gdy wchodzimy do izraelskich szkół, osobą, która mówi, jest najczęściej Piotr. Ma świetny kontakt z młodzieżą. Mądry, miły dżentelmen. Ale najbardziej ujmujące i zaskakujące jest to, co im mówi: jesteście korzeniem naszej wiary, macie swoją tradycję, jeśli ­potrzebujecie wejść na duchową ścieżkę, to nie przychodźcie do mnie, tylko idźcie do waszego rabina. Musisz sobie wyobrazić, jak piorunujące to robi wrażenie na naszej młodzieży!

Bóg w więzieniu

Z czasów seminarium ma wspomnienie: dzień chorych w kościele seminaryjnym, wierni powoli zbierają się na mszy. Pchani na łóżkach, wózkach, pod kroplówkami, zajmują całą przestrzeń głównej nawy. Oto królestwo Boże, myśli Piotr, a obraz zapada mu w pamięci na lata.

Myśli o tym teraz, gdy składa teczki z nowoczesnym logo duszpasterstwa więziennego. Nad materiałami w języku angielskim, rosyjskim i hiszpańskim, które do nich wkłada, pracował w czasie pandemii. Już niedługo trafią do rąk wolontariuszy – sióstr zakonnych i zakonników, którzy regularnie odwiedzają więźniów w beerszewskich więzieniach. Dowiedzą się z nich, jak prowadzić zajęcia z więźniami – mężczyznami i kobietami. Erytrejczykami, Filipińczykami, Nigeryjczykami, więźniarkami z Ameryki Południowej. O czym i jak rozmawiać. Czego absolutnie nie poruszać. Jak nieść Boga i nadzieję ludziom, którzy w więzieniu spędzą resztę życia.

Piotr Żelazko jest odpowiedzialny za duszpasterstwo chrześcijan w izraelskich więzieniach od 2018 r. Współpracuje z rabinami, którzy pomagają w organizacji spotkań z chrześcijańskimi duchownymi. Jest pierwszą osobą, do której dzwonią, gdy któryś z więźniów prosi o kontakt z księdzem. Żelazko najczęściej sam jedzie na miejsce. Choć w więzieniu osadzeni są m.in. więźniowie prawosławni, nie mogą liczyć na wizytę popa. Żelazko opowiada, że wielokrotnie prosił kościół prawosławny o pomoc, bez skutku. Poczuł się więc za nich odpowiedzialny.

– Do więzienia wprowadzają nas rabini. Idziemy przez halę produkcyjną, gdzie więźniowie pracują, i wówczas rabin woła: przyszedł ksiądz, jeśli ktoś chce porozmawiać, czekamy na stołówce! Widzę wtedy ich wahanie. Godzina pracy to zawsze te parę groszy do paczki papierosów. A spotkanie z księdzem budzi jeszcze jedną wątpliwość: trzeba się zmierzyć z własnymi lękami, z sumieniem. Rozumiem to, doceniam każdą decyzję. Przecież ja zaraz stamtąd wyjdę, a ten świat tam zostanie. Podczas spotkań mówię im, że w moim kościele się za nich modlimy. Mają mój numer telefonu, adres. Wiedzą, że jeśli wyjdą, to w każdej chwili mogą do mnie przyjść.

Luksus bycia w mniejszości

Gdy w październiku 2020 r. przez Polskę przetaczają się gwałtowne protesty przeciw orzeczeniu TK w sprawie aborcji, a na Kościół spadają gromy, ks. Żelazko podpisuje się pod „apelem zwykłych księży”. Dziś się od niego nieco dystansuje. – W tamtym momencie wydawało mi się, że ten głos jest potrzebny, liczyłem na to, że dołączy znacznie więcej księży. Tak się jednak nie stało, zaskoczyła mnie liczba polemik. A wydawało mi się, że argumenty m.in. o zaprzestaniu upolitycznienia, ksenofobii i dyskryminacji to po prostu powtórzenie nauki Kościoła, i że wszyscy księża w Polsce tak myślą. Potem zrozumiałem, że skoro przez większość mojego kapłaństwa nie ma mnie w Polsce, może nie powinienem sobie pozwalać na taką „ingerencję z zewnątrz”.

Głośne skandale pedofilskie w jego własnej diecezji? – Rozczarowuje mnie postawa wielu znajomych duchownych, którzy uważają, że medialne publikacje na ten temat są przejawem walki sił ciemności z Kościołem. Że to wszystko jest po to, by zniszczyć polską wiarę. Prawda, sprawiedliwość i dobro ofiar są dla nich mniej ważne. To jest dla mnie nie do przyjęcia, że w imię ochrony instytucji nie przyznajemy się do błędów.

Gdy próbuję drążyć, pytać o poglądy, także polityczne, o szerszą ocenę sytuacji w polskim Kościele, odmawia odpowiedzi. – Przez dwa tysiące lat Kościół był częścią systemów politycznych, papieże koronowali królów. A dziś Franciszek mówi, że to peryferia zmieniają Kościół – i ja się z nim zgadzam. Bycie poza systemem polityczno-społecznym pozwala mi zejść do poziomu człowieka, jego życia i problemów. My, izraelscy katolicy, jesteśmy tak bardzo na marginesie, że od znajomego homoseksualisty słyszę czasem, że uwielbia przychodzić do nas do kościoła, bo czuje się tu dobrze, jesteśmy tak samo innością jak on. A więc twierdzę, że dziś w Izraelu mam luksus bycia mniejszością. Zawsze myślałem, że to trudne – i z pewnością jest – ale dzięki temu mam wiele rzeczy, których bycie w mainstreamie nigdy by mi nie dało.

Piotr Żelazko się myli. I bez przeniesienia do łacińskiego patriarchatu miałby szansę żyć wśród polskiego duchowieństwa w mniejszości. Ale to bez znaczenia teraz i tu, w gorącym klimacie Negewu, gdzie wiosną pustynia, ogród i parafia księdza Żelazki rozkwita na dobre. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18/2021