Katolicy z Izraela: pozostaniemy pomostem między religiami i narodami, ale teraz dajcie nam przeżyć żałobę i gniew

Ks. Piotr Żelazko, wikariusz patriarchalny wspólnoty katolików języka hebrajskiego w Izraelu: Europejczycy mówią nam, że mamy wybaczyć zamach Hamasu i upominać się o prawa Palestyńczyków. A my, izraelscy katolicy, mamy w sobie różne uczucia: gniew, żałobę i żal. Potrzeba nam czasu.

06.12.2023

Czyta się kilka minut

Chrześcijanie na starym mieście w Jerozolimie na drodze prowadzącej do Bazyliki Grobu Świętego. Izrael, 15 kwietnia 2023 r. / fot. AHMAD GHARABLI / AFP / EAST NEWS
Chrześcijanie na starym mieście w Jerozolimie na drodze prowadzącej do Bazyliki Grobu Świętego. Izrael, 15 kwietnia 2023 r. / fot. AHMAD GHARABLI / AFP / EAST NEWS

Karolina Przewrocka-Aderet: Po której stronie konfliktu Izraela i Hamasu stoi katolicka społeczność hebrajskojęzyczna w Izraelu?

Ks. Piotr Żelazko: Łaciński patriarcha Jerozolimy kard. Pierbattista Pizzaballa powiedział w wywiadzie dla „L’Osservatore Romano”, że Kościół w Ziemi Świętej nie jest podzielony, ale zjednoczony. Oczywiście to jest teologiczne życzenie, z którym się zgadzam: jesteśmy wszyscy chrześcijanami, jesteśmy po stronie pokoju. Ale trzeba wiedzieć, że serce każdego człowieka bije w jakimś konkretnym rytmie. Mam ogromny szacunek do tego, że większość chrześcijan w Ziemi Świętej to Arabowie i ich sympatia jest często przy Palestyńczykach. I rozumiem, że serce naszych hebrajskojęzycznych wspólnot, ludzi urodzonych w Izraelu i chodzących tu do szkół, bije w rytm hymnu izraelskiego. Wielu ich członków było w armii izraelskiej, teraz także zostało powołanych. To jest ich kraj.

Jednak w chrześcijaństwie jest coś, co pozwala stanąć trochę ponad sympatiami narodowymi, a nawet ponad patriotyzmem, i powiedzieć, że jako Kościół zawsze stajemy po stronie tych, którzy są słabsi, uciskani, którzy potrzebują pomocy, których prawa są łamane. Nie ma wątpliwości, że w tym konflikcie, który ciągnie się od dekad, Palestyńczycy są stroną potrzebującą wsparcia i to wsparcie zresztą od społeczności międzynarodowej dostaje. Kościół angażuje się też w pracę na rzecz powstania państwa palestyńskiego i sprawiedliwych warunków do życia dla tej społeczności. 

Jak życie w takiej wspólnocie wygląda w praktyce? Z kościoła w Jaffie znam sytuację, w której arabscy członkowie mieszanej rodziny modlą się na mszy obok żydowskiego żołnierza w mundurze, który właśnie wyszedł z bazy. Wspólnoty młodzieżowe w innych miastach obejmują zarówno młodzież arabską, jak i żydowską, oprócz innych narodowości. Oczywiście, wspólna modlitwa o pokój może połączyć, ale jak po ataku Hamasu z 7 października i po izraelskich bombardowaniach Gazy rozmawiać ze sobą, kontynuować bliskie relacje?

Wewnątrz naszych wspólnot nic się nie zmieniło. Nie zauważyłem napięcia z powodu tego, że ktoś przychodzi prosto z bazy, w wojskowym mundurze, a ktoś inny ma rodzinę po stronie palestyńskiej. To mocna strona małych wspólnot: jesteśmy ze sobą bardzo związani, wszyscy naprawdę dobrze się znamy. Trzeba też zauważyć, że współcześni izraelscy Arabowie to już trzecie pokolenie urodzone pod rządami Izraela. Jest już nieco mniej związane emocjonalnie z walką Palestyńczyków o niepodległość. Część z nich nigdy nie była nawet w Palestynie. Jako chrześcijanie – czy to katolicy, czy prawosławni – mogą służyć w izraelskiej armii. Spotykam ich często w bazach wojskowych, bo obecnie pełnię funkcję łącznika ze światem chrześcijańskim dla Izraelskich Sił Zbrojnych. Wiem też, że wielu młodych Arabów wybiera zastępczą służbę wojskową.

Napięcie jest widoczne na ulicach. W pierwszych dniach po wybuchu wojny słyszałem o sytuacjach, w których w szpitalach Żydzi prosili, by nie obsługiwali ich Arabowie. Arabowie ze Wschodniej Jerozolimy bali się przyjeżdżać do pracy w Jerozolimie Zachodniej i dalej w Izraelu, bo bali się linczu. 

Teraz to już jest trochę mniej widoczne, ale wciąż odnoszę wrażenie, że mamy do czynienia z tykającą bombą. Że istnieje groźba, iż ulica arabska zareaguje tu, w Izraelu. Dotąd to się nie zdarzyło – nie było intifady, choć wielu wskazywało na jej rychły wybuch. 

Sytuacja społeczności arabskiej różni się w zależności od miasta. Dlatego Arabowie w Hajfie reagują dziś na wojnę inaczej niż Arabowie we Wschodniej Jerozolimie. 

Mam znajomych Izraelczyków, którzy jeszcze dwa tygodnie temu przygotowywali paczki żywnościowe dla Arabów odciętych od miejsc zaopatrzenia – w strefach, gdzie ludzie nie mieli dostępu do sklepów albo bali się chodzić do tych po stronie izraelskiej. Ci Izraelczycy mówią mi: nikt z naszych przyjaciół i znajomych tego gestu nie rozumie, a my wiemy, że taki gest solidarności może wiele zmienić w ludzkich sercach. 

Faktem jest, że wojna spolaryzowała społeczeństwo, ale ci, którzy od zawsze mówili językiem pokoju, pozostali po tej samej stronie. Znamienne, że niektórzy ludzie z kibuców, którzy ocaleli z masakry Hamasu 7 października – osoby, które były zaangażowane w proces pokojowy na niskim szczeblu (spotkania, wspólna praca, sztuka) – wciąż mówią takim językiem jak przed zamachem. Choć przeżyli potężny cios, a pierwszą ich reakcją był szok, wściekłość i gniew. Myślę, że to samo można powiedzieć o naszych wspólnotach.

Ale nie brakuje w nich również przybyszów z zewnątrz. Także ze świata Zachodu – tego, w którym dominuje etyka nadstawiania drugiego policzka, a nie „oko za oko, ząb za ząb”, jak u nas na Bliskim Wschodzie. Często odnoszę wrażenie, że to czynnik uniemożliwiający im pełne zrozumienie, co tak naprawdę się tutaj dzieje. 

To prawda. W Izraelu mieszka wielu zakonników czy zakonnic z całego świata, szczególnie Europejczyków, którzy od początku narzucili narrację: rozumiemy, że był zamach, że jest wojna, ale jako chrześcijanie musicie natychmiast wybaczyć i walczyć dalej o prawa Palestyńczyków. Mnie to strasznie denerwuje, bo z jednej strony modlisz się codziennie słowami: „i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, ale z drugiej strony masz normalne ludzkie uczucia. Jesteś oszołomiony całym tym złem, które po prostu przyszło w jednej chwili i zmieniło cię na zawsze. Prawda jest taka, że mamy w sobie różne uczucia, mamy gniew, a przede wszystkim żałobę i żal. I trzeba nam czasu. To nie jest tak, że automatycznie, z racji bycia chrześcijaninem, dostaniesz łaskę, by potrafić wybaczyć. Bo to jest łaska, dar, ludzkimi siłami jest bardzo ciężko wybaczyć: trzeba się o to modlić.

Dlatego buntowałem się przeciwko takim chłodnym reakcjom zaraz po zamachu Hamasu. Wiadomo, że pracujemy nad tym, żeby poczucie krzywdy nie zmieniło się w jakąś krwawą żądzę zemsty, w ślepotę na cierpienie innych. Ale ten moment na skupienie się na własnych uczuciach był nam potrzebny i może ciągle jeszcze jest. 

Wielu w Europie już w chwilę po zamachu i pierwszej odpowiedzi militarnej Izraela ogłosiło, że oto ofiara stała się katem. Tak orzekli ludzie zgromadzeni na placach największych zachodnich miast, tak orzekły media społecznościowe.

Nie do końca się zgadzam z taką obserwacją. Mam bardzo dobre doświadczenie z ostatniej podróży zagranicznej, już po zamachu. Byłem we Włoszech, występowałem tam jako przedstawiciel kard. Pizzaballi. Znajomi z włoskiej parafii byli bardzo zatroskani o sytuację w Izraelu, bardzo przeżywali zamach. Dla trzech osób z Izraela zorganizowano trzy radiowozy, które nas ochraniały. Być może obawiano się, żeby ktoś nie zakłócił uroczystości, w których braliśmy udział. Ale to nie było potrzebne, nic złego nas nie spotkało. Przeciwnie – otrzymałem dużo wyrazów sympatii. 

Wiadomo, że Izrael nie ma szans w tej wojnie informacyjnej – chodzi przecież o obrazy zniszczonych miast, o relacje ludzi, którzy opowiadają o śmierci bliskich, o liczby zabitych. Możemy dyskutować nad szczegółami operacji wojskowej, granicami obrony koniecznej, ale wydaje mi się, że to są sprawy dla wojskowych. My musimy patrzeć też na to, że Izrael walczy w tej chwili o życie.

Byliśmy świadkami brutalnej zbrodni na Izraelczykach. W Gazie giną niewinni Palestyńczycy, w tym dzieci. Ziemia spływa krwią i to nie po raz pierwszy. Może już czas przestać ją nazywać „świętą”?

Myślę, że im bardziej coś jest święte i piękne, tym bardziej my, ludzie niedoskonali, nie możemy tego znieść. Podświadomie to niszczymy, brukamy, negujemy. Zabijamy proroków, przeklinamy reformatorów religijnych, nasi święci to są męczennicy. Zbyt duża dawka prawdziwej, czystej świętości jest dla nas nie do zniesienia. 

Ziemia Święta jest ofiarą tego. Zauważ, że tu każdy mówi: to jest moja ziemia. A jest taka historia bodajże żydowska, gdzie w końcu ta ziemia nie wytrzymała i powiedziała: to nie ja należę do was, tylko to wy należycie do mnie. To wy jesteście u mnie gośćmi.

Chciałbym, byśmy tak właśnie ją traktowali: to my jesteśmy gośćmi, my musimy zrobić wszystko, by ona pozostała święta. Uświadomić sobie, że wprawdzie Bóg jest wszędzie, ale jakoś sobie szczególnie ten kawałek ziemi upodobał. Trochę bez sensu wciśnięty między trzy kontynenty, ani ładny, ani ciekawy – a jednak Pan Bóg się w nim zakochał. My musimy to uszanować i powiedzieć: zróbmy wszystko, żeby oddać cześć Bogu, który ukochał tę ziemię, więc zachowujmy się. Chodząc po niej, zdejmijmy sandały, tak jak Bóg nakazał Mojżeszowi. A my zakładamy trepy wojskowe, depczemy, palimy, niszczymy, próbujemy zalać krwią. To jest ten paradoks natury ludzkiej. 

Odnoszę wrażenie, że często słyszysz to pytanie. 

Tak, głównie od ludzi, którzy chcą zaatakować religię, przypisując jej winy za tutejsze konflikty. Mówią, że świat bez religii, bez wiary, byłby mniej brutalny, byłoby w nim mniej wojen.

Owszem, są ludzie, którzy wykorzystują religię do manipulowania innymi. Uzasadniają własne okrucieństwa czy nieliczenie się z nikim jakimiś indywidualnie pojętymi zasadami wiary. To nie jest prawdziwa religia. Na ile znam trzy wielkie monoteistyczne religie, wszystkie mówią o pokoju, o współżyciu w miłości z innymi, a przynajmniej o tolerowaniu siebie nawzajem. Dlatego ja w religiach, tych prawdziwych, szukam nie problemu, lecz rozwiązania. Inspiracji do procesu pokojowego. Bo człowiek, który odrzucił Boga, potrafi być zdolny do największych okrucieństw. Trzeba bardzo uważać, by nie posługiwać się religią do realizacji własnych celów politycznych, ale też żeby nie zostać zmanipulowanym, żeby nie zostać wmieszanym w konflikt, który rzekomo jest walką jednej religii z drugą. 

W naszych wspólnotach zawsze próbowaliśmy być pomostem, przynajmniej między światem Izraela żydowskiego i chrześcijańskiego. Teraz powoli zaczynamy myśleć o tym, co dalej? Jak będziemy kształtować przyszłość Izraela? 

A więc co będzie z nami po tej wojnie?

Marzymy o tym, że gdy się skończy, nasze dzieciaki wrócą do domu z baz wojskowych, z rezerwy, z frontu. Te, które znamy od małego, od pierwszej komunii albo wcześniej, te, których matki każdej nocy drżą całe, czy jutro nie przyjedzie ktoś z wiadomością, że coś się dziecku stało. Więc całą wspólnotą czekamy, aż one wrócą. 

Czy w naszym regionie uda się w ogóle to wszystko przebaczyć i poprosić o przebaczenie? A potem iść dalej, wierząc w pokój?

Wierzę w to, że nie przestaniemy próbować być dobrym przykładem – tego, że jest możliwe współżycie pomimo różnic, we wspólnocie konkretnych wartości. Myślę, że dalej będziemy zaangażowani w proces pokojowy, w walkę o sprawiedliwość, bo wiadomo, że nie ma pokoju bez sprawiedliwości. Pewnie nie powinienem tego mówić, ale mam też nadzieję, że trochę się zmieni w izraelskiej polityce wewnętrznej, że z błędów, które zostały popełnione, zostaną wyciągnięte wnioski. Że ludzie zorientują się, że trzeba stawiać na polityków, którzy mówią o innych z szacunkiem, nigdy z wyższością, nie są butni lub wręcz nietolerancyjni. 

Taką mam nadzieję. Jedno jest pewne – Izrael nie będzie już taki sam. Potrzeba będzie dużo czasu, żeby rany się zagoiły. Będziemy cały czas w tym pomagać. Pracować nad tym, żeby idea przebaczenia i pojednania wyszła poza nasze kościoły, trafiała do ludzi, którzy niekoniecznie z pobudek religijnych, ale też z takich zwyczajnych, ludzkich, chcieliby lepszego Izraela, lepszego Bliskiego Wschodu. Lepszego świata. 

Ks. Piotr Żelazko w kaplicy swojego kościoła parafialnego w w Beer Szewie, sierpień 2018 r. / MOTI MILROD / archiwum prywatne

Ks. PIOTR ŻELAZKO – wikariusz patriarchalny dla katolików języka hebrajskiego, duchowny świata chrześcijańskiego do kontaktu z armią, członek międzywyznaniowej grupy Interfaith Initiative of the Negev i duszpasterz chrześcijan w izraelskich więzieniach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Dajcie nam przeżyć żałobę