Kurdowie walczą dla świata

Iraccy, syryjscy i tureccy Kurdowie, na których w wojnie z Państwem Islamskim delegowano niewdzięczną rolę „wojsk lądowych Zachodu”, odnoszą wreszcie sukcesy. Oto relacja z kurdyjskiego frontu.

03.01.2015

Czyta się kilka minut

Kurdyjskie bojowniczki w pobliżu granicy syryjsko-irackiej, 22 grudnia 2014 r. / Fot. Alex Ogle / AFP / EAST NEWS
Kurdyjskie bojowniczki w pobliżu granicy syryjsko-irackiej, 22 grudnia 2014 r. / Fot. Alex Ogle / AFP / EAST NEWS

Na końcu pustej uliczki, która prowadzi przez centrum Teleskef, widnieje w oddali kopuła miejscowego kościoła – dominująca w krajobrazie tego miasteczka. Obok wyrastają wieże innego kościoła. Sklepy są otwarte, choć sprzedających ani kupujących nie widać. W Teleskef nad drzwiami domów, których wygląd sugeruje często zamożność właścicieli, wiszą krzyże i obrazki świętych. Ale również i tu nie ma żywego ducha.

Nic dziwnego: wszyscy mieszkańcy tego małego, chrześcijańskiego miasteczka – położonego w irackiej prowincji Niniwa, niespełna 30 km od Mosulu, latem 2014 r. zajętego przez wojska Państwa Islamskiego – uciekli stąd w popłochu na początku sierpnia. Do Teleskef zbliżali się dżihadyści; zdobyli miasto. Co prawda już w połowie sierpnia peszmergowie – jak nazywa się potocznie kurdyjskie wojsko – odbili Teleskef. Ale dziś linia frontu przebiega tuż za miastem, więc mieszkańcy nie mogą do niego wrócić.

Dziś w Teleskef są więc jedynie peszmergowie. W budynkach przy głównej drodze, łączącej Duhok i Akre z Mosulem, umieścili sztab; reszta żołnierzy siedzi w okopach.

A mieszkańcy? Oni koczują w namiotach – ledwie kilkanaście kilometrów stąd, po drugiej stronie drogi Duhok–Akre. I czekają.

Zachód w powietrzu, Kurdowie na ziemi

Sirwan jest peszmergą; jak większość z walczących tu Kurdów pochodzi z klanu Surci, zamieszkującego górskie tereny w irackiej prowincji Erbil. Swą drogę żołnierza zaczął ponad 20 lat temu: walczył przeciw reżimowi Saddama Husajna, który Kurdów atakował także bronią chemiczną.

– W pojedynkę niebezpiecznie tędy jechać, mogą być snajperzy – mówi, gdy wjeżdżamy w pustą drogę przez bazar. Przeładowuje kałasznikowa, wystawia przez szybę auta i ostrożnie rusza.

Dojeżdżamy do małej alejki na obrzeżach miasta; stoją wzdłuż niej ładne piętrowe domki. Sirwan wysiada, rozgląda się i kiwa głową, że jest czysto, po czym prowadzi na koniec uliczki. – Gdyby nie amerykańskie naloty, Państwo Islamskie zajęłoby Erbil [stolicę irackiego Kurdystanu – red.], a może i cały Kurdystan. Byli tylko 20 minut drogi od naszej stolicy – Sirwan pokazuje kilka zburzonych domów. – Tu urządzili sobie sztab, amerykańskie samoloty ich zbombardowały. Potem my zaatakowaliśmy na ziemi i odzyskaliśmy miasto.

Dżihadyści nie zdążyli zadomowić się w Teleskef, o czym świadczą chrześcijańskie symbole pozostawione na domach i w domach. Ale zdołali podłożyć ładunki wybuchowe. – Znaleźliśmy 380 ładunków, z czego pięć eksplodowało w czasie oczyszczania miasta. Kilku naszych żołnierzy zostało rannych – mówi generał Sardar Karim, tutejszy dowódca peszmergów. Karierę wojskową zaczynał jeszcze w oddziałach Mustafy Barzaniego, ojca obecnego prezydenta irackiego Kurdystanu. Kurdystan, na północy Iraku, wchodzi w skład tego państwa, ale ma szeroką autonomię, własne władze i armię.

Ojcowie, synowie, bracia

Kurdom usunięcie ładunków wybuchowych zajęło wtedy tylko trzy dni. – Wiemy, jak to robić – zapewnia Karim. W jego sztabie trwa właśnie narada. Obok na stoliku obrazek Matki Boskiej, choć tutejsi żołnierze to prawie wyłącznie muzułmanie. Ale im nie przeszkadzają chrześcijańskie symbole.

Pod rozkazami Sardara Karima służy tu 4,8 tys. żołnierzy, w większości to członkowie klanu Surci. Często kuzyni, bracia, ojcowie z synami. Karimowie to jedna z ważniejszych rodzin tego klanu, od pokoleń rządząca miasteczkiem Khalifan, w górach prowincji Erbil. Brat Sardara, Husein Karim, jest tam lokalnym przywódcą i dewan. To honorowy tytuł. Dosłownie znaczy „szalony”, ale to mylące. – To taka przenośnia, to tak, jakby on „oszalał” dla Boga – tłumaczy członek rodziny Karimów, też służący pod Teleskef.

„Szaleństwo” Kurdów nie przejawia się jednak tak, jak w przypadku fanatyków z Państwa Islamskiego. – Dewan pomaga ludziom i dużo się modli, dlatego ludzie go szanują. Sardara to również charyzmatyczny dowódca, spokojny. Choć bywa bezwzględny dla wroga. Najważniejsi są dla niego jego żołnierze i Kurdystan – mówi Sirwan.

Peszmergowie Sardara Karima odpowiadają w Teleskef za 27-kilometrowy odcinek frontu. Część służy też pod Rabią. – Wysłaliśmy tam 450 ludzi jako posiłki – mówi generał Karim. To strategiczne miejsce: jest tam przejście graniczne między Irakiem i Syrią. Właściwie było, bo teraz z obu stron jest pod kontrolą Kurdów: z jednej strony irackich peszmergów, a z drugiej oddziałów syryjskich Kurdów z organizacji YPG.

Przez Rabię przechodzi główna droga łącząca Mosul z Qamiszlo, głównym miastem Rożawy, czyli syryjskiego Kurdystanu. Dalej droga prowadzi do Raqqi, ogłoszonej stolicą Państwa Islamskiego. Dlatego dżihadyści wielokrotnie próbowali opanować Rabię. – Ostatnim razem uderzyli w sile trzystu ludzi, 16 pick-upów i 4 humvee, uzbrojonych w karabiny i granatniki zdobyte latem 2014 r. na armii irackiej. Zlikwidowaliśmy 48, reszta uciekła – opowiada Karim. – Tylko sześciu zabitych było z Iraku, reszta to Czeczeńcy, Afgańczycy i Europejczycy – podkreśla i dodaje: – Jeńców nie bierzemy, bo każdy ma na sobie ładunki wybuchowe, by się wysadzić w przypadku schwytania.

W obronie chrześcijan

Wkrótce potem siły Państwa Islamskiego uderzyły znów na Teleskef: chciały opanować drogę Duhok–Akre. Po zajęciu przez nich głównej trasy łączącej Duhok (trzecie pod względem wielkości miasto irackiego Kurdystanu) z Erbilem tędy prowadzi teraz główny szlak komunikacyjny z Turcji w głąb Kurdystanu. Droga, pełna tureckich TIR-ów, jest wiecznie zakorkowana: w czasie walk zniszczono nawierzchnię, ruch spowalniają też kontrole na licznych kurdyjskich checkpointach.

– Ludzie z okolicznych wsi i miast w panice rzucili się do ucieczki, bo większość z nich to nie muzułmanie, lecz jazydzi i chrześcijanie – mówi Sirwan, który brał udział w tej bitwie. Niektórzy jazydzi, którzy teraz tu mieszkają, to zresztą uchodźcy z Szengalu, gdzie dżihadyści urządzili rzeź mężczyzn, a kobiety i dziewczynki sprzedali na targu niewolnic w Raqqa.

Ci, którzy zdołali uciec i nie utknęli na górskim masywie Sindżar, otoczonym przez dżihadystów, znaleźli schronienie wśród współwyznawców w tym właśnie rejonie. Pod jazydzkim miasteczkiem Baadra wyrósł las białych namiotów. Uchodźcy koczują też w niedokończonych budynkach, osłaniając się przed zimnem kocami. Zimą klimat nie jest tu łagodny, temperatura spada w nocy do kilku stopni. – Jazydzi pierwsi zostaliby wymordowani, chrześcijan spotkałby los niewiele lepszy – dodaje Sirwan.

Wchodzimy do jednego ze zbombardowanych domów. Prócz Sirwana towarzyszy mi Mikhail, jeden z chrześcijańskich peszmergów służących w Teleskef. Mikhail pochodzi z sąsiedniego miasteczka Baqufa, zna wielu mieszkańców Teleskef. Baqufa również była przez kilkanaście dni w rękach dżihadystów. – Dziś moje miasto też jest opuszczone – mówi Mikhail. – Cała moja rodzina mieszka w obozie dla uchodźców, w namiocie.

Spod gruzów w salonie wyłaniają się eleganckie kanapy; na ścianie plakat ze Świętą Rodziną. Kuchnia pozostała nietknięta. Przy zlewie wciąż suszą się wymyte naczynia, szklanki i sztućce; zepsute jedzenie wypełnia pomieszczenie kwaśnym odorem. Przed domem stoi dziecięcy rowerek.

– To Boże Narodzenie nie jest dla nas najszczęśliwsze – mówi Mikhail i dodaje: – Ale żyjemy. A gdyby atak nie został zatrzymany, gdyby Amerykanie nie zbombardowali terrorystów, może dorwaliby oni rodziny z Teleskef i poderżnęli im gardła.

Zniszczone dziedzictwo

Kilkadziesiąt metrów za miastem, w stronę Mosulu, stoi samotny dom. Na dachu Kurdowie założyli punkt obserwacyjny i stanowisko ciężkiego karabinu maszynowego.

Z dachu widać lekko pofałdowaną przestrzeń równiny Niniwy, przeciętą kilkoma pasami przeoranej ziemi. To okopy, wzmocnione wałami, obsadzone przez posterunki peszmergów. Kilkaset metrów dalej, przy drodze, na dwóch niewielkich kopcach łopoczą flagi Kurdystanu. Tam kończy się kontrola kurdyjskiego wojska.

W oddali widać wielkie czarne flagi Państwa Islamskiego. Powiewają także nad Tal Kaif, pobliskim starym asyryjskim miastem, pełnym historycznych kościołów i stanowisk archeologicznych. Dżihadyści kościoły wysadzili w powietrze, a bezcenne artefakty sprzedają na czarnym rynku, by kupić broń.

– Tutaj odległość między nami i pozycjami terrorystów wynosi 1,5 km – mówi generał Sardar Karim. Z Tal Kaif do granicy Mosulu jest zaledwie 10 km, a do ruin Niniwy, stolicy starożytnego Imperium Neoasyryjskiego, 17 km. Ale dziś to odległości nie do przebycia.

Między okopami i miastem Teleskef, przy drodze, leży spalony wrak humvee. Obok rozkopana ziemia, którą częste o tej porze deszcze przemieniły w błoto. – Tu zakopaliśmy terrorystów, którzy nas wtedy zaatakowali – mówi Sirwan i pokazuje zdjęcia ze swojego smartfona, zrobione po bitwie. Na nich: kilka rozerwanych ciał. Wśród nich młody brodaty mężczyzna, którego ciało urwane jest w pasie, nieco dalej leży naga noga. – Tyle z nich zostało, sami się wysadzali w powietrze. Jeden nie zdążył – Sirwan pokazuje zwłoki terrorysty, wyjątkowo całe. Brodaty trup opasany jest czymś, co wygląda jak małe białe paczki. To ładunki wybuchowe. – Nie pokazuj tych zdjęć w Europie. Ani mojej podobizny – prosi Sirwan. – Może kiedyś tam pojadę, a wy w Europie pozwalacie terrorystom robić, co chcą, i jeszcze mnie z zemsty zabiją.

„Walczymy także dla was”

Dziś wojska kurdyjskie, które jeszcze latem 2014 r. ponosiły duże straty w walkach z dżihadystami – po tym, jak przejęli oni nowoczesne uzbrojenie rozbitych oddziałów armii irackiej – radzą sobie coraz lepiej. – Cała nasza granica z terenami zajętymi przez Państwo Islamskie ciągnie się przez prawie 1500 km – wyjaśnia Sardar Karim. – Musimy jeszcze wyzwolić Sindżar, Baszikę, Bartellę, Karakosz i Hamdaniję – wylicza i dodaje: – Wtedy zakończymy działania militarne, bo na terenach niekurdyjskich walczyć nie będziemy.

W Teleskef nie widać zbyt wiele nowoczesnego sprzętu wojskowego. – Dostawy broni z Europy nam pomagają, ale to wciąż kropla w morzu potrzeb – mówi Sardar Karim. – Państwo Islamskie jest kilka razy lepiej uzbrojone, oni przejęli sporo nowoczesnej broni przekazanej Irakijczykom przez Amerykanów, czołgi i humvee – generał twierdzi, że odpowiedzialność za to ponosi były już premier Iraku Nuri al-Maliki. – Czasem myślę, że on to wszystko zaplanował, że zostawił najlepsze wyposażenie w Mosulu, żeby terroryści je zdobyli, i żeby zaczęła się czystka tutejszych mieszkańców, którzy Malikiego nie popierali. W tym czystka nas, Kurdów.

Jak widać, nieufność między władzami centralnymi w Bagdadzie i Kurdami pozostaje wielka – choć obie strony łączą dziś wspólne cele.

Mimo przewagi dżihadystów w sprzęcie, generał Karim nie ma wątpliwości, że peszmergowie ich pokonają. – Wiemy, po co walczymy, i wiemy, jak to robić – zapewnia.

Peszmergowie korzystają podobno z informacji przekazywanych z narażeniem życia przez mieszkańców, którzy pozostali na terenach zajętych przez Państwo Islamskie. – Dzięki temu wiemy, gdzie terroryści urządzają swoje narady i gdzie jest ich sprzęt. Informacje te przekazujemy Amerykanom, którzy dokonują nalotów. Prawie codziennie ich bombardują, to nam bardzo pomaga – dodaje kurdyjski generał.

Gdy wychodzimy z jego sztabu, przez pochmurne niebo przebijają się promienie słońca. Grupa żołnierzy się pakuje. To rotacja: oni jadą do domów, na przepustki, na urlop. Na ich miejsce przyjeżdżają inni.

– My tu nie walczymy tylko dla siebie, ale dla was, dla całego świata – mówi Sardar Karim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2015