Kronika sześciu dni

Wiktor Woroszylski

26.10.2006

Czyta się kilka minut

WPROWADZENIE

Latem 1956 roku Wiktor Woroszylski wraca do Warszawy po studiach w moskiewskim Instytucie Literatury. Wcześniej zwolennik nowego ustroju i gorliwy jego propagator, pod wpływem pobytu w ZSRR stracił większość złudzeń, choć nie stracił jeszcze wiary w możliwość naprawy systemu. Z całą żarliwością włącza się w proces odwilży; podczas sierpniowego plenum zarządu Związku Młodzieży Polskiej atakuje politykę partii, potem publicystyką i działaniem wspiera październikowe przemiany.

Kolejnym momentem przełomowym staje się dlań wyjazd 30 października do ogarniętego rewolucją Budapesztu. Świadek wolnościowego zrywu Węgrów i jego stłumienia przez wojska sowieckie, publikuje po powrocie cykl reportaży w "Nowej Kulturze", które wydania książkowego doczekają się dopiero wiele lat później w drugim obiegu i na emigracji. Ich autor zaś będzie się coraz bardziej angażował w walkę z systemem; w 1966 roku występuje z partii po wykluczeniu z niej Leszka Kołakowskiego,

w latach 70. sygnuje wszystkie niemal listy protestacyjne kierowane do władz, jest współpracownikiem KOR-u i pierwszym redaktorem naczelnym niezależnego kwartalnika "Zapis". Działa w "Solidarności" i w związkach twórczych, po wprowadzeniu stanu wojennego zostaje na rok internowany.

W połowie lat 60. nawiązuje współpracę z "Tygodnikiem Powszechnym", która potrwa do końca jego życia; od roku 1971 pisze felietony dla "Więzi". W jego różnorodnej twórczości - wierszach, miniaturach prozą, biografiach pisarzy rosyjskich i przekładach rosyjskiej poezji, a także książkach dla dzieci, które stały się klasyką gatunku - odnaleźć można wyraźny ślad biograficznego doświadczenia i wielką pochwałę wolności. Umiera dziesięć lat temu, 13 września 1996 r.

***

Wróćmy jednak do roku 1956 - mamy początek października i szczegółowy dziennik sześciu gorących dni, prowadzony przez człowieka tkwiącego w samym środku wydarzeń. Jesteśmy w Warszawie, w czworokącie, jaki tworzą Zarząd Główny ZMP (kieruje nim zwolenniczka odwilży Helena Jaworska, nazywana tu Helenką), dwie zbuntowane redakcje - "Po prostu" i "Nowej Kultury" (po powrocie z Budapesztu Woroszylski zostanie przez jej zespół wybrany redaktorem naczelnym) i Związek Literatów Polskich, w którym także panuje ferment.

Toczy się walka o władzę pomiędzy dwiema frakcjami w partii, konserwatywnymi "natolińczykami" (Aleksander Zawadzki, Kazimierz Witaszewski, Zenon Nowak, Franciszek Jóźwiak, Bolesław Rumiński, przewodniczący Centralnej Rady Związków Zawodowych Wiktor Kłosiewicz) i reformatorskimi "puławianami" (Jerzy Morawski, Władysław Matwin, Roman Zambrowski, Stefan Staszewski). Rozchodzą się pogłoski o planowanym puczu "konserwy", szef PAX-u Bolesław Piasecki krytykuje reformatorów, broniąc "instynktu państwowego"...

Na polityczną scenę wraca więziony w latach stalinowskich Władysław Gomułka i przy wsparciu "puławian" oraz "centrystów" (takich jak Edward Ochab czy Józef Cyrankiewicz) obejmuje stanowisko I sekretarza KC PZPR. To Gomułka przekona szefa KPZR Nikitę Chruszczowa, przybyłego niespodzianie na czele delegacji sowieckiej w dniu rozpoczęcia obrad VIII Plenum, by zgodził się na przemiany w Polsce. Scenę opuszcza za to przysłany w latach 40. z Moskwy minister obrony marszałek Konstanty Rokossowski; Woroszylski nazywa go pieszczotliwie "Kostusiem", notując anegdotę o jego rozmowie z ówczesnym ministrem spraw wewnętrznych Władysławem Wichą.

Na wiecu w Politechnice przemawia Lechosław Goździk, charyzmatyczny przywódca robotników Żerania; po Październiku opuści szeregi Partii i wyjedzie na Pomorze Zachodnie. Przemawia też Eligiusz ("Lilek") Lasota, redaktor naczelny tygodnika "Po prostu", zamkniętego rok później przez Gomułkę. Sowiecka "Prawda" atakuje "antysocjalistyczne" artykuły... Jerzego Putramenta oraz Zbigniewa Florczaka; broni ich na łamach "Trybuny Ludu" Zofia Artymowska. A równocześnie odbywa się (po raz pierwszy!) festiwal muzyczny "Warszawska Jesień"; to na jego koncerty wybiera się Autor z przyjaciółmi.

***

Nie sposób w krótkiej nocie objaśnić wszystkich nazwisk. Wyjaśnijmy więc tylko, że Tamara, u której nocują Janka z dzieckiem (czyli Janina Woroszylska z synkiem Feliksem), to Tamara Kołakowska, żona Leszka, a Rysiek - to matematyk Ryszard Herczyński. Że Jacek, uczestnik zebrania pisarzy u Jana Kotta, to Jacek Bocheński, Ścibor - to Aleksander Ścibor--Rylski, a Arturostwo - to Artur Międzyrzecki i Julia Hartwig. Leon Przemski był wtedy redaktorem naczelnym "Nowej Kultury", a Kazimierz Brandys, Anna Bukowska (pojawiająca się tu też jako Hanka), Wilhelm Mach ("Wilek"), Andrzej Mandalian (zwany tu "Mandziochem"), Międzyrzecki, Jerzy Pomianowski ("Pomianolo") i Krzysztof Teodor Toeplitz wchodzili w skład redakcji. "Bzdryniem" nazywa Autor Ryszarda Matuszewskiego.

Edda Werfel była żoną Romana Werfla, ideologa partyjnego i naczelnego "Nowych Dróg"; sama po Październiku wystąpi z partii i zajmie się pracą przekładową z niemieckiego, a po Marcu '68 wyemigruje. "Zeszłoroczny festiwal", który wspomina Artur (Międzyrzecki) podczas wiecu na Politechnice, to V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów, zorganizowany w Warszawie w sierpniu 1955 r. Felicja Rapaport, Marian Renke, Irena Tarłowska należeli do zarządu ZMP, a Michalina Tatarkówna-Majkowska, działaczka z Łodzi, była członkinią KC PZPR. Stanisław Kuziński, sekretarz KW PZPR w Warszawie, pełnił rolę nieoficjalnego koordynatora ruchu reformatorskiego w środowiskach partyjnych, zetempowskich, uniwersyteckich i robotniczych. Jakub Berman i Hilary Minc, którzy pojawiają się w opowieści o VIII Plenum, czołowe figury doby stalinizmu, w 1956 r. znajdowali się już na bocznym torze.

Zapiski kończą się relacją z zebrania warszawskiego oddziału Związku Literatów Polskich; wśród jego uczestników znajdziemy postaci całkiem już zapomniane, jak działacz partyjny Leon Wudzki. Gdy zebranie przyjęło rezolucję w sprawie sytuacji politycznej i depeszę do literatów węgierskich - "przyleciał Bielicki z nowiną, że na Węgrzech coś się dzieje".

Jest wtorek, 23 października. Tydzień później Wiktor Woroszylski znajdzie się na pokładzie samolotu wiozącego na Węgry transport polskiej krwi i lekarstw. W Budapeszcie czeka już na niego wspomniany wcześniej Marian Bielicki (dziennikarz, prozaik, później autor książki o cywilizacji sumeryjskiej). Tak zaczyna się "Dziennik węgierski" - ale

to następny akt tej historii...

Tomasz Fiałkowski

Czwartek, 18 października 1956

Od rana nastrój podminowany. Na pierwszych stronicach gazet - ogłoszenie, że dzisiejszy wiec na Politechnice odwołany. Mówi się o mających nastąpić próbach prowokacji, a nawet puczu wojskowego. Pogłoski te dziwnie grają z przedwczorajszym artykułem Bolesława Piaseckiego w "Słowie Powszechnym", w którym domagał się on zaprzestania "nieodpowiedzialnej dyskusji", grożąc koniecznością wprowadzenia stanu wyjątkowego. Komu służy pan P. i z czyjej inicjatywy wygłasza te przestrogi?

Do redakcji wpłynęła odezwa, podpisana "Separatystyczny Centralny Komitet Wykonawczy PZPR", źle napisana, domagająca się w zasadzie tego, o czym wszyscy mówią (demokracja, podniesienie zarobków, zaprzestanie kolektywizacji etc.).

Po obiedzie - spotkanie z Fiszmanem w sprawie moich wykładów na rusycystyce, a później (17.00) - umówione zebranie u Kotta. Skład raczej dziwny: Ważyk, Jastrun, Przyboś, Sandauer, Żuławski, Jacek i ja. Słonimski - ponoć inicjator - z powodu choroby nie przyszedł. Po pewnym czasie zjawiły się dwie starsze panie: Dąbrowska i Kowalska. Okazało się, że zacnemu gronu (za wyjątkiem obu pań, które były raczej zaskoczone) chodzi o ustalenie przebiegu zjazdu i wytypowanie przyszłych władz, m.in. chciano, żeby każdy powiedział, o czym będzie mówił na zjeździe. Więc po to biliśmy się przeciw uzgadnianiu i typowaniu przez partię, żeby robiła to jakaś nowa partyjka, w skład której wchodzą Sandauer i Przyboś? I co ja mam z nimi wspólnego? Toteż zachowywałem się bardzo powściągliwie, na propozycję wiceprezesury (obok Przybosia) odparłem odmownie, tematu przemówienia nie zgłosiłem itd. Wyszedłem przed siódmą, inni jeszcze zostali.

Z kolei - spotkanie z Tadkiem Drewnowskim. Poszliśmy do mnie. Po drodze poinformował mnie, że Gomułka zgodził się zostać I sekretarzem. Ale szykuje się prawdopodobnie prowokacja witaszewszczyzny - i wiec na Politechnice odwołano po to, żeby do niej nie dopuścić. Tadek był koło 18.00 na Politechnice, gdzie zebrało się paręset osób, ale do wiecu nie doszło (później informacja ta została sprostowana - o czym dalej).

Wchodząc na nasze schody, spotkaliśmy dziewczę z Zarządu Głównego ZMP, które przyniosło list członków kierownictwa ZMP - partyjniaków do plenum KC. Nad tym listem ma być dyskusja u Heleny. Powiedziałem, że przyjdę później. List przeczytałem - dobry, bez owijania w bawełnę.

Rozmowa z Tadkiem - o jego sytuacji i planach, o naszych wspólnych planach. Zgodził się zacząć współpracę z "Nową Kulturą" czymś w rodzaju "Dziennika lektury". Na pierwszy ogień - "Kroniki" Słonimskiego. Zdecydowaliśmy się także wszcząć kroki w sprawie antologii poezji radzieckiej.

Aha, jeszcze zanim przyszedłem z Tadkiem do domu, był Wirpsza, który utrzymywał, że w nocy będzie pucz wojskowy i że jest lista 700 osób do aresztowania. Radził nie nocować w domu. Sam przynajmniej ma takie zamiary. Jakieś ziarenko w tym wszystkim jest, ale mitoman Wirpsza raczej to rozdmuchuje. W każdym razie o nienocowaniu w domu nie może być mowy.

Po dziesiątej wieczór pojechałem do ZG. List uchwaliliśmy jednogłośnie (?!). Czyżby Bratny miał rację, że już zwyciężyliśmy i oportuniści są z nami? Później rozmowa z Heleną i Tarłowską (która, nota bene, ma do mnie dziwne pretensje, że kopnąłem Moczara w ostatnim artykule). Jak wynika z rozmowy, jutrzejsze plenum ma być przełomowe. Politbiuro poda się do dymisji i zaproponuje następującą 9-osobową listę nowego politbiura: Gomułka, Loga-Sowiński, Ochab, Cyrankiewicz, Rapacki, Zawadzki, Jędrychowski, Morawski, Zambrowski. A więc tylko jeden natolińczyk: Zawadzki, a reszta - raczej porządna, w tym część bardzo wyraźna (Morawski!). Idą w diabły Mazur, Jóźwiak, Nowak, Rokossowski i cała ta ferajna! Mazur - także z sekretariatu precz, zamiast niego - Zambrowski. I sekretarzem istotnie ma być Wiesław, którego przezywają Mesjaszem albo Prasłowianinem (?). Podoba mi się cała ta koncepcja, nie mam tylko pewności, czy łatwo przejdzie. Żal mi trochę Ochaba, który wydaje się być dość porządnym gościem, nie drżącym o stołek, tylko mało rozgarniętym. Helence też go żal. Mówi, że byłby to w ogóle wspaniały gość, gdyby nie przemożny strach, że Rosjanie nas zniszczą. Ale zdaje się, że z rozwojem wypadków zaczyna on twardnieć i w stosunku do nich. Jeszcze jedno: na plenum nie będzie referatu, bo tego, który przedstawił Ochab, politbiuro nie przyjęło. Ponoć - nie na poziomie...

Spać poszliśmy późno, nie wiedząc, za jakiej władzy się obudzimy.

Piątek, 19 października

Przed południem - zebranie redakcyjne. Moje sensacje o przewidywanych zmianach w kierownictwie nie okazały się największe. Są większe i raczej groźne: do W-wy niespodziewanie przyjechała delegacja radziecka - wymienia się Chruszczowa, Mołotowa, Kaganowicza, Mikojana, jak również wojskowych - Żukowa, Koniewa i Antonowa.

W trakcie zebrania zadzwoniła Edda Werfel, zalecając, żeby się nie rozchodzić. Było to dość niejasne i nie wiadomo, w czyim imieniu, więc zlekceważyliśmy tę radę i poszliśmy, umawiając się z Arturem i Andrzejem na popołudniowy koncert. Na ulicy jednak - bodaj z inicjatywy Ścibora - nie wytrzymaliśmy i wstąpiliśmy do "Po prostu". Właśnie Zimand referował sytuację, która wyglądała następująco:

Z rana rozpoczęło się plenum, do składu KC dokooptowano Gomułkę, Spychalskiego, Kliszkę i Logę, rozdano też kartki z proponowanym składem politbiura, po czym Ochab zakomunikował o nieoczekiwanej wizycie gości radzieckich. Stwierdził, że oni dawno proponowali tę wizytę, a on im radził, żeby raczej zjawili się po plenum, ale - jak widać - goście się pośpieszyli. Jest zatem propozycja, żeby przerwać plenum do szóstej wieczór, a tymczasem politbiuro (naturalnie, w dotychczasowym składzie) uda się na pertraktacje z gośćmi. W tym miejscu Helenka wysunęła wniosek, żeby obradować dalej albo przynajmniej dokonać natychmiast wyboru nowego biura, które następnie udałoby się na te rozmowy. Poparła ją jednak tylko Tatarkówna i wniosek upadł. (W kuluarach natolińczyk Rumiński miał go określić jako antyradziecki). Kiedy kierownictwo opuszczało salę obrad, w drzwiach rzucił im pytanie Staszewski: "I co - znowu padniecie na kolana?". Na to Zambrowski: "Po naszych trupach". A więc rozmowy się toczą, wynik ich jest niewiadomy. Na wypadek, gdyby mieli się rzeczywiście ugiąć, szykowana jest na 17.00 manifestacja ludności pod KC. Skądinąd wiadomo o ruchach wojsk Rokossowskiego i radzieckich, a towarzyszący delegacji generałowie wyjechali do Legnicy. Trzeba więc czujnie trwać "na posterunku".

Wobec takiej sytuacji wróciliśmy do redakcji, by zawiadomić innych. Zastaliśmy Przemskiego, Hanię Bukowską, Pomianola - i Eddę Werfel. Powtórzyła nam mniej więcej to samo co Roman, dodając, że cała nadzieja w Gomułce, który również bierze udział w pertraktacjach i chyba się nie ugnie. Jak wywnioskowałem z jej aluzji, istnieje jakieś centrum, zapewne związane z Komitetem Warszawskim, które ujmuje "ruch oporu" w tryby organizacyjne. Ona jest z nim związana i dlatego obiecała nam dalszy kontakt. W takiej sytuacji postanowiliśmy po obiedzie znowu spotkać się w redakcji.

Pojechałem do domu, opowiedziałem wszystko Jance i ustaliliśmy, że ona z dzieckiem będzie gdzieś przy telefonie - u Ryśka albo Tamary. Coś przekąsiłem i znowu do redakcji. Zadzwoniłem do Artura, że z Koncertu nici. Inni sami dzwonili do redakcji i zaczęli się schodzić. Byli: Ściborostwo, Arturostwo, Mandzioch, Toeplitz, Wilek, Brandys, Przemski, Hanka. Hanka przyszła prosto z posiedzenia zarz. stoł. ZMP, na którym uchwalono, że jeżeli naczalstwo się ugnie, wyprowadzą jutro ZMP-owców na ulicę. Tymczasem sytuacja nadal niejasna. Wpadł jeszcze Zimand, dzwoniła Werflowa kilkakrotnie. Z manifestacji pod KC zrezygnowano (i słusznie! o prowokację tu nietrudno!), natomiast o 18.00 ma być wiec na Politechnice, na który postanowiliśmy pójść.

Tu wtrącę jeszcze o wczorajszym wiecu na Politechnice, który jednak się odbył, choć z pewnym spóźnieniem, na innej sali i nieco mniej tłumnie, niż byłoby w wypadku, gdyby nie został odwołany. Podjęto na nim jakąś dość bojową uchwałę i zakończono odśpiewaniem Międzynarodówki. Kiedy w dyskusji pewien młodzieniec nazwiskiem Kłosiewicz usiłował wysuwać hasła antysemickie, został wygwizdany, a przewodniczący uspokajał salę następującymi słowami: "Dajcie mu spokój, on nie wie, co mówi, to tatuś go nauczył..." (młodzieniec ów był bowiem synem "samego" Wiktora Kłosiewicza).

A więc idziemy na wiec na Politechnikę. Miasto nie sprawia wrażenia szczególnie rozgorączkowanego. Artur mówi: - Jak 20 lat temu polscy inteligenci idą na wiec "obojętnym miastem".

Ale Politechnika wygląda inaczej. Kipiący tłum młodzieży, w powietrzu proch. Dużo znajomych: dziennikarzy, działaczy, m.in. spotykam Duracza, Renkego, Witka Dąbrowskiego, Krystynę Walicką itd. Renke wrócił z Krakowa i Nowej Huty, opowiada o tamtejszych wiecach: - Byłem świadkiem politycznej śmierci działacza. Chodzi o I sekr. KW, natolińczyka Brodzińskiego, który na Nowej Hucie usiłował się wyłgać z grzechów swoich i partii oraz wzywał, żeby nie słuchać tych, co przyjechali i podburzają (tzn. Renkego). Wygwizdano go, wytupano, a jakaś stara robotnica, zabierająca głos bezpośrednio po nim, spokojnie udowodniła mu kłamstwo w tym, w tym i w tym, po czym zapytała: "Jakże więc możemy ufać, że we wszystkich pozostałych punktach Brodziński nas nie okłamuje?".

Politechnika się zapełnia. To olbrzymia kopulasta hala z kilku piętrami balkonów, mieści się w niej dobrych kilka tysięcy ludzi. Różne już imprezy widziała Politechnika. Artur wspomina "bal Marsjan" na zeszłorocznym festiwalu. A ja - Kongres zjednoczeniowy w grudniu 1948 r. Wtedy po raz ostatni widziałem Gomułkę. Pamiętam, jak usiłował przemawiać, ale został wygwizdany przez delegatów. Trzymał się hardo, czuło się w tym jakieś niedopowiedzenie - jak później mówiono, przyrzeczenie Stalina, że nie da Gomułce zrobić nic złego...

Zaczyna się wiec. Przewodniczącego nie znam - młody chłopak, student - ale podoba mi się jego opanowanie i energia. A sala jest dosyć trudna. Na początku idzie nieźle - odczytanie wczorajszej rezolucji, tudzież rezolucji UW i Krakowa (wspólnej - uczelni i Nowej Huty).

Potem jednak, przy wyborach Komisji do opracowania dzisiejszej rezolucji na podstawie dyskusji, zaczyna się bałagan i warcholstwo, przy każdym nazwisku krzyki; zaczyna tak wyglądać, że na tej błahej w gruncie rzeczy sprawie organizacyjnej wszystko się zawali. No ale w końcu to się kończy - i "dyskusja" zaczyna się od wystąpienia Gawlika, informującego zebranych o sytuacji. Chodzi mu o uspokojenie tłumu (o tej porze już bardzo ciasno siedzącego na kamiennej posadzce), ale nie bardzo to chwyta, ludzie nie słuchają, często szumią i gwiżdżą. Gawlik na wstępie przedstawił się: "Nazywam się Henryk Gawlik, jestem członkiem kolegium »Sztandaru Młodych« i od dziesięciu lat członkiem partii". Te swoje "dziesięć lat" później niepotrzebnie jeszcze kilkakrotnie podkreślał. Zaczął mówić o plenum, o jego przerwaniu dla pertraktacji, potem zabrnął w ocenę błędu, jaki popełnili Rosjanie, przyjeżdżając tutaj. Jakoś w sumie jego przemówienie nie brało.

W pewnej chwili jednak od wejścia zaczęła się rozchodzić fala owacji. To przybyła delegacja Żerania, z Goździkiem na czele. I oto Goździk jest już na trybunie - i ma tłum w rękach, jak glinę. Widać po nim, że nie spał Bóg wie jak długo, że ze zmęczenia ledwie trzyma się na nogach. Nieogolony, czarny, straszny, opiera się o mikrofon; ma się wrażenie, że kiedy go puści - upadnie. Dopiero przyjechał z Łodzi, a tu znów trzeba gadać. I mówi - ochrypniętym głosem, powoli, czasem powtarzając się, pragnąc wtłoczyć słuchającym w mózgi to, co najważniejsze. Nie jest efektownym mówcą, ale coś w nim jest takiego, że nie sposób go nie słuchać albo lekceważyć jego słowa. Odwaga, szczerość, mądrość, szacunek dla słuchaczy i samego siebie. Tak wyobrażam sobie mówców w 1917 roku w Smolnym. Od dawna nie widziało się takiego pokroju działaczy partii, trybunów ludu. Myślę, że Goździk powinien wejść do wyższych władz partii niż komitet zakładowy czy nawet komitet warszawski.

Goździk zaczął od oświadczenia, że reprezentuje stanowisko robotników Żerania, które jest jednocześnie stanowiskiem komitetu warszawskiego. Jest to stanowisko popierające postępowy nurt w KC i przeciwstawiające się nurtowi zachowawczemu. Charakterystyka obu tych nurtów, zaczerpnięta z rezolucji żerańskiej. Na czele nurtu postępowego stanął teraz tow. Gomułka. (Oklaski, owacje, próba skandowania). Tu genialne posunięcie Goździka: podanie do wiadomości proponowanej listy nowego politbiura. A więc znowu: "Na pierwszego sekretarza i członka biura politycznego - tow. Gomułka...". Znów owacje. Goździk: "Widzę, że wszyscy się zgadzamy co do tej kandydatury".

Pozostałe nazwiska przyjmowano różnie: oklaski były przy Lodze, Cyrankiewiczu i Morawskim, brak żywszej reakcji przy Zambrowskim i Jędrychowskim, gwizdy przy Rapackim, Ochabie i Zawadzkim. Goździk po Gomułce, a przed resztą listy prosił o powściągliwość w wypadku, gdy pewne kandydatury nie budzą zachwytu. Po odczytaniu listy podkreślił, że "życie to nie je bajka, jak mawiał pewien szewc" i nawet taka lista natrafia na poważne trudności. Z kolei przypomniał, kto nie wchodzi do politbiura - i tu entuzjazm był zupełny. Dalej scharakteryzował całą sytuację, włącznie z wiadomością, że grozi pucz wojskowy. Wreszcie przystąpił do tego, o co chodziło - do grożącej prowokacji. Była to niemal naukowa analiza rozmaitych okoliczności, w których może wyniknąć prowokacja, oraz sposobów, których mogą się chwycić prowokatorzy. Dobitnie przedstawił też skutki, którymi grozi pójście na lep prowokacji.

W trakcie tej mowy sala na oczach dojrzewała. Reakcje stały się bardziej opanowane, nie pochopne. Z miejsca też odpierano próby prowokacji, których nie brakło i w trakcie mowy Goździka. Np. niedaleko nas stał jakiś starszy facet, który w chwili, gdy Goździk mówił, że przeciwnik się łatwo nie podda, zawołał: "To siłą go!". W innym miejscu, kiedy mowa była o wojsku, zaproponował, żeby zaprosić żołnierzy na ten wiec. W obu wypadkach został wysykany. Inni prowokatorzy domagali się, aby Goździk powiedział, skąd wie o szykowanym puczu. Sala w ogóle była łasa na sensacje, ale mówca dał do zrozumienia, że nie o wszystkim musi się teraz mówić, i zapytał sali, czy żąda odpowiedzi na zadane pytanie, a na to sala jak nie huknie: "nie! nie trzeba!".

Zakończył Goździk tak: "Wobec tego, że, jak widzę, popieracie nasze stanowisko ("tak! tak!"), że się do nas przyłączacie ("Żerań! Żerań!"), pozwolę sobie zaproponować wam nasze hasła, a może zechcecie uznać je za swoje". Hasła były takie: 1) umacniać przyjaźń ze Związkiem Radzieckim, opartą na zasadzie równorzędności i suwerenności, 2) popieramy proponowaną listę nowego politbiura; 3) zachować spokój, a wszystkich zmierzających do jego zakłócenia uważać za prowokatorów. Czwarte hasło podano Goździkowi na kartce i on je zaakceptował: "Wojsko z ludem, lud z wojskiem".

Po Goździku Lilek Lasota (owacja!) zaproponował krótką rezolucję, popierającą inne rezolucje odczytane na wiecu, popierającą proponowane zmiany personalne w kierownictwie i zakończoną następującym akapitem:

"Zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa prowokacji, z której mogliby skorzystać zwolennicy stalinizmu, zapewniamy jednocześnie kierownictwo Partii, prowadzące pertraktacje z delegacją radziecką, że w każdej chwili i na każde zawołanie naszego kierownictwa liczyć może ono na udział studentów wraz z robotnikami Warszawy w obronie socjalistycznej demokracji, w obronie zasady równorzędności narodów i własnych dróg każdego narodu do socjalizmu".

Rezolucję tę ma jutro doręczyć plenum KC delegacja dzisiejszego wiecu.

Po przemówieniu Lasoty wyszedłem. Zabrałem Jankę z dzieckiem od Tamary - i do domu. Sytuacja jest taka: o 18.00, kiedy miano kontynuować obrady plenum, znowu zaproponowano odłożenie ich do rana. Pertraktacje z Rosjanami trwają. Zdaje się, że jak dotąd bez skutku. Trwa również niebezpieczeństwo puczu wojskowego. Mówi się o dziwnych ruchach wojsk polskich i radzieckich. Goździk dał też do zrozumienia, że działacze tej nocy "winni być ostrożni". Mam nadzieję, że są - ja nie będę.

Sobota, 20 października

W prasie komunikat o pertraktacjach z Rosjanami. Z jego ezopowych sformułowań zdaje się wynikać, że wyjechali z niczym.

Od rana w redakcji. Nikt nic dokładnie nie wie, ale pogłoski potwierdzają moje przypuszczenie.

Plenum wznowiło obrady. Dużą mowę miał Gomułka. Mają ją transmitować przez radio - więc idziemy do "Po prostu", bo sami nie mamy radia.

Mowy jeszcze nie transmitują, ale przylatuje Bratkowska z nowinami. Ruchy wojsk radzieckich w ciągu ubiegłej doby są faktem (teraz zdaje się już ustały). A oto i prasowa przygrywka do puczu (druga po Piaseckim z szesnastego): artykuł dzisiejszej "Prawdy" z obelgami na prasę polską, dążącą rzekomo "do restauracji kapitalizmu", i z pogróżką, że "lud polski przywoła rewizjonistów do porządku".

Genialne dzieło anonimowego korespondenta zostało odczytane w zatłoczonym gabinecie Lilka Lasoty wśród huraganowych wybuchów śmiechu. Była jednak w tym śmiechu i gorycz... Wobec tego, że większa część artykułu wymierzona jest przeciw "Nowej Kulturze", umówiliśmy się ze Ściborem, że spróbuje na poniedziałek sklecić odpowiedź.

A mowy Gomułki radio wciąż nie nadaje. Idziemy do ZG. Helenka już była i poszła - na kolejny wielki wiec na Politechnice. W jej gabinecie siedzą: Renke, Jankowski, Buziński, Ewa i inni - i obtelefonowywują prowincję. "Hallo! To ty, Stefan (Janek, Antek, Bolek etc.)? Ten, co was podsłuchuje, niech was pocałuje w dupę. Sprawa jest następująca: na plenum zaproponowano taki skład biura..." itd.

Jadę do domu. Dzisiaj zrezygnuję z wiecu, idziemy na koncert (nawet dwa, tak się złożyło).

Pierwszy koncert - Francuzi. Orkiestra b. dobra, program najpierw taki sobie, a na zakończenie - znakomite "Święto wiosny" Strawińskiego.

Kończy się koło 19.30. Janka do domu, dać Felkowi kolację i położyć spać, a ja do ZG. Na drugi koncert idziemy od przerwy.

W ZG znowu ci sami plus Duracz, Drożdżyński. Co się dzieje na plenum - nie wiadomo. Wiec, zdaje się, nie bardzo udany. Helę i Staszewskiego przyjęto źle. Czytanie referatu Gomułki raczej ludzi znudziło. Były rozmaite żądania, w rodzaju "wypuścić Wyszyńskiego" etc.

Znowu przyszedł Ścibor z żoną. Idziemy na kolację do dziennikarzy. Tam - Gembicki z żoną-solenizantką. Wypijamy więc ćwiartkę. Ale co się dzieje - nikt nic nie wie.

Wracam do filharmonii, akurat jest przerwa, Janka też trafia na ten sam czas. Moskiewska orkiestra - znajome twarze skrzypków. B. dobre wykonanie suity z "Romea i Julii" Prokofiewa, długotrwałe oklaski, bis. Potem Ojstrach - Koncert skrzypcowy Szostakowicza. Słucham tego po raz trzeci w życiu. To genialne. Publiczność też to czuje - oklaski przechodzą w owację i w ogóle szaleństwo. Ojstrach bisuje ostatnią część - burleskę. Kiedy obserwuję entuzjazm publiczności, śmiać mi się chce na myśl o "antyradzieckich nastrojach" w Polsce. One są, ale dotyczą czegoś innego. Ojstrach zaś zawsze zdobędzie dla swego kraju przyjaciół. Zatem: "Mniej strachów, więcej Ojstrachów", "Lepszy Szostakowicz niż Kaganowicz", "Precz z Chruszczowem - niech żyje Prokofiew"...

Z Janką i Andrzejem Braunem w ZG. Jest już Helena. Co było dziś popołudniu na plenum - nie wie, ale opowiada dość dokładnie, co było wczoraj i dziś przed południem.

SCENA NA LOTNISKU. Kiedy goście wylądowali, okazało się, że czekają na nich dwie osobne grupy. Pierwsza - generalicja: Natolin, druga - Wiesław, Ochab, Cyran etc. Goście ruszyli do pierwszej, powitanie było długie, serdeczne i widocznie zawierało w sobie także elementy wymiany informacji, bowiem w pewnej chwili czerwony, zaperzony Nikita skoczył do cierpliwie czekającej drugiej grupy i zaczął wymyślać Ochabowi: "Ty zdrajco! Najlepszych synów klasy robotniczej chcesz usunąć! Myśmy tu krew przelewali, my na to nie pozwolimy...". Ochab osłupiał i zabrakło mu języka w gębie. Wtedy wysunął się Gomułka: "Czego wy od niego chcecie? I w ogóle po coście tu przyjechali, kto was prosił? Lepiej przestańcie szurać, bo jak się lud warszawski do was zabierze...". Teraz z kolei osłupiał Nikita. Popatrzył na Gomułkę i ze zdziwieniem zapytał: "A to kto?". "Nazywam się Gomułka". "Ja was nie znam". "Nie możecie mnie znać, bo siedziałem w więzieniu, ale drugi raz nie dam się posadzić". Nikita coś tam jeszcze usiłował szemrać, ale wkroczył Mikojan i zabrał go. Ponoć pertraktacje zaczęły się też od przeprosin Mikojana za incydent na lotnisku...

PERTRAKTACJE. Niewiele się one jednak od tego incydentu różniły. Cyrankiewicz miał później powiedzieć, że gdyby w ten sposób "rozmawiały" przekupki na Kercelaku, to interweniowałaby milicja.

Rozmowy toczyły się w Belwederze przez cały piątek aż do drugiej w nocy z piątku na sobotę. O szóstej nad ranem goście wyjechali.

Akompaniamentem do rozmów były ruchy wojsk radzieckich i MON-owskich, rozpoczęte jeszcze poprzedniej nocy (z czwartku na piątek). Na Warszawę ruszyły wojska radzieckie z różnych stron - zza Bugu, zza Odry i z bazy w Legnicy. Wojska Rokossowskiego z Modlina, Poznania i in. W piątek, w chwili rozpoczęcia rozmów, szeroki pierścień wokół W-wy wyraźnie się zaciskał. Naprzeciw niego stał węższy pierścień wojsk KBW (które wraz z Bezpieczeństwem były po naszej stronie). KBW miało rozkaz niewpuszczania przeciwnika do stolicy. KBW też zorganizowało wywiad, obserwujący ruchy przeciwnika i stale meldujący o nich kierownictwu. Meldunki szły za pośrednictwem obstawy bezpieczniackiej Belwederu.

Na wstępie nasi oświadczyli, że nie mogą prowadzić rozmów, jak długo W-wie zagrażają wojska radzieckie. Goście bardzo się zdziwili i oświadczyli, że sprawdzą, czy tak jest istotnie - i jeżeli tak, wydadzą odpowiednie rozporządzenia. Zaczęto więc rozmowy. Po pewnym czasie nadeszła jednak wiadomość, że Rosjanie nadal się zbliżają. Goście znowu się zdziwili i powiedzieli, że natychmiast wydadzą rozkazy. Znowu minął jakiś czas - i znowu wiadomość, że Rosjanie są na przedmieściach W-wy. Nasi trzasnęli pięścią w stół i oświadczyli, że zrywają pertraktacje. Wtedy goście wydali jakieś zarządzenie - i ruch wojsk ustał. Pertraktacje kontynuowano.

O czym mówiono? Głównie o sprawach personalnych - o składzie politbiura etc. Ruscy chcieli widzieć w biurze swoich pupilków i przede wszystkim Rokossowskiego. Gomułka postawił sprawę twardo: wejdzie do takiego politbiura, jakie zaproponowano, albo do żadnego.

Przyjaciele usiłowali ocenić w ogóle to, co się u nas dzieje. Twierdzili mianowicie, że nasza "demokratyzacja" zmierza do restauracji kapitalizmu, do kontrrewolucji, że jedynym ocaleniem jest wzięcie za mordę kraju w ogóle, a "rozpasanej prasy" w szczególności. Nasi dali odmienną ocenę sytuacji, a na radziecki nacisk odpowiedzieli: "Albo my tu będziemy rządzić, albo reakcja, ale wy w Polsce rządzić nie będziecie".

Mołotow miał utrzymywać, że naród polski jest z nimi (!). Na to usłyszał: "O Jugosławii mówiliście tak samo...".

W związku z oceną sytuacji w Polsce, rozwijającej się rzekomo w kierunku kapitalizmu, goście wyrazili troskę o bezpieczeństwo swoich linii komunikacyjnych z NRD... Mieli też stwierdzić, że nasi w zaślepieniu swoim nie widzą, iż są narzędziem amerykańsko-syjonistycznego spisku. (Ta informacja nie od Heli, lecz od Mandaliana).

Wszystko razem było z ich strony wierutną bzdurą i nonsensem. Nasi jednak tym razem się nie dali. Były chwile, kiedy obie strony wzajemnie na siebie krzyczały - kto kogo przekrzyczy. Zasadnicza konstrukcja ataku - wg Cyrana, który referował to Heli - opierała się na Gomułce, a Cyran z Ochabem wspomagali go z obu stron. Inni byli mniej aktywni, ale zachowywali jednomyślność z czołową trójką. Tylko Zawadzki ponoć się chwiał i chciał się zgodzić na wprowadzenie do biura Rokossowskiego...

W trakcie pertraktacji towarzysze z obstawy przekazywali na zewnątrz takie informacje: "znowu krzyczą... cisza... Mołotow grzmi... teraz Wiesław... znowu wszyscy krzyczą...".

Wreszcie okazało się, że krzyk naszych jest bardziej przekonujący, a może też goście uświadomili sobie, że ich sytuacja - mimo pierścienia wokół Warszawy - też nie jest najpomyślniejsza w tym strzeżonym przez naszą bezpiekę gmachu, w mieście bronionym przez KBW i pełnym wiecujących tłumów. I wtedy - skapitulowali. Stanęło na tym, że jest, jak jest, dalsze rokowania będą się toczyły już z naszym nowym kierownictwem w Moskwie, a na razie wojsko wróci do baz i spokój. Nasi jeszcze wysunęli jakieś szczegółowe sprawy, np. sprawę doradców. Rosjanie dziwili się, że o tych doradcach mówi się w tak nieprzyjaznym tonie i w tak dziwnym kontekście, ale zgodzili się doradców w najbliższym czasie zabrać na rodinu.

Tak się skończyła fantastyczna wizyta Chruszczowa i spółki w W-wie. Dziś rano wznowiono plenum i na pytanie obecnych o rezultat rokowań odpowiedziano: "Z czym przyjechali, z tym pojechali...".

CO Z WOJSKIEM. W tej chwili wojsko stoi albo wycofuje się. Ale wczoraj, jak się rzekło, szło na Warszawę - i wieczorem dotarło do przedmieść. Duracz z Jankowskim wieczorem objechali rogatki i stwierdzili to na własne oczy. Były sytuacje tragiczne: np. naprzeciwko pewnej jednostki KBW posuwała się w szyku bojowym jednostka MON. Wydano więc rozkaz, że jeśli się nie zatrzymają - otworzyć ogień. Cekaemy stały wycelowane i przygotowane. Na szczęście tamci w ostatniej chwili skręcili. Były też sytuacje groteskowe: np. w nocy pętała się po W-wie jakaś kompletnie zdezorientowana jednostka radziecka, tłumacząca wszystkim, że jest grupą łączności, która... straciła łączność z dowództwem.

Wojska posuwały się z wielu stron, nie przestrzegając ustalonej dla tego typu pojazdów mechanicznych (czołgi, pancerki) szybkości, niszcząc szosy, tratując pola. Tatarkówna, która w piątek wieczór pojechała do Łodzi, minęła na tej trasie, zwykle pustej, czterdzieści siedem rosyjskich samochodów pancernych. Gdzieniegdzie wypadało wojskom zwalniać tempa: np. Kalisz musieli objechać, bo władze miejskie odmówiły im wjazdu. Ale na ogół operacja przebiegała sprawnie - i rozkaz wstrzymania jej musiał stanowić dla dowódców pewne rozczarowanie...

Dzisiaj rano, po wznowieniu obrad plenum, zainterpelowano naszych połkowodcew na temat zagadkowych ruchów podległych im wojsk. Kostuś złożył urocze oświadczenie, że to normalne jesienne ćwiczenia i wykopki... Na to Wicha miał zakomunikować, że służy materiałami (doniesieniami, rozkazami etc.), które wyjaśnią, co to są wykopki. Powołano komisję do zbadania sprawy.

Odbyła się też rozmówka prywatna między Wichą a Bordziłowskim na temat zabłąkanej jednostki radzieckiej. Pan generał oczywiście mrugał oczyma i o niczym nie miał pojęcia. Wtedy Wicha podał mu numer jednostki, trasę, którą przybyła, i dodał: -"Nie niepokójcie się, zaopiekowaliśmy się nimi, nakarmiliśmy, pozwoliliśmy się przespać i wyprowadziliśmy na właściwą drogę...".

CZY JESZCZE GROZI PUCZ? Zdaniem Heli, pucz już się odbył, tylko nie wyszedł. Co nie znaczy, że nie mogą go powtórzyć, ale to już sprawa trudniejsza.

Najniebezpieczniejsza była miniona noc z piątku na sobotę. Mocno zaangażowany aktyw nie nocował w domu. Były przygotowania do zejścia komitetu warszawskiego w podziemie. W Bezpiece powołano Komendę Obrony Miasta.

Hela nocowała u Feli Rapaport. Zajrzała też do Irki Lewandowskiej, a tu - siedzi przy stole Staś Kuziński, na stole - spluwa. Przypomniała się Heli okupacja: "Oj, Stasiu, Stasiu, nic się nie zmieniłeś...".

Ale na tę noc jedzie już spać do domu. My też.

Niedziela, 21 października

Od rana pisałem artykuł dla "Nowej Kultury" o wydarzeniach, które przeżywamy. Jeszcze się nie rozstrzygnęły, ale artykuł przewidziany jest tylko na jeden wariant: najpomyślniejszy.

W gazetach mowa Gomułki i artykuły polemizujące z wczorajszą "Prawdą". Bardzo dobra polemika Artymowskiej w "Trybunie", niezła zaatakowanego Putramenta w "Życiu" i najsłabsza anonimowa w "Sztandarku". Samo ukazanie się tych polemik z "Prawdą" jest czymś u nas niespotykanym i nosi charakter bardzo zasadniczy, przełomowy.

Przemówienie (czy raczej referat) Gomułki podoba mi się: spokojne, rzeczowe, uczciwe, skromne. Powinno się chyba podobać wielu ludziom w kraju.

Poza tym gazety publikują rezolucje załóg, wiadomości o wiecach itp. To samo czyni radio. Jest to bardzo wyraźne i mocne poparcie dla określonej sprawy. "Życie" przytacza komentarz radia budapeszteńskiego - jak dotąd, zdaje się, jedyny przychylny dla nas komentarz ze strony "obozu socjalizmu".

Po obiedzie - w ZG. Hela nie przyszła z plenum, czekaliśmy w jej gabinecie parę godzin i nic. Widocznie nie było przerwy obiadowej. Wiadomości, które przesączyły się z plenum, są takie: wczoraj wieczór i dziś rano był skoncentrowany atak Natolina na komitet warszawski i ZMP za "zdradę tajemnicy obrad" i działalność destrukcyjną. Nasi ponoć się odgryzają, mówią o zdradzie stanu ze strony witaszewszczyzny, ale nie wiadomo, z jakim skutkiem. Wiadomo też, że siły reakcyjne mobilizują się w szeregu KD Warszawy (toteż KW działa nad ich głowami, bezpośrednio w zakładach) i w WKW, m.in. Pawlak, I sekr. WKW, zabronił Ursusowi "politykowania". Na szczęście, w odmiennym duchu działała nasza Boczkowa (przewodnicząca ZW ZMP), która zwołała na zakładach wiece, zorganizowała milicję robotniczą itd. Konflikt między Pawlakiem a Boczkową jest bardzo ostry. Wiece trwają, m.in. znów na polibudzie, w domu akademickim na Kickiego, na Żeraniu. Dzwoniła Anita Duracz, że egzekutywy redakcji i uczelni zwołały wiec na UW w obronie KW.

Mówi się też, że już przystąpiono na plenum do wyborów i że oprócz podstawowej listy jednak wysunięto kandydatury Kostii (Witaszewski) i Nowaka. Głosowanie jest tajne.

Wieczorem poszliśmy do Arturostwa. Byli też Andrzej i Tadzio Kubiak. Trochę się wypiło i zjadło, raczej na wesoło, ale sytuacja wciąż niepewna. Dopiero o 23.00 nastawiliśmy radio i usłyszeliśmy komunikat o zakończeniu obrad plenum. W tajnym głosowaniu wybrano takie politbiuro, jakiego oczekiwaliśmy! Gomułka jest pierwszym sekretarzem! Siły postępowe, siły patriotyczne - zwyciężyły!

Uściskaliśmy się i wyszliśmy na ulicę, żeby jakoś przewietrzyć naszą euforię. Dziennikarze, studenci, robotnicy Żerania i WFM sprzedawali dodatki nadzwyczajne "Życia" i "Ekspressu". Znakomity dodatek "Życia" wlepiam na następnej stronie.

Ludzi na ulicach stosunkowo niedużo, ale ci, którzy są, rozchwytują dodatek, śmieją się jeden do drugiego. Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna ludzi tak obchodzi rozwiązanie wewnątrzpartyjnego konfliktu.

Nasze podniecenie nie ustępuje. Uświadamiamy sobie wyraźnie, że coś się skończyło i zaczęło się coś zupełnie nowego. Czy się nie łudzimy? Czy uczucie nasze nie jest oparte jedynie na pragnieniu? To pokaże czas, ale na razie - znowu po raz pierwszy od dawna - wierzymy i cieszymy się.

Idziemy najpierw Nowym Światem, mijamy KC, wchodzimy w Aleje Ujazdowskie. Potem zawracamy, ładujemy się na "107", jedziemy na Plac Zamkowy. Idziemy na Stare Miasto. Na Rynku, przed "Krokodylem" - jacyś nie bardzo kapujący cudzoziemcy. Dokąd tu pójść? Idziemy do Kazia Brandysa, wyciągamy go z łóżka: "Masz, czytaj!". Za oknem - coraz głośniejsze krzyki sprzedawców gazet.

Wreszcie żegnamy się. Jest już grubo po północy. Wracamy do domu i długo jeszcze nie możemy zasnąć - musimy gadać, gadać...

Poniedziałek, 22 października

Skończyłem artykuł i koło południa znalazłem się w redakcji. Nastrój świąteczny. Pracować nie bardzo można. Andrzej i Kazik przyniosą jutro felietony, jutro też Ścibor przyniesie poprawioną polemikę z "Prawdą" (to, co przyniósł dzisiaj, nie należy do rzeczy udanych). Jutro więc będzie łamanie numeru i gadanie o następnym.

Na obiad poszedłem z Mandziochem do dziennikarzy. Tam spotkaliśmy Wandę Wiłkomirską z mężem. Nie pamiętam już, kto co mówił, ale oto dodatkowe wiadomości z plenum:

W tajnym głosowaniu Konstanty otrzymał 26 głosów, Zenon Nowak - 1. Z tych, co przeszli, wszystkie głosy mieli Ochab, Gomułka i Cyran, a najmniej Zambrowski i Morawski (ale wystarczająco, żeby przejść).

W dyskusji przed wyborami natolińczycy rzeczywiście nacierali, ale bez skutku. Poza tym Berman tłumaczył się z popełnionych win i przytaczał przykłady, jak to Moskwa żądała wykończenia pewnych ludzi (m.in. Federowej i Daniszewskiego), a on z Bierutem oparli się i ludzi tych uratowali. Minc polemizował z Gomułką na tematy gospodarcze. Ochab mówił o nacisku radzieckim, jaki istniał przez cały ten czas, i stwierdził, że błędem było uleganie temu naciskowi. Na zakończenie Gomułka stwierdził, że jego wypowiedź oczywiście była dyskusyjna, że będzie się starał zrobić wszystko, co można, ale jeżeli mu nie wyjdzie, jeżeli utraci zaufanie towarzyszy, w każdej chwili zrezygnuje z funkcji kierownika partii.

(Rozmawiając zaś z delegacją młodzieży i robotników, stwierdził, że możliwość działania dało mu ich poparcie i że gdyby poparcia tego nie czuł, zrezygnowałby z forsowania swojego programu i ze stanowiska).

Wszystkie materiały VIII Plenum postanowiono opublikować. Natomiast do VII Plenum postanowiono nie wracać - sam Gomułka uważał, że nie warto: "niektórzy towarzysze występowali tam przeciwko mnie, później zmienili zdanie, nie należy teraz wychodzić ze starymi sprawami". Pozwolono jedynie Kłosiewiczowi na zapoznanie aktywu związkowego z jego wypowiedzią na VII Plenum, aby mógł odeprzeć "oszczerstwa".

Rakowski dał mi przejrzeć serwis prasowy. Zachód pisze o nas nieźle, natomiast "obóz" milczy, publikując tylko gorliwie artykuł "Prawdy". Podobnie - zachodni komuniści.

O 18.00 - w rozgłośni "Kraj". Rozmowa przed mikrofonem na temat prasy.

Wracając do domu, spotkałem na Nowym Świecie Jerzego Andrzejewskiego. Dumny i szczęśliwy.

Wtorek, 23 października

W redakcji - zebranie i łamanie numeru. Do tego - materiałów starczy, natomiast do następnego (zjazdowego) nie bardzo można ludzi zmobilizować. Oto trudności wyjścia z opozycji...

Dużo gadania. Turniej dowcipów. Wołanie gazeciarzy, sprzedających dodatek nadzwyczajny: "Jedne 20 groszy na bilet dla Kostka!".

Zgodnie z prośbą kierownictwa (wczoraj była konferencja redaktorów u Werblana, Jarosińskiego i Galińskiego), zdjęliśmy materiały "antyradzieckie", żeby nie jątrzyć. Ale akcenty oczywiście zostały.

W dzisiejszym "Życiu" grupa działaczy katolickich (Zawieyski, Turowicz, Stomma, Kisielewski i in.) publikuje oświadczenie, popierające nowe kierownictwo partii i potępiające Piaseckiego. Jest to pierwsza od 12 lat wypowiedź tej grupy deklarująca się za socjalizmem. To nie bagatela i nie przypadek.

Odwiedził redakcję Bratny (wczoraj też był z Kuśmierkiem). I Bratny, i Kuśmierek nie mogą wybaczyć Putramentowi, a szczególnie Florczakowi, że to ich spotkał atak "Prawdy". Sami czują się bardziej predestynowani do roli bohaterów.

Jak wiadomo, warszawski korespondent "Prawdy" wypiera się sławetnej korespondencji. Są już pewne hipotezy - i to raczej ze źródeł poinformowanych - co do jej autorstwa i okoliczności powstania. Przypuszcza się, że to pp. Owczarow i Jan Dzierżyński, pracownicy radzieckiego KC, byli jako "specjaliści" od spraw polskich w świcie delegacji. Na określone "zamówienie społeczne" złapali piątkową prasę i długo się nie zastanawiając wypichcili ów artykulas, który przetelefonowali do Moskwy jeszcze w trakcie rokowań...

Kiedyśmy tak gadali i dzielili się wiadomościami o minionych dniach, zabrał głos również Bzdrynio, który oznajmił, że wczoraj wieczorem spotkał na jakimś przyjęciu samego Rumińskiego. Dzielny ów natolińczyk zapewnił go, że staczamy się w przepaść i idziemy na antyradziecką awanturę. Pewnym ludziom odbierają rozsądek doznane krzywdy, inni są zacietrzewieni jako grupa narodowościowa, a wszystko razem wzięte jest zgubne i godne potępienia...

Po południu - zebranie oddziału Związku. Zagaił Ścibor (w imieniu zarządu oddziału), zaś pani Wisłowska przeczytała głupią rezolucję. Na to - burza, że rezolucja zbyt kretyńska, żeby nad nią dyskutować, a w ogóle jakim prawem Ścibor przewodniczy itd. Przewodniczącym wybrano Jastruna, on sobie jeszcze dobrał Żuławskiego i mnie, z kolei wybrano komisję do opracowania rezolucji, do której znowu wszedłem (obok Dąbrowskiej, Boguszewskiej, Szelburg-Zarembiny, Andrzejewskiego, Przybosia, Zawieyskiego, Karsta, Strumph-Wojtkiewicza). Dyskusja była okropna. Pierwszy zabrał głos Wolf, wywracający trzewia na temat krzywdy dąbrowszczaków. Później jakiś stary reakcjonista z łysą pałą pieprzył, żeby dopuścić wszystkie partie (cwiszenruf St. R. Dobrowolskiego: "i nas, starych piłsudczyków, też!" - z czego wynikła później rozróba wokół Dobrowolskiego). Zawieyski wystąpił z bardzo ładną deklaracją. Karst przeciw Piaseckiemu i Witaszewskiemu. Lichniak w obronie Piaseckiego oddał swoją legitymację członkowską (był to gest tragiczny, conradowski). Przyboś odpowiadał staremu reakcjoniście: "ja, jako komunista...". Przyszedł Grzegorz Lasota i oznajmił, że 1) dziś zleciał Witaszewski i miejsce jego zajął Spychalski; 2) wczorajsza manifestacja we Wrocławiu przeistoczyła się w chuligańsko-prowokacyjne wybryki, w trakcie których zdemolowano m.in. TPPR i teatr żydowski... Z kolei Wudzki wygłosił mowę w obronie Natolina, a szczególnie Nowaka i Kłosiewicza (gadał w zasadzie to samo, co na zebraniu partyjnym przed plenum). W pewnej chwili doszedł do pogróżek pod adresem "demokratów" i oburzona sala nie pozwoliła mu dalej mówić. Ale po chwili zmitygowano się i pozwolono to ględzenie skończyć. Odpowiadał Wudzkiemu Kuśmierek - mocno, energicznie. Były jeszcze jakieś mowy, których nie słyszałem, bo poszliśmy robić rezolucję, ale, jak mi potem mówiono, pod sztandarem Natolina wystąpił jeszcze jeden człowiek - pan Teliga (pracownik CRZZ).

Rezolucję pichciliśmy w trudzie i bólu, wyszła krótka i ogólnikowa. Przyjęto ją stosunkowo łatwo. Przyjęto również przyjazną depeszę do literatów węgierskich - jedynych w "obozie", z którymi potrafimy się porozumieć. Już po jej przyjęciu przyleciał Bielicki z nowiną, że na Węgrzech coś się dzieje. W jego relacji sprawa wyglądała tak: odbyła się dziś w Budapeszcie manifestacja na rzecz demokracji, pod trzema sztandarami - czerwonym, narodowym i polskim. Rezolucja, zgłoszona przez manifestantów do radia, nie została przyjęta i wówczas zaczęły się zamieszki. Obecnie radio Budapeszt milczy i nie wiadomo, w czyich jest rękach. Gerő natychmiast wrócił z Belgradu i zwołano biuro polityczne.

Życzymy Węgrom, żeby im się udało, jak nam.

Kopię rękopisu dziennikowych zapisków Wiktora Woroszylskiego otrzymaliśmy przed kilku laty od wdowy po pisarzu, śp. Janiny Woroszylskiej. Za zgodę na ich publikację i nieocenioną pomoc przy sporządzaniu objaśnień dziękujemy serdecznie p. Natalii Woroszylskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (44/2006)

Podobne artykuły

Dodatek
Jesienią 1956 r. generał Wacław Komar - wcześniej działacz komunistyczny, w latach 50. uwięziony i torturowany - został dowódcą tzw. wojsk wewnętrznych, czyli jednostek podległych ministerstwu spraw wewnętrznych. Gdy w październiku 1956 r. w Warszawie rozpoczęły się obrady władz PZPR - które przesądziły o odsunięciu "stalinistów i wyniosły do władzy Władysława Gomułkę - zaniepokojony początkowo rozwojem sytuacji Kreml skierował na Warszawę jednostki armii sowieckiej, stacjonujące w Polsce. Przez kilka dni ważyło się, czy dojdzie do interwencji ZSRR - jak na Węgrzech. W tamtych dniach gen. Komar organizował obronę Warszawy przed spodziewanym atakiem wojsk sowieckich, później natomiast usiłował postawić na porządku dziennym kwestię obecności w Polsce Armii Czerwonej, o czym opowiada we wspomnieniach, które ukazują się drukiem po raz pierwszy. Gdyby w tamtych dniach zrealizował się w Polsce "scenariusz węgierski i doszło do walk, Wacław Komar podzieliłby zapewne los Pála Malétera. Przed październikiem 1956 r. Maléter był zdeklarowanym komunistą i wysokim rangą wojskowym (dowodził korpusem pancernym). Gdy zaczęły się demonstracje, a potem walki, on i jego żołnierze stanęli przeciw Sowietom. Maléter został ministrem obrony w rządzie Imre Nagya i organizował obronę Budapesztu. Aresztowany i sądzony razem z Nagyem, został skazany na śmierć. 17 czerwca 1958 r. Nagy, Maléter i dwóch innych przywódców powstania zostało powieszonych.Red..