Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czasem można go spotkać, gdy idzie na pocztę z listami. Albo na Grodzkiej, kiedy zmierza do kościółka św. Idziego pod Wawelem, by odprawić Mszę dla harcerzy. W czarnej kapie, z laską i beretem. W pośpiechu, bo choć 96. rok życia na karku, wciąż czeka na niego wiele obowiązków: harcerze, lwowiacy i kombatanci. Wszyscy chcą się spotkać, powspominać, prosić o błogosławieństwo" - pisaliśmy o nim w "Tygodniku".
Dominikanin Franciszek Adam (imię zakonne) Studziński rzeczywiście 64 lata temu szedł z żołnierzami szturmującymi Monte Cassino. Tyle że z rzekomym atakiem było tak: zanim się zaczął, oddziały musiały dotrzeć na pozycje. Także czołgiści, których był kapelanem. "I w czasie tej drogi zdarzyło się nieoczekiwanie, że ja z lekarzem znaleźliśmy się na początku kolumny czołgów. Stąd niektórzy mówią, że to ksiądz prowadził pułk do ataku. A to się stało przez przypadek" - uśmiechał się podczas rozmowy z "TP".
Wtedy "jego" czołgiści atakowali tzw. Gardziel: górski wąwóz. Niemcy odpierali natarcie za natarciem. Miejsce kapelana było przy punkcie sanitarnym. Wspominał: "Lekarz po podaniu morfiny malował chemicznym ołówkiem literę M na czole żołnierza, żeby inny medyk nie zrobił drugiego zastrzyku, bo taka dawka mogła oznaczać śmierć. A ja, po udzieleniu namaszczenia, obok tej litery M stawiałem krzyżyk swoim ołówkiem. To była praca straszliwa. Do dziś pamiętam twarze tych ludzi i to, co mi opowiadali w ostatnich chwilach życia".
Zachowało się zdjęcie: karta jego modlitewnika, z zapisaną ręcznie modlitwą za umierających, z szarymi plamami - to krew tych, którzy umarli na jego rękach. Został pod ogniem, gdy pocisk zniszczył punkt sanitarny. Bał się: "Próbowałem przekonywać sam siebie, że strach księdzu nie przystoi. Niekiedy jednak ciężko było zapanować nad roztrzęsionym organizmem". Za Monte Cassino dostał Virtuti Militari, a nie było to jego jedyne odznaczenie: z armią Andersa przeszedł całą kampanię włoską; w 1945 r. był kapelanem komandosów.
Po powrocie do Polski w 1947 r. znów był "na pierwszej linii": kilkanaście miesięcy spędził w więzieniu komunistycznym. Przesłuchiwał go Mieczysław Moczar. I wówczas starał się służyć współwięźniom; potajemnie spowiadał skazanych na śmierć. Miał szczęście: wypuszczono go, a potem mógł już normalnie pracować: najpierw w Warszawie, potem w Krakowie. Mimo trudności czynionych przez władze skończył Akademię Sztuk Pięknych.
W wolnej już Polsce awansowano go na stopień generała. Kilka lat temu opublikował "Wspomnienia kapelana Pułku 4 Pancernego »Skorpion« spod Monte Cassino".
O. Adam (Franciszek) Studziński zmarł w środę, 2 kwietnia. Miał 97 lat.
W Internecie zob: tygodnik2003-2007.onet.pl/3229,26270,1387280,tematy.html .