Kraje równoległe

Żywotność marzenia o Wielkiej Sprawie, pod sztandarami której pójdą wszyscy, jest zdumiewająca. Nie było, nie ma i nie będzie jednej Polski.

07.11.2011

Czyta się kilka minut

NARYSUJ SWOJĄ POLSKĘ - Galeria Plakatu "Tygodnika Powszechnego". Rys. Agata Dudek, graficzka, ilustratorka. Specjalnie do numeru 46/2011, ukazującego się na Dzień Niepodległości, czołowi polscy graficy stworzyli swoje plakaty. /
NARYSUJ SWOJĄ POLSKĘ - Galeria Plakatu "Tygodnika Powszechnego". Rys. Agata Dudek, graficzka, ilustratorka. Specjalnie do numeru 46/2011, ukazującego się na Dzień Niepodległości, czołowi polscy graficy stworzyli swoje plakaty. /

Samuel Rodrigo Pereira, dziennikarz, bloger, były rzecznik Solidarnych 2010, o planowanym na 11 listopada Marszu Niepodległości mówi w "Gazecie Wyborczej" tak: "Chciałbym naprawdę, żeby był jeden marsz, wspólne świętowanie, wybuch radości (...). Jestem przekonany, że te parę tysięcy, które idzie w Marszu Niepodległości, chciałoby, żeby to był marsz wszystkich, żeby łączył, nie dzielił".

Popuśćmy wodze fantazji, wyobrażając sobie, że pod biało-czerwoną spotykają się rzeczywiście wszyscy, którzy w listopadzie chcą świętować polską niepodległość, ergo wolność przekonań i zachowań. Chłopaki z nacjonalistycznej bojówki Combat 18 obok chłopaków z Tęczowej Trybuny, Madzia Buczek razem z Kazimierą Szczuką, "Fronda" i "Krytyka Polityczna", Kuba Wojewódzki z Pawłem Kukizem, abp Józef Michalik obok Janusza Palikota. Wszyscy oni przecież są głęboko zatroskani losem kraju, próbując różnymi metodami wpływać na bieg zdarzeń.

Zakładam, że głos Pereiry nie jest odosobniony. W wielu z nas nadal żyje budowana na własnej lub cudzej pamięci tęsknota za patriotycznym czasem świętym, kiedy podziały zostają zawieszone i triumfuje jedność. Były takie chwile, podpowiada zwodniczo pamięć, gdy świat wyglądał na łatwiejszy do zrozumienia, jakby zbudowany na wielkim kontraście czerni i bieli. Byli jacyś "Oni", byliśmy "My". Tu stała barykada. Pal licho, że tamten obraz wykonany został w technice monochromatycznej i pod dyktando szarości: jeśli zestawić go z kakofonią kolorów współczesnej Polski, wygląda na znacznie bardziej harmonijny.

Jeżeli Pereira mówi szczerze, jeżeli jego wypowiedź nie jest próbą wygładzenia neofaszystowskich kontekstów, jakie wyzierają zza kulis Marszu Niepodległości, to mówi on w imieniu legionu Polaków, którzy tęsknią za jednością. Żywotność marzenia o Wielkiej Sprawie, pod sztandarami której pójdą wszyscy, zdumiewa. Nie było, nie ma i nie będzie jednej Polski. Ciekawiej byłoby zważyć plusy i minusy tej sytuacji.

Nasz pejzaż, nigdy dość powtarzania tej oczywistości, skomplikował się w ciągu minionych 20 lat w sposób niesłychany, można nawet zaryzykować tezę, że oszalał. Podziały i pęknięcia, wcześniej nieistniejące bądź słabo widoczne, stały się esencją życia społecznego. Wcale liczne są dni, kiedy przez nasze miasta przeciągają konkurencyjne procesje: ocierają się o siebie zwolennicy legalizacji marihuany, ci, co śpiewają pod papieskim oknem "Abba, Ojcze", niestrudzeni tropiciele Żydów oraz artyści, którzy w imię słusznej sprawy dają sobie prawo do przebierania się w obozowe pasiaki, kibole z bluzgami na ustach, przeciwnicy eksmisji, zwolennicy zielonej energii, antyfaszyści i neofaszyści, katolicy oraz ci, dla których katolicyzm jest rytuałem równie niezrozumiałym jak zabawy tubylców w Oceanii.

Jeśli rację ma Jan Hartman, sycimy się na razie namiastką wolności, tracąc z oczu fakt, że splotła się ona w trudną do rozwikłania całość z bezprawiem. Bolesna i pesymistyczna diagnoza została postawiona w 2004 r., ale od tego czasu niewiele się zmieniło. Pisał wówczas Hartman: "Głębokiej niepraworządności towarzyszy w Polsce daleko posunięta demoralizacja i odpowiednie do niej traktowanie prawa. Nie tylko przestępcy, lecz także przedstawiciele władzy nie odróżniają faktu popełnienia przestępstwa od faktu bycia za to przestępstwo skazanym. O rozumieniu moralnych konsekwencji faktu, że przeciwko komuś toczy się śledztwo, szkoda już nawet gadać; podejrzenie jest u nas czymś, czego jakby w ogóle nie ma. Bezczelne męty obnoszą się bezkarnie ze swą działalnością, pewne, że »Skoro nic mi nie udowodniono, to jestem niewinny«. Cóż, nie udowodniono, bo komu by się tam chciało. Wydawcy obłędnych żydożerczych pism śpią spokojnie. Tak samo tysiące oszustów piszących na zamówienie prace magisterskie lub doktorskie oraz ich klienci. Są spokojni nie tylko dlatego, że nikt ich nie ściga, lecz także dlatego, że nauczono ich wierzyć, że dopóki nie ma dowodów i wyroków, dopóty nie ma żadnej winy. Zmarnienie moralne społeczeństwa i niesprawiedliwość państwa nawzajem się wspierają i warunkują".

Nałożenie tych dwóch planów - czasem radosnej, zazwyczaj rozgniewanej agory, na której realizuje się nasze prawo do krzyku, oraz jednoczesnego przyzwolenia na bezprawie (czyli zniewolenie) w wielu dziedzinach życia - pokazuje, jak dziwaczny kształt wypracowaliśmy w ciągu ostatnich

20 lat. Na dodatek coraz trudniej określić jego granice. Zdaje się, że bliżej nam do modelu amerykańskiego, który ustala niezwykle szerokie ramy swobody wypowiedzi i przekonań.

Jeśli jednak wzorzec naszej swobody leży na Kapitolu, to musimy przyjąć do wiadomości, że na agorze obok głosów wyważonych pojawiają się nieco bardziej egzotyczne. Prawo do wypowiedzi uzyskują wówczas Nergal, nacjonalistyczna kapela Potop, która dorysowała niemieckim żołnierzom opaski powstańców warszawskich, a Żyda wyposażyła w logo PO, czy autorzy strony Blood & Honor, zachwyceni swastyką na pomniku w Jedwabnem, a swoim przyjaciołom dedykujący następujące życzenia: "Z okazji 122 rocznicy urodzin Adolfa Hitlera, wszystkim Narodowym Socjalistą i Patriotą Rasy na świecie, życzymy triumfu w walce i sukcesów w życiu prywatnym i zawodowym" (pisownia oryginalna).

W taki oto sposób wolność zmienia się w horror.

Mityczny wspólny czas już nie wróci, sieć interesów zmieniła się bowiem w labirynt kłączasty. Interes górników stoi w sprzeczności z interesami rolników, rolnicy nie mają nic wspólnego z miastem, właściciel małego sklepu konkuruje na śmierć i życie z supermarketem. Można się na ten stan rzeczy obrażać, ale nic nie wskazuje, by w przyszłości miał on wyglądać inaczej.

Minione 20 lat to jednocześnie narodziny klasy średniej i upadek wielkich narracji historycznych, które wcześniej spajały społeczeństwo w łatwo rozpoznawalne grupy. Ani państwo, ani Kościół, ani sprzeciw wobec komunizmu, ani lęk przed Niemcem nie są już w stanie porwać tłumów. Grupy, które spotkają się 11 listopada w Warszawie, mówią mniej więcej tym samym językiem, mijają się na ulicach, a mimo to mieszkają w krajach równoległych: jedni w kraju antysemitów, opresywnego Kościoła i uciskanych mniejszości seksualnych, drudzy - w krainie, która zmierza do moralnej i ekonomicznej katastrofy, popychana na skraj przepaści przez wrogie media, lesbijki i zwolenników aborcji.

Nie da się tu znaleźć wspólnego mianownika, sprawy zaszły za daleko. I jeśli rzeczywiście 11 listopada do Warszawy zawitają lewicowe i prawicowe bojówki, a sytuacja wymknie się spod kontroli, będziemy świadkami wydarzenia symbolicznego: po raz pierwszy po 1989 r. dojdzie do konfrontacji między różnymi Polskami. W kraju kształtowanym przez konflikt władza-obywatel to sytuacja bez precedensu. Może się okazać, że przychodzi koniec dialogu werbalnego, a zamiast niego zaczynają mówić kamienie.

11 listopada to moje ulubione święto państwowe. Jakkolwiek by się nie starać, musi wypaść nieco blado - w przedsionku zimy, przy słabnącym świetle, każda, choćby najradośniejsza manifestacja musi mieć w sobie melancholijną nutę.

Listopad jest jednak świetnym miesiącem do przeprowadzania ćwiczeń w pejzażu. Skupianie się wyłącznie na wolności wypowiedzi i manifestacji przekonań politycznych to zaledwie wyimek większej całości. Jedźmy więc przez kraj, ogołocony z zieleni, jedźmy, żeby obserwować emanacje naszej swobody, przez kraj krzywy, dziki, popękany, sklecony pospiesznie, pokaleczony. Ale nasz.

Oto miejsce, w którym wolno bardzo, bardzo wiele. Tu każdy, najdzikszy choćby związek staje się ciałem. Nasz kraj to eliksir dla wtajemniczonych, przygotowanych na niespodziankę, trudność, śmiałą metaforę, połączenie jak z najdzikszych snów. Polska - kraj kowbojów, dinozaurów, wielbłądów, plastikowych żubrów, ekscentrycznych kolorów, kraj niczym wielki znak zapytania, kraj, w którym można złamać bez konsekwencji i moralnego kaca setki obowiązujących przepisów.

Choćby ten drobny przykład z ostatnich dni: Najwyższa Izba Kontroli wyprawiła się na Mazury, promujące się jako dziewiczy, niemal nieskażony cywilizacją rejon świata. Wystarczył dziesięciokilometrowy spacer, by nad dziewiczymi jeziorami stwierdzić setki samowoli budowlanych (właściciele powiększali powierzchnie działek poprzez zasypywanie jezior) oraz nagminne i niezgodne z prawem grodzenie płotami tak, że zabierają one postronnym dostęp do linii brzegowej.

Czasem w takich wyprawach zapędzam się w kraj lat dziecinnych. Staję na boisku szkolnym, gdzie co roku 1 września, o godzinie 9.00, rozgrywał się rytuał: dyrektor włączał stare radio, przez które płynęła leniwa rzeka pogadanki wygłaszanej przez ministra edukacji narodowej. Na wysoki maszt wciągaliśmy flagę, wchodził poczet sztandarowy. W odpowiednim momencie słyszeliśmy groźny rozkaz: "Do hymnu!".

Byłem tam ostatnio. Na cementowym cokole, na którym kiedyś, zdaje się, leżało godło, teraz okoliczne chłopaki rozbijają butelki.

A z samego masztu pozostał smętny, obgryziony kikut.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2011