Kraj bez Lwa

Blisko osiem lat po śmierci Massuda na kabulskich ulicach ludzie wciąż kupują jego fotografie, by powiesić je za szybą samochodu lub postawić w oknie. Gdy jedzie się z Kabulu na północ w stronę legendarnej doliny Pandższiru, afgański bohater narodowy coraz bardziej rzuca się w oczy: na wielkich billboardach Massud-wizjoner na tle ośnieżonych szczytów.

   Czyta się kilka minut

Fot. Andrzej Meller /
Fot. Andrzej Meller /

Massud-strateg w pakolce (kojarzonej z nim charakterystycznej afgańskiej czapce) pochyla się nad wojskową mapą. Jego postać widnieje na prawie każdym aucie z pandższirską rejestracją.

Po drodze do Pandższiru, po bokach asfaltowej drogi rdzewieją stare sowieckie czołgi, bwp-y i katiusze - setki sztuk sprzętu, który w latach 80. zniszczyli mudżahedini Massuda, kiedy Armia Czerwona bezskutecznie szturmowała dolinę - niezdobyty bastion Lwa Pandższiru.

W miejscu, gdzie dolina otwiera się wąwozem o pionowych ścianach, na skałach, parę metrów nad rwącą rzeką, leżą spalone wraki rosyjskiego złomu. Za nimi tadżyccy policjanci zatrzymują samochody. Każdy obcy, który wjeżdża do doliny, musi się zameldować na posterunku. Policjant wychyla się z okienka i pyta kierowcę skąd jestem. - Franse - odpowiada w dari kabulski taksówkarz, a Tadżyk spisuje numery wozu.

W izbie na ścianach wiszą kilimy z Ahmedem Szahem.

Za wiszącym mostem, nad tarasowymi polami wyłania się pierwsza tadżycka wioska. Mężczyźni w pakolkach i tradycyjnym ubraniu szalwari kamiz siedzą przed glinianymi chatami, żując zmielony tytoń naswar. Chłopcy na wiejskim boisku grają w piłkę. Kobiety znoszą do domów na głowach suche gałęzie na opał. Na drodze robotnicy w odblaskowych kamizelkach kładą nowy asfalt - ta jedyna porządna droga w Pandższirze prowadzi do budowanego mauzoleum Ahmeda Szaha Massuda, który urodził się tu, w Dżangalak, większość życia spędził w dolinie, tu zginął, w wiosce Hodża Bahaudin, a wcześniej wskazał miejsce swojego pochówku. Mauzoleum w Sariha powstaje w najwyższym miejscu doliny, na olbrzymiej skale otoczonej przez szczyty Hindukuszu. Co roku 9 września, w rocznicę śmierci partyzanta, zjeżdżają tu tysiące jego wielbicieli i przedstawiciele władz. Na marmurowym grobie leżą świeże kwiaty. Przed wejściem stoi jeden z byłych mudżahedinów Lwa Pandższiru - ubrany w kamuflaż, gładzi brodę sięgającą do piersi i z ciekawością mi się przygląda.

Nowy odcinek Wielkiej Gry

9 września 2001 r., na dwa dni przed atakiem Al-Kaidy na World Trade Center, do doliny przyjechało dwóch Algierczyków podających się za dziennikarzy telewizyjnych. Choć na Massuda przeprowadzono dziesiątki nieudanych zamachów, nikomu z ochrony nie przyszło do głowy, żeby sprawdzić kamerę - wszak Massud przez całe życie był ulubieńcem mediów.

"Jak się przedstawia sytuacja w Afganistanie?" - miał spytać Arab, a chwilę później rozległ się wybuch, który śmiertelnie ranił dowódcę. Bomba była w kamerze.

Dziś mało kto w Afganistanie wierzy, że komendanta zabili terroryści bin Ladena. Mimo że do zamachu przyznał się sam bin Laden, a parę lat temu agencji Associated Press informację potwierdził były dyplomata talibów Wahid Mozdah. Według niego, bin Laden zaplanował usunięcie niewygodnego Massuda już na jesieni 2000 r. Podczas dżirgi talibskich notabli w Kandaharze, dowódcy żalili się Saudyjczykowi, że pomimo zepchnięcia oddziałów Massuda w trudno dostępne rejony Hindukuszu, wciąż nie mogą go pokonać. Bin Laden obiecał pomoc.

Afgańczycy nie wierzą w tę wersję. Większość moich rozmówców jest święcie przekonana, że Massuda zabili Amerykanie, by mieć pretekst do zniszczenia talibów i okupacji kraju. Także zamachy z 11 września w oczach Afgańczyków jawią się jako kolejny krok w dokładnie zaplanowanej operacji. - To Amerykanie stworzyli bin Ladena i Hekmatiara. Dlaczego tak ochoczo nie pomagali Massudowi podczas wojny z Rosją, a potem zupełnie zostawili zarówno jego, jak i cały kraj wpadający w ręce talibów i pakistańskich służb ISI? Dlaczego do dziś nie pojmali Osamy, Omara i Hekmatiara? Bo ci mityczni wrogowie USA są im po prostu potrzebni - sam sobie odpowiada Attayallah, mój tłumacz, który w latach 80. woził do Massuda zagranicznych dziennikarzy.

Podobną wizję przedstawiali mi w Pakistanie wysocy urzędnicy Ministerstwa Przełęczy Chajber, obok której co chwilę płoną transporty zaopatrzenia dla misji ISAF w sąsiednim Afganistanie.

Na filmie wyemitowanym parę lat temu przez telewizję Al-Dżazira, Osama tuż przed atakiem na WTC i zabójstwem Ahmeda Szaha przechadza się z Ramzinem Ben asz Szajbą, głównym organizatorem ataków na USA. - "Przygotuj się na inwazję - mówi do druha. - W odwecie za nasz atak Ameryka najedzie Afganistan". Potem parokrotnie z dumą mówił o perfekcyjnym ataku, który miał upokorzyć Amerykę.

Ale gdyby nawet w Afganistanie i Pakistanie pokazywać te nagrania dziesięć razy dziennie, i tak nikt by ich nie potraktował poważnie. Tak bardzo nie wierzy się tu w dobre intencje Waszyngtonu. Nienawiść rośnie po każdym niefortunnym ataku amerykańskich wojsk, w którym giną cywile. - Widziałeś kiedyś, żeby zaprowadzać demokrację białym fosforem? - pyta, jak zawsze retorycznie, Attayallah po tym, jak w maju Amerykanie, goniąc za talibami, zabili przypadkowo ok. 150 cywilów w Sziwah na zachodzie kraju.

Walczył i modlił się o pokój

"Naszą zasadą było zawsze, aby mieć dobre i przyjacielskie stosunki ze wszystkimi - mówił w jednym z wywiadów Massud - ale nigdy nie mogliśmy zaakceptować uciśnienia i nigdy go nie zaakceptujemy".

Walce poświęcił połowę ze swojego 48-letniego życia. Wybitnie zdolny - miał zostać inżynierem architektem, ale burzliwa historia Afganistanu i jego niezwykłe zdolności przywódcze pokierowały jego życie zupełnie innymi torami.

W połowie lat 70. jako muzułmański rewolucjonista zbuntował się przeciwko świeckiemu reżimowi w Kabulu. Potem walczył z afgańskimi komunistami i Armią Czerwoną. To właśnie wtedy, dzięki sześciu odpartym szturmom na swoją dolinę, zdobył przydomek "Lew Pandższiru".

Po przepędzeniu Rosjan komendanci, którzy pokonali niezwyciężoną Armię Czerwoną, zaczęli walczyć między sobą - kraj pogrążył się w zupełnym chaosie. Massud został ministrem wojny w uznawanym przez ONZ rządzie prezydenta Rabbaniego. Sam nie mógł marzyć o prezydenturze, bo Afganistanem tradycyjnie rządziła pusztuńska większość, a on był Tadżykiem. Niedługo piastował stanowisko. W 1996 r. talibowie zajęli afgańską stolicę. Massud poddał ją podobno, żeby uniknąć tysięcy cywilnych ofiar. Komendanci, weterani wojny z Sowietami, bądź przeszli na stronę talibów, bądź wyjechali z kraju. Massud jako ostatni bił się dalej.

W tym samym roku stanął na czele antytalibskiego Narodowego Frontu Wyzwolenia Afganistanu, niesłusznie nazywanego Sojuszem Północnym. W koalicji uczestniczyli bowiem komendanci ze wszystkich afgańskich prowincji. Marzył, że wygra, a Afganistan stanie się  normalnym krajem, gdzie nie będzie miejsca na ekstremizm muzułmański, komunizm, i gdzie Afgańczycy będą rządzić się sami. Walczył i modlił się o pokój. Niszczył i chciał odbudowywać.

Jako jedyny miał wpływy i środki, żeby pomóc Amerykanom w zniszczeniu talibów i dlatego też Osama wydał na niego wyrok.

Komendant, Kaaba i karabiny

Po powrocie z Pandższiru idę do MSW przedłużyć wizę. Gładko ogolony pułkownik Faez patrzy na dokumenty i mówi czystym rosyjskim: "Prisażywajties Towariszcz Miellier". Jest bardzo zadowolony, że może porozmawiać po rosyjsku z człowiekiem urodzonym w "kraju przyjaznym ZSRR". Opowiada, jak to Rosjanie dbali o Afganistan, że mieli koncepcję na wyciągnięcie kraju ze średniowiecza, że budowali szkoły, mosty, drogi i szpitale. Później rozpływa się już tylko we wspomnieniach policyjnej szkoły we Lwowie, którą ukończył tuż przed sowiecką inwazją. Zarówno on, jak i inni komuniści z ministerstwa mówią ze mną po rosyjsku dialektem z czasów Breżniewa.

"Afgański lwowiak" wyrabia mi wizę i proponuje, żebym odezwał się wieczorem, "to sobie posiedzimy". Domyślam się, jak go nauczyli "siedzieć" we Lwowie radzieccy milicjanci, i wymawiam się wcześniej umówionym spotkaniem.

Na ścianie w gabinecie pułkownika wiszą dwa portrety osób, którym dziś pewnie by salutował, a dekadę temu zginęłyby pewnie w kabulskich kazamatach MSW. Jeden przedstawia Hamida Karzaja, którego większość Afgańczyków uważa za skorumpowaną marionetkę Amerykanów, drugi Massuda - afgańskiego bohatera i patrioty. Między portretami wisi zdjęcie Al-Kaaby w Mekce oraz Oko Proroka, które odstrasza demony i czuwa nad szczęściem i dobrobytem. Ciekawe elementy w gabinecie człowieka uczonego w komunistycznej szkole, że religia to opium dla ludu. Cała sytuacja jest zresztą absurdalna: w kraju rządzą Amerykanie i ich koalicjanci szczelnie zamknięci w bazach, "ich ludźmi" są byli komuniści, a największy sojusznik USA w regionie - Pakistan, przymyka oko na tysiące rodzimych wychowanków talibów, którzy z kryjówek i obozów szkoleniowych na jego terytorium wędrują swobodnie przez granicę na wojnę z sojusznikiem Islamabadu.

Co więcej, talibowie strzelają do Amerykanów z broni, którą sprzedaje im afgańska policja.

Dziś poziom przemocy w Afganistanie jest najwyższy od 2001 roku: talibowie są najsilniejsi od rozpoczęcia operacji w regionie, a wojskom koalicji brakuje żołnierzy. Stąd pochodzi podobno 96 proc. światowej heroiny, która z łatwością idzie w świat, dzięki skorumpowanym sąsiednim reżimom. Na prowincji życie kobiet niewiele zmieniło się po zepchnięciu talibów w góry. Dostęp do edukacji jest tak nikły, że nadal połowa Afgańczyków nie potrafi pisać i czytać. Organizacje międzynarodowe, które pojawiły się tu po upadku talibów, narzekają, że ciężko im kontrolować środki wpompowywane w pomoc Afgańczykom, którzy zrobili się z kolei niezwykle roszczeniowi.

Ostatnio głośna była sprawa więzienia dla kobiet, które powstało z fińskich funduszy. Szybko się okazało, że kobiety owszem, siedzą w więzieniu, ale zamieniono je w dom publiczny, którego są bezpłatnymi pracownicami. Przybytku tego nie założyli oczywiście talibowie, lecz lokalna administracja.

Szukanie wyjścia

Niedawno Barack Obama ogłosił nową strategię dla Afganistanu, a także Pakistanu. Jego administracja i armia zdały sobie sprawę, że ostatnie lata zaprzepaszczono i że rozwiązanie kryzysu drogą militarną nie przynosi należytych efektów. Teraz do Afganistanu pojedzie nie tylko większa liczba żołnierzy, ale też setki ekspertów cywilnych, którzy będą mieli pomóc w odbudowie. Wydatki na operację afgańską wzrosną o 60 proc. (dziś sięgają 2 mld dolarów miesięcznie). Za dodatkowe pieniądze Obama chce szkolić afgańskie służby mundurowe. Za dwa lata rząd w Kabulu ma dysponować armią 134 tys. żołnierzy i 82 tys. policjantów.

Obama dał też do zrozumienia, że potrzebni są nowi sojusznicy, w tym Rosja, Indie, a nawet Iran. W przeciwieństwie do Busha, nie wyklucza również rozmów z "umiarkowanymi" talibami. Ma to związek z zaplanowanymi na 20 sierpnia wyborami prezydenckimi w Afganistanie: storpedowanie ich przez talibów oznaczałoby fiasko amerykańskiej polityki.

Stany Zjednoczone szukają wyjścia z sytuacji, dziś patowej w Afganistanie i sąsiednim Pakistanie, który tworzy z nim naczynia połączone. Owszem, Zachód może wpompować tam miliardy dolarów, szkolić armie, budować szkoły. Ale kiedyś żołnierze z państw zachodnich wrócą do domu. Co zrobić, żeby wtedy ten zacofany region, z rzeszą ekstremistów niewidzących nic poza karabinem i instrumentalnie traktowanym Koranem, nie wrócił do punktu wyjścia?

Na wolności, prawdopodobnie w Pakistanie, nadal żyją i Osama bin Laden, i Galbudin Hekmatjar, i przywódca talibów mułła Omar. Ciężko uwierzyć, że mogłoby się im to udawać bez wsparcia nie tylko mieszkańców pakistańskich terytoriów plemiennych, ale także pakistańskiego wywiadu.

Massuda, człowieka o największym w Afganistanie autorytecie i najbardziej liberalnej wizji tego pięknego i gościnnego niegdyś kraju - brakuje.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2009