Ostatni bastion

Po 20 latach wojny Amerykanie opuścili Afganistan, a do władzy wrócili talibowie. Ich rządom opiera się tylko podkabulska dolina, od lat uchodząca za twierdzę buntowników.

06.09.2021

Czyta się kilka minut

Szkolenie wojskowe afgańskiego ruchu oporu w prowincji Pandższir. Afganistan, 30 sierpnia 2021 r. / / AHMAD SAHEL ARMAN / AFP / EAST NEWS
Szkolenie wojskowe afgańskiego ruchu oporu w prowincji Pandższir. Afganistan, 30 sierpnia 2021 r. / / AHMAD SAHEL ARMAN / AFP / EAST NEWS

Wygląda na to, że się zaczęło. Zaatakowali nas w nocy od północnej strony, od przełęczy Chawak, a także od południa, u wejścia do doliny… – mówi mi w minionym tygodniu Fahim Daszti.

Daszti, mój stary znajomy, jeszcze niedawno redaktor naczelny tygodnika „Kabul Weekly”, po wkroczeniu talibów do stolicy porzucił dziennikarstwo i został rzecznikiem ruchu oporu w dolinie Pandższiru.

– Odparliśmy wszystkie natarcia, ze 150 talibów położyliśmy trupem, raniliśmy dwustu, a pół setki wzięliśmy do niewoli. Zdobyliśmy też wiele broni. Wydaje się, że robili rozeznanie bojem, sprawdzali naszą obronę. No to się przekonali. Jeśli chcą wojny, będą ją mieli – mówił mi Fahim.

Niezdobyta dolina

Rozmawialiśmy w środę 1 września – dzień po tym, jak nocą z 30 na 31 sierpnia Afganistan opuścili ostatni amerykańscy żołnierze. Dwa tygodnie wcześniej, w błyskawicznym pochodzie, zajmując niemal bez walki prowincję po prowincji, talibowie wkroczyli do Kabulu, z którego uciekli prezydent i ministrowie z rządu wspieranego przez Amerykanów.

Tylko nieliczni – jak wiceprezydent Amrullah Saleh i minister obrony Bismillah Chan Mohammadi oraz kilku generałów z rządowego wojska – nie uciekli za granicę, lecz schronili się w ich rodzinnym Pandższirze. Saleh ogłosił nawet, że po ucieczce prezydenta Aszrafa Ghaniego do Dubaju i drugiego wiceprezydenta Sarwara Danesza do Stambułu to on jest prawowitym przywódcą afgańskiego państwa.

Tam, w Pandższirze, Amrullah Saleh i Bismillah Chan przystali do Narodowego Frontu Oporu, który utworzył Ahmad Massud, syn najsławniejszego z afgańskich komendantów partyzanckich Ahmada Szaha Massuda, który pod koniec zeszłego stulecia walczył z rodzinnej doliny przeciwko armii sowieckiej (w latach 1979-89), potem przeciw talibom (w latach 1996-2001). Ani jednym, ani drugim nie udało się podbić Pandższiru.


AFGANISTAN: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Dopiero nasłani przez Al-Kaidę zamachowcy-samobójcy, udający dziennikarzy, zabili Massuda seniora w bombowym ataku. Doszło do niego 9 września 2001 r., na dwa dni przed powietrznymi zamachami Al-Kaidy na Nowy Jork i Waszyngton. Wydając wojnę Ameryce, Al-Kaida chciała wcześniej zgładzić najgroźniejszego przeciwnika, który mógłby zagrozić w Afganistanie jej samej oraz jej dobrodziejom, talibom.

Ahmad, syn Ahmada

Ahmad Massud, jedyny syn Ahmada Szaha, w chwili śmierci ojca miał 12 lat.

Musiałem go widywać wcześniej w domach Massuda w Afganistanie, a kilka tygodni po zamordowaniu jego ojca odwiedziłem go w tadżyckiej stolicy Duszanbe. Potem wyjechał on z Tadżykistanu na naukę do Iranu, a później do Wielkiej Brytanii, gdzie studiował politykę zagraniczną w King’s College w Londynie, a także sztukę wojenną w sławnej akademii Sand- hurst.

Do Afganistanu wrócił dopiero pięć lat temu. Przed dwoma laty ogłosił, że wskrzesza ruch polityczny, założony przez jego ojca jeszcze w połowie lat 80. XX w., podczas wojny z Sowietami. Sojusz Północny, bo tak się nazywał, miał upominać się o prawa mniejszości i zabiegać w Kabulu o większe prawa dla prowincji. Teraz niespodziewany triumf talibów sprawił, że zamiast stać się partią polityczną, odrodzony Sojusz Północny znów stał się tym, czym był kiedyś – partią zbrojną.

– Życie wybrało Ahmadowi taki los. Do polityki popchnęli go mieszkańcy Pandższiru, którzy widzą w nim przywódcę, spadkobiercę ojcowskiej legendy – mówił mi teraz Fahim Daszti, dziś prawa ręka Massuda juniora, a przed laty przyjaciel i gorliwy stronnik jego ojca. W tamtym zamachu, w którym zginął Ahmad Szah, Fahim został ciężko ranny.

Nazajutrz po wejściu talibów do Kabulu młody Massud opublikował w amerykańskim dzienniku „Washington Post” i na francuskim portalu „La Règle du Jeu” (jedną z jego twarzy jest słynny filozof Bernard-Henri Lévy, przyjaciel ludzi z różnych stron świata walczących o wolność) swoje orędzia. Wzywał w nich Zachód, aby udzielił mu wsparcia.

„Piszę te słowa z Pandższiru, gotów, aby pójść w ślady ojca i na czele mudżahedinów znów bić się o wolność – napisał 32-latek. – Nie idzie nam o wolność Pandższiru, ale całego Afganistanu. Dziś triumfuje w nim tyrania, a ludzie stracili ducha. Ale my, tu w Pandższirze, nigdy się nie poddamy”.

Górska twierdza

Pandższir – wąski i przepastny wąwóz, przecięty wartką rzeką-imienniczką, skalisty i długi na 100 kilometrów, a położony tylko dwie-trzy godziny drogi na północny wschód od Kabulu – od wieków uchodzi za niezdobytą twierdzę.

Murami obronnymi tej zamieszkałej przez ćwierć miliona ludzi doliny są góry Hindukuszu, które na północy sięgają 4-5 tys. metrów wysokości. Przełęcz Chawak, prowadząca na północny zachód (do Kunduzu, Balchu i równiny nad Amu-Darią i Pjandżem) leży na wysokości 3,5 tys. metrów. Kolejna przełęcz, Andżoman, wiodąca do Badachszanu i na Pamir – na wysokości 4,5 tys. metrów. Na południu, od strony Kabulu i równiny Szomali, bramą do doliny jest łatwy do obrony (lub zamknięcia) przesmyk między zboczami. Przez przełęcze na wschodzie wiodą górskie szlaki do Nuristanu, a także Czitralu i Swatu, już po pakistańskiej stronie granicy. Z kolei w niedalekiej odległości na zachód od Pandższiru, na wysokości prawie 4 tys. metrów, przełęczą Salang biegnie najważniejsza droga kraju, spinająca afgańską północ z południem.

Położenie geograficzne Pandższiru sprawia, że niezwykle trudno go zdobyć. Za to ci, którzy panują nad Pandższirem, szachują stolicę i afgańską „drogę życia”.

Lew z Pandższiru

Jak trudno jest podbić Pandższir, przekonał się już Aleksander Macedoński, który z położonej nad Amu-Darią Baktrii, przez przełęcz Chawak i właśnie Pandższir, wytyczył szlak swojej kolejnej wojennej wyprawy – na Indie. Jednak trudy przeprawy i walki, jakie musiał toczyć z broniącymi dostępu do doliny góralami, zmusiły go do rewizji planów. Mieszkańcy Pandższiru odpierali potem najazdy Czyngis-chana i Tamerlana. Brytyjczycy, którzy w XIX stuleciu próbowali podbić Afganistan, do Pandższiru woleli nawet się nie zbliżać.

Kiedy w latach 80. XX w. Afganistan najechała armia sowiecka, początkowo poddał jej się cały kraj – z wyjątkiem Pandższiru. Dowodzeni przez młodego, ledwie 30-letniego wtedy Ahmada Szaha Massuda mieszkańcy doliny odpierali kolejne desanty, inwazje i operacje pacyfikacyjne czerwonoarmistów, a Massud, nazwany już „Lwem z Pandższiru”, podejmował zuchwałe rajdy, by unieruchamiać „drogę życia” przez Salang, będącą dla Rosjan głównym szlakiem zaopatrzeniowym.

Kiedy w 1989 r. wykrwawiony w 10-letniej wojnie Kreml odtrąbił odwrót z Afganistanu, Massud, któremu z Pandższiru było najbliżej do Kabulu, w 1992 r. zajął stolicę, wyprzedzając innych partyzanckich komendantów. Pokonani w wyścigu po władzę nie uznali jego zwycięstwa i w Afganistanie wybuchła nowa wojna, domowa.

Massud długo odpierał nieprzyja- cielskie szturmy. Uległ dopiero jesienią 1996 r., gdy pod Kabulem stanęło nowe partyzanckie wojsko: talibowie. Poddał im stolicę, a sam wycofał się do Pandższiru, skąd w pojedynkę walczył przeciwko talibom przez następne pięć lat.

Tadżycy kontra Pasztuni

Jesienią 2001 r., w odwecie za gościnę, jakiej talibowie udzielili Al-Kaidzie, Amerykanie najechali Afganistan, a partyzanci z Pandższiru, uchodzący za najwaleczniejszych i najwytrwalszych, stanęli u ich boku – i choć już osieroceni, bo bez swojego „Lwa”, znów jako pierwsi wkroczyli do Kabulu, przejmując rządy.

Nie na długo jednak, bo Amerykanie, którzy postanowili zostać w Afganistanie na dłużej, kazali Pandższirczykom podzielić się władzą z innymi, przede wszystkim z najliczniejszymi – bo stanowiącymi prawie połowę ludności kraju – Pasztunami. Pasztunowie uważają się za założycieli i prawowitych właścicieli afgańskiego państwa – to oni wydali spośród siebie prawie wszystkich królów, emirów i prezydentów.

Tymczasem mieszkańcy Pandższiru – to niemal wyłącznie Tadżycy. W dziejach Afganistanu tylko dwóm Tadżykom (stanowią łącznie jedną czwartą ludności, a zamieszkują głównie na północy, a także w Kabulu i jego okolicach, jak właśnie Pandższir) udało się stanąć na czele państwa. Habibullah Ghazi ogłosił się emirem w 1929 r., gdy w kraju wybuchło zbrojne powstanie i obaliło króla Amanullaha Chana. Rządził nieco ponad pół roku, po czym został obalony i zabity.

Kolejny Tadżyk, Burhanuddin Rabbani, objął władzę w 1992 r. – jako drugi z przywódców mudżahedinów (Massud był u niego ministrem obrony, ale tak naprawdę to on sprawował rzeczywistą władzę). Po pół roku, zgodnie z umową, Rabbani miał ją przekazać kolejnemu z partyzanckich przywódców. Odmówił, powołując się na niepewną sytuację w kraju i w rezultacie w Afganistanie wybuchła wspomniana już wojna domowa, którą przerwali dopiero w 1996 r. talibowie, w większości Pasztuni.

Dolina w cieniu Kabulu

Po obaleniu talibów Amerykanie uznali, że władzę w Afganistanie powinno się oddać Pasztunom – Hamidowi Karzajowi (prezydentowi w latach 2002-14), a po nim Aszrafowi Ghaniemu (pełnił ten urząd od 2014 r.). Mieszkańcy Pandższiru, niemal wyłącznie Tadżycy, musieli się z tym pogodzić. Pociechą miały być awanse ich politycznych przywódców na najważniejsze urzędy – wiceprezydenta (był nim m.in. Ahmad Zia Massud, brat Ahmada Szaha), ministra dyplomacji, obrony, bezpieczeństwa, wywiadu, przewodniczącego parlamentu, dowódcze stanowiska w wojsku i policji.

Ponadto Pandższir został wyniesiony do godności prowincji, a na jego gubernatorów wybierano wyłącznie tubylczych polityków. Nigdy nie rozłożyły tam obozu żadne zachodnie wojska, które aż do tegorocznego lata były obecne w pozostałych regionach Afganistanu. We wrogim talibom Pandższirze nie było takiej potrzeby. Amerykanie, którzy rozbrajali wszystkie inne partyzanckie armie, nawet im sprzyjające, patrzyli też przez palce, jak pandższirskie wojsko chowa swoje arsenały w górskich kryjówkach.

Pandższirczycy nigdy nie ufali bowiem pasztuńskim prezydentom Karzajowi i Ghaniemu. Podejrzewali ich, że prędzej czy później dobiją targu z talibami – swoimi, było nie było, rodakami-Pasztunami. Kiedy dwa lata temu prezydent USA Donald Trump, pragnący za wszelką cenę wycofać wojska spod Hindukuszu, zaczął układać się z talibami za plecami kabulskiego rządu, Pandższir zaczął się jawnie zbroić i szkolić nowe partyzanckie wojsko.

Próba sił

Objąwszy rządy w Kabulu, talibowie posłali swoje wojska także pod Pandższir. Nie szturmowali jednak doliny. Także Pandższirczycy ograniczali się do obrony górskiej reduty, usiłując utrzymać kontrolę nad częścią sąsiadującej z nią prowincji Parwan. Do zbrojnych wystąpień przeciw talibom dochodzi w pobliskich Bahglanie, Kunduzie, a także Dajkundi, ale ich motorem są lokalne partyzantki.

Dziś przywódcy pandższirskiego ruchu oporu twierdzą, że mają pod bronią kilka tysięcy ludzi – w tym oficerów i żołnierzy z afgańskiej armii rządowej, a także dawnych mudżahedinów – oraz że nowi ochotnicy z bronią wciąż napływają z całego kraju.

– Nie potrzeba nam wielkiego wojska. Takie, jakie mamy, wystarczy do obrony Pandższiru. Tym bardziej że talibowie też nie mają nawet 100-tysięcznej armii, a teraz, objąwszy rządy, będą musieli rozdzielić swoje siły, aby obsadzić nimi cały kraj – mówi mi Fahim Daszti.

– Nie chcemy wojny, chcemy rozmów – dodaje niedawny dziennikarz, a teraz bojownik. – I nie idzie nam o rządowe stanowiska, jakie talibowie oferują Massudowi, ale o to, jakim państwem ma być Afganistan. Nie chcemy państwa, w którym ten, kto rządzi w stolicy, dyktuje innym, jak mają żyć. Jesteśmy za samorządem, za decentralizacją władzy i za tym, aby każdy z ludów mieszkających w Afganistanie miał udział w rządach i zapewnione równe prawa.

Jednak talibowie mają zupełnie inną wizję państwa. Nie zamierzają urządzać żadnych wyborów, a całą władzę chcą powierzyć rządowi w stolicy (jeszcze nie zdecydowali, czy pozostanie nią Kabul, czy też zostanie przeniesiona do Kandaharu, ich kolebki). Ale woleliby też uniknąć konieczności szturmowania Pandższiru. „Traktujemy to jako ostateczność” – przyznał jeden z ich rzeczników Suheil Szahin.

Ciąg dalszy trwa

Talibowie nie chcą bowiem ryzykować. Massud junior jest wprawdzie w trudniejszej sytuacji niż przed laty jego ojciec. Tym razem marsz na Kabul talibowie zaczęli od północnych prowincji, odcinając Pandższir od dawnych lądowych szlaków zaopatrzeniowych z Tadżykistanu, a ukształtowanie terenu uniemożliwia zaopatrzenie samolotami – w Pandższirze są jedynie lądowiska dla śmigłowców. Z pomocą dla Pandższirczyków nie spieszą też dawni ich sprzymierzeńcy i dobrodzieje. Ani Rosja (wraz z Uzbekistanem i Tadżykistanem), ani Iran, ani Indie (zaopatrujące Massuda seniora podczas jego wojny z talibami) nie zamierzają – przynajmniej na razie – angażować się w kolejną afgańską awanturę. Nic nie wiadomo, aby gotowy do udzielenia mu pomocy miał być Zachód.

Niepewny wynik bitwy o Pandższir grozi jednak talibom utratą lauru zwycięzców, pogromców armii Zachodu. Mogłoby to oznaczać również dla nich początek kłopotów na szerszą skalę – wielu Afgańczyków nie jest zadowolonych z ich władzy, a ich pierwsza przegrana mogłaby być zachętą do buntu.

Rozmowy talibów z Pandższirczykami, prowadzone w miasteczku Czarikar, u bram doliny, nie szły dobrze. Na nic zdały się próby mediacji, podejmowane przez byłego prezydenta Karzaja oraz doktora Abdullaha (niegdyś osobistego lekarza, tłumacza i sekretarza Massuda seniora, którego drogi z dawnymi towarzyszami broni bardzo się w ostatnich latach rozeszły). Nic nie wskórał ambasador Rosji, poproszony przez talibów o pomoc, ani delegacja Pandższirczyków (m.in. stryjowie Ahmada Massuda: Ahmad Zia i Ahmad Wali), którzy wybrali się do Islamabadu, by zawrzeć pokój z Pakistanem, mecenasem talibów.

– Talibowie nie chcą się układać, tylko oczekują z naszej strony kapitulacji i posłuszeństwa – mówi Fahim Daszti. – To do niczego nie prowadzi. Zwłaszcza że nie czekając na ich zakończenie, talibowie zaczęli wojnę. Mówią, że jesteśmy otoczeni, że nie mamy szans. A niech sobie mówią. Po każdym odpartym natarciu przysyłają do nas starszyznę z Golbaharu i Dżabal-us Seradżu, a my wydajemy jej trupy poległych talibów. Rannych nie mają jak leczyć, bo w kabulskich szpitalach brakuje lekarzy.

Szef delegacji talibów mułła Amir Chan Mottaki powiedział pandższirskiej starszyźnie, że sama musi przekonać swoich przywódców, żeby wyrzekli się wojny, złożyli broń, a talibowie obejmą ich amnestią. Tak właśnie, przekupując i zastraszając lokalne starszyzny, talibowie wygrali afgańską wojnę. Wierzą, że tym sposobem skruszą także opór niezłomnego dotąd Pandższiru. ©℗

Tekst ukończono 2 września

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2021