Kraby z Fukushimy

Polityka władz Rosji przypomina schemat czarnobylski: wciąż nie wiemy, co wybuchło w Zatoce Dwińskiej. Wszystko zakrywa nuklearna mgła dezinformacji. Choć może nie wszystko…

03.09.2019

Czyta się kilka minut

Testy pocisku nuklearnego  „Buriewiestnik”  na poligonie pod ­Archangielskiem, styczeń 2019 r. / KADRY Z FILMU MINISTERSTWA OBRONY ROSJI
Testy pocisku nuklearnego „Buriewiestnik” na poligonie pod ­Archangielskiem, styczeń 2019 r. / KADRY Z FILMU MINISTERSTWA OBRONY ROSJI

Był czwartek, 8 sierpnia, gdy na dalekim północnym poligonie na Morzu Białym coś wybuchło.

Przez pierwsze dwa dni rosyjskie władze milczały w tej sprawie jak głaz. Moskwa wybąkała niewyraźnie pod nosem, że doszło do niewielkiego, lokalnego i krótkotrwałego skażenia promieniotwórczego w okolicach miejscowości Nionoksa (liczy ona tysiąc mieszkańców) koło Siewierodwińska. Żadnych konkretów. Potwierdzono jedynie śmierć kilku osób obecnych w bezpośredniej bliskości eksplozji (o czym więcej za chwilę).

Generalna linia polityki informacyjnej władz Rosji przypominała schemat czarnobylski: najpierw milczenie, potem kłamstwa, potem znowu milczenie, potem dementi, potem krok do przodu i przyznanie się do „niewielkiego zagrożenia”, po czym znowu lekceważenie, ukrywanie, mylenie śladów. I taką sytuację mamy do dziś – już miesiąc po wypadku.

Temat drążą niezależne i zagraniczne media, władze starają się unikać wyjaśnień. Zwłaszcza po tym, jak prezydent Putin podczas pobytu we Francji, indagowany przez dziennikarzy, wyniośle uciął pytania. „Och, skądże, nic groźnego się nie stało, żadnej radiacji nie było i nie ma – odparł Władimir Władimirowicz, pocierając dłonią rosnący nos Pinokia. – Nasi eksperci zbadali sprawę, nie ma powodów do niepokoju”.

„Zwiastun burzy” z dna podnoszony

Ale to zapewnienie nie uspokoiło nikogo – ani w Rosji, ani poza jej granicami.


Czytaj także: Anna Łabuszewska: Awaria zwiastuna burzy


Moskwa nadal twierdziła (i twierdzi), że nic poważnego się pod Siewierodwińskiem nie wydarzyło. Jednak z niewyjaśnionych przyczyn czasowo wyłączono z użytkowania stacje monitorujące na terytorium Rosji tło radiacyjne w ramach międzynarodowego systemu monitoringu prób jądrowych – i to od centralnej Rosji aż po Czukotkę.

Media spoza Rosji miały na to proste wyjaśnienie: stacje wyłączono, by zagraniczni partnerzy nie byli w stanie zorientować się na podstawie udostępnianych pomiarów, co tak naprawdę wybuchło pod Nionoksą, jakie izotopy przedostały się do atmosfery itd. Takie dane mogłyby bowiem podpowiedzieć, czym zajmowano się na poligonie, jaka broń była testowana, jakie były komponenty paliwa rakietowego (o ile testowano rakietę) itd. Natomiast rosyjskie media państwowe powielały (i powielają) wersję, że zagrożenia nie ma.

Tymczasem radioaktywny obłok przemieścił się nad centralną Rosją, po czym dotarł aż do Mongolii. Wyłączone stacje pomiarowe nie mogły zmierzyć wartości tła radiacyjnego. „Normy radiacyjne zostały przekroczone tylko szesnastokrotnie i tylko na niedługi czas. A zatem żadnego zagrożenia nie było” – brzmi oficjalne zapewnienie.

A co wybuchło? Może „Buriewiestnik” (Zwiastun Burzy), rakieta z silnikiem o napędzie jądrowym? Może. A może „Scyt”? Może. Ministerstwo Obrony nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia. Natomiast według źródeł Radia Swoboda awaria, w wyniku której doszło do wybuchu i skażenia, nie miała bezpośredniego związku z testem nowej broni. Wypadek miał wydarzyć się podczas próby podniesienia rakiety „Buriewiestnik”, która zaległa na dnie morskim w Zatoce Dwińskiej podczas nieudanych ćwiczeń w listopadzie 2017 r. lub w październiku 2018 r. To oczywiście jedynie kolejna już sugerowana wersja wydarzeń. Rosyjskie władze nie potwierdzają żadnej z prób wyjaśnienia okoliczności awarii, jakie przedstawiają dziennikarze i eksperci.

Radio Swoboda sugeruje, że tamtego 8 sierpnia rakieta miała zostać podniesiona z dna i następnie umieszczona na pontonach, po czym zdemontowana i poddana utylizacji. Jednak z niewiadomych przyczyn doszło – jeszcze pod wodą – do wybuchu paliwa w segmencie startowym rakiety, a wybuch zniszczył pracujący reaktor. Do atmosfery dostały się skażone substancje. Zginęli lub odnieśli rany ludzie znajdujący się na pontonach: naukowcy z instytutu pracującego na potrzeby agencji Rosatom, nurek oraz towarzyszący im wojskowi.

Wiadomo, że eksplozja na wodach Zatoki Dwińskiej była bardzo silna – wstrząsy odnotowały m.in. fińskie służby sejsmologiczne. Co udało się pozbierać po wybuchu, a co zostało w morzu – tego na razie nie mamy szans się dowiedzieć.

Po wielkiemu cichu

Tymczasem, jak twierdzą władze Rosji, incydent był niegroźny. Zginęło pięciu naukowców i dwóch wojskowych. Kilka, może kilkanaście osób zostało poważnie rannych. Przewieziono je do szpitali.

Pod koniec sierpnia media światowe podały jednak – powołując się na lekarzy, którzy zajmowali się rannymi – że w szpitalu zmarło dwóch pacjentów przywiezionych z poligonu. I to na skutek powikłań po chorobie popromiennej. Minister zdrowia Rosji Weronika Skworcowa na konferencji prasowej poinformowała, że w tkankach lekarzy mających styczność z poszkodowanymi przywiezionymi spod Siewierodwińska stwierdzono jakieś tajemnicze zmiany.

Okazuje się bowiem, że w ramach trzymania w głębokiej tajemnicy wszystkiego, co związane z wybuchem pod Nionoksą, lekarzom i ratownikom, którzy mieli udzielić pomocy ofiarom, nie powiedziano, że podczas eksplozji doszło do skażenia promieniotwórczego. W związku z tym personel medyczny nie miał początkowo odpowiedniej odzieży, sprzętu ani nawet podstawowych środków dezaktywacyjnych. Nie zastosowano też przewidzianych w wypadku skażenia procedur oddzielenia napromieniowanych pacjentów od reszty ludzi leczonych w szpitalach: wożono ich wózkiem po korytarzach, na których siedzieli pacjenci, używano sprzętu przeznaczonego dla wszystkich, operowano w ogólnie dostępnych salach. Dezaktywację przeprowadzono dopiero następnego dnia. A później wszystko próbowano starą metodą zamieść pod dywan.

Ale nie wszystko udało się ukryć. Lekarz, w którego organizmie stwierdzono obecność izotopu cez-137, tak relacjonował przebieg zdarzeń dziennikarzom portalu Meduza (z zastrzeżeniem nieujawniania nazwiska): „Przywieźli pacjentów w ciężkim stanie. Pytaliśmy, czy nie są napromieniowani. »Nie, wszystko w porządku, przystępujcie do pracy«. Jeden z pacjentów miał złamany kręgosłup i zmiażdżone biodro. Położyliśmy go natychmiast na stół operacyjny. W czasie operacji przywieźli wreszcie z opóźnieniem dozymetry, których nie mieliśmy w szpitalu. Jak zmierzyli poziom radiacji, to w pośpiechu wybiegli z sali. To było groźne promieniowanie beta. Dopiero nazajutrz, gdy cały szpital »świecił« od cezu-137, wojsko przeprowadziło dezaktywację, wykosiło trawę wokół szpitala i wywiozło wszystkie przedmioty, które mogły zostać napromieniowane. Np. zdemontowane zostały wanny, w których byli myci pacjenci z poligonu”.

Skoro był pan w Japonii…

Dalej lekarz relacjonował: „Przyjechała komisja z Ministerstwa Zdrowia, zapowiedziała, że zapłaci nam za nadgodziny, jakieś pięćset rubli [równowartość 50 zł – red.]. Była awantura”. Potem przyjechali wojskowi. „Nie chcieli wejść do sal, gdzie leżeli napromieniowani pacjenci”.

Wreszcie przystąpiono do badania lekarzy, którzy mieli styczność z pacjentami spod Nionoksy. W organizmie jednego stwierdzono cez-137. „To groźny izotop, znacznie podwyższa ryzyko choroby nowotworowej. A to młody człowiek, jego żona jest w ciąży”.

Według relacji lekarza pracownicy komisji zaczęli wypytywać jego młodszego kolegę, gdzie był na urlopie. Gdy powiedział, że w Japonii, miał usłyszeć: „A to najadł się pan krabów z Fukushimy, dlatego ma pan podwyższone normy cezu”.

„Potem komisja zebrała nas wszystkich i powiedziała, abyśmy nikomu o niczym nie mówili” – kończy swoją relację lekarz.

Tymczasem nad sprawą incydentu koło Siewierodwińska nadal unosi się skłębiony radioaktywny obłok niepokojących znaków zapytania. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2019