Korek na duchowej arterii Europy

Na kontemplacyjnym szlaku do Santiago de Compostella zrobiło się tłoczno - przemierza go już ponad 100 tysięcy pielgrzymów rocznie. Czy Camino de Santiago grozi uduszenie się pod ciężarem własnego sukcesu?

19.08.2009

Czyta się kilka minut

O ósmej wieczorem w refugio położonym w baskijskim Roncesvalles wszystkie łóżka są już dawno zajęte. W pozbawionym okien schronisku panuje lekki zaduch. W nocy odbywa się koncert chrapania i niemożliwie głośno buczy wentylator, więc trudno jest zasnąć, natomiast od piątej rano spać właściwie się już nie da, ponieważ na równe nogi zrywają się pierwsi pielgrzymi. Choć w pobliskich klasztornych murach nocuje kolejnych kilkudziesięciu pątników i choć rowerzyści kładą się na spoczynek pod wojskowym namiotem, a niektórzy rozkładają karimaty na dziko - w schronisku brakuje wolnych miejsc.

Wspólna droga

W Roncesvalles, 900 metrów n.p.m, gdzie w IX wieku Baskowie rozgromili wojska Karola Wielkiego, pielgrzymi mają za sobą pierwsze 27 kilometrów prowadzącej przez zalesione Pireneje, hiszpańskiej części szlaku pielgrzymkowego do Santiago de Compostella. To 27 kilometrów ostrego podejścia z francuskiego Saint-Jean-Pied-de-Port, łącznie ze sforsowaniem przełęczy Ibaneta, na której, w kontraście do 30-stopniowych upałów panujących w dolinach, świszcze przenikliwie zimny wiatr. To tu, u podnóża Pirenejów, zbiegają się trzy główne arterie pielgrzymkowego szlaku, prowadzące z północy Europy do Santiago: z Wysp Brytyjskich, Burgundii i Niemiec. Ostatni, 800-kilometrowy odcinek wiedzie wspólną, znaczoną na żółto nitką przez północne wybrzeże Hiszpanii: Kraj Basków, Asturię i Galicję. Często wędrówka nie kończy się w Santiago: większość pielgrzymów, jakby mało im było czasu spędzonego w podróży, decyduje się na dodatkową eskapadę na groźny przylądek Finisterre - wciskający się w Atlantyk, uchodzący dawniej za najdalej na Zachód wysunięty punkt Europy.

Miejsc w refugiach położonych na szlaku do Santiago z reguły się nie rezerwuje. Obowiązuje w nich zasada: kto pierwszy, ten lepszy. Tani nocleg - w granicach 7-10 euro - przysługuje tylko piechurom i rowerzystom, natomiast za pokoje prywatne trzeba słono płacić (nawet do 75 euro). Dlatego zdarza się, że zmotoryzowani pielgrzymi zostawiają swoje samochody na nieodległym parkingu, zarzucają plecak na plecy, skrapiają czoło kroplami potu i z językiem na wierzchu wypraszają w refugium tańsze miejsca sypialne.

To nie jedyny przekręt, z jakim możemy się zetknąć na pielgrzymkowym szlaku. Na nieostrożnych lub mocno uduchowionych wędrowców, którzy mają głowę w chmurach, czyhają kieszonkowcy w pielgrzymiej skórze. Ich łupem padają pularesy, karty kredytowe, telefony komórkowe, aparaty fotograficzne, markowe ciuchy, a nawet śpiwory. Natomiast spod refugiów znikają jak kamfora wysokiej klasy rowery górskie. Świętokradztwo XXI wieku? Ależ skądże. Średniowiecznym pielgrzymom machały stojące wzdłuż szlaku prostytutki. Dziś utrapieniem, choć innego typu, są stawiane w małych miejscowościach bankomaty - połykacze kart.

Pielgrzym zdeterminowany

Przed ósmą wieczorem w hiszpańskich refugiach wbijane są ostatnie pieczątki do pielgrzymkowych paszportów. O dziesiątej gaśnie światło. Pobudka najpóźniej o szóstej rano - w innym wypadku nie zdąży się dotrzeć do celu kolejnego etapu - lecz budziki w refugium dzwonią już od czwartej. Kto wieczorem wlał w siebie za dużo wina (szlak wiedzie przez winnice szczepu Rioja), uraczył się sutą kolacją ze zbyt dużą ilością tappas, przegadał pół nocy - z dużym prawdopodobieństwem na drugi dzień wypadnie z formy. Do celu w Santiago nie dociera 80 procent startujących. Większość z nich wycofuje się z żelaznym postanowieniem powrotu na szlak za rok lub dwa. Gdzieniegdzie natrafia się na ich ślady - pozostawione na trasie sandały lub porzucone elastyczne opaski na nogi.

Lwia cześć pielgrzymów marszrutę odbywa na piechotę, często na bosaka - nierzadko z krwawiącymi stopami, bąblami i skurczami w mięśniach. Reszta pedałuje na górskich rowerach bądź, z rzadka, cwałuje na koniu. By z Saint-Jean-Pied-de-Port dotrzeć do Santiago, cyklista potrzebuje dwóch, a piechur - czterech do pięciu tygodni. Niezależnie od sposobu poruszania się, statystyczny pielgrzym wypaca dziennie 5-6 litrów wody. Jej zapasy stale się uzupełnia, najczęściej na cmentarzach mijanych po drodze miejscowości.

Z klasycznym średniowiecznym kapeluszem na głowie i kijem w ręku wędruje się dziś rzadko. Współczesny pielgrzym średniowieczne atrybuty wymienił na ortalionowy kombinezon i czapkę baseballową. O tym, że nawet na Camino de Santiago nastała epoka elektronicznej komunikacji, zaświadczają telefony komórkowe w rękach wędrowców i kolejki przed internetowymi punktami w schroniskach.

Pielgrzym masowy

Starą, pielgrzymkową rutę, jedną z trzech głównych w średniowieczu (oprócz szlaków prowadzących do Rzymu i Jerozolimy), do łask epoce postindustrialnej przywrócił hiszpański rok 1992. Kiedy w Barcelonie odbywała się letnia olimpiada, a w Sevilli wystawa Expo, UNESCO i Rada Europy wpisały Camino de Santiago na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego Ludzkości. Nie bez powodu, skoro wzdłuż trasy wznosi się 1800 architektonicznych perełek sakralnych i świeckich i skoro średniowieczna ruta przez stulecia odciskała europejską tożsamość na mieszkańcach kontynentu.

Po 1992 roku zapomniany w XX wieku szlak odżył. W miejsce 5 tysięcy wędrowców (1993), w drogę ruszyło 100 tysięcy zapaleńców z całego świata. Podczas kolejnych, ogłaszanych przez Kościół Lat Świętych liczba ta wzrastała. W 1999 roku oficjalne statystyki zanotowały 160, w 2004 - 180 tysięcy pielgrzymów. Rocznie między Pampeluną a Santiago podróżuje ich średnio 120 tysięcy, z czego aż 40 procent stanowią kobiety. Przybywają ze wszystkich kontynentów: z Afryki, z Ameryki Południowej, nawet z Azji. Najwięcej wśród nich jest jednak Europejczyków: w Niemczech tylko w ubiegłym roku ilość wydanych pielgrzymich paszportów wzrosła o połowę w stosunku do roku poprzedniego.

Skąd wziął się ten renesans pielgrzymowania? Z tęsknoty za spowolnieniem tempa życia? Chyba nie bardzo, skoro mobilni uczestnicy marszruty pokonują 40 kilometrów dziennie. Ich średniowieczni poprzednicy przemierzali drogę w samotności, wymadlając stopami zbawienie i zbliżając się do wieczności. A cóż skłania do wyrzeczeń współczesnych wędrowców, skoro nawet ich cel - położone na wybrzeżu Santiago - straciło na religijnym blasku? W przeciwieństwie do pobożnych wędrowców poprzednich generacji, dziś nikt już nie wierzy, że w podziemiach romańskiej katedry złożone są szczątki Jakuba, ulubionego apostoła Chrystusa.

Gwiazda świętego Jakuba

Wszystkie przekazy historyczne dają się zredukować do poziomu hagiograficznej legendy. Podług niej, Jakub Starszy miał wyruszyć z Jerozolimy na misję na Półwysep Iberyjski. Poniósł tam jednak klęskę i pokonany powrócił do Palestyny. W ojczyźnie wystąpił przeciwko faryzeuszom, którzy z poparciem mieszkańców Jerozolimy wydali go w ręce Heroda Agryppy I, wnuka Heroda Wielkiego, ten zaś skazał go na śmierć. Uczniowie uratowali doczesne szczątki Apostoła i statkiem zawieźli je do hiszpańskiej Galicji, miejsca jego misyjnej działalności. Tam, blisko wybrzeża, złożyli je do grobu.

W IX wieku grób w cudowny sposób został odnaleziony. Ponieważ wskazała go nadzwyczajnej wielkości gwiazda, miejscowy biskup nazwał to miejsce "Compostella" ("pole gwiazdy") i wzniósł tam okazałą katedrę. Gwiazda świętego Jakuba rozbłysła na dobre podczas rekonkwisty - wyzwalania Hiszpanii spod panowania arabskiego. Wtedy to świetlana postać Apostoła wielokrotnie ukazywała się chrześcijańskim wojskom Austurii i Leonu, wiodąc je do kolejnych zwycięstw. Historycznie natomiast niepodważalny jest zapis z 1047 roku, informujący o długoletniej tradycji pielgrzymowania do grobu Apostoła północnym wybrzeżem Hiszpanii.

Prawdziwa lawina pielgrzymów ruszyła jednak dopiero po odbiciu Hiszpanii z rąk Arabów. W krótkim czasie Santiago wyrosło na rezydencję biskupią z okazałą katedrą, stając sie trzecim, obok Rymu i Jerozolimy, centrum europejskiego pątnictwa. Napływ pielgrzymów zahamowały wojny napoleońskie, ale kolejne ich fale ruszyły po 1884 roku, kiedy to papież ogłosił, że w Santiago spoczywają prawdziwe szczątki Apostoła.

Pielgrzym romantyczny

Motywacji współczesnego pielgrzyma należy doszukiwać się w możliwości kontemplowania własnego "ja", refleksji nad samym sobą. Towarzyszą temu spotkania z ludźmi różnych nacji i przekonań, złączonych wspólną ideą wędrówki pod tym samym paskiem nieba.

Camino de Santiago oferuje indywidualną formę religijności, niepodlegającą kontroli - w przeciwieństwie do polskich pielgrzymek do Częstochowy, ujętych w organizacyjno-kościelne karby i regulowanych przez kościelnych aktywistów. Noclegownie w schroniskach na szlaku do Santiago są mieszane, strój - dowolny, komend się nie usłyszy. Każdy maszeruje, jak chce. Niektórzy wypowiadają monologi, inni śpiewają zapomniane piosenki z dzieciństwa. Obok wierzących pełno na szlaku "romantycznych dusz", kloszardów życia, mistyków z całego świata. Pod gwieździstym firmamentem nieba każdy czuje się samotny. Ale nikt samotny w rzeczywistości nie jest.

Atmosfera ducha splata się z mistycyzmem natury. Dzikość zalesionych Pirenejów, unoszący się na kastylijskich wyżynach zapach lawendy i tymianku, niedostępność fiordów Asturii i Galicji gra porannego słońca i mgły na szczytach hiszpańskiej Kordyliery - oszałamiają. I uczą pokory. Podobnie jak ostatnie spojrzenie z Monte Gonzo, Góry Radości, na cel pielgrzymki, barokowe kopuły katedry w Santiago.

***

Po zejściu z górskiego szczytu do Santiago de Compostella, paradoksalnie, mistyczna atmosfera ulatnia się. Jeszcze w XIX wieku wędrowcy w ciszy modlili się i nocowali w katedrze, wierząc, że bliskie obcowanie ze świętym Jakubem uzdrowi i wyleczy ich z ziemskich przypadłości. Dziś atmosfera zatłoczonych uliczek niewielkiego miasta przypomina tę ze stadionów Realu i Barcelony. Lub przepełnionego polskiego tramwaju.

Udusi się pielgrzymkowy szlak pod ciężarem własnego sukcesu? Byłaby to niepowetowana strata dla tych wszystkich, którzy raz jeszcze, lub pierwszy raz w życiu, chcieliby wyruszyć tam, gdzie niebo splata się z ziemią.

Arkadiusz Stempin jest historykiem i politologiem na Uniwersytecie Alberta-Ludwika we Freiburgu (Niemcy) oraz w Wyższej Szkole Biznesu w Nowym Sączu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]