Konstytucja do zmiany?

Próba zaprowadzenia w Polsce modelu prezydenckiego na modłę amerykańską mogłaby dać rezultat bliższy modelowi rosyjskiemu.

10.02.2009

Czyta się kilka minut

Byli prezesi Trybunału Konstytucyjnego, Andrzej Zoll, Marek Safjan i Jerzy Stępień, oświadczyli, że konflikt między prezydentem a premierem domaga się instytucjonalnych rozstrzygnięć poprzez zmiany w Konstytucji. Ich diagnoza jest następująca: "Konstytucja sytuuje prezydenta w charakterze mediatora i arbitra ponad podziałami politycznymi, co okazuje się rozwiązaniem nieskutecznym w polskich realiach. Polaryzacja sceny politycznej, a także aspiracje w zakresie uprawiania polityki zagranicznej sprawiają, że nie można wypracować systemu przyjaznej czy chociażby lojalnej cohabitation. Prowadzi to do paraliżu państwa". Jaka na to rada? Prezesi oświadczają, że powołują zespół ekspertów, którzy przygotują dwa projekty, "według alternatywnych założeń, z których pierwszy przyjmuje wybór modelu konsekwentnie gabinetowego, drugi - konsekwent­nie prezydenckiego".

Oczywiste jest, że istnieje konflikt o zakres władzy pomiędzy Lechem Kaczyńskim a Donaldem Tuskiem. Trudno się też nie zgodzić z oceną, że konflikt ten jest niszczący dla państwa. Gdy jednak przeanalizować praktykę konstytucyjną od 1997 r., łatwo okaże się, że w pierwszym okresie, czyli za rządów duetu Kwaśniewski-Buzek (1997-2001), Konstytucja działała sprawnie. Był to jeden z dwóch okresów cohabitation, uroków drugiego doświadczamy obecnie. Okres poprawnej cohabitation trwał więc pięć lat, okres cohabitation gorszącej trwa, jak dotąd, półtora roku.

Z tego wynika, że Konstytucja nie skazuje premiera i prezydenta na konflikt, a jedynie nie ustanawia skutecznych zapór na wypadek, gdy obaj lub jeden z nich zechciał interpretować istniejący wzorzec instytucjonalny (prezydent - ponadpartyjny arbiter) na swoją korzyść. Czy twórcy Konstytucji mogli zakładać, że osoby sięgające w Polsce po najwyższe godności dostosują swoje zachowania do tego wzorca? Mogli. A czy się pomylili? Pomylili się co do duetu Kaczyński-Tusk, przy czym widać, że jeśli któryś z tych dwóch polityków bardziej się nie stosuje do wspomnianego wzorca, to jest nim prezydent Kaczyński. Czy jednak z powodu osobliwego zachowania jednego z polityków należy zmieniać Konstytucję? Trudno powiedzieć, załóżmy jednak, że należy. Wobec inicjatywy byłych prezesów TK debata i tak będzie się odtąd toczyć nie wokół kwestii, czy, ale jak zmienić Konstytucję.

Gdyby posadzić przy jednym stole najlepszych specjalistów, bez trudu wskazaliby długą listę mankamentów obecnej Konstytucji RP. Problem nie polega jednak na tym, czy da się napisać na papierze lepszą Konstytucję, lecz na tym, czy w wyniku realnego politycznego procesu zmian ta Konstytucja zmieni się na lepszą, czy może na gorszą. Każdy specjalista powie, że większość przepisów dotyczących praw socjalnych jest konstytucyjną fikcją, nie tylko dlatego, że państwa nie stać na ich wypełnianie, ale i z tej racji, że sama Konstytucja nie przewiduje gwarancji ich wypełnienia. Są to więc przepisy zbędne, jeśli nie szkodliwe. Jednak pytanie polityczne brzmi: czy będzie w tej sprawie konsensus? Można w to wątpić. Czy będzie konsensus w sprawie zredukowania immunitetu parlamentarnego? Nie ma pewności. Podobnie jest z szeregiem pożądanych zmian, w tym także i tych dotyczących zakresu władzy prezydenta i premiera.

Andrzej Zoll, Marek Safjan i Jerzy Stępień napisali, że nie opowiadają się za żadnym modelem ustrojowym. Wydaje się, że w tym punkcie wykroczyli poza rolę, jaka im przynależy. Jako obywatele, a też jako wybitni prawnicy, mogą - rzecz jasna - składać dowolne propozycje: im żywsza debata intelektualna, tym lepiej. Tutaj jednak występują jako byli zwierzchnicy instytucji, która stoi na straży obowiązującej Konstytucji. Z tego powodu wydaje się, że powinni się ograniczyć do propozycji naprawy istniejącego modelu. Bo jeśli stawiają kwestię wyboru, to uprawomocniają pogląd, że istniejący model parlamentarno-gabinetowy zawiódł. Jest to pogląd trudny do obrony i nie sądzę, by akurat byli prezesi TK chcieli go bronić, ale taki wniosek narzuca się po lekturze.

System prezydencki jest tak odległy od naszych tradycji ustrojowych i politycznych obyczajów, iż nic dziwnego, że dyskusja o nim jest nieco dziwaczna. Nie jest on tym, za co go zazwyczaj bierzemy. Wystarczy wspomnieć, że wskazuje się jako na jego upostaciowanie ustrój francuskiej V Republiki. Nic bardziej błędnego. Jest to ustrój, który w zależności od panującego układu politycznego (cohabitation lub polityczna zgodność premiera z prezydentem) działa w dwóch radykalnie odmiennych trybach. Ale nawet gdy - jak teraz - działa w trybie republiki prezydenckiej, nie ma to wiele wspólnego z modelem amerykańskim.

Po to, aby model, jaki istnieje w Stanach Zjednoczonych, mógł dobrze funkcjonować, trzeba spełnić kilka warunków. Ich spełnienie w Polsce jest mało prawdopodobne. Trzeba byłoby wypracować zupełnie inną kulturę współpracy partii z prezydentem, kulturę samych partii, w końcu kulturę podejmowania decyzji. Mylą się ci, którzy mówią, że amerykański prezydent działa jak udzielny książę. On jest tylko ostatnim ogniwem łańcucha decyzyjnego. Bardzo ważnym, ale nie jest to figura "mocnej prezydentury", jaką sobie wyobraża większość jej zwolenników nad Wisłą.

Próba zaprowadzenia w Polsce modelu prezydenckiego na modłę amerykańską mogłaby dać rezultat bliższy modelowi rosyjskiemu. Czy na pewno tego chcemy?

W wytworzonej sytuacji racjonalna jest praca nad poprawieniem istniejącego modelu rządzenia. Lepiej się uczyć na błędach, ale i na sukcesach własnej drogi, niż zdawać się na ryzyko drogi egzotycznej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2009

Podobne artykuły