Kłopot z przeszłością

Minęło właśnie piętnaście lat od rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu. Do kogo należy ta rocznica? Czy jeszcze można się do niej przyznawać? Czy dalej może być źródłem satysfakcji, w tej dzisiejszej rzeczywistości podzielonej i skonfliktowanej?.

15.02.2004

Czyta się kilka minut

Znane są rodowody i imiona wszystkich uczestników obrad, znany kontekst i przebieg, minęło zaledwie pół pokolenia, a wydarzenie, od którego zaczął się proces całkowitej zmiany ustroju i droga do suwerenności Polski, jest dziś odarte z wszelkiego patosu, nie stanowi źródła dumy. Ba, pełno w związku z nim już nawet nie goryczy, ale jadu, sączącego się z nieustannie mnożonych podejrzeń czy insynuacji. Niejedna publikacja okolicznościowa dała temu nowy wyraz.

Okrągły Stół obarczony został już dawno winą grzechu pierworodnego: za wszystko, co w latach późniejszych zaczęło rozczarowywać, zawodzić oczekiwania, wzbudzać gniew i protesty. Stał się dla wielu poręcznym pociskiem w nieustannej wojnie politycznej. Jego pamięć nadużywana jest też niestety przez tych wszystkich przedstawicieli władzy, którzy, uznając się niegdyś za jego kreatorów, doznali nieusprawiedliwionej satysfakcji z bezpiecznego “lądowania" w nowym układzie pokojowym i uznali się za rozgrzeszonych z win najbardziej nawet ponurej przeszłości.

Można się co prawda zdziwić, że dalej funkcjonują wszystkie pomówienia i dawno zdezawuowane oskarżenia, skoro dostęp do źródeł otwarty szeroko, a dotychczasowe badania zaowocowały już niejednym poważnym opracowaniem (omawialiśmy je i w “Tygodniku"). Ale stereotypy bardzo są przydatne w stanie frustracji i skłócenia wszystkich ze wszystkimi. Kiedy się czyta na przykład okolicznościowy artykuł profesora Mirosława Piotrowskiego, kierownika katedry historii najnowszej KUL (“Nasz Dziennik"), zdumiewać musi gęstwa niesprawiedliwych oskarżeń kierowanych przeciw wszystkim solidarnościowym uczestnikom tamtych wydarzeń, przedstawicieli Kościoła nie wyłączając. Tak widziana przeszłość nazywająca się “Okrągły Stół" nie jest uznana za wspólny początek czegoś nadal własnego i cennego, nie cieszy, nie można się z niej niczego uczyć, zostaje unieważniona, zepchnięta w sferę niegodną pamiętania.

A w ten sposób coś bardzo ważnego zostaje zmarnowane. Coś, co wtedy - mimo wszystkich zamierzonych manipulacji władzy - nie było ani zdradą, ani spiskiem, ani naiwnością opozycji, tylko prawdziwą wartością i taką zostać powinno. Znamienne, że o tym w rocznicę mowy prawie nie było.

No to może przypomnijmy. Po pierwsze - my wszyscy, towarzyszący wydarzeniom Okrągłego Stołu z ulicy i z domów - doznaliśmy wtedy poczucia nareszcie dziejącej się sprawiedliwości. Nasi koledzy i przyjaciele, dotąd ścigani jak wrogowie, prześladowani, opluwani w mediach - wkraczali teraz wreszcie na teren zastrzeżony dla władzy jako ci, co wyrwali należne sobie prawo do współdecydowania o Polsce. A pełna partyjnej propagandy telewizja musiała na żywo przekazywać relacje solidarnościowców z kolejnych obrad stolików i podstolików. Nareszcie widzieliśmy na małym ekranie twarze, które dotąd zobaczyć można było tylko na ławach oskarżonych.

I zaraz potem - po drugie - coś znacznie ważniejszego: świadomość nieodwracalnie powstającego w systemie wyłomu. Potężniejąca świadomość, że strumień zmian, który popłynie tym wyłomem, będzie miał rozmiary i moc nie dające się jeszcze przewidzieć. Krytyk Okrągłego Stołu może i dziś sobie pisać, że władza kontrolowała cały proces obrad i jego rezultaty, ale dla uczestników ze strony opozycji od razu, a zaraz potem i dla społeczeństwa, jasne było, że są to tylko (mało pobożne) życzenia, natychmiast zostawiane w tyle przez bieg wydarzeń.

Przecież sama decyzja o ponownej legalizacji “Solidarności" to było uruchomienie niewyobrażalnego potencjału społecznego. A wolna gazeta? A kampania wyborcza, która zmobilizowała społeczeństwo? I nie ma co dziś biadać nad “kontraktowym" charakterem wybranego parlamentu, gdy przypomni się dynamikę zmian systemowych, jakie w półtora roku zdążył zrealizować, bez porównania skuteczniej niż późniejszy Sejm, demokratyczny w stu procentach, ale skłócony i rozdarty między działaniami mądrymi i awanturami. Nie ma racji Antoni Dudek, przyznając tylko dniowi wyborów wielkie znaczenie rozwalania twierdzy komunizmu. Ten proces miał wiele kolejnych rozdziałów. Dzisiejsze nieustanne atakowanie wszystkiego, co mamy w Polsce, sprawia, że ludzie gotowi zatracić nie tylko pamięć, ale i zdolność porównania stanu i kondycji państwa, gdy rządy obejmował pierwszy niezawisły premier, a komunizm jeszcze panował za wszystkimi naszymi granicami, z sytuacją, w jakiej Polska jest dzisiaj.

Oczywiście, piętnastolecie rozpoczęte Okrągłym Stołem zasługuje także na krytykę. Bezlitosną i wszechstronną. Tylko że to nie jest sprawa owego “grzechu pierworodnego". To sprawa rzetelnego rachunku sumienia - i nigdy za kogoś, a zawsze we własnym imieniu. Nie ma nikogo w Polsce, kto by go nie powinien przeprowadzić. Za skłócenie i nieustanną wojnę solidarnościową, za zawiść odbierającą każdemu, komu się dało, prawo do zasług i uznania, za małość pozbawiającą mądrości przy podejmowaniu tylu ważnych decyzji. Dzisiaj trwa nieustanne szukanie winnych, ale winni zawsze to tylko “oni". To zresztą sprawa na odrębny temat: niszczenia każdego dokonania zdziałanego przez “innych". Tak samo jak uprawiana z taką zaciętością pedagogika narzekania.

Półtora roku przed Okrągłym Stołem miała miejsce trzecia pielgrzymka do Polski Jana Pawła II. Na krakowskim spotkaniu z młodzieżą, z okna Pałacu Biskupiego, powiedział wtedy: “Bardzo wielkim niebezpieczeństwem, o którym słyszę - nie wiem, czy tak jest - jest to, że ludzie się jak gdyby mniej miłują w Polsce, że coraz więcej wychodzą egoizmy, przeciwieństwa. Ludzie się nie znoszą, ludzie się zwalczają - to jest zły posiew. I to trzeba przeobrazić". Jak dawno to było - a brzmi tak, jakby mowa była o dniu dzisiejszym...

Wtedy, w 1987 roku, po raz trzeci Jan Paweł II wkraczał z całą świadomością w rzeczywistość tamtego systemu. I z naciskiem realizował swoje przesłanie: przypominania władzy o prawach obywateli i o prawach narodu, a wiernym o drodze do bronienia i realizacji tych praw, która musi być drogą “jaką nikt jeszcze nie poszedł". O solidarności (wprawdzie jeszcze przez małe “s"), z której wynika zdecydowany prymat dialogu przed walką, szukania dobra, a nie niszczenia wroga, budowania wspólnie, jeśli tylko się da. Można by te jego nauki cytować całymi stronami. Ci z opozycji, którzy niedługo potem podjęli jakże trudną i ryzykowną decyzję prowadzenia debat z autorami stanu wojennego i swoimi niedawnymi strażnikami więziennymi, słowa Papieża musieli mieć zakodowane bardzo głęboko w pamięci i sumieniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2004