Klęska człowieka myślącego

Sławomir Mrożek pisze w autobiografii, że przez całe życie chciał uciec z Historii. Po sztukach ukazujących bohaterów całkowicie wobec niej bezradnych, powstała "Miłość na Krymie, której bohater niczym Żyd Wieczny Tułacz wędruje przez epoki, będąc świadkiem szaleństwa ludzkości. Znakomita inscenizacja Jerzego Jarockiego wydobywa uniwersalny wymiar dramatu, niosąc ostrzeżenie przed powtórką historii.

24.01.2007

Czyta się kilka minut

Plakat do przedstawienia "Miłość na Krymie". Od lewej: Paweł Paprocki, Mariusz Bonaszewski, Janusz Gajos, Andrzej Frycz /
Plakat do przedstawienia "Miłość na Krymie". Od lewej: Paweł Paprocki, Mariusz Bonaszewski, Janusz Gajos, Andrzej Frycz /

Ahaswerus nie mógł odejść, gdyż zgubił własną śmierć; Iwan Zachedrynski poszukuje miłości, ale postać pięknej Tatiany symbolizuje także tęsknotę za znacznie szerzej pojętą metafizyką. Jego próba ucieczki od historii nie powiedzie się; jednostkowa ucieczka od szaleństwa XX-wiecznych ideologii - owszem. Choć drogo zostanie okupiona...

Utkany z cytatów i aluzji dramat składa się z trzech aktów, dziejących się w różnych epokach i utrzymanych w odmiennych stylistykach. Dotychczasowe inscenizacje "Miłości na Krymie" niwelowały różnice pomiędzy poszczególnymi aktami, łagodziły kontrasty i podkreślały ciągłość akcji. Jarocki obrał strategię odwrotną, co okazało się nie tylko znacznie lepiej służyć dosyć awangardowej w formie, "pasożytniczej" sztuce Mrożka, ale też nadało spektaklowi zaskakującą ostrość i aktualność, a aktorom pozwoliło na wykazanie się wszechstronnością i talentem.

W "przedrewolucyjnym" akcie I, który u Jarockiego wcale nie jest drwiną z Czechowa, lecz (jak chciał Mrożek) próbą współbrzmienia z klimatem jego twórczości, oglądamy przede wszystkim piękny i melancholijny obraz z życia czechowowskich bohaterów. Obraz statyczny, budowany za pomocą pięknej deklamacji, powściągliwego aktorstwa, wyrafinowanych gier interterkstualnych, subtelnej muzyki (poruszająca scena śpiewania romansu "Jamszczik"). "Radziecki" akt II jest trochę z Majakowskiego, trochę z Bułhakowa, najbardziej jednak - z wcześniejszej twórczości Mrożka (co nie przeszkodziło reżyserowi umieścić w nim żartobliwego odwetu na dramatopisarzu: niesławne dziesięć punktów, zabraniające inscenizatorom ingerencji w strukturę dramatu, pojawia się jako jedna z absurdalnych regulacji autorstwa Zachedrynskiego - komunistycznego komisarza). Akcja toczy się szybko, aktorstwo jest wyraziste i przerysowane, dominuje ton ostrej groteski, publiczność żywo reaguje na komiczne kwestie. We współczesnym akcie III następuje całkowite "materii pomięszanie": plastik popkultury sąsiaduje z baśniową makietą cerkwi, obraz rosyjskich nowobogackich i mafiozów niczym z teatru Castorfa zderza się przywodzącą na myśl sceny z krakowskiego "Ślubu" psychomachią Zachedrynskiego, scena to pogrąża się we frenetycznym chaosie i zgiełku, to znów panuje na niej trudna do wytrzymania stagnacja, aktorzy zaś z premedytacją szarżują, pogłębiając wrażenie dysharmonii.

W tej szalonej "historycznej rewii mód" jedynym punktem oparcia jest postać Zachedrynskiego. Jan Frycz raz już zagrał u Jarockiego podobną rolę - w "Grzebaniu", sztuce złożonej z fragmentów utworów i listów Witkacego. Obydwa spektakle (a można tu jeszcze dodać Gombrowiczowskie "Błądzenie") w najbardziej wyrazisty sposób rozwijają temat dla teatru Jarockiego podstawowy: są próbą portretu inteligenta i artysty, który tak głęboko wierzy w siłę rozumu i ironii, że niemal do końca nie jest w stanie dostrzec, jak zakpiły z niego los i historia. Lekceważy to, co irracjonalne, by w pewnym momencie zostać postawionym twarzą w twarz ze złem, którego w żadnym alchemicznym procesie nie da się wydestylować i oddzielić od dobra.

W tak znakomitej formie artystycznej nie oglądałam Frycza od czasów wspomnianego "Grzebania" i "Lunatyków" Lupy. Aktor zachwyca przebogatą skalą środków i zaskakuje powściągliwością, objawiającą się stopniowym wzbogacaniem rysunku postaci o nowe odcienie i zaskakujące szczegóły. Jego bohater - choć w gruncie rzeczy słaby i pasywny - budzi sympatię bezwarunkową miłością do Tatiany (bardzo dobra rola Małgorzaty Kożuchowskiej, subtelnie zaznaczającej symboliczny wymiar swojej postaci, a zarazem unikającej papierowości) i imponuje wiernością ideałom - mimo że jego wiara w moc rozumu od początku nie wytrzymuje konfrontacji ani z nieco melodramatycznym romantyzmem Siejkina (świetny debiut w dużej roli Pawła Paprockiego), ani z pragmatyzmem Czelcowów (znakomici Anna Seniuk i Janusz Gajos, którzy karykaturalny rysunek kupieckiej pary wzbogacili o wiele ludzkiego ciepła).

Winą Zachedrynskiego jest przede wszystkim jego klerkizm i eskapizm. Wydaje mu się, że uciekając od politycznych sporów, dając unosić się wiatrowi przemian i z dystansem patrząc na wzmagające się szaleństwo, uratuje siebie i obudzi zdrowy rozsądek w otoczeniu. Łudzi się, że nieczyniący nikomu krzywdy i - dzięki krytycznemu intelektowi i ironii - uodporniony na opium propagandy, zdoła się uchronić przed zmiażdżeniem przez reżim. Wciąż jeszcze hołubi resztki XIX-wiecznego utopijnego myślenia o logicznym biegu dziejów. Bardzo jednak myli się w kwestii świata i historii. Myli się także co do samego siebie.

Najbardziej wstrząsającą sceną spektaklu jest seans psychoanalityczny, jaki za pomocą teatralnej "pułapki na myszy" urządza Zachedrynskiemu Siejkin. Andrzej Wanat pisał, że szekspirowskich parodii Mrożka nie da się zagrać serio; Jarockiemu udało się pokazać je w całej grozie i gęstości chorobliwych majaków. Fragment "Snu nocy letniej", w którym Tatiana jako Tytania oddaje się Tyłkowi-Osłowi o rysach proletariackiego poety Zubatego (Grzegorz Małecki), cechuje makabryczna obsceniczność godna grafik Goyi, zaś wyrok śmierci, jaki na Zachedrynskiego wydają zamaskowani i śpiewający arie z "Otella" Wolf (Mariusz Bonaszewski) i Lily (Jolanta Fraszyńska), ma monumentalną siłę finału "Don Giovanniego".

Strategią Zachedrynskiego jest ucieczka i przeczekanie. Wydaje mu się, że po doświadczeniu rewolucji, wojen i totalitaryzmów ludzkość powinna zmądrzeć i wejść w XXI wiek odporna na ideologiczną truciznę. Uwierzył w to chyba również Mrożek, w ostatnim akcie sztuki ukazując świat kompletnie bezideowy, w którym jedyną liczącą się siłą jest rozszalały konsumpcjonizm. Jarocki wystawiając dziś "Miłość na Krymie" jest o półtora dekady mądrzejszy. Dlatego w III akcie powróci Lenin (Jerzy Radziwiłowicz), który słowami modnych neomarksistowskich myślicieli obiecywać będzie wyzwolenie ze szponów "wirtualnego kapitalizmu" oraz równość i sprawiedliwość - nawet za cenę zamknięcia całej ludzkości w obozie koncentracyjnym. To prawdziwie przerażająca scena. Uniwersytecka kariera Czelcowej, w dramacie jedynie łatwy gag, w warszawskim przedstawieniu nabiera niepokojąco konkretnych kształtów, gdy obrotna kupcowa wraz z mężem oferuje pokupny ersatz religii i filozofii: wiedzę ezoteryczną, która - w połączeniu z treningiem cielesnym - pozwoli na "odśmiertelnienie życia". Tu także śmiech widzów miesza się ze zgrozą.

Piękny i monumentalny finał spektaklu uzmysławia skalę klęski człowieka myślącego; maleńki krok dzieli przecież homo sapiens od homo sovieticus. Oskarżenie Rosji, jakie wygłasza Zachedrynski, trafia w próżnię. Finałowa apoteoza "wiecznej kobiecości" - pojawienie się ducha Tatiany we wrotach cerkwi - ma w sobie gorycz zmartwychwstania zgwałconej i zabitej Albertynki w "Operetce", i egzekucji Małgorzaty w "Fauście". Bohaterowie jeden po drugim znikają w wodach nieruchomego i obojętnego morza.

SŁAWOMIR MROŻEK, "MIŁOŚĆ NA KRYMIE", reż. i adapt.: JERZY JAROCKI, scenogr.: Jerzy Juk Kowarski, muz.: Stanisław Radwan, ruch scen.: Tomasz Tworkowski, wyst.: Mariusz Bonaszewski, Jolanta Fraszyńska, Jan Frycz, Janusz Gajos, Małgorzata Kożuchowska, Grzegorz Małecki, Paweł Paprocki, Jerzy Radziwiłowicz, Anna Seniuk i inni. Premiera w Teatrze Narodowym w Warszawie 17 stycznia 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2007