King, czyli wóda

Stephen King, Doktor Sen. Wszystko w tej powieści leży jak pijak w żywopłocie – cała intryga bezpiecznie zmierza do tryumfu dobra, bohater jest nudny jak święty, a jego kumpli wręcz rozrywa potrzeba czynienia świata lepszym.

21.10.2013

Czyta się kilka minut

„Lśnienie” Stephena Kinga jest doskonałym horrorem. Jest też wielką powieścią o sprawach kardynalnych: miłości ojca do syna ze sprzężeniem zwrotnym, kryzysie twórczym i małżeńskim, o nieudacznictwie i poświęceniu, o niszczycielskiej sile, jaką staje się wóda. Pijany King, waląc w klawisze maszyny do pisania, boksował się z własnymi demonami.


Wartość „Lśnienia” obniża jednak zakończenie. Ośmielę się je zdradzić – obłąkany/opętany, w każdym razie urżnięty Jack Torrance na moment odzyskuje rozum, wysadza w powietrze złowrogi hotel i poświęca życie, ocalając w ten sposób innych. W epilogu jego syn Danny w towarzystwie ocalonych łowi rybki. Niedawno widzieli, jak człowiek zmienia się w potwora, cudem wywinęli się śmierci i cieszą się niczym banda harcerzy na pierwszej wiosennej wycieczce. Trudno uwierzyć, że tak cukierkowy finał popełnił facet odpowiedzialny za kilkaset mądrych, przejmujących stron wcześniej.

Gandalf i doktor Kevorkian

„Doktor Sen”, czyli ciąg dalszy „Lśnienia”, wyproszony przez fanów, jest w ogólnym wydźwięku kontynuacją tamtego żenującego epilogu. Dorosły Dan Torrance chlał jak tatko, zniszczył życie sobie i innym, lecz zdołał się zatrzymać – w tym sensie powieść jest niczym więcej jak laurką dla grup wsparcia Anonimowych Alkoholików. Danny, obdarzony zacnym zestawem zdolności paranormalnych, zakotwicza się w hospicjum, gdzie niesie dobrą śmierć konającym staruszkom, jako połączenie Gandalfa i doktora Kevorkiana. Tymczasem w okolicy kręci się słodka dziewczyna hojniej wyposażona w moce. Na dziewczynkę czyha wielkie Zło. Danny, trzeźwy i silny, będzie miał w związku z tym zadanie do wykonania.

Wszystko w tej powieści leży jak pijak w żywopłocie – cała intryga bezpiecznie zmierza do tryumfu dobra, Danny jest nudny jak święty, a jego kumpli wręcz rozrywa potrzeba czynienia świata lepszym. Nadmiar słodyczy grzebie nawet frapujący pomysł na przeciwnika. Zagrożenie stanowi grupa staruszków, podróżujących przez Stany w winnebago i bounderach. Nieszkodliwi na pozór staruszkowie to wampiry, żywiące się energią czerpaną z ludzi takich jak Danny lub jego przyjaciółka. Dziad z babuleńką jako banda potworów jest pomysłem godnym starego Kinga, ginie niestety pod hałdami lukru. I jeśli zestawimy „Lśnienie” z sequelem, trudno uciec od wrażenia pisarskiego uwiądu.

To nieprawda. King, owszem, pisze gorzej niż kiedyś, lecz wciąż zdarzają mu się dobre powieści w rodzaju „Dallas ’63” albo niedawnego „Joyland”. Młodzieńczej energii „Carrie”, „Miasteczka Salem”, „Lśnienia” nie zdoła przebić, tkwiąc w korpusie gatunku i granicach własnego, skądinąd sporego talentu. Jego miarą jest jednak zdolność gawędy, nic ponad to.

Alkohol jest paliwem dla pisarza, tak samo jak seks, sława, narkotyki, a także własne dzieci i kochająca żona. King, jak się wydaje, przerobił większość z tego w odpowiednich fazach. Co pił? Wątek autobiograficzny w ostatnich tomach „Mrocznej wieży” wskazuje na słabe amerykańskie piwo w ćwierćlitrowych puszkach. Można je pić jedno za drugim, od rana do wieczora – upadek przyjdzie dopiero w godzinie duchów. King wspominał po latach, że nocą nadmiar piwa wylewał do klozetu. Inaczej puszki wołałyby go z lodówki głosem nieznającym nieposłuszeństwa. Wkrótce pojawiła się whisky i kokaina. Wyobraźmy to sobie: najpopularniejszy pisarz Ameryki trzaska kolejny bestseller z oszalałym sercem i wacikami w nosie, mającymi zatamować krwawienie.

W połowie lat 80. alkoholowo-narkotyczny lot dobiegł końca, rodzinka posłała Kinga kopniakiem na terapię, skąd wrócił potulny, lecz zdolny do dalszej pracy. Alkoholowe ozdrowienie Danny’ego najprawdopodobniej stanowi odzwierciedlenie tej fazy. Dopuszczam nawet możliwość, że trzeźwy King stał się równie nudnym człowiekiem jak bohater, którego stworzył.

 Wczesna twórczość Kinga jest wódczanym pisarstwem, dokonującym się najpewniej bez wiedzy najbardziej zainteresowanego. Przenikliwie opisał alkoholika ze „Lśnienia”, nie zdając sobie sprawy, że był jego pierwowzorem. Ufam jedynie, że swych dzieci nie dręczył. Jack, jak większość uzależnionych, to brutalny czarodziej, słodziak z siekierą. Nikt nie przeprasza tak jak on, próżno prześcignąć go w czułości, a na rodzinnym zdjęciu promieniuje szczęściem. Jego poczucie winy jest głębokie i szczere, tak samo jak furia każąca chwycić za siekierę. Włada niezwykłą inteligencją, zdolną do perfekcyjnego rozkładu własnych porażek; ten sam umysł pięknie uzasadni konieczność niezwłocznego udania się do baru, by tam przywalić w trupa.

„Lśnienie” opowiada o opętaniu i gdyby w miejsce duchów zamieszkujących hotel Panorama podstawić wódkę, wymowa byłaby klarowniejsza. Jack rozpoczyna przygodę z demonami jako igraszkę, ubarwienie nudnego losu zimowego stróża. Cieszą go te niegroźne upiorki i nie wie nawet, kiedy staje się jednym z nich, poddając się demonicznej woli. Upiór ma swoje cele i mądrość, pozornie mądrzejszą od jakiejkolwiek innej. Będzie najlepszym kumplem, bez którego Jack nie wyobraża sobie życia i gdy pędzi zabić swojego syna, jest prawdopodobnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Jego nawrót ku dobru również przypomina odstawienie butelki. Przepełnia go rozpacz i smutek.

Metafory trafne i toporne

„Stukostrachy” to bodaj pierwsza powieść Kinga napisana po wytrzeźwieniu, a poetę Jima Gardnera można spokojnie uznać za alter ego autora. Jim przypomina również Hanka Moody z serialu „Californication”, posiadając częstą u alkoholików zdolność obracania draństwa w psotę. Długi rozdział, w którym ów zacny człowiek pióra dokonuje pijackiej demolki na ekskluzywnym przyjęciu, doprawdy trudno czytać bez uśmiechu – najwyraźniej trzeźwy King pocieszał się najbarwniejszymi wspomnieniami.

Książka opowiada o statku kosmicznym, ukrytym pod ziemią w pobliżu małego miasteczka. W wyniku powolnego odkopywania tego niecodziennego obiektu mieszkańcy Haven zyskują niecodzienne umiejętności – ten czyta w myślach, tamten zbuduje perpetuum mobile, inny jeszcze skonstruuje maszynę do wszystkiego ze szmelcu zalegającego w szopie. Ma to swoją cenę. Ludzie stają się półprzeźroczyści, czemu towarzyszy atrofia tego, co zwykliśmy uważać za człowieczeństwo.

Sam King uznaje ten pomysł za kulawą, ale jednak trafioną metaforę twórcy napędzanego wódą („Stukostrachy” należą skądinąd do jego najsłabszych powieści). Statek kosmiczny sam w sobie jest anomalią, czymś, co nie powinno się zdarzyć, a jednak rozbudza marzenia. Początkowo oferuje cudowne rozszerzenie możliwości. Odległe marzenia można rwać jak świeże wiśnie, świat przestaje skrzeczeć. Zarazem niezauważalnie karleje – za sprawą tajemniczej bariery nikt nie jest w stanie opuścić Haven. Potem przychodzi spotwornienie: ludzie stają się półprzeźroczystą galaretą, tracą ostrość kształtu i klarowność wnętrza, by w końcu zmienić się w breję. Pozostaną tylko ich cudowne wynalazki, niepotrzebne nikomu do niczego. No, chyba że Jim Gardener coś z tym wszystkim zrobi.

W „Misery” rolę wódki pełni Annie Wilkes, psychopatka osiadła gdzieś w głuszy. W jej troskliwe dłonie wpada nie byle kto, lecz poczytny pisarz, pogruchotany po wypadku samochodowym. Traf chce, że Annie Wilkes uwielbia książki Paula Sheldona. Pacjent szybko przemienia się w więźnia. Annie zmusza go, by spalił swoją ostatnią książkę (nie podobało się jej zakończenie), potem odrąbuje mu nogę. Właściwie nie wiadomo, co gorsze. Paul musi pisać od nowa idealną powieść pod surowym okiem największej swojej wielbicielki. Stephen King przyznaje: „Annie była wódką”.

Annie zabiera wolność – tej nie ma przecież żaden alkoholik. Odmawia Paulowi prawa do zmiany. Nasz pisarz pragnął nowego otwarcia, zamiast nudnych, płaskich romansów popełnił powieść, co się zowie. Trafiła do ognia. Teraz tłucze kolejne romansidło, a jeśli zdoła umknąć, zostawi za sobą ślad robaka.

***

W „Doktorze Sen” próżno szukać podobnych pomysłów. Pijaństwo ulega redukcji do sekwencji koszmarów – porannego drżenia, mdłości, autoagresji oraz urojeń. Danny okrada też przygodną kochankę i odmawia pomocy jej dziecku, co wzbudza puchnący wyrzut sumienia. Nie mamy pojęcia, dlaczego Danny pije, czego szuka w wódce, co chlanie wniosło do jego życia i po co się w nim pogrążył. Skomplikowany świat choroby alkoholowej – z pijackim szczęściem, euforią, uniesieniem – został zredukowany do dreszczy i poczucia winy. King w „Lśnieniu” był mistrzem wywoływania dreszczy u czytelnika. „Doktor Sen” oferuje dreszcze zupełnie innego rodzaju. Za nimi idą mdłości.


Stephen King, Doktor Sen, przeł. Tomasz Wilusz, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2013

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2013