Atak na Ukrainę do wstrzyknięcia

31 marca. Jeden z pierwszych ciepłych dni w Kijowie w tym roku. Od ponad miesiąca nad 3-milionową stolicą Ukrainy wisi groźba rosyjskiego ataku. Ale w ostatnich dniach sytuacja wokół miasta trochę się uspokoiła. Wydaje się, że rosyjska ofensywa straciła rozpęd.
Na ulicach Kijowa pojawiło się więcej ludzi i samochodów. Na skwerze w dzielnicy Padół mężczyzna podciąga się na drążku siłowni plenerowej, a dzieci bawią się na placu zabaw. Na jednej z ławek spokojnie siedzą 60-letnia Natalija i 55-letnia Łarysa. Widok nie do pomyślenia w pierwszych dniach inwazji, kiedy na wiele dni całe miasto zamarło.
– Aż się dusza cieszy. Są tu ludzie, nawet dzieci się bawią – mówi Natalija. – Czuć już wiosnę, więc mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej.
Choć jest spokojniej, nie znaczy to, że panuje zupełna cisza. Wieczorem i w nocy z 30 na 31 marca niemal bez przerwy rozbrzmiewały huki artylerii. Walki nie ustały, po prostu oddaliły się od stolicy. Dlatego właśnie Łarysa, po miesiącu pobytu na wsi w obwodzie winnickim, wróciła do kijowskiego domu. Jednak w nocy z 30 na 31 marca budziła się co chwilę, bo odgłosy starć były tak głośne.
– Syrena zawyła, pomodliłam się cicho i powiedziałam sobie, że dojdę. Nikogo nie było. Czasami dostrzegłam kogoś z daleka, samochodów nie było – wspomina.
Od tego czasu na ulicach wzmógł się ruch, choć oczywiście nie da się tego porównać z sytuacją sprzed 24 lutego.
Przez miesiąc Natalija przyzwyczaiła się, że wieczorami i nocami jest najtrudniej, więc nie kładzie się wcześniej niż o drugiej w nocy, by to przeczekać. Siedzi z telefonem i czyta informacje tak długo, aż zasypia ze zmęczenia. I tak zazwyczaj budzi się nad ranem, gdy ponownie zaczyna walić artyleria. W ciągu dnia już nie może zasnąć.
– Ja też śpię po cztery godziny – mówi Łarysa. – Jakoś na więcej nie mam ochoty.
Względny spokój w Kijowie zbiegł się z informacjami o tym, że armia ukraińska stopniowo odzyskuje kontrolę na północno-zachodnich przedmieściach stolicy oraz zapewnieniami Rosjan, którzy ogłosili, że ograniczają ofensywę w kierunku Kijowa i Czernichowa.
W Kijowie otwiera się też coraz więcej knajp i kawiarni. Niektóre polewają bezalkoholowe prosecco, spod lady trunki z procentami (choć do 31 marca obowiązywała prohibicja) albo można w nich pograć w szachy czy tenis stołowy. Część zajmuje się tylko działalnością komercyjną, inne traktują to jako wsparcie działalności pomocowej.
– Z zamówień gości opłacamy tylko czynsz – mówi 29-letni Ołeh.
Jest szefem kuchni w popularnej kawiarni Charms, otwartej od ponad tygodnia. Każdego dnia Ołeh wraz z resztą zespołu szykują kilkaset posiłków dla żołnierzy i członków Gwardii Narodowej. Gdy odwiedzam Charms, akurat pakują dla mundurowych porcje skrzydełek kurczaka, ziemniaków i ogórków kiszonych.
– Skrzydełka oddało nam KFC, ziemniaki i beczkę ogórków przywieźli jacyś wolontariusze – mówi Ołeh. – Co kto ma, to przywozi.
Wszystko zamawia przez czaty w jednym z komunikatorów. Jego użytkownicy piszą, czego potrzebują lub co mają do oddania. Wszystko za darmo.
W menu, z którego mogą wybierać goście kawiarni, jest obecnie tylko kilka pozycji, takich jak syrniki z twarogu czy klopsy z kurczaka. Ołeh zapowiedział, że następnego dnia pojawią się także tosty z awokado. Choć trudno jest o warzywa i owoce – na co narzeka – to z jakiegoś powodu w wielu sklepach są skrzynki pełne awokado.
CHARKÓW: MIASTO, KTÓRE OSWOIŁO WOJNĘ. Paweł Pieniążek: "Najbardziej zapada mi w pamięć to, jak ludzie przywykają do wojny. Widok rodziców bawiących się z dziećmi na zewnątrz, choć wyraźnie słychać artylerię. W Charkowie widziałem dużo takich momentów".
Wtóruje mu 28-letni Kyryło, współwłaściciel salonu barberskiego Homie w centrum Kijowa.
– Nie wiem, czy to można porównać, ale sytuacja kojarzy mi się z pierwszymi tygodniami covidu. Najpierw panika, nierozumienie, co się dzieje, zaprzeczanie, a potem wszystko zaczęło działać w nowych realiach – mówi. – Ludzie zdają sobie sprawę, że może dojść do ofensywy albo coś przyleci, ale wolą działać. Wtedy jest łatwiej, niż gdy się tylko siedzi w domu i czyta informacje.
Homie otworzył się trochę wcześniej niż Charms. Wcześniej było w nim ośmiu barberów, zostało dwóch, reszta wyjechała. Usługi fryzjerskie stały się pożądane i pracownicy Homie mają pełną listę rezerwacji na kilka dni do przodu. Normalnie za strzyżenie biorą 600 hrywien (ok. 85 zł), ale teraz każdy daje tyle, ile może. Jedni nie dają nic, inni płacą część, pełną lub wyższą stawkę. Wielu klientów przychodzi w mundurach.
– Bronią naszego kraju i cieszą się, że mogą poczuć się jak w codziennym życiu. Siadają w fotelu i są spokojnie strzyżeni – mówi Kyryło.
Cieszy się, bo ma poczucie, że robi coś pożytecznego i przypomina sobie, jak wyglądało życie w czasach pokoju.
Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Masz konto? Zaloguj się
365 zł 115 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)