Kawangware jest wszędzie

Już niedługo dwie trzecie mieszkańców nowych miast w Afryce będzie zasiedlać uboższe dzielnice. Oto spacer po jednej z nich.
z Nairobi (Kenia)

22.02.2021

Czyta się kilka minut

Plac zabaw, Nairobi, 2018 r. / ARTUR GUTOWSKI
Plac zabaw, Nairobi, 2018 r. / ARTUR GUTOWSKI

Kiedy kilka lat temu Moffat przybył do Kawangware, nie wiedział, z jakimi trudnościami będzie się mierzył. Od dłuższego czasu śledził kenijskie statystyki dostępu do wody, edukacji, a przede wszystkim opieki medycznej. Okręg Kawangware – położony w zachodniej części Nairobi, ponad czteromilionowej stolicy Kenii – wypadał w nich najgorzej. Wielu jego mieszkańców to analfabeci. Z powodu źle funkcjonującej kanalizacji często chorują. Ich wiedza na temat chorób, także tych przenoszonych drogą płciową, jest znikoma.

Moffat postanowił to zmienić. Dzięki poznanym na studiach ludziom z Wielkiej Brytanii, USA czy Francji zebrał fundusze i założył FreMo – klinikę, w której odtąd każdego roku rodzi się ponad 200 dzieci. – Największą aspiracją jest znalezienie rozwiązań dla przeszkód, które napotykasz osobiście lub jako społeczność. To największa pasja, która wymaga wizji, celu i wsparcia – mówi mi Moffat.

Klinika

Do Moffata najlepiej pojechać taksówką – do niedawna Kawangware było jedną z najbardziej niebezpiecznych dzielnic Nairobi. Wciąż lepiej nie rzucać się tu w oczy, nie afiszować z aparatem fotograficznym czy zegarkiem na ręku. Dzielnica rozrosła się dzięki położeniu w pobliżu lotniska. Ziemia kosztuje krocie, to raj dla sprytnych biznesmenów.

Droga jest żwirowa i trzeba trzymać się blisko pobocza, bo kierowcy prowadzą nieostrożnie. Zatrzymane auto otaczają zaraz obnośni sprzedawcy: oferują orzeszki ziemne, kawę, kawałki pomarańczy. To sposób, aby zarobić parę szylingów na dzienną porcję ugali, tradycyjnego kenijskiego dania złożonego z kaszki kukurydzianej ugotowanej na gęsto.

Moffat ma 37 lat, łagodne rysy twarzy i ok. 180 centymetrów wzrostu. Żonaty od 12 lat, ma trójkę dzieci: Franka, Irvintę i Bradleya. – Dla mnie rodzina to nie coś, ale wszystko – powtarza. Jest chrześcijaninem, dużo mówi o religii i duchowości: – Od poczęcia do śmierci książka jest już napisana i umieszczona w bibliotece. Życie nie dzieje się przez przypadek, ale z jakiegoś powodu. Każde wydarzenie jest przygotowaniem na to, kim mam się stać.

Pytam Moffata o FreMo. Mówi, że codziennie przychodzi tu kilkanaście ciężarnych matek, często pozostawionych samych sobie. Wymagają opieki, dużego nakładu pracy, ale poczucie satysfakcji wynagradza trud. Ma problemy z personelem. Nieraz nakrył kogoś „pod wpływem”. Gdy o tym mówi, głośno przełyka kawę, a jego twarz nabiera rezygnacji. Potem energicznie wstaje i oznajmia, że chciałby pokazać mi mój pokój. Będzie nim niewielkie przechodnie pomieszczenie zaraz za laboratorium.

W środku skromnie: łóżko, szafka, związana w supeł moskitiera, na ścianach plakaty z informacjami o HIV i AIDS. W kącie wielka szafa z prezerwatywami. Dzięki fundacji Moffata Kenijczycy mają szansę na profilaktykę i być może wielu z nich zapobiegnie zarażeniu się tą chorobą. Powszechny jest nie tylko wirus HIV, ale też pasożyty. Nieleczone mogą powodować bolesną śmierć.

Pastor

Gdy wschodzi słońce, dźwięki zapowiadają pierwszy poranek w Kawangware. Rozwarstwiają się jeden po drugim, jak „zgrzytająca” symfonia: rozmowy w różnych dialektach, łomot młotków uderzajacych o metal, trzeszczenie zdezelowanej spawarki, ujadanie psów. Chaos dźwięków, totalny harmider.

Jest siódma, do kliniki dotarły już pierwsze ciężarne matki. Moffat przedstawia Meshaka, pracownika fundacji, który będzie moim przewodnikiem. Meshak wygląda na 40 lat, ma troje dzieci, a uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Nie rozstaje się z papierosem. Pali sportsmany, najtańsze w całej Kenii – paczka kosztuje 100 szylingów (równowartość 3,40 zł). W Kawangware papierosy kupuje się na sztuki, więc na dymek za 5 szylingów może sobie pozwolić każdy.

Mijamy robotników. Widząc nas, przerywają pracę i pozdrawiają. Ściskamy dłoń starszej kobiety sprzedającej mango, spotykamy dziesięciolatka proszącego o szylingi. Tak wyglądają ulice Kawangware.

W oddali ktoś skanduje „Jesus, Jesus, Jesus!”. Kościół, oddalony od budynku FreMo o jakieś sto metrów, jest wypełniony po brzegi. Wygląda jak hala koncertowa z mnóstwem poustawianych plastikowych krzeseł. Podczas nabożeństwa pastor kilka razy zbiera datki, jest w tym wręcz nachalny. Głośniki trzeszczą. Właśnie przeprowadzane są egzorcyzmy. Z tłumu wybierane są osoby z depresją, zaburzeniami dwubiegunowymi, myślami samobójczymi, a nawet HIV. Tu nie ma psychologa. Jest pastor – i tyle.

Meshak prowadzi mnie na złomowisko. Kilku mężczyzn zbiera tu miedź. Są też dzieci. Pracują w wielkich tumanach kurzu i metalicznych opiłków. Ich skóra pokryta jest pyłem, ma srebrny odcień. Dzieci proszą o pieniądze. Są uzależnione od kleju: podkrążone oczy, wyciągnięte ręce, wychudzone postacie.

Ulica

Powietrze jest gęste od oparów. W Kawangware mieszka prawie 150 tys. ludzi. Każdy, nawet najmniejszy skrawek ziemi pełni jakąś funkcję. Chodzenie tu jest formą sztuki: pełno rowów, kałuż, kolein. W każdym zaułku mała „firma”, która podtrzymuje ten świat: rzeźnicy, sklepy z węglem, fryzjerzy, bary, stoiska warzywne.

Wiele niedokończonych budynków popada w ruinę. Meshak wyjaśnia, że zabrakło na to pieniędzy. W Kawangware mało kto ma pieniądze i je pomnaża. Jeszcze 15-20 lat temu w miejscu dzielnicy były drzewa i łąki. Bogaci wykupili w tamtym okresie ziemię i teraz sprzedają za wielokrotność tej kwoty.

Obok siedziby FreMo mieszka Kuria. Jego dom, jak większość w okolicy, zbudowany jest z falistej blachy pomalowanej na jasną zieleń. Temperatura w środku jest nie do wytrzymania, dlatego mężczyzna, podobnie jak większość mieszkańców dzielnicy, spędza czas poza domem. Kuria to 70-letni rastafarianin, który prócz palenia jointów przemalowuje auta i ręcznie tworzy ich rejestracje. Zdradza mi swój punkt widzenia na świat: – Jedna rasa, rasa ludzka. Bez podziałów na kolor skóry czy wyznanie.

Idąc ulicami, można zauważyć osoby żujące khat. To używka, a raczej narkotyk (w wielu sąsiednich krajach nielegalna), od której uzależnionych jest wielu Kenijczyków. Żuje się łodygi, które wpływają pobudzająco na mózg. Khat żują wszyscy. Kelnerki, uliczny fryzjer i pucybut, policjant na służbie, prostytutki. Khat jest tani, porcja kosztuje 50 szylingów (1,70 zł). Gdy działa, człowiekowi wydaje się, że jest w stanie zrobić wszystko.

***

Kontrasty i napięcia, widoczne w Nairobi, będą z biegiem czasu coraz silniejsze – nie tylko w Kenii. W latach 1990–2014 populacje takich dzielnic jak Kawangware wzrosły w Afryce ponad dwukrotnie, do ok. 200 mln ludzi. Do 2030 r. połowa ludności kontynentu będzie mieszkać w miastach. Według ONZ dwie trzecie nowych mieszkańców będzie zasiedlać uboższe dzielnice. Takie jak Kawangware. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2021