Katastrofalna wygrana

Hazard rzadko popłaca, w polityce nawet mniej niż w zwykłym życiu. Brytyjska premier Theresa May zaryzykowała i poniosła porażkę. Jej partia wygrała co prawda wcześniejsze wybory parlamentarne, ale nie utworzy samodzielnego, stabilnego rządu.

09.06.2017

Czyta się kilka minut

Theresa May. Fot: AP Photo/Frank Augstein /
Theresa May. Fot: AP Photo/Frank Augstein /

To musiał być trudny poranek dla Theresy May. Być może wróciła myślami do beztroskiego spaceru w Walii, na który poszła z mężem w czasie świąt wielkanocnych. Jak mówiła, to wtedy podjęła decyzję o rozpisaniu wcześniejszych wyborów parlamentarnych. Mimo, że wcześniej zapewniała, iż na pewno tego nie zrobi.

Pokusa jednak okazała się zbyt wielka – potężne poparcie w sondażach, o ok. 20% większe niż dla opozycji, sama opozycyjna Partia Pracy słaba i podzielona pod rządami kontrowersyjnego przywódcy Jeremy’ego Corbyna, świetny moment, by umocnić swoją pozycję, przedłużyć swój czas jako premiera o dodatkowe dwa lata.

A jednak wszystko poszło nie tak. Z tej brytyjskiej katastrofy można jednak wyciągnąć kilka wniosków – nie tylko taki, że polityka to niebezpieczne i nieprzewidywalne zajęcie.

Zawieszony parlament

W chwili gdy pani premier ogłaszała wcześniejsze wybory stała na czele rządu, który miał w parlamencie większość. Może niewielką, ale wystarczająca do w miarę spokojnego rządzenia. Po wyborach konserwatyści stracili kilkanaście mandatów, i większości już nie mają.

Nie ma jej także Partia Pracy, mimo rewelacyjnego wyniku – zdobyła około 30 mandatów więcej niż przed dwoma laty. W rezultacie Brytyjczycy otrzymali tzw. „zawieszony parlament”, czyli taki, w którym żadna partia nie ma większości. Nowy rząd będzie musiał być rządem koalicyjnym (choć żadnej prostej koalicji nie ma na horyzoncie), lub rządem mniejszościowym ze wsparciem mniejszych partii. Konserwatyści może będą mogli uzyskać dla swojego gabinetu poparcie unionistów z Irlandii Północnej. Partia Pracy może teoretycznie zdecydować się zabiegać o poparcie Liberalnych Demokratów, Szkockiej Partii Narodowej (SNP) czy mniejszych partii, ale i wtedy nie będzie miała większości. Jedno jest jednak pewne: lider Partii Pracy Jeremy Corbyn łatwo nie odpuści i zrobi wszystko, by Theresa May straciła stanowisko premiera.

Tymczasem czas jest bardzo szczególny, bo choć nawet wielomiesięczne okresy bez nowego rządu zdarzały się w niejednym demokratycznym kraju, to jednak teraz nad Wielką Brytanią wisi cień nadchodzącego Brexitu. Nic nie jest Brytyjczykom potrzebne bardziej niż właśnie stabilny rząd.

Kampania ma znaczenie

Analizy tego co się stało w brytyjskiej kampanii jeszcze długo będą zaprzątać politologów i strategów. Wydaje się, że Theresę May zgubiła nadmierna pewność siebie. Postawiła siebie w centrum kampanii parlamentarnej, prezentując się jako jedyna osoba, która zapewni krajowi „silne i stabilne przywództwo” oraz przeprowadzi Brexit. Uznała, że poparcie dla niej jest na tyle wysokie, że zdecydowała o umieszczeniu w programie wyborczym zapowiedzi cięć socjalnych, które uderzyłyby głównie w osoby starsze, czyli ważną cześć elektoratu konserwatystów. Kiedy wywołało to burzę, wycofała się z części planów, co podważyło jej wizerunek konsekwentnej i twardej przywódczyni. Co gorsza, potem nie wystąpiła też w telewizyjnej debacie z liderami innych partii. Uznano to za arogancję lub tchórzostwo. Przewaga konserwatystów nad opozycją zaczęła się zmniejszać w oczach.

Kolejnym błędem Theresy May było zlekceważenie swego głównego oponenta Jeremy’ego Corbyna z Partii Pracy. Tymczasem Corbyn, którego jeszcze niedawno w jednym z sondaży uznano za potencjalną „katastrofę” na stanowisku premiera, w czasie kampanii nabrał wiatru w żagle. Postawił na spotkania z wyborcami, co kiedyś przyniosło mu już sukces w wyborach na szefa partii; w wystąpieniach w mediach też wypadał lepiej niż przypuszczano. A przede wszystkim zaproponował szczodry program wyborczy, obiecując m.in. bezpłatne studia wyższe i inwestycje w służbie zdrowia.

O dziwo, wbrew temu, co sądziła Theresa May, Brexit nie był głównym tematem wyborów. Było nim zwykłe życie, problemy zwykłych obywateli.

Na Północy

Podobny błąd zrobiła na Północy Nicola Sturgeon, szefowa Szkockiej Partii Narodowej (SNP). SNP, tak samo jak konserwatyści, odniosła zwycięstwo, które jest jednak klęską. Nacjonaliści pozostaną największą partią na Północy, ale mają mniej mandatów niż poprzednio. Dużo mniej, bo ponad 20. To wielka porażka Sturegon, która przypuszczała, że forsowane przez jej partię kolejne szkockie referendum w sprawie niepodległości wystarczy do utrzymania głosów wyborców. Nie wystarczyło, a być może nawet zaszkodziło – sondaże od dawna wskazywały, że choć poparcie dla suwerennej Szkocji nadal jest dość wysokie, to na razie Szkoci nie chcą ponownie o tym decydować. I tak konserwatyści i Partia Pracy, a nawet Liberalni Demokraci wydobyli się nagle z politycznego niebytu, w którym pogrążali się w Szkocji – mieli tam po jednym mandacie, teraz konserwatyści będą mieli 13, a labourzyści 7.

Widać wyborcy mają pewną granicę wytrzymałości, jeśli chodzi o zmuszanie ich do podejmowania fundamentalnych decyzji – czy być w Unii Europejskiej czy poza nią, czy zostać w Wielkiej Brytani czy nie, czy jest się Brytyjczykiem, Szkotem, Europejczykiem… Tyle było wielkich słów, że zapomniano, iż życie składa się też ze spraw małych jak np. dobrze funkcjonująca służba zdrowia.

Brexit, exit i inne problemy

Zamieszanie na brytyjskiej scenie politycznej jest przygnębiające nie tylko dlatego, że teraz Brytyjczyków czekają polityczne przepychanki i targi w parlamencie, a to nigdy nie jest dobre dla kraju. Największym problem jest Brexit i związane z nim negocjacje. Zgodnie z planem mają się one rozpocząć jeszcze w czerwcu. Teraz negocjator z ramienia Unii, Michel Barnier powiedział, że rozmowy zaczną się, gdy Wielka Brytania będzie gotowa, co może sugerować możliwość opóźnienia oficjalnego startu rozmów (musiałby o to poprosić Londyn, a wszystkie państwa członkowskie – wyrazić zgodę).Szef Rady Europejskiej Donald Tusk z kolei przypomniał, że choć nie wiadomo, kiedy rozmowy się zaczną, to wiadomo, kiedy się skończą. I rzeczywiście, 29 marca 2019 roku Wielka Brytania ma opuścić Unię Europejską, bez względu na to, czy uda jej się ustalić warunki swojego wyjścia, czy nie. Co prawda, premier Theresa May wierzy, że „brak umowy jest lepszy niż zła umowa”, ale wynik wyborów pokazuje, że jej przekonania podziela mniej wyborców niż sądziła.

Jaki będzie Brexit?  Czy teraz, z osłabionymi konserwatystami może być to jego łagodniejsza wersja? Co uda się wynegocjować? Kto będzie reprezentował Londyn? Na razie nie wiadomo nic, a kurs funta poszedł w dół.

To miał być trudny czas przed bezprecedensowym rozwodem kraju członkowskiego z Unią Europejską. Wynik wcześniejszych wyborów sprawił, że jest on trudniejszy niż ktokolwiek przypuszczał. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej