Kapitan, major i kanclerz

Tajna policja komunistycznej NRD - czyli Ministerium für Staatssicherheit, Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego, przez ludzi zwane popularnie Stasi - wcale nie umarła. Żeby się o tym przekonać, wystarczy kliknięcie komputerową myszką. A od niedawna - lektura porannej gazety.

01.01.2006

Czyta się kilka minut

Były kapitan "Stasi" Matthias Warnig /
Były kapitan "Stasi" Matthias Warnig /

16 lat po tym, jak w styczniu 1990 r. zdesperowany tłum demonstrantów sforsował bramy centrali “Stasi" w Berlinie Wschodnim - dając początek procesowi likwidacji tej ponurej instytucji - każdy, kto tylko zapragnie, może wkroczyć w jej świat za pomocą internetu, siedząc wygodnie i bezpiecznie w domowym fotelu.

Wirtualna wędrówka

Kilka uderzeń w klawiaturę - i na komputerowym ekranie ukazuje się znak rozpoznawczy “Stasi": wyciągnięta w górę pięść, zaciśnięta na karabinie z bagnetem, z czerwonym sztandarem i z godłem NRD. Tak wyglądał emblemat instytucji, która sama nazywała się “mieczem i tarczą" partii komunistycznej.

“Jesteśmy byłymi funkcjonariuszami Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego NRD" - tak przedstawiają się autorzy strony internetowej, którzy przedstawiają od razu swoje intencje: “Jesteśmy zainteresowani tym, aby historia NRD była dziś przedstawiana zgodnie z prawdą". I dalej: “Życzymy Państwu powodzenia podczas wirtualnej wędrówki po tej sferze naszej rzeczywistości, która pozostaje dziś politycznym tabu".

Wirtualna wędrówka szybko rozczarowuje: ubecka strona internetowa oferuje raczej rytualno-propagandowe opowieści rodem sprzed 1989 r.: o tym, jak powstawało Ministerstwo Bezpieczeństwa (oczywiście jako odpowiedź na wywrotową działalność zachodnich wywiadów, zwłaszcza zachodnioniemieckiego BND); o tym, że “Stasi" nie była niczym innym, jak tylko normalną służbą specjalną, jakie istnieją w każdym kraju; o tym, że “Stasi" tworzyli ludzie z antyhitlerowskiego ruchu oporu, zaś wywiad zachodnioniemiecki - sami esesmani i oficerowie Wehrmachtu. Krótko mówiąc o tym, że to my, ludzie “Stasi", byliśmy dobrzy, a tamci, za murem, źli.

Temu, kto szukałby dziś w Niemczech śladów po “Stasi", niewiele przyjdzie także z lektury imponującej na pozór, bo liczącej ponad tysiąc stron dwutomowej antologii pod tytułem “Die Sicherheit - Zur Abwehrarbeit des MfS" (w wolnym przekładzie: “Ministerstwo Bezpieczeństwa w służbie państwa"). W dziele tym, które ukazało się kilka lat temu w berlińskim wydawnictwie specjalizującym się w podobnych publikacjach, kilkunastu byłych wyższych funkcjonariuszy “Stasi" próbuje w gruncie rzeczy dokonać ex post legitymizacji tej zbrodniczej instytucji, przez 40 lat działającej na państwowej licencji.

Mafijne "sitwy"

Jeśli więc “Stasi" żyje, to - można zapytać - cóż to za życie? Dlaczego powinno to kogokolwiek niepokoić dzisiaj, 15 lat po zjednoczeniu Niemiec? Odpowiedź jest bardzo prosta: bo to tylko wierzchołek góry lodowej. Ten widoczny i (pozornie) niewinny. A to, czego nie widać, jest groźne: byli funkcjonariusze i współpracownicy “Stasi" są ciągle aktywni w wielu instytucjach niemieckiego społeczeństwa: w gospodarce, kulturze, mediach itd.

Groźne nie jest wszelako to, że ludzie ci znaleźli po 1990 r. jakąś nową pracę. To byłoby normalne, nawet pożądane. Niebezpieczne jest coś innego: nieformalne “sitwy", jakie tworzą byli ubecy, mają często charakter struktur quasi-mafijnych. Niewidoczne dla zewnętrznych obserwatorów, nieznających biografii ich protagonistów, a zarazem operujące niemałymi pieniędzmi, “sitwy" takie pozostają aktywne w niektórych sferach społecznych. A niektóre opanowały dość skutecznie: byli ludzie “Stasi" kontrolują przykładowo wschodnioniemiecki rynek nieruchomości albo wschodnioniemiecki sektor wywozu śmieci (niczym Tony Soprano ze słynnego amerykańskiego serialu: formalnie przedsiębiorca-śmieciarz, w istocie mafioso).

To nie wszystko: co jakiś czas ujawniany jest fakt, że któryś z redaktorów na kierowniczych stanowiskach w mediach - zwłaszcza w dwóch publicznych kanałach ARD i ZDF - był współpracownikiem lub (rzadziej) etatowym pracownikiem “Stasi". A przede wszystkim: po 1990 r. wielu byłych pracowników “Stasi" znalazło zatrudnienie na ważnych stanowiskach w prywatnych zachodnioniemieckich przedsiębiorstwach, operujących często za granicą - np. na obszarze byłego ZSRR.

Trzy takie przypadki zaprzątają w tych dniach uwagę opinii publicznej Niemiec.

Pierwszy: szefem redakcji sportowej w Norddeutscher Rundfunk (regionalnej stacji publicznego radia i TV z północnych Niemiec) miał zostać były tajny współpracownik “Stasi". Drugi: po niedawnych wyborach do Bundestagu parlamentarna frakcja “Partii Lewicy" (utworzonej niedawno z postkomunistycznej Partii Demokratycznego Socjalizmu oraz z “dezerterów" z SPD) wystawiła jako swojego kandydata na wicemarszałka Bundestagu Lothara Bisky’ego, przed 1989 r. współpracownika “Stasi".

I wreszcie przypadek trzeci, najgłośniejszy: dyrektorem niemiecko-rosyjskiego konsorcjum - tego, w którym szefem rady nadzorczej zostanie były kanclerz Gerhard Schröder i który ma budować słynny gazociąg na dnie Bałtyku - został niejaki Matthias Warnig, przed 1989 r. kapitan wywiadu NRD. Przy okazji okazało się, że w Gazpromie (mającym 51 proc. udziałów w tym konsorcjum) pracują także inni byli funkcjonariusze tajnej policji NRD.

"Nikomu nie szkodziłem"

Każdy z tych przypadków jest inny. Łączy je to, że każdy pokazuje jakiś element niemieckich rozliczeń z komunizmem. Łączy je również zdanie, które powtarzają trzej ich “bohaterowie": że oni “nikomu nie zaszkodzili". Zresztą nie oni jedni. Większość donosicieli albo etatowych ubeków, których nazwiska ujawniano w minionych 15 latach w związku z jakimiś aferami (np. pełnioną przez nich funkcją publiczną), powtarzała jak mantrę swoje życiowe kłamstwo: przecież “nikomu nie szkodzili"...

Przypadek pierwszy wydaje się na pierwszy rzut oka jeszcze w miarę niewinny: w końcu eks-donosiciel Hagen Bossdorf już wcześniej pełnił przez wiele lat różne funkcje kierownicze w telewizji ARD, zanim miał awansować na szefa sportu. Skonfrontowany ze swą przeszłością, najpierw zaprzeczał, potem zaś przyznał, że był tajnym współpracownikiem, ale - zaznaczył rytualnie - przecież nikomu nie zaszkodził... Umowa z nim była już podpisana, ale nowe fakty z przeszłości Bossdorfa sprawiły, że szefostwo ARD zmieniło zdanie [do czego ma prawo: tajna współpraca czy praca w “Stasi" może być powodem do zwolnienia z pracy; zaraz po 1990 r. z prawa tego korzystano często, z czasem ukształtował się w Niemczech mechanizm, że w takim przypadku pracodawca - np. uczelnia czy instytucja publiczna - bada z osobna każdy przypadek i jego ciężar - red.].

Miliony w walizkach

Przypadek drugi rozegrał się w świetle reflektorów, bo w parlamencie. Po wyborach z września 2005 r. “Partia Lewicy" wprowadziła do Bundestagu ponad 50 posłów i stała się trzecią pod względem wielkości frakcją. Uskrzydlona tym sukcesem, wystawiła przewodniczącego Bisky’ego do władz Bundestagu, jako kandydata na wicemarszałka - i musiała przełknąć gorzką pigułkę. Cztery razy Bundestag głosował jego kandydaturę - i cztery razy Bisky nie otrzymywał wymaganej większości. Jego przeszłość - miał być tajnym współpracownikiem wywiadu zagranicznego NRD - sprawiła, że Bundestag tę kandydaturę odrzucił.

Na Biskym, który wcześniej był przewodniczącym PDS (spadkobierczyni partii komunistycznej), ciąży jednak nie tylko to, co robił przed rokiem 1989. Równie, jeśli nie bardziej obciążająca jest jego rola podczas wydarzeń, które miały miejsce już po oficjalnym - ale bynajmniej nie faktycznym - rozwiązaniu “Stasi" w 1990 r.

Chodziło wówczas o duże pieniądze: majątek SED, partii komunistycznej przez 40 lat rządzącej w NRD, do której należały nieruchomości i gotówka o łącznej wartości wielu miliardów marek. Przy czym spora część z tego została zdobyta w sposób może i zgodny z prawem NRD, ale sprzeczny z zasadami demokratycznego państwa prawa i z poczuciem sprawiedliwości.

Po upadku muru berlińskiego w 1989 r. i rozpadzie NRD-owskiego państwa powstało pytanie: do kogo należy ten ogromny majątek? PDS twierdziła wówczas, że do niej, jako spadkobierczyni SED. Także z tego powodu w styczniu 1990 r. na swoim zjeździe SED zmieniła jedynie nazwę (na PDS), ale formalnie nigdy się nie rozwiązała; tym samym PDS nigdy nie powstała jako nowa partia - nie tylko faktycznie, ale także formalnie ta partia postkomunistyczna zachowała ciągłość, będąc w gruncie rzeczy SED-PDS. Z tego powodu sporne miliardy mogły pozostać - początkowo - w jej posiadaniu.

A potem nastał czas walizek: głównie w walizkach bowiem “transferowano" partyjne pieniądze, które w do dziś niejasnych często okolicznościach przechodziły na “własność" osób prywatnych, firm czy rozmaitych instytucji-krzaków, które przekazywały je dalej. PDS “prywatyzowała" swój (zagrabiony przed 1989 r.) majątek, zaś udział w tym procederze miał mieć także Lothar Bisky.

Na początku 1990 r. Bisky - wtedy profesor Wyższej Szkoły Filmowej w Poczdamie i działacz partyjny - utworzył trzy firmy medialne, na konta których wpłynąć miało wiele milionów. Kiedy jednak urząd skarbowy postanowił skontrolować firmy Bisky’ego, okazało się, że ich konta są puste. Miliony wyparowały.

Podobnych historii było wtedy więcej - i aby wyjaśnić, co stało się z majątkiem SED--PDS, Bundestag utworzył wówczas specjalną komisję śledczą. Sukcesów ona nie odnotowała. Także dlatego, że Bisky (i nie tylko on) odmówił jakichkolwiek wyjaśnień.

Imperium Gazprom

Ani sprawa redaktora Bossdorfa, ani parlamentarny skandal z udziałem Bisky’ego nie mogą się jednak równać z przypadkiem trzecim, w którym kluczową rolę odgrywa rosyjski gigant energetyczny Gazprom.

“Rosjanie kupują sobie Schrödera" - w takim duchu bulwarowy dziennik “Bild" doniósł niedawno, że były kanclerz ma zostać szefem rady nadzorczej gazociągu bałtyckiego. Czyli że de facto pracodawcą byłego szefa niemieckiego rządu ma zostać Gazprom. “Ile zarobi na rosyjskim gazie były kanclerz?" - pytał “Bild" z typową dla siebie bezpośredniością, sugerując od razu, że gaża Schrödera może sięgnąć miliona euro rocznie.

Pikanterii tej sprawie nadaje najpierw fakt, że we wrześniu 2005 r. - na krótko przed wyborami - to właśnie Schröder, wtedy kanclerz, razem ze swoim przyjacielem Putinem patronowali podpisaniu umowy o budowie gazociągu, który ma ominąć Polskę i kraje bałtyckie. A teraz, niemal natychmiast po odejściu z urzędu, Schröder staje na czele rady nadzorczej firmy budującej tenże gazociąg. Jakby tego było mało, jej siedzibą jest szwajcarski kanton Zug - czyli “raj podatkowy".

Pecunia non olet, pieniądze nie śmierdzą - o tym wiedzieli już starożytni Rzymianie. Odkładając na bok etykę, Gerhard Schröder zostaje quasi-pracownikiem przedsiębiorstwa, które w istocie powinno nosić nazwę “Kreml sp. z o.o.", a którego faktycznym szefem jest Putin. W ten sposób zachodni socjaldemokrata Schröder zostaje pracownikiem imperium, należącego do byłego szpiega z KGB, dla którego Gazprom jest narzędziem rozszerzania rosyjskich wpływów nie tylko na obszarze byłego ZSRR, ale także w Europie Środkowej i Zachodniej. W Gazpromie, podobnie jak na Kremlu, rządzą ludzie Putina: lojalna klika, wywodząca się z tajnych służb sowieckich i rosyjskich, okraszona paroma gospodarczymi “liberałami", także nie-Rosjanami. Wśród nich jest teraz Gerhard Schröder.

Niemiecki tandem

Nie jest jedynym Niemcem. Szefem zarządu gazociągu ma być właśnie Matthias Warnig: człowiek, który od kilkunastu już lat rezyduje w Moskwie jako tamtejszy przedstawiciel wielkiego niemieckiego banku Dresdner Bank i ma świetne układy na szczytach rosyjskiej władzy. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że rzed rokiem 1989 ten sam Warnig był funkcjonariuszem “Stasi". Co więcej, kapitan Warnig pracował na odcinku kluczowym: awansowany i nagradzany za ofiarną służbę osobiście przez ministra Ericha Mielke, był oficerem wywiadu zagranicznego, a zajmował się ni mniej ni więcej, tylko, jak wynika z jego akt, zachodnioniemieckim sektorem energetycznym.

Według dziennika “Wall Street Journal" w latach 1988-89 Warnig był rezydentem (czyli szpiegiem) “Stasi" w Düsseldorfie, skąd prowadził szpiegostwo gospodarcze. Jego wiedza i kontakty w ZSRR, a potem w Rosji sprawiły, że do pracy w Dresdner Bank został przyjęty z otwartymi ramionami.

Czy już przed 1989 r. Warnig miał kontakty z majorem Władimirem Putinem - wtedy rezydentem KGB w Dreźnie - z zachowanych akt nie wynika, wykluczyć tego jednak nie można. Wiadomo natomiast, że już na początku lat 90. obaj panowie znali się blisko; dziś drzwi do gabinetu eks-majora stoją przed eks-kapitanem otworem.

Czego Gazprom oraz “Kreml sp. z o.o." spodziewają się po tandemie Schröder-Warnig? Zapewne ekonomicznej efektywności. A także, wolno sądzić, intensywnego lobbingu na rzecz ekspansji Gazpromu w kierunku zachodnim i rozbudowywania jego obecności w europejskiej sieci energetycznej. Od byłego ubeka trudno oczekiwać tu oporów moralnych. A od byłego kanclerza? Gerhard Schröder znalazł się na najlepszej drodze do zapisania się na kartach historii - ale już w zupełnie nowej roli.

Zdumiewające. Podobnie jak oczywistość, z jaką przechodzi się dziś w niemieckim życiu gospodarczym do porządku dziennego na biografiami takich ludzi, jak Matthias Warnig.

Przełożył Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2006