Kamizelki aferoodporne

Rywalizacja między Belgradem a Podgoricą o kontrolę nad federalnym jugosłowiańskim ministerstwem obrony grozi coraz poważniejszymi skutkami. Jest wysoce prawdopodobne, że przyczyni się do rozpadu federacji Serbii i Czarnogóry, jaka pozostała po dawnej Jugosławii.

02.10.2005

Czyta się kilka minut

Spór między szefem serbskiego ministerstwa finansów Mladjanem Dinkiciem, a federalnym ministrem obrony Prvoslavem Daviniciem, jeszcze miesiąc temu wydawał się “kompetencyjnym przeciąganiem", rozpoczętym przez utalentowanego, lecz aroganckiego finansistę. Dziś wiadomo już, że Dinkić ujawnił aferę gospodarczą, na którą składa się niegospodarność, “prywatyzacja państwa" i korupcja. Afera sięgnęła prezydenta rządu federalnego Svetozara Marovicia. Co więcej, za stronami sporu opowiedzieli się zwolennicy i przeciwnicy zachowania federacji serbsko-czarnogórskiej - a to podnosi na Bałkanach temperaturę życia politycznego o dobrych kilka kresek.

Ekipa rządząca w Czarnogórze zaczęła od biernego oporu wobec starań o odwołanie ministra Davinicia. Już to wystarczyło, aby doprowadzić do sparaliżowania pracy ministerstwa obrony, a w konsekwencji zablokowania pronatowskich reform we wspólnej armii serbsko-czarnogórskiej. Rychło okazało się, że zwolennicy niepodległości nadmorskiej republiki są też mistrzami w stosowaniu “szantażu emocjonalnego": wszelkie oskarżenia “ludzi Podgoricy" o działania niezgodne z prawem wywołują, na zasadzie odruchu obronnego, oskarżenie o “wielkoserbski szowinizm". Wydarzenia ostatniego 15-lecia sprawiają, że Belgrad ma w świecie i w regionie nie najlepszą prasę, pozostaje więc wobec takich fraz bezsilny, za to notowania Podgoricy rosną. Niezależnie od tego, jak skończy się sprawa rozrzutnych zakupów ministra, cała ta afera - nazwana “kamizelkową" (“pancir-afera"), gdyż poszło m.in. o zakupy kamizelek kuloodpornych - pokazała, że Serbia ma coraz mniej narzędzi, by zachować federację serbsko-czarnogórską, a bodaj i uporządkować sprawy przed kolejnym w postkomunistycznej Europie “aksamitnym rozwodem".

"Biją naszych"

O co poszło? Kiedy w połowie sierpnia szef resortu finansów Mladjan Dinkić wystąpił z wnioskiem o wprowadzenie do ministerstwa obrony kontrolera, uznano to za element osobistej rywalizacji: obaj ministrowie wywodzą się z liberalnego ugrupowania G17, wchodzącego w skład koalicji rządowej Vojislava Koštunicy. Zarzuty Dinkicia dotyczyły szeroko pojętej niegospodarności, a także brzmiącej sensacyjnie informacji o planach zakupu przez Davinicia satelity wywiadowczego. Spór rozstrzygnąć miał po powrocie z urlopu przewodniczący partii, a wątek rywalizacji serbsko-czarnogórskiej był drugorzędny.

W dwa tygodnie później, na początku września, minister Davinić był już wykluczony z szeregów partii i odrzucał prośbę premiera Serbii o podanie się do dymisji. Złożył rezygnację w tydzień później, jednak nadal pełni obowiązki, gdyż nie sposób wyłonić następcy. Tylko w sprawie zlecenia zakupu kamizelek budżet państwa narażono na stratę 300 mln euro. Wkrótce też śledztwa w sprawie marnotrawienia publicznych pieniędzy wszczęły prokuratura generalna Serbii i komisja ds. obrony parlamentu republiki; rychło włączyły się w nie Urząd do walki z przestępczością zorganizowaną i kontrwywiad.

W instytucjach federalnych Serbii i Czarnogóry obowiązuje podział stanowisk między reprezentantów obu krajów, który bynajmniej nie musi zgadzać się z tożsamością narodową. Od parytetu tego nie jest wolne również ministerstwo obrony, jeden z pięciu resortów ogólnopaństwowych: stojący na jego czele “Serb" Davinić kontrowany jest przez wpływowego wiceministra, “Czarnogórca" Vukašina Maraša. Ten sam podział obowiązuje w dwóch instytucjach kontrolujących resort: Najwyższej Radzie Obrony i federalnej Radzie Ministrów, gdzie przewagę mają “Czarnogórcy".

Ministerstwo to łakomy kąsek ze względu na środki, jakie ma do dyspozycji: na modernizację Armii Serbii i Czarnogóry przeznaczono w tym roku przeszło miliard euro. Takie kwoty budzą emocje, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że w ramach “obłaskawiania" Czarnogóry przed dwoma laty postanowiono, iż resort obrony finansowany będzie wyłącznie z budżetu Serbii.

Nawet miliard euro nie wystarczy jednak na wypłatę rent i emerytur dla wyjątkowo licznego w Serbii i Czarnogórze grona weteranów. Wydawało się, że Davinić znalazł na to sposób, gdy - debiutując w 2004 r. na stanowisku ministerialnym - zaproponował utworzenie “Funduszu Reformy Armii", którego zadaniem byłaby sprzedaż licznych nieruchomości wojska, od poligonów po koszary. W warunkach bałkańskich wartość poligonów położonych od szczytów Gór Dynarskich po wybrzeże Adriatyku sięga dziesiątek miliardów euro. Kontrola nad tymi środkami przekazana została w ręce Davinicia i jego dawnych współpracowników z wpływowej organizacji pozarządowej prowadzącej lobbing za wejściem Serbii i Czarnogóry do NATO. Poniewczasie okazało się, że “Fundusz Reformy Armii" nie posiada umocowania w konstytucji i pozostaje poza kontrolą Rady Ministrów oraz instytucji nadzoru finansowego. Prywatyzacja poligonów szła już jednak w najlepsze.

Trójgłowi żołnierze?

W sierpniu tego roku minister Dinkić wystąpił początkowo z pozycji “obrońcy serbskich pieniędzy", dając do zrozumienia, że Davinić nie kontrolował urzędników z “klucza czarnogórskiego". Równolegle pojawiły się sugestie o intratnej sprzedaży na rzecz “Funduszu Reformy Armii" poligonów na czarnogórskim wybrzeżu. A to mogło budzić niepokój zarówno w kontekście spadku zdolności bojowych armii, jak wobec faktu, że w przypadku branży turystycznej (dającej krajowi wyjątkowo wysokie dochody) ryzyko korumpowania urzędników ministerstwa obrony jest znaczne.

Jednak zarzuty te rychło przestały budzić emocje wobec informacji o niezwykle rozbudowanym pod względem rozmiarów i cen zamówieniu na sprzęt ochronny - głównie kamizelki i hełmy. Według Dinkicia samych hełmów zamówiono po zawyżonych cenach ponad 70 tys. sztuk w sytuacji, gdy zreformowana armia ma liczyć 25 tys. żołnierzy. Zamówienie warte 296 mln euro trafiło do prywatnej fabryki, której właściciel wyposaża armię od początku lat 90.; zdaniem Dinkicia tylko w tym roku państwo straciłoby na tym 80 mln euro. W kolejnych dniach do opinii publicznej docierały szczegóły sprawy: w trybie “zamówień publicznych bez przetargu" troskliwy minister obrony zamówił też tysiące par skarpet po 40 euro, a kilkudziesięciu pilotom myśliwców zapewnił, bagatela, 500 kurtek lotniczych.

Minister Davinić tłumaczył się na kilka sposobów - odwoływał się do opinii ekspertów, przerzucał odpowiedzialność na Sztab Generalny, oskarżał Dinkicia o zdradę tajemnicy wojskowej. Zarazem wypowiedział posłuszeństwo najpierw swej partii, a następnie premierowi Serbii, oświadczając, że nie zamierza podać się do dymisji. Od początku afery murem stanęli za nim nie tylko czarnogórscy urzędnicy w ministerstwie obrony, lecz i politycy rządzący w Podgoricy: oświadczyli, że krytyka ministra jest objawem “wielkoserbskiej hegemonii i szowinizmu". Dziś nie widać możliwości, by udało się odwołać Davinicia, bo do tego trzeba kompromisu politycznego: jego następcę wybrać może jedynie parlament federalny, gdzie na posunięcie takie wyrazić musi zgodę ponad połowa posłów serbskich i czarnogórskich. Prace resortu są więc zablokowane, a do aresztu trafiło trzech (na razie) oficerów, oskarżonych o szczególną dbałość o armijne skarpety.

Prezydent wśród swoich

Cóż jednak minister, skoro w podobny sposób broni się prezydent federacji, oskarżony o niedopatrzenia i udzielenie zbyt dużych kompetencji Daviniciowi? Zachowujący się od początku urzędowania jak na państwowca przystało Svetozar Marović od tygodnia praktycznie przerwał pełnienie obowiązków. W rodzinnej Czarnogórze zaszył się tak skutecznie, że zabrakło go - jako jedynego ze 170 zaproszonych głów państw - na sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Co więcej, zarówno on sam, jak premier i prezydent Czarnogóry uznali krytykę jego osoby za “akt linczu politycznego", a działania Dinkicia za “parcie Belgradu w kierunku rozpadu federacji".

Politycy z Podgoricy od początku afery wydawali się dbać o zabezpieczenie interesów swej republiki: w początku września, gdy sprawa nabierała dopiero rozpędu, zastrzegali, że w przypadku dymisji Davinicia stanowisko szefa resortu obrony przypaść ma wskazanemu przez nich politykowi “z klucza serbskiego". W kilka dni później zażądali już teki dla przedstawiciela Czarnogóry. Dziś nie pozwalają na krytykę prezydenta i grożą podjęciem bojkotu instytucji federalnych przez urzędników i polityków czarnogórskich wszystkich szczebli.

Gdyby rzecz dotyczyła relacji między ludźmi, mówić by można o “szantażu emocjonalnym". W tym przypadku Belgrad może tylko zapewniać (ustami Dinkicia), że nie zależy mu na upolitycznieniu sprawy. Prorządowe media czarnogórskie wiedzą jednak swoje: cokolwiek zrobi Belgrad, jest aktem szowinizmu. A przy takim nastawieniu trudno budować federację.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2005