Już dobrze, nazwijmy to szczęściem

Mówi, że kiedyś we śnie „zobaczył” swoją duszę. Wiedział, że „widzi” ją po to, aby był świadom, jak wiele mu darowano i przebaczono. I ile przebaczenia jest winien innym.

03.09.2012

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

Zapytałem Bogdana Białka o to, czy jest szczęśliwy, czy wiara daje mu szczęście.

Odpowiedział anegdotą o de Gaulle’u. Gdy pewien dziennikarz zainteresował się, czy generał zmierza do szczęścia, ów zareagował: – Ma mnie pan chyba za idiotę! – To dla mnie puste pojęcie. Życie jest mozołem, a nie dążeniem do szczęścia – dodaje Białek.

Dla redaktora naczelnego „Charakterów” i prezesa Stowarzyszenia im. Jana Karskiego, od lat aktywnego w życiu społecznym, szczęście nie jest powodem do namysłu nad sobą. Nie rozmawiało się o nim w domu. „Zapytałem kiedyś Ojca, czy jest szczęśliwy. Był zmieszany, nie wiedział, co ze sobą zrobić, jego oczy co chwila spotykały się z moimi, ale zaraz uciekały, wracały i uciekały” – pisał cztery lata temu w „Więzi”.

Ważniejsza jest zgoda na rzeczywistość; taką jaka ona jest. A także ufność – o której opowiedzieć trudniej, niż ją odczuć.

– Lubię jazdę konną, choć jeździec ze mnie fatalny – mówi Białek. – Moment, gdy koń zrywa się do galopu, ten cudowny moment, który wspólnie wyczuwamy, gdy wczepiam się w jego grzywę – to piękna chwila. Z życiem jest podobnie. Chciałbym móc o tym opowiedzieć, lecz brakuje mi słów. Obawiam się zresztą, że trudno byłoby znaleźć słuchacza, który by to zrozumiał.

SZCZĘŚLIWY TRAF

Najstarsze wspomnienia, pierwsze skojarzenia: moje szczęście może być nieszczęściem dla kogoś innego. Szczęście to traf, dobra okoliczność. O takie w Białymstoku, kilka lat po wojnie, wcale nie łatwo. Miasto, całkowicie zniszczone podczas walk, powoli podnosi się z ruin. Aby dojść do domu, kilkuletni Bogdan musi przejść przez tzw. gruzy, czyli pozostałości po ostrzałach i bombardowaniach, jeszcze nieuprzątnięte, zalegające nawet w centrum miasta.

– Pamiętam święta pod koniec lat 50. Zapowiadały się źle. Nie mieliśmy nic do jedzenia. Ale mój brat znalazł pośród gruzów torbę z mięsem z uboju oraz słoikiem świeżej krwi – zwyczajowym wynagrodzeniem dla zabójcy świń. Ten prawdopodobnie wracał rowerem z nielegalnego uboju i, pijany, zgubił torbę. My byliśmy szczęśliwi, ale ten człowiek na pewno nie. Dużo o nim myślałem w czasie tamtych świąt.

Inne wspomnienie wiąże się z jednym z targów, który w czasie, gdy Białek ma 5 lat, sąsiaduje z jego domem. Nie ma tam żadnych – jak to wtedy nazywano – „wygód”: toalet, kanalizacji, gazu. Nie ma także toalet publicznych. Dzieci z sąsiedztwa wymyślają opłaty za korzystanie ze „sławojek” na podwórkach kamienic.

Na targ przychodzi człowiek z przetrąconą brodą. Przezywają go „Bródka”, dokuczają mu. I również od niego żądają pieniędzy. On rzuca się w pogoń. Dzieci, niesione instynktem, rozpierzchają się natychmiast, a „Bródka” rusza za małym Bogdanem.

– Wpadłem do klatki schodowej, on za mną – wspomina redaktor naczelny „Charakterów”. – Wbiegłem na szczyt drewnianych schodów. I wtedy poczułem dłoń z tyłu mojej głowy, dłoń, która kazała mi pochylić głowę. W chwili, w której to zrobiłem, na ścianie nade mną z wielkim hukiem rozbiła się butelka. Odwróciłem się, nie było przy mnie nikogo. Spojrzałem w dół na „Bródkę”. Pamiętam upokorzonego, nieszczęśliwego człowieka i wstyd, jaki go ogarnął. Gdybym wtedy nie schylił głowy, niechybnie by mnie zabił. Ale w mojej pamięci nie zapisało się przede wszystkim to, że doświadczyłem cudu – lecz widok upokorzonego, złamanego „Bródki”.

JAK POWIETRZE

Takie współodczuwanie jest dla Bogdana Białka jednym ze źródeł spokoju. – Myślę, że Bóg wyśmiewa się z naszych grzechów – mówi. – Nie dlatego, że są śmieszne. Patrzy na nas, błądzących, jak na głupców, którzy zamiast pić szampana, sięgają po brudną wodę z kałuży. To rzutuje również na mój stosunek do własnej grzeszności. Gdy zdarzy mi się popełnić jakiś bezmyślny grzech, sam się z niego śmieję. I wiem, że Bóg się śmieje razem ze mną. Że mówi: rozrabiasz, puknij się w czoło. Po co to robisz?

To jest ufność w to, że cokolwiek się dzieje, skończy się dobrze. Bo inaczej niż dobrze skończyć się nie może. Ze wszystkiego przecież musi wynikać coś, nic nie jest na nic. – Jeżeli w sobie znajduję tyle współczucia, to o ileż więcej jest go u Boga? – zastanawia się Białek. – Jeżeli, pomimo czasem gwałtownych reakcji, gdy ktoś zrobi mi przykrość, moja złość szybko zamienia się w zrozumienie, współczucie, a nawet tkliwość dla sprawcy, to o ileż więcej tego znaleźć mogę u Boga? Kiedyś we śnie „zobaczyłem” swoją duszę. Wiedziałem, że „widzę” ją po to, bym był świadomy, jak wiele mi darowano i przebaczono, i ile przebaczenia winien jestem innym.

Po dzieciństwie spędzonym w Białymstoku i studiach w Krakowie, Bogdan Białek osiadł na stałe w Kielcach. Tu wypełniał pamięć po pogromie kieleckim. Ufundował menorę poświęconą zamordowanej żydowskiej ludności miasta, pomnik nagrobny ofiar pogromu, a także pomnik Jana Karskiego. Prowadził spotkanie z Tomaszem Grossem, rozpoczął organizowanie corocznych Marszów Pamięci. Dziś mówi, że dzięki kontaktom z Żydami pogłębił jeszcze swoją ufność w Boga i samo życie. I nabrał przekonania, że religijność i wiara nie są zarezerwowane dla niektórych chwil życia, tylko że są stałymi elementami każdego dnia – jak mówi: życiowej gry.

– To sprawa oddychania Bożą obecnością – w każdej sekundzie życia. Nie da się sprowadzić wiary do niedzielnego uczestnictwa we Mszy lub do innych rytuałów, nawet do codziennej modlitwy. Gdyby tak było, mielibyśmy do czynienia z magią. Tymczasem Bóg jest taką samą rzeczywistością jak powietrze. Nie da się żyć bez oddychania Nim. Tego właśnie nauczyłem się od Żydów.

WIEM, ŻE UMRĘ

Innym odkryciem, które przyniosło Białkowi wewnętrzne ukojenie, było przekonanie, że wieczność nie jest czymś, lecz jest Kimś.

– Kiedy byłem dzieckiem, nieraz wpadałem na latarnię, bo ciągle chodziłem z głową zadartą do góry, gapiąc się w niebo – opowiada. – Ale w niebie nigdy nie pociągała mnie przestrzeń. Wiedziałem, że ta nieskończoność nie-do-ogarnięcia jest KIMŚ. Naprawdę. Miałem 10-12 lat i czułem, że tam są oczy skierowane na nasz świat, na wszystko, co w nim jest. Także na mnie. Cały czas, aż do dzisiaj, czuję, że Bóg na mnie patrzy. I ja staram się patrzeć na Niego. Już nie uciekam przed Jego wzrokiem, nie udaję, że skoro ja Go nie widzę, to On mnie też nie widzi. Dlatego coraz częściej udaje mi się Go zobaczyć. Ostatnio w postaci śmierdzącego, niewyobrażalnie brudnego bezdomnego mężczyzny, który siedział w kościele przy ołtarzu podczas niedzielnej Mszy. Nie potrafiłem oderwać od niego oczu.

Szczęściu Bogdana Białka daleko jest do tego z amerykańskich podręczników motywacyjnych. Od nawoływań do zwykłego, życiowego aktywizmu, różni się czymś bardzo ważnym: to zgoda i zaangażowanie się w życie z pełną świadomością jego końca. Kluczowe dla osiągnięcia spokoju jest uświadomienie sobie – im wcześniej, tym lepiej – że życie ma swój kres. Jego zdaniem, fałszywe przekonanie o tym, że będą żyć wiecznie, dzieli, wbrew pozorom, wielu ludzi.

– Jestem pod wrażeniem filmu o Gustawie Holoubku, który zrobił jego syn, już pod koniec życia aktora. W filmie tym Holoubek spaceruje po lesie z Konwickim. I w pewnym momencie mówi mu: „Ty wiesz Tadziu, że ja nigdy nie myślałem, że ja umrę. Mnie się wydawało, że będę żył wiecznie. Że śmierć nigdy mnie nie dotknie”. Znałem pana Gustawa, pisywał dla nas felietony. To był piękny człowiek. I ja sobie uświadomiłem, że wielu ludzi myśli podobnie.

ZA RĘKĘ

Pomiędzy ucieczką przed „Bródką” a filmem o Holoubku, i jeszcze na długo przed nabraniem pewności, że za życia zawsze trzeba pamiętać o śmierci, w życiu Bogdana Białka ważną rolę odegrała medytacja chrześcijańska.

– Wcześniej często odmawiałem różaniec. Potrzebowałem jednak dużo czasu, aby zrozumieć, na czym polega jego istota. Że w gruncie rzeczy jest to modlitwa chrystocentryczna. Ale odkrycie medytacji było dla mnie ważne o tyle, że dzięki niej osiągnąłem stan, który można nazwać... już dobrze: nazwijmy to stanem szczęścia. Poczucie, że nie mam nic do osiągnięcia. Że nie mam dokąd pójść, że liczy się tylko sama chwila, czasem bardzo krótki moment, ledwo dostrzegalny, kiedy się siada i oddycha i powtarza swoje „święte słowo”, nie snując fantazji na temat przyszłości, nie oceniając swojego życia. Jest to zanurzenie się wyłącznie w uwielbieniu Boga, czego wyrazem jest odczuwana wdzięczność, najpiękniejsze uczucie, jakie znam. W tym jest przyzwolenie, aby ON działał sam. On nie prostuje moich garbów, nie zajmuje się „naprawianiem” mnie, a raczej kieruje mnie ku rzeczom najważniejszym, ku dobru, które chce, abym czynił. Mój charakter, nawyki, grzechy, zaniedbania są w tym wszystkim najmniej ważne, chociaż nie tak, że nieważne. Owszem, daje mi świadomość moich słabości, abym sam je zmieniał. I czasami mi się to udaje, coś tam w sobie naprawiam. W Ewangeliach odczytuję, że Jezus nie mówi: „bądźcie tacy i tacy”, ale raczej mówi „róbcie to i to, róbcie tak i tak”. I jeszcze: „nie zajmujcie się sobą, zajmujcie się innymi”.

Białek wspomina też, że w latach 70., gdy odkrył dla siebie medytację, dużo czasu spędzał pracując w szpitalach psychiatrycznych, m.in. w krakowskim Kobierzynie, na oddziale kobiet z rozpoznaną psychozą. Tam utwierdził się w przekonaniu, że istotą dobrostanu są relacje z innymi.

– Pamiętam panią, która zawsze była bardzo napięta – wspomina. – Ordynator zawsze wiązał jej rękę, którą wcześniej udusiła dwie albo trzy osoby. Kiedyś poprosiłem, aby ją rozwiązano. Wziąłem ją za rękę, pochodziliśmy po korytarzu. Rozluźniła się, uspokoiła się, zasnęła.

I jeśli w życiu coś się liczy, to właśnie ów wewnętrzny spokój. Bo samo „szczęście” – kończy Białek – to w istocie puste słowo. Jezus nie mówił: „Bądźcie pobożni czy święci”. Mówił za to: wybaczajcie zawsze i wszystkim, karmcie wszystkich głodnych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2012