Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"My Favorite Things" rzeczywiście okazały się ulubionym kawałkiem Coltrane'a. To dziełko Rodgersa i Hammersteina nowatorsko nagrał on w studiu w roku 1960, w ciągu następnych lat powracając do niego na koncertach, nieraz radykalnie reinterpretując. Zagrał je też na swoim ostatnim zarejestrowanym występie w kwietniu 1967 r. Do pomyślenia jest box zawierający wyłącznie kolejne nagrania "My Favorite Things", których na różnych płytach Trane'a wydano dotąd całkiem sporo. Gdyby się pojawił, pisałbym pewnie o nim już z jakichś transowych, odmiennych przestrzeni. Tak wciąga to, co z tą melodyjką robi Coltrane.
Na razie ukazała się płyta powtarzająca i uzupełniająca starannie zremasterowane nagrania dwóch setów Coltrane'a z festiwalu w Newport. I w roku 1963, i dwa lata później pojawiły się tam "My Favorite Things", obok (w sumie) trzech innych utworów. Występ pierwszy poprzedza rozpoznawalny głos słynnego Willisa Conovera, przedstawiającego wchodzących muzyków. Roy Haynes na perkusji, Jimmy Garrison na kontrabasie, McCoy Tyner na fortepianie i lider na tenorze i sopranie. Słychać próbne nuty instrumentów, tych parę (wydawałoby się) przypadkowych dźwięków wystarczy, by już teraz zaistniało pełne porozumienie. I zaczynają. Najpierw Trane podaje piękną, czystą linię standardu "I Want to Talk About You", wspieraną przez mocny bas i dość powściągliwą perkusję. Pianista kontrapunktycznie łączy się z liderem. Przed końcem Trane zagra solo trzyminutową kadencję, mocno i lirycznie, z przydźwiękami trzymanymi jeszcze w ryzach.
W pierwszym utworze Trane gra przez cały czas, w następnych "My Favorite Things" ma również długie partie. W zamykających występ "Impressions" pojawi się niesamowity duet lidera z perkusją (dokładnie od 10:46 do 22:08).
W 1965 r. muzyka Trane'a była już inna, jego klasyczny kwartet wystąpił zresztą w ramach prezentacji tzw. New Thing, czyli awangardowego nurtu w jazzie.
W "One Down, One Up" liderowi wystarczą trwające ledwie minutę coraz głośniejsze powtórzenia. Powróci ostro w połowie utworu. Wykonane wtedy "My Favorite Things" składają się niemalże z samych kulminacji. Po wybrzmieniu ostatnich zakręconych linii, prowadzący koncert
ks. Norman O'Connor prosi o ostrożną jazdę do domu. Rzeczywiście, po tak wspaniałej, maksymalnie ekspresyjnej muzyce trudno wrócić dokądkolwiek.