Jezus, prymas, filozof i pierwszy sekretarz

Spotkali się raz Rozmawiali kilka godzin. Kołakowskiemu wydał się Wyszyński człowiekiem „z mentalności dość obcym”.

12.03.2019

Czyta się kilka minut

Leszek Kołakowski na zjeździe Związku Literatów Polskich, grudzień 1965 r.  / DANUTA B. ŁOMACZEWSKA / EAST NEWS
Leszek Kołakowski na zjeździe Związku Literatów Polskich, grudzień 1965 r. / DANUTA B. ŁOMACZEWSKA / EAST NEWS

W napadach niepohamowanej złości przydarzających mu się coraz częściej I sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, Władysław Gomułka, raz po raz unosił nad głowę zaciśniętą pięść. Wywijał nią w powietrzu i gwałtownie opuszczał, jakby jednym ciosem miażdżył kogoś, kto ośmielił mu się sprzeciwić.

Na początku kwietnia 1963 r. zaciśnięta gniewnie pięść Gomułki mierzyła w Leszka Kołakowskiego. Wiadomość, że spotkał się on z prymasem Polski, kardynałem Stefanem Wyszyńskim, i o tym spotkaniu filozof zawczasu nie powiadomił kierownictwa Partii, której ciągle pozostawał członkiem, rozjuszyła towarzysza Wiesława do żywego.

Spotkanie w Laskach

Ważną okolicznością sprawy było, że od kilku miesięcy obradował w Rzymie Sobór Watykański II. Powzięte na nim postanowienia w oczywisty sposób wpłynąć mogły na sytuację w Polsce, gdzie trwający latami konflikt między Partią a Kościołem gwałtownie się zaostrzał.

W przerwie obrad soborowych, na krótko przed śmiercią papieża Jana XXIII, kardynał Wyszyński przyjechał do Lasek pod Warszawą, gdzie chętnie spędzał czas na wypoczynku, modlitwie i medytacjach. Długoletni administrator tamtejszego Zakładu Dla Niewidomych, Antoni Marylski, uznał, że nadarza się sposobność, aby o nadziejach związanych z Soborem nieoficjalnie porozmawiał z prymasem ktoś, kto zaliczany jest do ideowych oponentów Kościoła – najlepiej: wysoko ceniony intelektualista związany z kołami partyjnymi.

Pomysł swój Marylski przedstawił Janowi Strzeleckiemu, który od kilku tygodni pracował w Laskach nad doktoratem. Obaj doszli zrazu do wniosku, że właściwym rozmówcą kardynała mógłby być współpracujący z Gomułką socjolog Władysław Bieńkowski, który w roku 1956 prowadził mediacje w sprawie uwolnienia prymasa z internowania. Bieńkowski miał jednakże skrupuły; swój udział w rozmowie koniecznie uzgodnić chciał z władzami Partii, co nie wydawało się realne. Ostatecznie, w mieszkaniu Marylskiego, z kardynałem spotkali się Jan Strzelecki i Leszek Kołakowski. Rozmowa trwała kilka godzin.

W jaki sposób dowiedział się o niej Gomułka – nie jest do końca jasne. Zdaniem Kołakowskiego o spotkaniu wspomniał I sekretarzowi sam Wyszyński, bo, być może, w aktualnej rozgrywce z przeciwnikiem wydawało mu się to sprytnym posunięciem. Prymas jednak stanowczo temu zaprzeczył, utrzymując, że źródło informacji znajdowało się najpewniej wśród agentów Służby Bezpieczeństwa: „Żadne nazwiska nie padają w rozmowie mojej z tow. Wł. Gomułką – odnotował w „Pro Memoria” 31 sierpnia 1963 r. – Widocznie więc na terenie Lasek ktoś obserwował, że niektórzy panowie tu przyjeżdżają i rozmawiają z katolikami”.

Jakkolwiek było, zaciśnięta pięść Gomułki poszła w ruch.

Pewna ilość skarg

Gotowy na każde skinienie towarzysza Wiesława członek Biura Politycznego KC Zenon Kliszko – po Gomułce numer drugi w państwie – wezwał Kołakowskiego do siebie, ordynarnie go obrugał, wypytał o charakter i przebieg spotkania, po czym zażądał wyjaśnień na piśmie. Zachowaną notatkę, jaką Kołakowski w związku z tym sporządził, przytaczamy w całości:

Tow. Zenon Kliszko
Sekretariat KC PZPR
Szanowny Towarzyszu!

Zgodnie z Waszym poleceniem przekazuję Wam wiadomość dotyczącą mojej rozmowy z kard. Wyszyńskim. Nie potrafiłem, niestety, mimo usiłowań ustalić dokładnej daty tej rozmowy, która miała miejsce wczesną wiosną bieżącego roku.

Byłem w Laskach, gdzie odwiedzałem mojego przyjaciela, tow. Jana Strzeleckiego, który spędzał tam dwa miesiące na pracy, korzystając z pokoju należącego do Joanny Munkowej i znajdującego się blisko zakładu. Kierownik zakładu w Laskach powiedział nam, że w tym czasie przebywa tam kard. Wyszyński, i zaproponował, żebyśmy z nim porozmawiali. (Przypuszczam, że intencją kierownika było przekonanie, że byłoby pożyteczne, gdyby Wyszyński, do którego polityki i postawy odnosi się, jak mi się zdaje, krytycznie, zetknął się z ludźmi o skrajnie odmiennych przekonaniach). Zgodziliśmy się na to, licząc – bezzasadnie, jak się następnie okazało – że będziemy mogli dowiedzieć się czegoś godnego uwagi o soborze (nie o jego zamkniętych sprawach, rzecz jasna, ale o katolickich konfliktowych prądach intelektualnych, które na soborze doszły do głosu), zresztą sposobność do poznania Wyszyńskiego uważaliśmy za interesującą.

Rozmawialiśmy z Wyszyńskim w zakładzie w Laskach, wypytując go o sobór. Kard. Wyszyński opowiadał dość długo i szczegółowo, jednakże tylko o sprawach trzeciorzędnych, jak reformy liturgiczne projektowane przez sobór, sposób prowadzenia obrad soborowych, kwestie teologiczne dotyczące stosunku Kościoła do innych wyznań chrześcijańskich itp. Kwestii podstawowych z naszego punktu widzenia, a więc dotyczących rozbieżności intelektualnych, jakie doszły do głosu w związku z soborem, oraz stosunku Kościoła do fundamentalnych spraw współczesności, wyraźnie unikał. Przy sposobności usłyszeliśmy pewną ilość skarg na szykany władz państwowych wobec Kościoła – te same rzeczy, które Wyszyński, o ile wiem, powtarza często w swoich publicznych wystąpieniach.

Poza krótką częścią rozmowy, w której my z kolei, w odpowiedzi na skargi Wyszyńskiego na władzę państwową, wypowiedzieliśmy własne poglądy na kościelną nietolerancję i fanatyzm, ograniczaliśmy się raczej do zadawania pytań, na które dostawaliśmy odpowiedzi rozwlekłe wprawdzie, lecz mało znaczące.

Wrażenie ogólne, jakie wyniosłem z tej rozmowy, było takie, że jest to człowiek ograniczony i mierny, którego obchodzą niemal wyłącznie interesy instytucji kościelnej, niewrażliwy zupełnie na istotną problematykę współczesności, która skądinąd znajduje zrozumienie w bardziej otwartych kołach katolickich; potwierdziło to zresztą obraz kard. Wyszyńskiego, jaki wyrobiłem sobie uprzednio na podstawie wiadomości o jego wystąpieniach i działalności. Nie uważałem za potrzebne przekazywanie z tej rozmowy informacji, ponieważ pożytek z niej był właściwie żaden, tj. żadnych wartościowych ani interesujących wiadomości nie zdołaliśmy z niej uzyskać, jeśli nie liczyć spostrzeżeń dotyczących samej osoby kardynała. Rozmowa toczyła się wprawdzie w tonie dość grzecznym, lecz w sumie była jałowa.

Mogę, oczywiście, jeśli uważacie to za potrzebne, spisać wszystkie szczegóły z tej rozmowy, jakie zdołałem zachować w pamięci, nie wydaje mi się to jednak istotne (opowiadanie Wyszyńskiego zawierało detaliczne wiadomości o takich sprawach, jak sposób prowadzenia mszy przez biskupów afrykańskich albo poglądy teologów na sukcesję apostolską Kościoła anglikańskiego itp.).

Proszę przyjąć, towarzyszu, wyrazy szacunku i pozdrowienia

Leszek Kołakowski
31.5.1963 r.

Oczywiście ani Kliszki, ani – zwłaszcza! – Gomułki notatka Kołakowskiego nie zadowoliła. Rozwścieczeni dygnitarze nie przestali go oskarżać o nielojalność, nadużycie zaufania, „knucie za plecami Partii”, potajemne spiskowanie z wrogim reakcjonistą...

Sprawę skierowano do Komisji Kontroli Partyjnej, która zażądała kolejnych wyjaśnień na piśmie. Kołakowski udzielił ich z wyraźnym już lekceważeniem, powtarzając z grubsza to, co wcześniej napisał Kliszce; rozmowę z Wyszyńskim w ogólności więc bagatelizował, tym razem nie sugerując nawet, że ­skarżącemu się na władzę państwową kardynałowi dawał ze Strzeleckim odpór (sam Wyszyński w swych zapiskach z satysfakcją odnotował, iż obaj jego rozmówcy „wyraźnie odcinali się od metod Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, stosowanych wobec Kościoła”).

Daleko od siebie, daleko

Bez mała 20 lat później, do swojego jedynego spotkania z kardynałem Kołakowski powrócił w rozmowie z Wojciechem Karpińskim. Potwierdził wówczas, że „styl rozumowania i ogólne nastawienie prymasa” nie zrobiły na nim w Laskach „budującego wrażenia”. Kardynał reprezentujący „konserwatywną i twardą część polskiego katolicyzmu (...) bardzo instytucjonalnie zorientowaną” wydał mu się człowiekiem „z mentalności dosyć obcym”.

Kołakowski przyznał jednak, iż w ocenie Wyszyńskiego nie miał racji, bo dopiero znacznie później zdał sobie sprawę z tego, „ile my mu wszyscy zawdzięczamy, bez względu na to, jak by można jego poszczególne posunięcia krytykować, bez względu na to, jaki by się miało stosunek do tej szczególnej formacji katolicyzmu, którą on reprezentował”. Kościół – mówił Karpińskiemu – z jakim Wyszyński bywa zwykle utożsamiany: Kościół sztywny, nieustępliwy, pozbawiony giętkości; Kościół „nierozdzierany żadnymi wątpliwościami, kłopotami religijnymi, prosty, mało czuły intelektualnie, dość prymitywny – był „absolutnie niezastąpioną i fundamentalną siłą”, dzięki której Polska mogła się opierać sowietyzacji tak, jak dawniej opierała się naciskowi zaborców.

Kiedy wczesną wiosną 1963 r. Kołakowski siedział w Laskach naprzeciwko Wyszyńskiego, roli opatrznościowego męża odgrywanej przez prymasa w historii Polski nie potrafił jeszcze ani zauważyć, ani, tym bardziej, docenić. „Jakże daleko są od siebie, jakże daleko!” – odnotował w dzienniku Janusz Zabłocki, polityk i działacz katolicki, który u Kołakowskiego zaczynał właśnie doktorat o personalizmie Emmanuela Mouniera. Któż potrafiłby przewidzieć, że już całkiem niedługo nadarzy się okazja, aby dwaj wybitni Polacy, tak dalecy jeden od drugiego, mimo wszystko mogli się do siebie przybliżyć...

Prymas Stefan Wyszyński i siostry franciszkanki w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach, lata 60. XX w. / LASKI DIFFUSION / EAST NEWS

Co mu się stało?

22 października 1965 r., w przeddzień swych 38. urodzin, Leszek Kołakowski w ramach cyklu odczytów publicznych „Przemiany religii” w warszawskim Empiku wygłosił prelekcję „Jezus Chrystus – prorok i reformator”. Obecny wśród 300-osobowej publiczności tajny współpracownik bezpieki odnotował w notatce służbowej, iż dyskusja była ożywiona, a jeden z obecnych na sali „Żydów” miał do prelegenta pretensję, że „skrzywdził religię żydowską”. Ktoś inny, kogo narodowość nie została już odnotowana, miał z kolei podarować Kołakowskiemu książkę kardynała Wyszyńskiego i gorąco go poprosić, aby przestał „występować pod sztandarami antychrysta”. Najprawdopodobniej była to aluzja do organu prasowego Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli – tygodnika „Argumenty”, z którym Kołakowski stale współpracował i w którym jego esej o Chrystusie wkrótce się ukazał.

Tekst wywołał prawdziwą sensację. Chociaż autor wyraźnie zaznaczał, że zamierza streścić to, „co może dostrzec w postaci i nauce Jezusa człowiek świecki, który nie przyznaje się do wiary chrześcijańskiej w żadnej odmianie, do żadnych dogmatów i żadnej wspólnoty kościelnej, ale przyznaje się do tradycji, której chrześcijaństwo jest częścią niezbywalną, tej samej tradycji, której składnikami są Budda i Sokrates, Kant i Marks” – pośród wielu swoich czytelników wzbudził graniczące z niedowierzaniem zdumienie. Kołakowski pisze o Jezusie Chrystusie? Nie godzi się na jego „unieważnienie”? Podziwia za „autentyzm radykalny, w którym dopiero każdy osobnik ludzki może własnym wartościom prawdziwie nadawać życie”? Co się z Kołakowskim stało? Czyżby przeżył konwersję? Czyżby, mimo wszystko, uwierzył?

„Kręgi »Argumentów« były poruszone – wspominał po latach Andrzej Walicki. – Sympatyzowały z wewnątrzkościelnym aggiornamento, referowały więc różne idee modernizmów chrześcijańskich i bardziej im zależało na wewnętrznej przemianie katolicyzmu niż na propagowaniu klasycznego ateizmu. Dlatego »Argumenty« nie miały debitu w ZSRR. Esej Kołakowskiego wpisywał się w ich linię (...). Mnie zupełnie nie zaskoczył. Od czasu jego tekstów z okresu klasycznej odwilży byłem przekonany, że pójdzie w tym kierunku”.

„Uważałem, że to kolejny krok... – dodawał Walicki. – Kołakowski najpierw tkwi w świeckiej religii, która się obywa bez Boga i wszystko immanentnie traktuje. A kiedy pod wpływem różnych historycznych przyczyn załamuje mu się ta religia immanentna, on szuka religii transcendentnej. Ponieważ jest religijnym ateistą, więc naprawdę uwierzyć w Boga nie może, ale musi wierzyć w spójny system, który nadaje światu sens. Od początku do końca działa on w ramach tego samego schematu – trzeba uwolnić człowieka od przypadkowości, która jest całkowitym zaprzeczeniem sensu”.

Jakaś potrzeba

Wypowiedź Walickiego dotykała istoty rzeczy. Sens! Obecność sensu! Sens potrzebny każdemu! Pisząc o wielkim „proroku i reformatorze”, Kołakowski nie miał wątpliwości, że historyczny sens istnienia Jezusa jawi się nie tylko tym, „co wierzą w jego boskość albo choćby w posłannictwo nadprzyrodzone”, i że sens ten nasyca tworzywo duchowe Europy i świata „w sposób trwały, nie związany swoiście z chrześcijańskim dogmatem”. Autor godził w „ateizm prostacki”, w „ludzi ciemnych”, którzy uroili sobie, iż osoba Jezusa Chrystusa może, bez zasadniczego przerwania ciągłości naszej kultury, „opaść nagle w nieistotność”. Esej kończył Kołakowski „w duchu soborowym”, wyrażając „niepewną nadzieję”, że jeżeli w końcu świat chrześcijański okaże się zdolny do istotnej naprawy i przemiany, to „siły samonaprawcze będzie czerpał tylko z własnego źródła (niechrześcijańscy krytycy mogą chrześcijaństwo nadwątlić, ale naprawić go sami nie mogą); może tedy odtwarzać tę umiejętność tylko dzięki nieustannej koncentracji uwagi na tych zasobach duchowych, które związane są z imieniem Jezusa. Być może zdołamy dzięki temu uwolnić się kiedyś od ciemnej zmory klerykalnego, fanatycznego i tępego katolicyzmu, który od czterech stuleci przygniata i sterylizuje naszą kulturę narodową”.

Mimo tej ostatniej gorzkiej uwagi, trudnej w Polsce do przeł­knięcia dla katolickiego hierarchy, wśród życzliwych czytelników tekstu Kołakowskiego nieoczekiwanie znalazł się i sam kardynał Wyszyński. 1 stycznia 1966 r., w noworocznym kazaniu wygłoszonym w katedrze gnieźnieńskiej prymas z aprobatą zauważył, iż „w prasie ateistycznej warszawskiej jeden z myślicieli ateistycznych napisał, że Chrystus wszedł w życie narodu tak mocno, że obraz Chrystusa, jakkolwiek byśmy go sobie wyobrażali, jest jakąś potrzebą całej rodziny ludzkiej”.

Do eseju Kołakowskiego Wyszyński nawiązał także w innym jeszcze kazaniu, tym razem w warszawskim kościele pod wezwaniem Wszystkich Świętych. Redakcję „Argumentów” powiadomił o tym listownie – ukryty za inicjałami „KB” – nieznany bliżej „człowiek wierzący”. Zapewnił on, że „Jego Ekscelencja” odebrał opublikowany w tygodniku artykuł jako wołanie „o obecność Chrystusa i Kościoła w świecie współczesnym”, i z radością konstatował, że „Światło Prawdy Chrystusowej dociera nawet do umysłów ludzi nie wyznających naszej wiary”. W swoim liście „człowiek wierzący” oskarżał jednocześnie „Argumenty”, że „ze słusznych myśli Kołakowskiego” nie potrafiły wyciągnąć logicznych wniosków i nadal prowadzą „bezsensowną walkę przeciwko religii”, szkalując „naszych biskupów, którym Bóg powierzył pieczę nad losami Narodu”.

Korespondentowi „Argumentów”, a de facto samemu prymasowi, Kołakowski – najwyraźniej poproszony o to przez redakcję – odpowiedział na łamach pisma w liście mało raczej kurtuazyjnym. Nie kryjąc „pewnej bezradności” i zażenowania wyjaśniał tam, iż w jego eseju pod żadnym pozorem niepodobna dopatrzeć się apelu o „»obecność Chrystusa w świecie«, czy zgoła o »obecność Kościoła«”, bo, po pierwsze, powiedzenie, że obecność Jezusa w świecie, również niechrześcijańskim, ma charakter trwały, jest po prostu „zanotowaniem niewątpliwej okoliczności faktycznej”, a nie żadnym apelem, po wtóre zaś, co się tyczy „identyfikacji Jezusa z Kościołem katolickim, to dokładnie odwrotna idea była wyrażona w tym artykule w sposób tak jednoznaczny, iż trudno uwierzyć, by mógł kto podobną mistyfikację wziąć na serio, jeśli artykuł przeczytał”.

„Co do obecności Kościoła w świecie – precyzował swoje stanowisko Kołakowski – to nie jest ona, zaiste, w stosunku do moich potrzeb, zbyt nikła, w szczególności tej odmiany Kościoła, której duch prymitywnego fanatyzmu wyznaniowego i ślepota wobec realności społecznych dzisiejszego świata nie chcą opuścić. Odmiana ta, niestety, w polskim katolicyzmie ma na razie nader wątłą konkurencję”.

Jakby tego jeszcze było mało, list stałego współpracownika redakcja „Argumentów” uznała za stosowne opatrzeć dodatkowym, przypochlebnym rządzącej Partii wyjaśnieniem, iż z artykułu „Jezus Chrystus – prorok i reformator” „nie wynika bynajmniej postulat zaniechania polemiki światopoglądowej z chrystianizmem i krytyki politycznych poczynań episkopatu, tak negatywnie ocenianych przez najszersze kręgi społeczeństwa”.

Prymas jak sekretarz

Kiedy w połowie lat 70. Adam Michnik pisał – też w Laskach – swoją książkę „Kościół. Lewica. Dialog”, już na wstępie zauważył, że zarówno esej Kołakowskiego, jak życzliwy doń komentarz kardynała Wyszyńskiego, w roku 1966 „mogły stać się punktem wyjścia do zbliżenia Kościoła i laickiej inteligencji”. „Stało się inaczej – ubolewał Michnik. – Kołakowski (...) odciął się od prymasowskiej interpretacji swego artykułu”, i nie próbował w Kościele dostrzec sojusznika w dążeniach do rozszerzenia swobód demokratycznych. W tymże samym roku 1966 ani on, ani „żaden z przywódców moralnych lewicowej i laickiej inteligencji nie przeciwstawił się publicznie załganej kampanii propagandowej”, jaką po głośnym liście biskupów polskich do biskupów niemieckich Gomułka rozpętał przeciwko episkopatowi, oskarżając Wyszyńskiego o zdradę interesu narodowego.

Nic dziwnego, iż niejeden z najświatlejszych naszych katolików nie potrafił pozbyć się wrażenia, że na pojednawcze gesty, które prymas Polski w jego stronę skierował, Kołakowski, jawnie pochyliwszy najpierw głowę przed Jezusem Chrystusem, odpowiadał z taką samą chłodną wyniosłością, jak na gniewnie zaciśniętą pięść partyjnego genseka. ©

Artykuł powstał na podstawie biografii „Kołakowski. Czytanie świata”, którą autor przygotowuje dla wydawnictwa Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2019