Geniusz w piaskownicy

Lem i Kołakowski prowadzili ze sobą czterdziestoletnią wojnę. Jej powody, zdaniem niektórych, można nawet odczytać z odmiennych kształtów ich grobowców.

01.06.2020

Czyta się kilka minut

 / LUCJAN FOGIEL / DANUTA B. ŁOMACZEWSKA / EAST NEWS
/ LUCJAN FOGIEL / DANUTA B. ŁOMACZEWSKA / EAST NEWS

Jest połowa lat 60. XX wieku w Polsce. Nasza mała stabilizacja. „Nieskończoność – jak w dramacie Tadeusza Różewicza – jest krótsza od nogi Sophii Loren”, „miłość i nienawiść zmniejszyły wymagania”, „metafizyka ma nogi jamnika”, „opoka mięknie i opowiada anegdotki”, „w kościołach mówi się o piekle w sposób oględny”, „głupota przybiera rozmiary normalne”, „hierarchia walczy z prezerwatywami”, „młodzież jest zagadkowa”.

Żyletki do golenia

Gazeta codzienna „Sztandar Młodych” rozpisuje w 1965 r. ankietę „Ty i rok 2000”. „Za 35 lat będą za nas pracowały maszyny i automaty. Człowiek nie będzie zmuszany do żadnego wysiłku. Świat zostanie opanowany przez technikę (...) Tak naprawdę, w głębi duszy, chyba każdy humanista jest nieprzyjazny maszynom?” – pyta redakcja profesora Leszka Kołakowskiego.

„Nie, wcale nie – mówi profesor. – Ja bardzo chętnie korzystam z wszelkiego komfortu, który mamy technice do zawdzięczenia. Żadnej ochoty do życia w prymitywie, do »ucieczki« od cywilizacji. Maszyna, która ma nas wyręczać nie tylko w fizycznym, ale i umysłowym wysiłku, sama przez się jest dobrodziejstwem. Humaniści nie są też chyba w większości przeciwni rozwojowi techniki, ale są zaniepokojeni pewnymi zjawiskami na obszarze psychologii społecznej, stowarzyszonymi z tym procesem”.

W tym samym czasie, ale z innej okazji, Kołakowski zauważa przytomnie, że w PRL „marzenia technologiczne każą nam roić sobie, że kiedyś ludzkość wynajdzie takie telefony, z których można bez trudu dzwonić z Warszawy do Pruszkowa, że zbuduje windy działające tygodniami bez zakłóceń, a także klej nadający się do klejenia i żyletki nadające się do golenia”.

Prawdziwa przepaść cywilizacyjna dzieląca nas od świata zachodniego objawia swoją głębię za każdym razem, kiedy – sprawdzając nerwowo, czy na pewno ma w kieszeni paszport – profesor wsiada do samolotu i wysiada z niego w Paryżu, Londynie, cóż dopiero – w Ameryce.

„Spokój, zaufanie. Na każdym lotnisku rzędy kabin telefonicznych pustych i NIE zepsutych, z których dzwoni się automatycznie przez cały kontynent – z Montrealu do Vancouveru czy do Los Angeles, czy do Meksyku...” – notował Jacek Woźniakowski, któremu szczęśliwie udało się wyjechać do Kanady w roku 1969. „To najmocniejsze chyba wrażenie za oceanem: fantastyczna łatwość przenoszenia się i porozumiewania na ogromną nawet odległość. Po powrocie do Polski usiłowałem przez 40 minut dodzwonić się do centrali międzymiastowej, żeby zamówić błyskawiczną Warszawę. Czekałem na połączenie 3 (słownie trzy) godziny. Czekając, zabijałem czas lekturą sugestywnie napisanego artykułu, który głosił, że »trzeba mieć serce do komputerów« (...) Zanim Polskę skomputeryzujemy, należałoby ją nieco stelefonizować”.

W połowie lat 60. marzenie o telefonach, z których można dzwonić, o kleju, który klei, i o żyletkach, które golą, Kołakowski wyraża na łamach miesięcznika „Twórczość” w obszernej recenzji z książki Stanisława Lema „Summa technologiae”. Książka, pisze, jest „znakomita”, „to prawdziwa perła literatury trudniącej się filozofią techniki”, tym bardziej więc zasługuje na krytyczną uwagę. Zauważając, że sam jej tytuł, dzięki zamierzonym skojarzeniom filozoficznym zawiera „pewien pomysł zwodniczy”; wskazując fragmenty, które go „zniecierpliwiły”; wyznając, iż dzieli z Lemem jego niepokoje, ale „nie dzieli zupełnie jego diagnozy”, Kołakowski z pewnością nie może przypuszczać, że prowokuje polemikę, która monstrualnie rozciągnie się w czasie. Ostatnio badacze tej „wojny czterdziestoletniej” w świetle sporu między Kołakowskim i Lemem opisywali nawet… odmienny „wystrój ich grobowców”.

Rzeź niewiniątek

Kołakowski zaczyna wojnę anegdotą o chłopcu w piaskownicy, który swoją łopatką zamierza przebić kulę ziemską i dokopać się z Polski na dno Pacyfiku. Chłopiec jest naiwny, ale dla zapatrzonych weń rodziców może mieć zadatki na geniusza: fantazję, śmiałe pomysły, wielką ambicję. Opowieść o dziecku, z którego nie wiadomo co wyrośnie – metafora i karykatura technokratycznej utopii – nie jest, zaznacza Kołakowski, krytyką „fantazjujących” dorosłych, o ile tylko nie wychodzą oni z założenia, że z czasem wszystko będzie można zrobić, i nie przestają odróżniać rzeczowych informacji od fantastycznych pomysłów. Takich np. jak przewidywane przez Lema powstanie wirtualnego świata, fantomatyki „całkowicie nieodróżnialnej subiektywnie od realności”.

Dla Kołakowskiego Lem jest „wybitnym ideologiem scjentystycznej technokracji, to znaczy człowiekiem przeświadczonym, że nie istnieje taki realny problem ludzki, który zasadniczo nie dałby się rozwiązać za pomocą środków technologicznych”. Stanowisko nie do obalenia, jeśli za „realne” uznaje się tylko problemy mające szanse empirycznego rozstrzygnięcia (w przypadku pytań ­naukowych) lub szanse rozwiązania technicznego (w przypadku zadań praktycznych).

„Dlatego też Lem – wywodzi Kołakowski – zgodnie z tradycją scjentystyczną, bez trudu ruguje pytania metafizyczne z nauki i ruguje je z życia”. Dostrzega wprawdzie psychologiczne korzyści niektórych niesprawdzalnych spekulacji, zwłaszcza praktyczne zalety wiary, jej funkcję kompensacyjną w życiu człowieka, ale przecież „wiara, której czysto instrumentalne wartości są doskonale znane wierzącemu, znika, oczywiście, jako wiara: niepodobna »postanowić sobie« wiary jako pożytecznego narzędzia i żywić przy tym wiarę autentyczną”.

Osiągnięcia technologiczne rodzą problemy, których każde rozstrzygnięcie będzie, zdaniem Kołakowskiego, wymagało „apelacji do pewnych wartości uznanych za fundamentalne i nieinstrumentalne”, a więc właśnie do założeń metafizycznych. Skoro Lem przewiduje np. powstanie maszyn wydających optymalne decyzje w kwestiach najogólniejszych, takich jak przetrwanie gatunku ludzkiego, nic nie stanie na przeszkodzie, aby taką maszynę zapytać, czy z tego względu „w skali najbliższego miliona lat mordowanie ułomnych niemowląt jest czy nie jest korzystne?”.

Odpowiedź przecząca, do jakiej zdaje się skłaniać Lem, musi być oparta na wartościach niewarunkowych, nieinstrumentalnych, musi zatem mieć charakter metafizyczny i dzielić z niesprawdzalnymi spekulacjami „piętnowaną przez Lema szkodliwość społeczną: jest przecież wielce prawdopodobne, że utrzymywanie przy życiu ułomnych niemowląt przyczynia się w skali społecznej do pomnożenia głodu, cierpień, obniżania standardu biologicznego gatunku i w ogólności przeciwdziała stanowczo Benthamowskiej zasadzie »największego dobra«, na którą Lem powołuje się bez zastrzeżeń, jak gdyby jej totalna jałowość nie była od niepamiętnych czasów dobrze wykazywana”.

W książce Lema szczególnie „zniecierpliwił” Kołakowskiego rozdział ostatni, w którym autor zastanawia się nad perspektywami sztuki (zwłaszcza literatury) w epoce zaawansowanej technologii, prezentując na ten temat przypuszczenia bardzo pesymistyczne.

Rozwój nauki, przede wszystkim współczesnej psychologii i neurofizjologii odwołującej się do schematów cybernetycznych, powoduje, zdaniem Lema, destrukcję „tajemnicy człowieka”, którą żywi się literatura. Skoro wszystkie, na pozór irracjonalne zachowania ludzkie dają się wyjaśnić w terminach naukowych, pisanie powieści traci sens. „Zbrodnię i karę” czytać musimy, ziewając z nudów, bo Dostojewski nie umie nam powiedzieć, jakie dokładnie procesy zachodzące w neuronach Raskolnikowa zmusiły go do zabójstwa starej lichwiarki i zracjonalizowania swojej zbrodni, co nauka współczesna wytłumaczyć potrafi.

Co do tej kwestii Kołakowski ma zdanie całkowicie odmienne i w polemice z Lemem wyraża je dobitnie: „Pokarmem literatury nie jest tajemnica. Pokarmem literatury jest zdumiewająca wielorakość ludzkiej nędzy”.

Nie ta Greta Garbo

O tym, jak bardzo Lem przejął się krytycznymi uwagami Kołakowskiego, najlepiej chyba świadczy fakt, że z drugiego wydania „Summy...” w roku 1967 usunął rozdział ostatni „Sztuka i technologia” i nie przywrócił go już w kolejnych czterech wznowieniach książki, które ukazały się za jego życia. Z Kołakowskim wymienia wprawdzie kilka listów pełnych kurtuazji, ale bolesna recenzja nie daje mu spokoju, wielokrotnie ją rozpamiętuje, podejrzewa, że recenzent chciał go ośmieszyć (on, Lem, porównany do chłopca w piaskownicy!), i najwyraźniej sposobi się do polemicznego odwetu, ale polemikę jeszcze odkłada, bo po wyjeździe Kołakowskiego z Polski w 1968 r. nie chce, aby jego głos zabrzmiał w chórze miernot szkalujących filozofa z powodów politycznych.

W wielu późniejszych książkach, esejach czy wywiadach Lem, nie szczędząc Kołakowskiemu różnych złośliwości, podkreślać będzie, że porusza się w ­zupełnie innej galaktyce umysłowej niż jego adwersarz, a pięć lat przed śmiercią powie, że ich dialog dawno przestał być możliwy, choćby z tego względu, iż Kołakowski… uwierzył w Boga.

„[Leszków Kołakowskich jest przecież] dwóch: ten sprzed i ten po konwersji na katolicyzm. Nie interesuje mnie rozmowa z żadnym z nich. On przecież lekceważy wszystko, co pachnie (...) nauką. Przebywa w świecie Spinozy, rozmaitych mistyków i ma własną wykładnię chrześcijaństwa, która mnie nie interesuje ani w jego, ani w niczyim innym wydaniu”.

W 1991 r., na łamach czasopisma „Wiedza i Życie” Lem ogłasza duży artykuł, zatytułowany „Trzydzieści lat później”, zarzucając Kołakowskiemu, że w swoich „Pismach rozproszonych” wydanych w 1988 r. przedrukował onegdajszą recenzję z „Summy technologiae” (prawdę mówiąc, ja go do tego skłoniłem) bez żadnych zmian i nigdy nie odwołał słów „teraz w oczywisty sposób nieprawomocnych i całkowicie błędnych”, które podważały jego (tj. Lema) wiarygodność jako futurologa. Artykuł nie był repliką na całą recenzję, tylko, jak sprecyzuje Kołakowski w swojej replice na replikę, „na sześć słów z tejże recenzji, włączając przyimek”. Chodzi o powstanie owej „fantomatyki… całkowicie nieodróżnialnej subiektywnie od realności”.

To, co Kołakowski w roku 1964 uznawał za „bajkę”, okazało się – triumfuje Lem – niezbitym faktem. Fantomatyka powstała i błyskawicznie się rozwija, komputerowe maszyny stwarzające iluzję doskonałą są już do kupienia; Lem przywołuje nawet cenniki różnych akcesoriów, które szczęśliwym nabywcom pozwalają przenieść się do świata fikcji nieodróżnialnego od zwykłej rzeczywistości (hełmy wyposażone w elektrody, rękawice opatrzone sensorami i „nadymanymi poduszeczkami” etc.).

Co może przeżywać człowiek podłączony do fantomatu? „Wszystko – twierdzi Lem. – Może wspinać się na ściany alpejskie, wędrować bez skafandra i maski tlenowej po Księżycu, zdobywać (...) północny biegun. Może też czuć, jak wyrastają mu olbrzymie orle skrzydła, latać albo znów stać się rybą i pędzić życie wśród raf koralowych; jako ogromny żarłacz mknąć z otwartą paszczą na stada ofiar, ba! porywać kąpiących się ludzi, zjadać ich ze smakiem i trawić w spokojnym zakątku podwodnej swojej pieczary” – komputer dostarczy mu niezbędnych do tego zmysłowych doznań i, na zasadzie sprzężenia zwrotnego, reagować będzie na zachowanie użytkownika. Lem zaznacza, że jego zainteresowania nie obejmują „komputeryzacji haremowej, ani w jakikolwiek sposób wyuzdanej”, przewiduje natomiast wielki na nią popyt.

Czy współczesne fantomaty naprawdę dają iluzję doskonałą? – zastanawia się w 1991 r. Kołakowski. Lem nie mówi, czy z tych urządzeń korzystał. „Dowód zaś jego główny – prócz informacji, że książę Monako już zabawiał się w iluzjonie (...) – polega na tym, że kierowcom ćwiczącym się na symulatorach nie wolno (»kategorycznie«) przez pół godziny po seansie prowadzić samochodu; widocznie więc mają silne wrażenie autentyczności”.

Sam Lem zauważa jednak, że ta autentyczność nie jest zupełna. Pod władzą aparatu nie znajdują się treści przeżyć, emocji i wierzeń człowieka, który z niego korzysta. „Ponadto aparat nie zmienia pamięci, nie może zatem spowodować, by użytkownik po prostu zapomniał, że przed chwilą przyszedł na swoją rozrywkę, że mu założono hełm, maskę, rękawice itd., że więc jednak fikcją jest, co widzi, choćby sprawnie skonstruowaną”. Przyjdzie zatem poczekać, konkluduje Kołakowski, nim każdy będzie mógł na przykład „urządzić sobie seans erotyczny z młodą Gretą Garbo i w ogóle przy tym nie zauważyć, że »coś tu jednak jest nie tak«”.

„Nie od razu Kraków zbudowano” – przypomina z kolei Lem, nie kryjąc, że na drodze rozwoju technologii ciągle jeszcze piętrzą się trudności, niemożliwe na razie do przezwyciężenia, a związane np. z imitowaniem przez fantomaty rozumnych interlokutorów. Gdyby Kołakowski (to już moja, nie Lema uwaga) zapragnął posłuchać, o czym w 1672 r. Spinoza rozmawiał z Leibnizem i samemu wziąć w tej rozmowie udział, fantomat, który miałby to jego – prawdziwe, jak skądinąd wiemy – marzenie spełnić, musiałby dysponować „złożonością, a więc i inteligencją dorównującą rozumowi człowieka genialnego”.

Bez znieczulenia

Czy taki poziom technologiczny zostanie kiedykolwiek osiągnięty? Przypomnijmy: trafność swoich prognoz co do rozwoju iluzjonistyki doskonałej Lem mógł potwierdzić 30 lat po nazwaniu ich przez Kołakowskiego fantazjami rodem z powieści science fiction.

Od tamtej pory minęło jednak kolejnych lat 30 i rozwój technologii znacznie przyspieszył. Zgodnie z tzw. prawem ­Moore’a, sformułowanym w 1965 r. i nieco później zaktualizowanym, moc komputerów podwaja się co dwa lata. Pół wieku temu łączna moc obliczeniowa komputerów z całego świata była miliony razy mniejsza niż moc obliczeniowa dowolnego smartfona, którym się posługujemy. Chociaż uczonym ówczesne komputery wydawały się potężne – mogły przecież przeprowadzać skomplikowane obliczenia tysiące razy szybciej niż ludzie – to późniejsze doświadczenie pokazało, że ich możliwości były ułamkiem ułamka promila tej mocy, która jest konieczna do tworzenia sztucznej inteligencji mogącej dzisiaj w jakichś dziedzinach konkurować z człowiekiem.

W 2018 r. koncern IBM zaprezentował możliwości programu do dyskutowania z ludźmi, nazwanego Watson Debater, którego przygotowanie zajęło sześć lat. Dowiadujemy się, że „wziął on udział w dyskusjach z dwoma zawodowymi dyskutantami i nie znał wcześniej ich tematów (czy subsydiować eksploracje kosmosu i czy zwiększyć zakres telemedycyny). Informacje czerpał z internetu, wypowiedzi przeciwników zmieniał z głosu na tekst pisany i w ten sposób mógł je analizować (...) Samo to, że program sztucznej inteligencji był w stanie »zrozumieć« temat, zgromadzić informacje, przedstawić je w »ludzki« sposób, jest niezwykłym osiągnięciem, nawet jeśli jego zdolność perswazyjna jest gorsza od naszej”.

Oczywiście również maszyny takie jak Watson Debater niedługo trafią do technologicznego lamusa. Aż takiego postępu w rozwoju technologii nie przewidywał nie tylko Kołakowski, ale nawet Lem. Rzecz w tym jednak, że istotą polemicznych uwag, jakie recenzent „Summy technologiae” zgłosił pod adresem jej autora, nie była zdolność prognozowania tempa postępu technologicznego, w szczególności rozwoju „fantomatyki… całkowicie nieodróżnialnej subiektywnie od realności”. Kołakowskiemu chodziło przede wszystkim o to, czy owa fantomatyka w jakikolwiek sposób zmieni status człowieka chcącego zrozumieć świat i odnaleźć sens swojego życia, chodziło mu o stosunek społeczny do technologii i o sposób korzystania z jej wyników, ostatecznie więc chodziło mu o problemy metafizyczne, nie zaś naukowe. O takich problemach Lem dyskutować zasadniczo nie zamierzał.

Sądzić można, że aparaty do wytwarzania iluzji doskonałej Kołakowski uznawał za „urządzenia protetyczne”, „znieczulające”. W „Obecności mitu” podkreśli, iż nic nie jest mu bardziej obce aniżeli utopia rajskiego „stanu naturalnego” w jakiejkolwiek dziedzinie życia. Niepokoją go jednak wszelkie formy ucieczki od „zdumiewającej wielorakości ludzkiej nędzy”.

Marzenia o wspaniałych przeżyciach erotycznych w fantomacie, które hojnie wynagrodzą brak prawdziwej miłości, mogą być według Kołakowskiego – podobnie jak lęk przed odrzuceniem, ­niedocenieniem, niespełnieniem – objawami „tego samego zjawiska: utraty ­naszej umiejętności stawienia czoła życiu; utraty narzędzi, za pomocą których pojedynczy człowiek może, z własnych zasobów duchowych, przywracać sobie równowagę w obliczu klęsk i cierpień; wzrastającej zależności od skomplikowanego systemu instrumentów, z zewnątrz regulujących zaburzoną homeo­stazę psychiczną”.

Nie wydaje się, aby Lem miał rację, utrzymując, że Kołakowski „lekceważy wszystko, co pachnie nauką”. Przeciwnie, postawę ludzi wobec nauki traktuje bardzo serio.

Materiał na Nobla

Lem, jak wspomniałem, nie szczędził Kołakowskiemu złośliwości, pisząc np., że choć swój światopogląd zmieniał on „slalomowo”, „całkowicie błędnego” zdania, jakie miał na temat wizjonerstwa Lema, zmienić nie potrafił. Polemikę z Lemem sam Kołakowski skończył w sposób równie, a może nawet bardziej złośliwy.

Od poczucia niespełnienia, a raczej niedocenienia przez innych, nie są wolni, jak wiadomo, nawet wybitni pisarze. „Dowiadujemy się od Lema, że można sobie fantomatycznie zafundować Nagrodę Nobla – przykład w [jego] artykule trzy razy wspomniany (...). Na pewno aparat tak zaprogramowany, by każdy mógł sobie odebrać dyplom i emolumenty w Sztokholmie, byłby mile widziany przez liczną dosyć kategorię niedocenionych, żal swój nad niewdzięcznością świata obnoszących. Lecz nie mogą oni zapomnieć, gdy tak sobie elektrody na głowę założą, że to jednak nie naprawdę, a jeśli mogą, to tylko na chwilę, właśnie jak w kinie: dobre i to. Vanitati creatura est subiecta, mówi Pismo; próżność jest powszechna, ale kunszt próżności na tym polega, by ją uniewidoczniać; nie jest to trudne, wymaga tylko nieco poczucia śmieszności”.

Miewają takie poczucie dzieci, choć – nie zawsze. Chłopiec w piaskownicy, porzuciwszy swoją łopatkę, może bawić się w wojnę i bardzo złościć, że koledzy nie chcą go mianować generałem brygady albo marszałkiem. ©

Artykuł znajdzie się w biografii „Kołakowski. Czytanie świata”, która ukaże się jesienią nakładem wydawnictwa ZNAK.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23-24/2020