Jak się kogoś kocha

Iga Cembrzyńska i Andrzej Kondratiuk byli nierozłączną parą. Popularna aktorka i zdolny reżyser, symbiotyczne małżeństwo. Andrzej właśnie umarł w wieku 79 lat.

25.06.2016

Czyta się kilka minut

Iga Cembrzyńska i Andrzej Kondratiuk w filmie „Wrzeciono czasu”, w reżyserii Andrzeja Kondratiuka, 1995 r. / Fot. POLFILM / EAST NEWS
Iga Cembrzyńska i Andrzej Kondratiuk w filmie „Wrzeciono czasu”, w reżyserii Andrzeja Kondratiuka, 1995 r. / Fot. POLFILM / EAST NEWS

W oczy od razu rzuca się oryginalna biblioteka – półki, na których zamiast książek leżą metalowe pudełka z filmami. Siedzimy w salonie przy okrągłym stole ich mieszkania na Ochocie. Za oknem intensywnie zieleniejące drzewa, w powietrzu zapach przebrzmiewającej wiosny i nadchodzącego lata. Między nami przechadza się kot, stęskniony łasi się do swojej pani. Delikatnie dotyka dłonią jego rudego futra, przemawia jak do najbliższego człowieka. Wcześniej, w kuchni, napełnia suchą karmą pustą miskę. Pomagam jej podnieść żaluzje i uchylić okna. Na co dzień tu nie przebywa, z mężem przeniosła się do domu jego młodszego brata, Janusza – reżysera legendarnych „Dziewczyn do wzięcia”.


Jutro odpłynę białym okrętem


Iga Cembrzyńska podkreśla co kilka zadań, że Januszowi bardzo dużo zawdzięcza: – Bez niego i jego ukochanej, Beatki, bym nie dała rady. Jestem za krucha, do Andrzeja potrzeba męskiej siły. Nie przypuszczałam, że Janusz tak bardzo może kochać Jędrusia. Siedzi przy nim, rozmawia, tłumaczy, bywa, że musi podnieść głos, gdy Andrzej daje w kość. Trzeba go pilnować, może spaść z łóżka, chcieć wyjść, ale jego nogi nie są mu posłuszne. Beatka jest pielęgniarką – wie, jak przełożyć Andrzeja z boku prawego na lewy, żeby nie krzyczał „holi, boli, boli!”. My bliscy spełniamy teraz rolę najlepszych lekarzy. Chcemy, by Andrzej ocknął się z przygnębienia. By wrócił do swojego ja, by był sobą, takim Andrzejem, jakiego poznałam czterdzieści kilka lat temu – biegającego, skaczącego, z mnóstwem pomysłów. A przynajmniej, aby sam wstawał.

Zapala cieniutkiego papierosa, od razu widać, że zaciągnięcie się dymem to dla niej moment odprężenia. Kot miauczy, domaga się nieustannie pieszczot.

– Andrzej przede wszystkim nadawał cel mojemu istnieniu. Tak, rządził w naszym życiu, był samcem alfa i nie przeszkadzało mi to. Pomagał w podejmowaniu trudnych decyzji związanych ze sztuką. Bo ona nie sprowadza się do tego, że pójdę, kiwnę nóżką i za to wezmę pieniądze. Oboje przyzwyczajeni byliśmy do tego, by tworząc coś, dawać z siebie wszystko.

Dzwonek do drzwi. W progu stoi Janusz Kondratiuk. Pyta, jak długo jeszcze będziemy rozmawiać. Proszę, żeby nam dał półtorej godziny. Nie jest zadowolony. Chodzi o Andrzeja, trzeba do niego wracać.

– Zrobię sobie herbatę i poczekam w kuchni – deklaruje. Mówię mu jeszcze, że jego „Dziewczyny do wzięcia” oglądałam dziesiątki razy. I że jestem pewna, że gdyby nie ten film, nie byłoby kina Jima Jarmuscha.

– Mam coś powiedzieć o jego wadach…? – zastanawia się na głos pani Iga bawiąc się pudełkiem od zapałek. – Za dużo palił. Ja mniej, bo śpiewałam. Większość piosenek napisał Andrzej. Moja ukochana: „Jutro odpłynę białym okrętem”. Zaśpiewać? Chwilka, muszę złapać ton.


Jutro odpłynę białym okrętem

Jutro założę białą sukienkę

Jutro rozplotę białe warkocze

Jutro jabłoń kwitnącą przeskoczę


Jutro w jaskółkę się przemienię

Porzucę na zawsze zieloną Ziemię

Gwiazdą zostanę na wieczornym niebie

I będę mrugać, i będę mrugać do ciebie, do ciebie



Załamuje się jej głos. Cisza. Płaczemy obie.

– Dużo takich piosenek Andrzej napisał. Może miał przeczucie, że jego życie się tak okropnie potoczy i, na szczęście, jeszcze się nie skończyło.

Pytam, czy śpiewa mu je czasami.

– Nie, ich smutek by go dobił.


Cztery tąpnięcia


Przyglądam się starannie zasłanemu łóżku stojącemu pod ścianą. Jeszcze cztery miesiąc temu Andrzej Kondratiuk mógł wstać z niego o własnych siłach. Teraz leży unieruchomiony w pokoju oddalonym stąd pół godziny jazdy autem. Zapamiętałam go z lat 80. i 90. – wielki facet przypominający misia grizzly. Emanujący energią, stworzony do działania. Człowiek renesansu – reżyser, scenograf, scenarzysta, autor dialogów, aktor, operator, montażysta, dźwiękowiec, fotograf… Za wszechstronność wpisany do księgi rekordów Guinnessa. Wyrazista twarz ukryta w krzaczastej brodzie i otoczona lwią czupryną. Spojrzenie i przeszywające, i zaczepne, i szelmowskie. Gdy czytałam z nim wywiady, wnioskowałam, że jest apodyktyczny, gdy oglądałam filmy, widziałam czułego mężczyznę obdarzonego poczuciem humoru.

Od momentu utraty samodzielności cierpiał nie tylko fizycznie. Los go nie oszczędzał. Pierwsze zdrowotne tąpnięcie (trochę na własne życzenie) nastąpiło po porażce filmu „Skorpion, panna i łucznik”. Jedzie z kolegą na wyspę na Bugu. Urządzają ognisko, popijają. Rano Kondartiuk budzi się w lodowatym błocie, łapie zakażenie, cudem z tego się wylizuje.

Drugie – w trakcie kręcenia „Córki marnotrawnej”. Na szyi wyskoczy mu gula. On machnie na nią ręką, ona zaciągnie go do lekarza. Diagnoza: nowotwór węzłów chłonnych. On pyta: „A jak nie zacznę się leczyć?”. Odpowiedź onkologa nie pozostawia złudzeń: „Kilka tygodni, w najlepszym razie pół roku”.

Wyjdzie i z tego.

Trzecie tąpnięcie dziesięć lat temu w Gzowie, ich letniej rezydencji, gdzie mieszkali od połowy lat 70. Po powrocie ze spaceru Iga zastaje Andrzeja leżącego w łazience. Zaczynają się czarne godziny: przyjazd karetki pogotowia i sanitariusze niepotrafiący mu pomóc. Potem dzwonienie po szpitalach, w żadnym nie chcą go przyjąć. W końcu ląduje na Szaserów. Rozpoznanie: wylew krwi do mózgu. Żmudne rehabilitacje. Nigdy już nie dojdzie do pełnej sprawności. Jeszcze ma siłę nakręcić „Pamiętnik Andrzeja Kondratiuka”, ale już nie chce się spotykać z ludźmi. Woli, by go zachowali w pamięci jako suwerennego i zdystansowanego.

Tąpnięcie czwarte: w roku 2016, choroba coraz bardziej go wyniszcza.

– Wszyscy poumierali. I moi rodzice, i mama Andrzeja – Krystyna Kondratiuk, znana gobeliniarka. Przyjeżdżała do naszej dziupli w Gzowie, gdy tylko wróciła z tych swoich zawodowych podroży. Charyzmatyczna kobieta: założyła w Łodzi muzeum włókiennictwa. Musiała się przedrzeć przez masę biurokratycznej roboty, miała wielu przeciwników, przecież to była komuna uprzykrzająca działania tym, którzy chcieli coś sensownego zrobić. Mnie kochała jak córkę, ja ją jak matkę. To ona pierwsza oglądała filmy Andrzeja. Czasem skrytykowała: „No nie, ta scena mi się nie podoba”. Liczył się z jej zdaniem. Strasznie płakał, gdy umarła. Nie pamiętam, czy był na jej pogrzebie.

To od matki Andrzeja Iga Cembrzyńska wie o tym, co się działo w jego dzieciństwie. Andrzej ma sześć lat, gdy rodzinę Kondratiuków bydlęcymi wagonami enkawudziści wywożą najpierw do Pińska, potem do Kazachstanu. Tu dwa lata żyją w lepiankach, tu urodzi się Janusz. Mały Andrzej patrzy, jak jego rodzice pracują przy zwałce drewna, a ojciec jeszcze przy załadunku świń zabijanych i wywożonych na front. Andrzej zapamięta trupy wrzucane do dołów. I mężczyznę, który wcześniej wyrywa im złote zęby – przyjdzie do Kondratiuków z wypełnionymi nimi słoikiem, chce się pochwalić. Ale w tym ziemskim piekle zdarzają się też niebiańskie chwile: ojciec Andrzeja, Arkadiusz, zdobywa rzutnik z karbidową lampką i przeźrocza malowane na szkle.

W pewnym momencie Kondratiukowie wracają do Pińska, ale już radzieckiego. Dziewięcioletniego Andrzeja matka nie puszcza do szkoły, nie chce, by został zrusyfikowany, uczy go w domu. W końcu udaje się im wszystkim wrócić do Polski.


Nasz intymny mały świat


– Andrzej mówił do mnie „Igusia”, a ja naprawdę jestem Maria. Dzisiaj, kiedy wokół siebie wszystko zrozumiałam, to pomyślałam, że wolę, jak ludzie mówią do mnie: „Maryniu”. Co moje to moje – na świat przyszła mała Marysia. A Igusia powstała dlatego, że kiedyś byłam zachwycona Igą Mayr. Poza tym wtedy ludzie nie lubili imienia Marynia – kojarzyło im się z sierotką. A Iga to ta, co idzie do przodu.

Rzeczywiście, idzie jak burza. W roku 1963 jest absolwentką Szkoły Teatralnej. Adam Hanuszkiewicz powierza jej rolę Anny w „Dla miłego grosza”. Sukces. Na ekranie zadebiutuje jako księżniczka Emina w „Rękopisie znalezionym w Saragossie” Wojciecha Hasa, kolejny sukces. I następny: na II Krajowym Festiwalu w Opolu zaśpiewa „Intymny świat”. Zdobywa serce publiczności. W latach 60. jest wszędzie – w kinie, w telewizji , w radiu. Jednocześnie ma świadomość, że to nie to, że nie może rozwinąć skrzydeł.

– Andrzej był ze mnie dumny, kiedy przynosiłam do domu nagrody. Chodziliśmy z naszymi kolegami na jakieś dobre trunki, wracaliśmy do domu, zadowoleni, trochę śmieszni. Ale dopiero w Gzowie stworzyliśmy nasze imperium.

Ich Hollywood, miasto, to znaczy wieś, spełnionych snów. Najpierw postawili tu drewnianą chatkę, później murowany domek. A jeszcze wcześniej musieli na siebie trafić. Zaczęło się od spraw zawodowych: Kondratiuk zaprasza Cembrzyńską do zagrania barmanki w „Hydrozagadce”. Pod koniec zdjęć okazuje się, że brakuje funduszy na opracowanie i zrobienie czołówki. Reżyser wymyśli, że może ją zaśpiewa Cembrzyńska. Jeszcze razem nie są, ale już się sobie podobają. Pozamykają stare związki i w pewnym momencie, zakochani po uszy, zaczną wspólne życie, także artystyczne. Razem nakręcą imponującą kolekcję: „Skorpion, panna i łucznik”, „Pełnia”, „Gwiezdny pył”, „Big Bang”, „Słoneczny zegar”, „Ene… due… like… fake…”, „Bar pod młynkiem”.

Tworzą kino autorskie, kameralne, wyciszone. Coś na kształt intymnego dziennika. Potrafią bawić się z widzem w kotka i myszkę: tu trochę prawdy o sobie powiedzą, tam ciut przekręcą, gdzie indziej zmyślają na całego. Usiłują opisać to, co się dzieje na antypodach cywilizacji – w świecie, w którym rządzi odwieczna zasada początku i końca. Przed kamerę zapraszają m.in. rodziców i ukochane zwierzęta. W każdy prawie tytuł inwestują swoje oszczędności, dopiero do ukończonego filmu dokłada symboliczne złotówki Komitet Kinematografii. Na międzynarodowych festiwalach są obsypywani deszczem nagród.

We „Wrzecionie czasu” pojawiają się bohaterowie: aktorka i reżyser. W rzeczywistości jest rok 1997, w filmie 2016. Ta dwójka rozmawia o tym, że kręci bezustannie ten sam film. „To jest metafora naszego związku, tego, że byliśmy, jesteśmy i zawsze będziemy razem. Bo nie umiemy i nie możemy bez siebie żyć, nie jest w stanie zniszczyć tego żaden huragan” – mówiła Iga Cembrzyńska Magdalenie Adaszewskiej w książce „Mój intymny świat”.


Jesteś tam


– Andrzej cały czas tworzy, nawet teraz, gdy leży. Woła: „Igusia, jesteś tam? Chodź, bo chcę ci coś powiedzieć”. Siadam bliziutko i słucham. A potem czekam, aż zaśnie. Wcześniej jeszcze kładę mu rękę na głowie, najpierw prawą, potem lewą, najpierw do czoła, potem do skroni – z człowieka umiem ściągać złe rzeczy, mam tę zdolność. Gdy dziś wychodziliśmy, Andrzej usnął, dlatego mogłam przyjechać do Warszawy i z panią rozmawiać. Ale cały czas denerwuję się, że pod naszą nieobecność coś się mu stanie. Januszek, Beatka i ja staramy się, jak możemy – gotujemy mu dobre jedzenie, trochę się przy nim wygłupiamy. Chcemy, by na nowo do nas się przyzwyczaił, jak do przyjaciół – choroba powoduje, że człowiek ma o nią pretensje przede wszystkim do najbliższych i do Pana Boga. Bywało z Andrzejem lepiej – był bardziej delikatny… Ale my też bywamy dla niego okrutni: nie pozwalamy mu palić. Prosi: „Daj mi pociągnąć”. Ja na to: „Nie, bo zaraz będziesz chciał więcej, a to ci bardzo szkodzi”. Otwieramy dla niego na oścież okna. Patrzy z łóżka na przyrodę, którą tak kocha. Jest nią zadziwiony, a potem znowu wraca do swojej zamkniętości. Rzadko znajomi do niego wpadają. Dziwię się, że oni sami z siebie tego nie robią, przecież nie będę prosić, by zajrzeli do mojego Jędrusia. I jednocześnie dziwić się nie mogę, bo kto chce obcować z takim nieszczęściem?

Pytam: – A jak patrzy pani w przeszłość, to jakie wracają do pani dobre wspomina?

– Ślub z Andrzejem – odpowiada natychmiast. – I w ogóle wspólne życie. Biesiadowanie z przyjaciółmi, organizowane przez nas sylwestry… Koty i psy, które uwielbialiśmy. Przy Andrzeju nie musiałam nic udawać, czułam, że żyję. Gdy się pochorował, zostawiałam granie i śpiewanie, by się nim zająć. Jak kogoś się kocha, to naturalna kolej rzeczy.

W pewnym momencie pani Iga proponuje, byśmy pojechały do Łosia. Namawia: – Porozmawia pani z Andrzejem!

Bardzo tego chcę i jednocześnie muszę wrócić do Krakowa, do moich dzieci, ostatni pociąg odjeżdża za dwie godziny. Umówiłyśmy się, że spotkamy się na początku czerwca. Nie uda się, tym razem rozchoruję się ja. Planuję, że odwiedzę ich w lipcu.

22 czerwca 2016 r. dowiaduję się, że zmarł Andrzej Kondratiuk. Czytam: „Po długiej i ciężkiej chorobie. Miał 79 lat”.

Odszedł w drugi dzień lata, pory roku, za którą przepadał. W pełni nasycił upalne powietrze zapach przyrody, który w maju, kiedy widziałam się z panią Igą, był jeszcze subtelną jego zapowiedzią. Pamiętam, że na pożegnanie zapytałam, czy jest coś, co ją dziś cieszy.

– Ucieszy mnie tylko to, jak Andrzej zacznie znów chodzić. ©


Korzystałam z książki „Mój intymny świat. Iga Cembrzyńska w rozmowie z Magdaleną Adaszewską”, Prószyński i S-ka, Warszawa 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2016