Penelopa z Gwatemali

Andrzej Bobkowski trzyma maleńką harmonię, a Basia Birtus niesie harcerski plecak z przytroczoną menażką. Właśnie zeszli ze szlaku w Tatrach. To chyba jedyny beztroski czas, jaki przypadł im w udziale.

15.12.2009

Czyta się kilka minut

Barbara Bobkowska, Gwatemala, lata 50. / fot. z archiwum Marii Stawskiej /
Barbara Bobkowska, Gwatemala, lata 50. / fot. z archiwum Marii Stawskiej /

Jest zima 1934, może 1935 r. W krakowskiej kamienicy przy ul. Kochanowskiego przy świątecznym stole zasiadają cztery siostry Birtusówny, dwaj szwagrowie i 16-letni Jasiek. Śpiewają kolędy. Z kuchni pani Jadwiga przynosi drożdżowe ciasto. Nagle za oknem słychać dźwięk harmonii. Dryblasowaty młodzieniec w przykrótkim kożuszku przyszedł po kolędzie. Kilka lat potem Barbara Birtus weźmie ślub z Andrzejem Bobkowskim. Wkrótce wyjadą do Francji, do Polski już nie wrócą.

Gdy w 1982 r. Basia umiera w dalekiej Gwatemali, na krześle w jej pokoju przyjaciele znajdują marynarkę zostawioną przez męża w tym miejscu 21 lat wcześniej. W popielniczce leży jego ostatni papieros. Na podłodze pudło z informacją w języku hiszpańskim: "W przypadku mojej śmierci proszę przesłać manuskrypty mojego męża Andrzeja Bobkowskiego na adres: Jerzy Giedroyc, Instytut Litteraire, Maison Laffitte, Francia".

Została pochowana w tym samym grobowcu co autor "Szkiców piórkiem", ale prawie nikt o tym nie wie, bo na tablicy nie ma jej nazwiska. Przez 20 ostatnich lat żyła samotnie. Pisała do rodziny, że musi zostać z Jędrkiem. Nie chciała zostawić go w odległym kraju: "Byliśmy trochę jak bliźnięta i bez tej lepszej połowy mojej duszy i wśród najbliższych samotna bym się czuła".

Maria Stawska, siostra Barbary Bobkowskiej: - Basia urodziła się 13 grudnia 1913 r., nawet chrzciny miała trzynastego. Kto wie, czy ta "trzynastka" nie zaważyła na jej losach. Ale była też szczęśliwa - gdy obok niej był Jędrek...

Ślub przy stajence

Krakowski kościół św. Szczepana - parafia panny młodej. Wnętrze udekorowane świątecznymi ozdobami. Basia w skromnym kostiumie, który będzie potem nosić w Paryżu, Andrzej w ciemnym garniturze. Świadkami są dwaj szwagrowie Basi - Franciszek Seifert (mąż Hanki) i Franciszek Walczewski (mąż Zosi). W kościele tylko najbliższa rodzina.

- Nie było wesela. Nie dostąpiliśmy nawet zaszczytu zaproszenia na obiad. Dla rodziny Bobkowskich to był mezalians - mówi Maria Stawska. Nie zachowały się ślubne zdjęcia: jak twierdzi Stawska, nigdy ich nie było. Przetrwał tylko skromny bilecik: "Barbara Birtus i Andrzej Bobkowski zawiadamiają o swym ślubie, który odbył się w Krakowie 26 grudnia 1938 r.".

W marcu młodzi wyjeżdżają do Paryża. Mieli tam zatrzymać się na krótko, by ruszyć do Argentyny - Andrzej miał dostać pracę w przedstawicielstwie Polskiego Eksportu Żelaza w Buenos Aires. Ale przystanek wydłużył się do 9 lat.

Panna Basia

Początek lat 30. Basia Birtusówna ma 18 lat. Duże, poważne oczy, wąskie, zacięte usta, smutne spojrzenie. Uczy się w żeńskim seminarium nauczycielskim, interesuje literaturą, grywa w międzyszkolnych przedstawieniach. W tym czasie poznaje rówieśnika, niesfornego ucznia gimnazjum im. Nowodworskiego, Andrzeja Bobkowskiego, zwanego Jędrkiem, a w rodzinie Dziukiem. Zawalił maturę, a właściwie nie został do niej dopuszczony (musiał zdawać w innym terminie). Gdy koledzy cieszyli się ze świadectw dojrzałości, Jędrek spotkał miłość życia. 10 czerwca 1932 r. zapisuje: "Wczoraj wieczorem byłem zupełnie rozstrojony. Nie wiedziałem, co to było. Było mi czegoś brak, smutno... I oto nagle wczoraj wpadam na to, że jestem zakochany i to całkiem poważnie. Mianowicie w koleżance Frydki, pannie Basi. Jak się to stało, zachodzę w głowę i nie wiem".

Basia też była wtedy maturzystką. Miała trzy starsze siostry i młodszego brata. Rodzina pochodziła ze zubożałej szlachty kresowej. Ojciec - urzędnik państwowy - zmarł wkrótce po I wojnie. Domem rządziła matka - pani Jadwiga.

- U Birtusów panowała specyficzna, artystowska aura. Wszystkie panny miały artystyczne zainteresowania i uzdolnienia - wspominał krakowski dziennikarz Jacek Stwora, przyjaciel Jana Birtusa z czasów szkolnych. Panienki malowały, pisały wiersze, interesowały się teatrem.

W tę rodzinę wkroczył pewnego dnia przyszły autor "Szkiców piórkiem". Stawska: - Jędrek nie był może piękny, bo miał taką podłużną i - jak żartowaliśmy - krzywą gębę, ale był szalenie oczytany i miał poczucie humoru. No i był inteligentny. Inny by się przy nas nie uchował.

Spotkanie na groblach

Jan Jerzy Czerwiński jest synem Heleny, z domu Bobkowskiej, ciotki Andrzeja. Jego mama była lekarką w żeńskim seminarium, gdzie uczyła się Basia, i dobrze znała sytuację Birtusówny. Zatrudniła ją jako korepetytorkę dla synów: Jerzyka i jego młodszego brata. Uczyła wszystkiego po trochu: łaciny, historii, geografii, polskiego. - Nie była szczególną pięknością, ale bardzo ją lubiliśmy. Była zabawna i bardzo solidna. Czasami za solidna, męczyła nas dyktandami - wspomina starszy pan. Pamięta, że Jędrek poznał Basię właśnie u nich, w mieszkaniu na Groblach. Andrzej Bobkowski często bywał u kuzynów, robił dla nich modele samolotów, jeździł z nimi po Krakowie na rowerze.

Barbara Bobkowska w liście do Tymona Terleckiego napisała jednak, że spotkała się z Jędrkiem na małej wysepce na Wiśle. Gdziekolwiek to było, pan Czerwiński przyznaje, że Jędrek szalenie się zakochał w niepozornej dziewczynie. Już na pierwszej randce rozmawiali bez przerwy przez kilka godzin, i to o rzeczach, których się byle komu nie mówi. Od tego czasu spotykali się codziennie.

Rodzinie Bobkowskich początkowo nie w smak była uboga panna. - Mierzyli wyżej - opowiada Maria Stawska. Ojciec Andrzeja był generałem Wojska Polskiego, stryj - ministrem w sanacyjnym rządzie, ciotka doktorem filozofii na UJ, druga ciotka - lekarzem. Matka Jędrka pochodziła ze szlacheckiej rodziny Malinowskich, osiadłej na Wileńszczyźnie. Jej siostra była znakomitą aktorką, żoną Osterwy. Z jednej strony wojskowy sznyt, z drugiej bohema. > > Wakacyjne wyjazdy za granicę, wypady na narty do Zakopanego. Z młodzieńczego dziennika wynika, że nastoletni Jędrek był hulaką i obibokiem.

Birtusówny musiały już w szkole zarabiać na życie. Basia od początku była przyzwyczajona do zmagania się z biedą i do tego, by z dumą tego nie okazywać. To jej zostało przez całe życie.

Cmentarz w Gwatemali

Cementerio Generale w stolicy Gwatemali. W rzędzie eleganckich rodzinnych grobowców stoi stosunkowo skromna kapliczka rodziny Quevedo Avila Escobar Vega. Tablica z napisem "Andrzej Bobkowski Polak" jest umieszczona z tyłu. Została wykonana z białego marmuru, jak inne tutaj. Są na niej daty urodzin i śmierci, polskie słowa "Pod Twoją obronę", krzyż i symbol Gwatemalskiego Klubu Modelarskiego. - Ten znaczek myśmy bardzo chcieli umieścić. To był nasz jedyny warunek. Bob zakładał nasz klub - tłumaczy Julio Quevedo, dziś pan po siedemdziesiątce, laryngolog i modelarz. To on poprosił rodziców, by pozwolili pochować w rodzinnym grobowcu emigranta z Polski, który był jego przyjacielem i mistrzem. Gdyby nie wyrazili zgody, Bobkowskiego pochowano by z innymi biedakami w miejskiej części cmentarza. Dziś nie byłoby śladu po miejscu jego pochówku.

Tablicę zaprojektowała wkrótce po śmierci męża Basia Bobkowska. Kiedy umarła i ona, Julio pochował ją w tym samym grobie, do jej trumny przenosząc prochy Jędrka.

Nie było już komu zmienić tablicy. Właściwie nie miała nawet pogrzebu. Wszystko odbyło się szybko i bez rozgłosu - znaleziono ją dwa czy trzy dni po śmierci.

Miłość

W lipcu 1932 r. Andrzej Bobkowski notował: "Jest nam tak dobrze ze sobą. Tak, bardzo dobrze. A jak jest dobrze, to po co pisać". Wspólne wypady nad Wisłę, rozmowy o książkach trafiły potem do wierszy Basi i młodzieńczych dzienników pisarza, przechowanych w Krakowie. Wrzesień 1932: "Z Basią kochamy się nadal, byłem nawet u niej w domu i poznałem matkę. Poza tem już się ludzie do tego przyzwyczaili i nie robią z tego sensacji jak z początku".

W liście do Terleckiego Basia wyznała, że latem 1932 r. Jędrek napisał dla niej opowiadanie o dwojgu młodych wyjeżdżających do Ameryki Południowej.

Na zdjęciach z tego okresu widać ich razem na plaży. Ona drobniutka, on - muskularny sportowiec. "Moje chucherko" - pisał o Basi w listach do rodziny.

Jesienią 1933 r., po zdaniu matury, Bobkowski wyjechał na studia do Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Interesowała go ekonomia, a rodzice mieli nadzieję, że w ten sposób wybiją mu z głowy amory. Daremnie: przez pięć lat Andrzej nieustannie przyjeżdżał do Krakowa, Basia odwiedzała go w Warszawie. W tym czasie - podobnie jak wcześniej jej dwie starsze siostry - studiowała w Państwowej Szkole Przemysłu Artystycznego. Miała smykałkę do projektowania ubrań. Umiejętności plastyczne parę razy uratowały ich od śmierci głodowej, najpierw w Paryżu, potem w Gwatemali.

Wyjazd

Po studiach Andrzej dostał pracę w hucie Laura w Katowicach, którą przerwał w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Wydarzyło się coś, co zmusiło go do szybkiego wyjazdu z Polski. Krewni milczą o rodzinnym skandalu. Czy faktycznie miał kontakty z urzędnikami niemieckiego konsulatu i Józef Beck zażądał usunięcia go z kraju? Taka plotka rozeszła się po Londynie na początku lat 60.

O tyle uzasadniona, że babka Bobkowskiego była czystej krwi Niemką, a on sam świetnie znał niemiecki. Ale Bobkowski dementował te sensacje w liście do Jerzego Giedroycia. Raczej chodziło o innego rodzaju aferę. Podobno wplątał się w jakieś nieczyste interesy i groziła mu odpowiedzialność karna.

O usunięcie śladów postarał się skutecznie stryj, minister gospodarki, zięć prezydenta Mościckiego. Ale błąd młodości pociągnął za sobą konsekwencje, które miały zaważyć na całym późniejszym życiu. Rodzice, chcąc wysłać go szybko z Polski, by sprawa przycichła, zgodzili się na ślub.

W marcu 1939 r. młodzi zamieszkali w Hotelu du Commerce przy rue Reuilly w południowej części Paryża. Nadal jest tu niewielki hotelik, z okna pokoju widać wewnętrzny dziedziniec, a ściany oplecione są bluszczem. Okolica prawie się nie zmieniła, niedaleko jest niewielki sklep z winami, być może ten sam, w którym zaopatrywali się Bobkowscy. I na pewno ta sama fontanna, przy której lubili przesiadywać.

Młodzi poznawali Paryż, odwiedzali znajomych, kręcili się po muzeach, przesiadywali w parkach. Jędrek czytał, Basia szkicowała. W Gwatemali odnalazłam jej szkice z czasów paryskich, częściowo pogryzione przez mole. Widać głównie eleganckie kobiety w pięknych strojach. Na Polach Elizejskich chodzili zawsze oddaleni o parę metrów: "Ja oglądam wystawy, a Jędrek paryżanki" - żartowała w listach.

Wyjazd do Argentyny wciąż był przesuwany, a pieniądze topniały. Na szczęście dostawali kieszonkowe od generała Bobkowskiego, próbowali też zarabiać. Basia parę razy sprzedała rysunki z projektami damskich kostiumów i kapeluszy. Andrzej od czasu do czasu pomagał znajomym, ale tylko sporadycznie udawało im się zdobyć pieniądze.

Wojna

Wrzesień 1939 r.: kontakt z krajem zerwany, przestają nadchodzić pieniądze. Bobkowscy mieszkają teraz przy rue St. Lazare 20, w maleńkim pokoiku na szóstym piętrze, który nazywają gołębnikiem. Taniej. W listopadzie Andrzej zakłada pralnię dla wojennych uciekinierów pod wezwaniem Ducha Świętego. Choć oficjalnie występuje jako właściciel firmy "Bobkowski, Chlorcio i Spółka", jest jedynym pracownikiem. Basia pracuje w kuchni dla uchodźców, na rue Lamande. Pomaga paniom z "lepszego towarzystwa", które wojna wygnała z Polski, jak radzić sobie w nowych okolicznościach.

W styczniu 1940 r. Andrzej musi zamknąć interes. Tłumaczy klientom, że "praczka się rozchorowała". Faktycznie siarczyste mrozy powodują, że zaczynają mu puchnąć stawy. W gołębniku woda zamarza w miednicy. Po pokoju chodzą w paltach, śpią w szalikach na głowie.

Jędrek rozpoczyna pracę w biurze polskim przy Atelier de Construction de Chatillon, a mówiąc wprost: w fabryce amunicji. Tuż przed wejściem Niemców w czerwcu 1940 r., wraz z resztą pracowników, zostaje ewakuowany na południe.

Przygoda

Mieli jechać razem, ale w końcu Basia zostaje w Paryżu. "Do wojska nie idzie się z żoną" - notuje Bobkowski w dzienniku. "Chyba się już nigdy nie zobaczymy" - łka Basia przy pożegnaniu. "Po co to powiedziałaś? Te słowa utknęły mi gdzieś pod sercem i bolą od chwili rozstania z tobą - pisze Bobkowski, ale wierzy, że wszystko dobrze się skończy. - Zanadto się kochamy, aby nasze życie miało tak prysnąć. Przecież nie wzięliśmy prawie nic z życia - jak dotąd dawało nam ono walizki, ciężkie, wypchane i niezliczoną ilość pocałunków".

Dla Basi te trzy miesiące rozstania to najgorszy czas w życiu. Nie wie, co się dzieje z rodziną w Polsce, nie dochodzą listy od Jędrka, do Paryża wkraczają Niemcy, a gospodarze każą spalić manuskrypty Andrzeja i polskie czasopisma. Ze strachu, że jest tam coś niepokornego, czym narażą się Niemcom.

Kiedy ona umiera z niepokoju, Jędrek przeżywa przygodę swojego życia. Podczas wędrówki po Francji powstają jego niezwykłe zapiski, komentarze na temat lektur i refleksje z podróży, które staną się potem podstawą "Szkiców piórkiem".

29 września 1940 r., po wielu tygodniach rozstania, Bobkowski wraca do Paryża. Zostało mu 135 kilometrów. Razem z Tadziem, towarzyszem niedoli, warszawskim szoferem, postanawiają finiszować w ciągu jednego dnia. Chce jak najszybciej zobaczyć żonę, która od miesięcy nie ma o nim wieści.

Mimo zmęczenia i kłopotów z rowerami, dojeżdżają na przedmieścia. Chwilę powitania zapisał tak: "Wypowiadam tylko jedno imię i wzdłuż całego mnie poczułem ciepło tulącego się ciała, chowającego się w moich ramionach, zapach włosów, wgłębienia oczu pod ustami, smak łez, słony i gorący...".

Przeświadczenie, że Basia i Jędrek to dwie połówki, które się odnalazły, pozostaje z lektury "Szkiców" na długo. "Jesteśmy sami we dwoje i każde z nas trzyma się drugiego jak masztu na okręcie wśród burzy" - pisze Bobkowski w przededniu Bożego Narodzenia i drugiej rocznicy ślubu.

Okupacja

W styczniu 1941 r. Bobkowscy przenoszą się z powrotem do hoteliku na Reuilly, gdzie wszyscy przyjmują ich jak starych znajomych. Patronka puszczająca na cały regulator angielskie komunikaty poleca Basię do sklepów, gdzie bez trudu mogą kupować "na kreskę". Cieszy ich osobna kuchenka, gaz i elektryczność.

Dziwna francuska wojna. Czasem nie dojadają, martwią się o losy rodziny i Polski, ale chodzą do kina, teatru, mają czas na lektury, spacery, wakacyjne wyjazdy. Od czasu do czasu zajadają ostrygi. W rodzinnych zbiorach zachowały się zdjęcia przesyłane do okupowanej Polski: Basia zawsze elegancka, w kapelusiku, kostiumie, nawet gdy opiera się o rower. W listach pisze, że najlepiej im, kiedy są sami. Ona maluje, Jędrek czyta na głos. Jest pierwszą czytelniczką jego literackich wprawek. "Staraj się hamować, temperuj się - ty masz naturę pierwszego człowieka renesansu" - mówi do męża.

Słoneczne niedzielne przedpołudnie 4 kwietnia 1943 r. Wróble oszalały. Królik konsjerżki uciekł z klatki i zwiedza ostrożnie podwórze. Basia i Jędrek jadą na rowerach do lasku. W pobliżu Joinville siadają na trawie. Ziemia jest jeszcze wilgotna i chłodna. Jedzą czekoladę i biszkopty, Andrzej skręca papierosy i dymi w niebo. Basia pisze jakiś wierszyk. Szuka rymu do słowa "fortepian". Jędrek podpowiada: "sobiepan". - Jakiś ty głupi - słyszy w odpowiedzi. Patrzy w niebo i myśli, jakimi słowami można wyrazić uczucie absolutnego szczęścia, soczystego jak wielka gruszka.

Po wojnie

Po wojnie Bobkowscy decydują się zostać na Zachodzie. W lutym 1945 r. dołącza do nich brat Basi, który trafia do Paryża z niemieckiego stalagu i podejmuje studia medyczne. Basia w jego oczach jest śliczna: ma świetny gust i choć w Paryżu niełatwo ludziom zaimponować strojem, to za każdym razem "piękne paryżanki pękają z zazdrości jak na nią patrzą". Na dodatek to Birtusówna - umie gotować. Tuż po wojnie w Paryżu niełatwo było zrobić coś dobrego, bo wszystko na kartki...

By przeżyć i wesprzeć Jaśka, Bobkowscy chwytają się różnych prac - Andrzej prowadzi księgarnię polską, pracuje w polskiej YMCA, naprawia rowery, współpracuje z Józefem Czapskim w placówce II Korpusu. Jest w kręgu powstającej właśnie "Kultury". Basia zatrudnia się jako pomoc domowa, z rzadka zarabia rysunkami i projektami mody. Trochę szyje, wykonuje kapelusze. Ale ledwo udaje im się wiązać koniec z końcem. Jest trudniej niż w czasie okupacji.

- Andrzej był nieustannie głodny. Jak nas odwiedzał, zjadał wszystko, co mu wpadło w ręce - wspominała Zofia Hertz z "Kultury". To samo mówiła mi pisarka Zofia Romanowiczowa. Obie zapamiętały, że Basia była nieśmiała, a Andrzej witalny: zawsze głośno mówił i głośno się śmiał.

Jerzy Giedroyc uważał, że było to idealne małżeństwo. - Ona o niego dbała, on się nią opiekował. Byli bardzo zakochani. Barbara to zupełnie odmienna psychika, bardzo spokojna. O nim nie można tego powiedzieć - tłumaczył mi w 1998 r.

Za ocean

W czerwcu 1948 r. Bobkowscy podejmują decyzję o wyjeździe do Gwatemali. Trzymają to w tajemnicy niemal do ostatniej chwili. Pierwsza wiadomość o podróży nadeszła do Polski kilka tygodni przed opuszczeniem Europy. - Byliśmy zrozpaczeni, że wyjeżdżają tak daleko, ale wszystko było przeciwko ich powrotowi do Polski. Dobrze wiedzieliśmy, że Jędrek był wrogiem komunizmu. My jeszcze mieliśmy złudzenia, on nie - mówi pani Stawska.

Bobkowski wielokrotnie tłumaczył, że miał dość Europy, uzależnienia od innych, od totalitaryzmu, który ze wschodu dotarł aż do Paryża. Chciał się wyrwać i być NAPRAWDĘ wolny, bo "Europejczyk, który nie chce być wolnym, przestaje być Europejczykiem".

A Basia? Trudno uwierzyć, że była zachwycona wyjazdem na koniec świata. Ale równie dobrze mogła mieć dość ciężkiego życia w Paryżu. Na pewno liczyła, że w nowym kraju uda im się ustatkować. Podobnie jak Andrzej, nie wierzyła, że w Polsce coś się zmieni. Popłynęła razem z marzeniami męża, statkiem "Jagiełło" na drugą stronę oceanu.

"Serce mi pęka, bo wyjeżdżam  z  domu. Teraz dopiero to czuję i - płaczę jak dziecko" - pisał Bobkowski w 1948 r. do Hanny Seifert, siostry Basi. Kiedy Andrzej rozpacza, Basia przejmuje inicjatywę. Przykleja etykietki na walizkach i paczkach, kokietuje celników i tragarzy, by im pomogli - mieli 400 kg bagażu.

Kraj wiecznej wiosny

Najpierw trafili na rancho w głębi dżungli, gdzie mieszkała koleżanka Basi ze szkoły. Bobkowscy liczyli trochę na jej wsparcie, ale się przeliczyli. Andrzej miał pomagać przy prowadzeniu gospodarstwa bogatych Żydów z Wiednia. Po dwóch tygodniach zorientował się, że się nie dogadają, i wrócili do stolicy.

Basia szybko znalazła pracę. "Ma zdecydowany fach, do tego z odorem »sanctitatis« Paryża - pisał Bobkowski do Giedroycia. - Dorwała urządzanie wystaw w największym i najelegantszym sklepie, takiej Galerie Lafayette". Potem lekcje rysunku u córki jednego z "królów kawy" po 2 dolary za godzinę.

Gwatemalscy sąsiedzi zapamiętali bajkowe wystawy w sklepach. - Powiało u nas wielkim światem - wspominają. Akwarele Basi przechowują do dziś bogate gwatemalskie rodziny, m.in. Maria i Rafael Cuestas. Dostałam kopie tych rysunków, bo z oryginałami nie chcieli się rozstać. Wciąż wiszą u nich w domu.

Andrzej niezbyt dobrze czuł się w roli "Księcia małżonka". Zaczął pracować w fabryce butów i szybko awansował, chciał jednak otworzyć własny interes. Stworzył niewielki warsztat modeli samolotowych, a potem otworzył Hobby Shop, gdzie swoje modele sprzedawał. "Jesteśmy bardzo, bardzo szczęśliwi, a »standard of life« pomimo bardzo skromnego trybu życia 200-krotnie lepszy niż w Paryżu. I mieszkanie, i jedzenie - wszystko" - zapewniał Redaktora.

Biedowali, ale mieli w końcu swój kąt. Wynajęli niewielki domek, obrośnięty gardeniami i drzewkami pomarańczy. Mieli koty (oboje je kochali). Trochę podróżowali: do Antiquy, starej stolicy Gwatemali zniszczonej przez trzęsienie ziemi, nad jezioro Atitlan otoczone wulkanami, na targ w Chichicastenango.

Andrzej, zwany przez Gwatemalczyków senior Andres, a przez przyjaciół Bob, stał się popularną postacią. Jego Hobby Shop był mekką dla miłośników lotnictwa. To miejsce znali wszyscy nastolatkowie, nawet obecnie nazwa sklepu jest rozpoznawalna: zna ją każdy mężczyzna powyżej pięćdziesiątki, bo jako chłopiec tam zaglądał. Bobkowski był też założycielem istniejącego do dziś Gwatemalskiego Klubu Modelarzy.

Basia nie dzieliła pasji męża, ale akceptowała ją, a w końcu sama go namówiła, by zajął się tylko sklepem. "Po raz nie wiem który przekonałem się, że ta moja mała Basia ukrywa w sobie siły, o jakie trudno ją podejrzewać. Bo niech Pan pomyśli: po tylu latach szamotania się, po całym życiu, w czasie którego niczego nie dorobiliśmy się [...] ona mi mówi: jak będzie trzeba, zaciśniemy pasek, dość tego biura, zajmij się tylko tym, co ci odpowiada" - wyznawał Giedroyciowi w liście z października 1953 r.

I tak się stało. Ich dom zapełniły produkowane przez Jędrka samoloty, a każda niedziela wiązała się z wyprawą na Coca Cola Field, miejsce, gdzie wraz z chłopcami wypróbowywał modele. Basia w tym czasie zajmowała się domem, malowaniem, projektowaniem wystaw.

- Bob był gorącym wulkanem, z którego co chwilę wybucha lawa, Barbara natomiast spokojną rzeką - mówił Julio Quevedo. Na filmie, który udało mi się zdobyć w Gwatemali, widać Andrzeja na zawodach modelarskich, organizowanych przez kilka lat w stolicy. Tylko raz czy dwa pojawia się obok niego Basia, nieco skrępowana. Najchętniej pewnie schowałaby się za nim.

Była elegancką kobietą - tak ją zapamiętali Gwatemalczycy. - Zawsze nosiła szal i buciki na wysokich obcasach. Z daleka było ją słychać. Mówiliśmy: "Oho, idzie Barbarita" - opowiada Maria Eugenia Gordillo, obecnie dyrektorka mediateki w Guatemala Ciudad, przez wiele lat sąsiadka Bobkowskich. To w jej rodzinie Basia i Andrzej gościli w Boże Narodzenie. Także w to pierwsze, w 1948 r. - Siedzieli przytuleni i bardzo płakali, ja tego nie rozumiałam, bo byłam dzieckiem. Teraz wiem, że tęsknili za bliskimi - dodaje Gordillo.

Gdy latem 1951 r. Giedroyc namawia Bobkowskiego na przyjęcie stanowiska korespondenta w Berlinie, on odmawiając wyjaśnia, że nie może tego zrobić, bo to równałoby się rozwaleniu małżeństwa. Zostają w Gwatemali.

Jednak Andrzej dzięki modelarzom i swojej firmie czasami wyrywa się z prowincji. Parę razy wyjeżdża do USA, a latem 1956 r. nawet do Europy. Dla Basi łącznikiem ze światem były właściwie tylko listy od rodziny i przyjaciół. I Jędrek.

Matka Boska boleściwa

W 1957 r. okazało się, że Andrzej jest chory. Przeszedł jedną operację, potem kolejną. Oboje dzielnie to znosili. Oboje prosili w listach przyjaciół, by nie niepokoili współmałżonka. Tym bardziej że prawie w tym samym czasie Basia również przechodziła poważną operację. Kłopoty Barbary na jakiś czas minęły, choroba Andrzeja nie dała za wygraną. Kolejne operacje nie zmieniły wyroku.

Basia towarzyszyła mu do końca. Trzy tygodnie przed śmiercią Andrzeja napisała do Jerzego Giedroycia, że stwierdzono u niego tumor mózgu niemożliwy do zoperowania. Jedyne, co można było zrobić, to łagodzić cierpienie.

Zmarł 26 czerwca 1961 r. Barbara nie miała pieniędzy na opłacenie grobu - na szczęście mogła liczyć na uczniów Jędrka. Młodszy brat Julia Quevedo, Fernando, wówczas prezes klubu modelarzy, odczytał nad grobem piękne pożegnanie. Ale tak płakał, że ledwo był w stanie dokończyć. Chłopcy Boba stali w szpalerze wzdłuż trumny. "Było w tym coś z oddawania honorów wojskowych" - pisała Basia do stryja Jędrka w Genewie.

Znalazłam zdjęcie Barbary z 1961 r., z założonym na głowę białym szalem. Wyglądała jak bolejąca Matka Boska.

Do światła

Nigdy nie zdecydowała się wyjechać z Gwatemali. "Tu wszystko jest pełne Jędrka i naszego wspólnego życia" - mówiła. Nie umiała się rozstać z jego książkami, listami, rękopisami.

To nie była łatwa decyzja. Wspólnik Jędrka ją oszukał, nie miała pieniędzy. Pracowała za grosze po kilkanaście godzin w biurze handlowo-prasowym. Pisała skróty artykułów ekonomicznych i handlowych z prasy anglojęzycznej. Coraz bardziej zamykała się w swoim świecie, miała nieustanne kłopoty zdrowotne. Odsyłała pieniądze, które zostawiali jej uczniowie Jędrka, nie przyjmowała prezentów. Podobnie jak Andrzej, nie chciała się od nikogo uzależniać.

Pisała do rodziny i przyjaciół. Korespondowała z emigracyjnym światem, z Mieczysławem Grydzewskim, Kazimierzem Wierzyńskim, Józefem Wittlinem, a przede wszystkim z Redaktorem "Kultury". I dbała o pamięć męża. Opowiadania i eseje Bobkowskiego wydane przez Giedroycia w tomie "Coco de Oro" w 1970 r. to także duża zasługa Basi. Sama chciała udostępnić twórczość męża hiszpańskim czytelnikom. Przełożyła "Siódmą", "Lourdes", dramat "Czarny piasek". Od czasu do czasu publikowała swoje wiersze w emigracyjnej prasie. Ale przede wszystkim walczyła o przetrwanie.

W ostatnich latach żyła niemal pustelniczo. Najbliższymi jej przyjaciółmi były koty, którym oddawała swoje i tak skromne posiłki. Pisała:

A nam nogi wrastają do ziemi

Tłoczymy się w niskim, duszącym lochu

I tak przez ciemność brniemy do światła

Codziennie ślepnąc po trochu...

Fragmenty listu Andrzeja Bobkowskiego do Jerzego Turowicza

Guatemala, 9 stycznia 50

Kochany Jerzy!

Ostatnie dwa miesiące przed Świętami miałem zupełnie zwarjowane, bo to ruch w mojej branży i trzeba było wykorzystać te tłuste krowy z myślą o chudszych potem. Święta prześliczne tutaj. Już na trzy tygodnie przed rozkładają się na placach, a głównie wokół katedry całe miasteczka kramów, budek i piecyków. Ściągają Indianie ze wszystkich plemion. Ci z gór przynoszą ze sobą drzewka, nasze najprawdziwsze świerki (pinabete po hiszpańsku) i wyrasta wokół katedry nasz las, jak na Rynku pod Sukiennicami. W kramach i budkach sprzedają najprzeróżniejsze wyroby ludowe, a głównie szopki i figurki do szopek z gliny. Tu w każdym domu jest zwyczaj, że obok drzewka urządza się wielką szopkę z całym krajobrazem. Według tutejszego zwyczaju wigilję zaczyna się po północy. Do północy wszyscy siedzą i czekają, a pani domu ma na kolanach figurkę Jezusa. Gdy wybije 12-a pani domu układa w pustym dotąd żłobku figurkę i wszyscy klękają i odmawiają pod jej przewodnictwem litanję. Potem siada się do stołu. Otóż w tych kramach sprzedaje się wszystko, co do urządzenia tych szopek jest potrzebne. Te figurki z gliny, miniaturowe szopki całe z gliny, to są prawdziwe cacka ludowej sztuki. Do tego pełne kosze trocin barwionych na różne kolory, których używa się do urządzania krajobrazu wokół szopki. Mówię Ci - widok tych różnokolorowych plam w tym słońcu, zmieszane to wszystko z przebogatymi deseniami strojów indyjskich - każde "pueblo" ma swój, inny, o innej grze kolorów - naprawdę widok nie do opisania. W to wszystko wchodzą procesje. Na hiszpański sposób w katedrze zaczynają dzwonić, poczem ze wszystkich wież i okien zaczyna się strzelanina. Wylatują z sykiem rakiety i pękają z hukiem nad procesją. Członkowie różnych bractw niosą olbrzymie, naturalistyczne figurki Matki Boskiej, przybrane w prawdziwe szaty jedwabne i brokaty. Strzelanina, huk. Do tego za procesją orkiestra dęta, grająca w wolnym tempie marsze wojskowe. Oblężenie Częstochowy w teatrze na Rajskiej. Ja tylko ciągle mówiłem do żony: "Basiu - a nie widać tam Księdza Kordeckiego na murach?"

Za udostępnienie powyższego listu dziękujemy Archiwum Jerzego Turowicza.

Andrzej Bobkowski (1913-1961) - prozaik, eseista, dramaturg. Autor niezwykłego, jednego z piękniejszych w polskiej tradycji literackiej dzienników - "Szkiców piórkiem", opublikowanych w 1957 r. w Instytucie Literackim w Paryżu. Pisarz pozostawił po sobie także sztukę teatralną "Czarny piasek" (1959), tom szkiców i opowiadań "Coco de Oro" (1970). W ostatnich latach ukazały się drukiem jego listy do rodziny, do Jarosława Iwaszkiewicza, Jerzego Giedroycia, Tymona Terleckiego, a także wybory esejów "Ikkos i Sotion oraz inne szkice" (2009). Bobkowski publikował na łamach "TP", przez kilka lat mieszkał we Francji, w 1948 r. wyjechał z żoną do Gwatemali. Zmarł w 1961 r. na raka mózgu.

Joanna Podolska jest dziennikarką "Gazety Wyborczej", wykładowcą Uniwersytetu Łódzkiego, autorką książek "Potłuczona mozaika. Andrzeja Bobkowskiego myśli o epoce", "Łódź", "Kim jest William Wharton". Przygotowuje biografię Bobkowskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2009