Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Żadna z dwóch największych partii – ani Likud Beniamina Netanjahu, ani Kahol-Lawan (hebr. Niebiesko-Biała) Beniego Ganca, mająca niewielką przewagę nad Likudem – nie mogła stworzyć koalicji, która dałaby jej odpowiednią liczbę mandatów potrzebnych do uformowania rządu. W minioną niedzielę prezydent Re’uwen Riwlin spotkał się z partiami, które złożyły swoją rekomendację co do osoby przyszłego premiera. Największym zaskoczeniem okazał się udział partii izraelskich Arabów, która w wyborach zajęła trzecie miejsce. Fakt, że ich Zjednoczona Lista (na zdjęciu jej plakat wyborczy) spotkała się z prezydentem, jest przełomowy: oto wspólnota arabska, od lat zdystansowana do polityki Izraela, jest gotowa na współdecydowanie o przyszłości kraju. Za wszelką cenę, podobnie jak cała opozycja, chce się też pozbyć Netanjahu.
Czas tego ostatniego w polityce właśnie się kończy. Najdłużej urzędujący premier w historii Izraela oczekuje teraz nie tylko na decyzję Riwlina – bo to prezydent zdecyduje, kto z kontrkandydatów jako pierwszy otrzyma szansę na zbudowanie koalicji – ale też na październikowe przesłuchanie przez prokuratora.
Jeśli nikomu nie uda się stworzyć koalicji, możliwy jest też radykalny scenariusz: prezydent zwoła trzecie w ciągu ostatnich miesięcy wybory. W całym tym galimatiasie jedno jest pewne: pogrążony w politycznym chaosie kraj czekają poważne zmiany.
Czytaj także: Kraj pod skórą: Patrycja Bukalska o nowej książce Karoliny Przewrockiej-Aderet