Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kryzys podobny jak w Europie, ale podejście Islandii – wyjątkowe. Oto w połowie października kolejnych pięciu członków zarządów islandzkich banków i jeden z inwestorów usłyszeli wyroki za przyczynienie się do kryzysu. Uznano ich winnymi malwersacji, manipulacji rynkowych i niedopilnowania obowiązków, co – według sądu – doprowadziło państwo niemal do załamania. A to kolejne już takie wyroki; wśród 26 skazanych na kary więzienia są szefowie największych islandzkich banków Glitnir, Kaupthing i Landsbanki, które upadły w 2008 r. Przed sądem stanął też były premier Geir Haarde, pod zarzutem zaniedbań z czasów poprzedzających kryzys (w 2012 r. został uznany winnym, ale sąd odstąpił od wymierzenia mu kary).
Islandzkie procesy to coś, czego nawet nie rozważano w innych krajach najmocniej dotkniętych kryzysem, jak Hiszpania czy Grecja. Choć pewnie wielu obywateli chętnie zobaczyłoby „banksterów”, jak się o nich mówi, przed sądem. Na Islandii inne jest jednak nie tylko podejście do banków, ale też do samego kryzysu. Może dlatego, że inna była skala problemu: przed 2008 r. islandzki sektor finansowy rozrósł się tak, że aktywa banków były niemal dziesięć razy większe niż produkt krajowy brutto Islandii! Ze względu na gigantyczne rozmiary katastrofy bankowej rząd zdecydował się nie ratować banków kosztem obywateli. Pozwolił im upaść. Islandczycy nie uniknęli oczywiście problemów i potężnej pożyczki od MFW (łącznie 4,6 mld dolarów), ale w ostatnich latach stanęli na nogi i ich gospodarka rośnie. Nie doświadczyli też polityki powszechnych cięć budżetowych i oszczędności.
Przed laty na taką politykę zdecydowali się natomiast Portugalczycy. Były społeczne protesty, wzrosły bezrobocie i emigracja, ostatnio jednak gospodarka się odbija. Mimo to zdawało się, że w wyborach na początku października pilnujący finansowej dyscypliny rząd zapłaci zwyczajową cenę. Tymczasem centroprawicowa koalicja rządząca dostała najwięcej głosów, choć straciła większość absolutną i teraz ponad połowę miejsc w parlamencie zajmuje lewica. Niemniej premier Pedro Passos Coelho ma szansę być pierwszym ponownie wybranym szefem rządu w grupie państw, które korzystały lub korzystają z międzynarodowej pomocy – nawet jeśli jego gabinet będzie tylko rządem mniejszościowym, a na wsparcie ze strony opozycji trudno mu będzie liczyć. Mimo to można uznać, iż większość Portugalczyków zaakceptowała, choć z bólem, politykę oszczędności i doceniają stabilizującą się gospodarkę. Swoją, portugalską drogę. ©℗