Iskierki

Co roku w Polsce ponad tysiąc dzieci zapada na nowotwory. Wiele z nich umiera, bo chorobę wykrywa się zbyt późno.

30.12.2008

Czyta się kilka minut

5-letnia Ola i jej rodzice Elżbieta i Wiesław Orzechowie, Dębica, 23 grudnia 2008 r. / fot. Maciej Grabowski /
5-letnia Ola i jej rodzice Elżbieta i Wiesław Orzechowie, Dębica, 23 grudnia 2008 r. / fot. Maciej Grabowski /

Gdyby do pomagania ludziom przykładać kryteria sportowe, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zostałaby mistrzem Polski w dobroczynności. Od siedemnastu lat poczynaniami Jerzego Owsiaka rządzi przewidywalność - mistrz skutecznie broni tytułu, a w statystykach ściga się sam ze sobą: najwięcej sztabów podczas jednego finału - 1500; najwięcej wolontariuszy - 120 tys.; największa zebrana kwota - ponad 32 mln zł; największy datek osoby prywatnej - 333 tys. dolarów.

Do "orkiestrowych" rekordów swoje "naj" dołącza Owsiak: - Największy sukces to wizyta trzech wielkich mocarzy duchowych, Józefa Życińskiego, Michaela Schudricha oraz Abi Ali Issy, na festiwalu Woodstock, będącym podziękowaniem za udział w Orkiestrze. A największe rozczarowanie? - zastanawia się. - Kolejni ministrowie zdrowia.

Wśród tych "naj" jest też największa, niewyjaśniona do dziś zagadka. - To było dziesięć lat temu w telewizyjnym studio - wspomina Owsiak. - Mówią mi: "Chodź, Jurek, Watykan dzwoni". Wziąłem to za żart, tak jakby ktoś powiedział, że Gagarin chce ze mną gadać. Ale po trzech minutach znowu wołają. Pobiegłem i słyszę - dziś bym przysiągł - głos Stanisława Dziwisza, że zaraz będzie rozmowa. Czekałem kilka minut i przerwało połączenie. Nikt już więcej nie zadzwonił. Do dzisiaj nie jestem pewien, czy to nie był jakiś żart. Zawsze chciałem zapytać o tę sytuację Księdza Arcybiskupa, ale nigdy nie było okazji.

Nowotwór po polsku

Jerzy Owsiak nie kryje irytacji, gdy przy okazji bilansów i podsumowań o Orkiestrze mówi się: przedsięwzięcie wspaniałe, ale to tylko jednodniowa akcja, typowy polski zryw. - Nie jest tak, że zbieramy przez jeden dzień kasę i jedziemy na Hawaje, by powrócić w styczniu następnego roku - opowiada. - Prowadzimy cztery programy medyczne, od kilku lat badamy noworodkom słuch i wzrok. Leczymy wcześniaki, które mają kłopoty z oddechem. Kupujemy pompy insulinowe. Prowadzimy program pierwszej pomocy, wyposażając szkoły w sprzęt - wylicza.

W najnowszej edycji Orkiestry fundacja Owsiaka po raz kolejny wspomoże dzieci - tym razem cierpiące na nowotwory. Za zebrane pieniądze zakupiony zostanie nowoczesny sprzęt (głównie ultrasonografy).

Nowotwory to dzisiaj druga, po wypadkach, przyczyna zgonów u dzieci. Głównie dlatego, że zbyt późno, w porównaniu z innymi europejskimi krajami, wykrywamy niektóre odmiany dziecięcych nowotworów (przede wszystkim guzy zlokalizowane w jamie brzusznej, klatce piersiowej oraz nowotwory kości).

Mimo niekorzystnego dla Polski porównania postęp w leczeniu dziecięcych nowotworów, jaki dokonał się w ostatnich dziesięcioleciach, jest kolosalny. - Prawie pół wieku temu, jako młody lekarz, diagnozowałem w Krakowie białaczki. Wówczas wyleczalność wynosiła 8 proc. Teraz dochodzimy do 90! - mówi prof. pediatrii Adam Jelonek, prezes Fundacji Ronalda McDonalda, która razem z Polskim Towarzystwem Onkologii i Hematologii Dziecięcej zainicjowała społeczną kampanię "Nie Nowotworom u Dzieci".

Jak dodaje prof. Jelonek, nad poprawą statystyk nadal warto pracować. - Powinno oczywiście zająć się tym bardziej konsekwentnie państwo, tyle że tam, gdzie chodzi o tysiąc przypadków w skali roku, dla rządzących działanie jest mniej interesujące.

Od lat pomagają więc organizacje pozarządowe. Choćby Fundacja Ronalda McDonalda, która oferuje rodzicom bezpłatne badania przesiewowe. - Popularność jest ogromna, po kilku dniach od początku zapisów nie ma miejsc - mówi prof. Jelonek. - Ale nadal wśród niektórych rodziców pokutują szkodliwe stereotypy. Nieraz widziałem matki, które rozmyślały się na chwilę przed rozpoczęciem badania ich dzieci. Zapytane, dlaczego, odpowiadały: "gdyby badanie coś wykryło, chyba bym sobie z tym nie poradziła".

Jak poprawić polskie statystyki dotyczące wykrywania nowotworów u dzieci? Oprócz świadomości rodziców ważny jest sprzęt. Od jego jakości i dostępności często zależy być albo nie być chorego dziecka.

Sprzęt potrzebny od zaraz

Jasminka, drobna, uśmiechnięta trzyletnia blondynka z Rzeszowa, siedzi przy stole w siedzibie rzeszowskiego stowarzyszenia "Iskierka" (założyli je rodzice dzieci chorych na nowotwory). Pod krótką nieobecność mamy zaczyna malować rzęsy. Po chwili na całej twarzy widać czarne kreski i uśmiech od ucha do ucha. Jasminka wygląda zdrowo. Trudno uwierzyć, że ma za sobą walkę o życie. Walkę z potworniakiem, bo tak lekarze nazwali kiedyś jej nowotwór. - Fetus in fetu, coś jakby człowiek w człowieku - precyzuje mama, Paulina Kosztyła-Lenicka. - Takie coś przydarza się jednemu na 35 tys. dzieci. Miała tyle nowotworowych markerów, że zabiłyby dorosłego. A do tego inne, wynikające ze spadku odporności, choroby, włącznie z dotykającym często alkoholików stłuszczeniem wątroby.

Choć Jasminka najgorsze ma za sobą, Paulina Lenicka musi stale dbać, by dziecko przechodziło regularne badania. A o to w Polsce niełatwo. - Skierowania na badanie markerów nowotworowych lekarz pierwszego kontaktu nie może wypisać, więc droga do badania staje się skomplikowana - opowiada. - Skierowanie na USG dostać łatwiej, ale aparat w naszej przychodni jest taki, że pani doktor mówi otwarcie: "Nie idźcie tutaj, bo i tak, w razie czegoś złego, nic nie wykaże".

Pani Paulinie pozostaje więc jeden aparat: używany przez tysiące pacjentów ultrasonograf w szpitalu wojewódzkim. Tu problemy się jednak nie kończą. - Na badanie czeka się do kilku miesięcy - mówi. - Musimy więc wydać pieniądze na wizytę prywatną. Ale na taką nie wszystkich stać.

Skoro więc trudno zrobić w Rzeszowie (i wielu innych miastach) USG dziecku choremu, jaka jest dostępność ultrasonografów dla zdrowych? Pan Adam (imię zmienione), doświadczony pediatra spod Dębicy, którego dziecko dwadzieścia lat temu przeszło nowotwór, sam w swojej karierze dwukrotnie wykrył raka u dzieci. Potwierdza, że dostępność USG jest w Polsce fatalna. - Moi pacjenci mają do dyspozycji jeden aparat w miejskim szpitalu - mówi. - Właśnie wydałem dziecku skierowanie. Czas oczekiwania: dwa miesiące.

Bywa, że lekarze pierwszego kontaktu niechętnie wypisują skierowania na USG i inne badania, bo są ograniczani finansowymi limitami. - Dotyczy to głównie NZOZ-ów - mówi pan Adam. - Mają tzw. stawki kapitacyjne, z których trzeba pokryć wszystkie koszty. Od liczby zleconych badań zależy też pośrednio wysokość lekarskich wynagrodzeń.

Potrzebę większej dostępności do ultrasonografów potwierdzają akcje Fundacji Ronalda McDonalda. - W Lublinie, gdzie badaliśmy zdrowe dzieci, po kilku dniach zapisów był komplet - mówi prof. Jelonek. - W Warszawie przebadaliśmy 400 dzieci i musieliśmy przedłużyć akcję. Potem dostawaliśmy e-maile z pytaniami, gdzie można wykonać podobne badanie.

Jaki wpływ na diagnostykę dziecięcych nowotworów będą miały ultrasonografy kupione przez Orkiestrę Jerzego Owsiaka? - Mogą

w sposób znaczący zwiększyć wyleczalność - szacuje doc. Balwierz. - Pamiętajmy, że będą też, przy okazji, wykrywały inne schorzenia: wady wrodzone czy stany zapalne.

Lekarze zaznaczają jednak, że choć ultrasonografy to pierwsza potrzeba nowotworowej diagnostyki, to żaden sprzęt nie zastąpi czujności człowieka. W tym wypadku pediatry, który jako pierwszy ma kontakt z dzieckiem przyprowadzanym do ośrodka zdrowia.

Pediatrzy i diagnostyka

Pięcioletnia Ola, córka współzałożycieli "Iskierki", Ireny i Wiesława Orzechów, z ukrytym nowotworem żyła dwa lata. Zanim zdiagnozowano raka, była wielokrotnie badana. Najpierw był wypis ze szpitala po urodzeniu i adnotacja o powiększonej nerce. Potem kilka wizyt u pediatry, bo dziecko cierpiało na zapalenie cewki moczowej. Jeszcze później, tuż przed ukończeniem drugiego roku życia, bilans, który zwyczajowo robi się co dwa lata. - Zważyli, zmierzyli i tyle - opowiada Wiesław Orzech. - Nikt nie zrobił USG, nie zlecił badań krwi ani nawet nie pomacał brzucha.

Kiedy u dziecka pojawiła się wysoka gorączka, rodzice poszli prywatnie do lekarza. Ten leczył dziecko antybiotykami przez miesiąc. Kiedy Ola zasłabła, zrobiono USG. - Pani doktor położyła dziecko, włączyła aparaturę, przyłożyła czujnik do brzucha i powiedziała spokojnie: "Uciekła nam lewa nerka". Nie bardzo wiedziała, o co chodzi, więc zawołała innego lekarza. Dopiero ten stwierdził, że nerkę zasłonił guz.

Guz Oli ważył kilogram, zajmował prawie całą jamę brzuszną i był w czwartym, ostatnim stadium zaawansowania. Jak to się stało, że podczas kilkakrotnych badań nie zauważono tak poważnego nowotworu? - Brak czujności i wykształcenia lekarzy - mówi prof. Jelonek. - Przeszkoliliśmy w ramach akcji fundacji wielu lekarzy pediatrów. Szkolenia potwierdziły, że potrzeba douczania w onkologii jest nadal duża.

Tym bardziej że - jak przypomina prof. Jelonek - nowotwory dziecięce mogą być maskowane powszechnie spotykanymi objawami: gorączką, bólem brzucha czy powiększeniem węzłów chłonnych. Pan Adam, pediatra spod Dębicy: - Na studiach miałem kilka godzin onkologii. To była namiastka nauki. Wiedzę zdobywałem w swoim gabinecie.

Pani Krystyna, która od wielu lat jest analitykiem medycznym szpitala dziecięcego w jednym z dużych miast, spotyka się na co dzień z rodzicami dzieci, u których zdiagnozowano nowotwór. - Co rusz słyszę, że trafili do nas po którejś kolejnej wizycie u lekarza pierwszego kontaktu.

Historię lekceważenia poważnych objawów u dziecka opowiada też Marzena Górska ze Szczecina. Duża dzielnica, ośrodek zdrowia, do którego chodzili wszyscy, i starszy, doświadczony lekarz. - Poszłam, bo córka wróciła z obozu tanecznego z gorączką - opowiada. - Pan doktor zajrzał do gardła, powiedział, że to angina, i przepisał antybiotyk. Na moją uwagę, że na szyi pojawił się guz, powiedział, że guzy przy anginie to normalna rzecz. Po dziesięciu dniach gorączka jeszcze wzrosła. Ponowna wizyta u tego samego lekarza przyniosła ten sam efekt: antybiotyk. A wszystko odbyło się bez osłuchania, pomacania brzucha czy zlecenia choćby podstawowych badań krwi.

Kiedy pani Marzena po raz trzeci usłyszała tę samą diagnozę, bez skierowania poszła z córką na badania krwi. Efekt? Podejrzenie białaczki. - Byłam przekonana, że ktoś się pomylił: zamienił wyniki, czegoś nie dopatrzył. Uwierzyłam dopiero, gdy z kroplówki podłączonej do mojego dziecka zaczęła kapać chemia.

Solidarność w trudnych czasach

Historie dziecięcych nowotworów znacznie częściej niż u dorosłych kończą się szczęśliwie. Żyją - i mają się dobrze - Jasminka, która wygrała z potworniakiem, Ola z kilogramowym guzem nerki i córka Marzeny Górskiej, u której stwierdzono białaczkę. Na stronie internetowej stowarzyszenia "Iskierka" są też zdjęcia dzieci, które odeszły. Ich rodzice zwykle nie mają sił, by trwać w stowarzyszeniu. Niektórzy proszą o ściągnięcie fotografii ze strony.

Po Mateuszu została na stronie tylko informacja, że był i miał osiem lat. Po Tomku - wtedy 17 lat - fotografia: poważna, przejęta mina, ciemny garnitur i biały krawat. Po Sławku - lat 22 - również: krótko ostrzyżony, z delikatnym uśmiechem, w sportowej bluzie.

Kampanie takie jak ta Fundacji Ronalda McDonalda i - zakrojona na szerszą skalę - Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy mają sprawić, by dzieci umierających na nowotwory było mniej. Tegoroczna edycja Orkiestry ma też inne cele: pomoc dziecięcym hospicjom i propagowanie ruchu jako sposobu unikania chorób (choćby cukrzycy).

Jak podkreśla Jerzy Owsiak, wbrew statystykom i analizom opisującym kryzys społeczeństwa obywatelskiego w Polsce, Orkiestra cieszy się coraz większym zainteresowaniem.

- Jesteśmy pogodnym i obywatelskim narodem - zapewnia. - Rzecz w tym, że przeciętny Polak jest zwolennikiem konkretnych i mierzalnych dokonań. Dałem złotówkę, a w książeczce zdrowia dziecka mam wklejkę. Dziecko zostało przebadane przez "orkiestrowy" sprzęt, więc złotówka zadziałała.

Owsiak dodaje też, że Orkiestra może dla niektórych być odpoczynkiem od telewizyjnych dzienników, gdzie dominują awantury i konflikty. - Ludzie, chyba bardziej niż kiedyś, potrzebują spokoju i ucieczki, czegoś "ponad to wszystko" - mówi. - Chciałbym widzieć Orkiestrę jako jeden z azylów społecznej solidarności w trudnych czasach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2009