Inteligent śmieje się w głos

Polacy to nie jest smutny naród. Może trochę zakompleksiony. A ja robię wszystko, żeby mógł ryczeć ze śmiechu.

24.04.2016

Czyta się kilka minut

Joanna Kołaczkowska z kabaretu Hrabi / Fot. Jan Bogacz / TVP / PAP
Joanna Kołaczkowska z kabaretu Hrabi / Fot. Jan Bogacz / TVP / PAP

BŁAŻEJ STRZELCZYK: Pani opowie jakiś dowcip, Pani Joanno.

JOANNA KOŁACZKOWSKA: Oho, zaczyna się.

Co się zaczyna?

Zaczepiają na ulicy tacy sami jak pan, przekonani, że ja dowcipami to sypię na lewo i prawo.

Nie sypie Pani?

Nie, skąd.

Przecież Pani jest taka śmieszna, z telewizji.

Sama sobie się dziwię, że taka jestem śmieszna, bo na co dzień to ja jestem raczej smutna.

Żartu nie odpuszczę.

Ale ja nie umiem.

Jak to nie umiem?

No przysięgam panu, palę każdy dowcip.

Bez kokieterii, proszę.

Palę, przedłużam, nie pamiętam puenty. Żarty to nie jest moja mocna strona, tam każdy przecinek i kropka są ważne. Chociaż dobrze, niech będzie, jeden pamiętam.

No, proszę, śmiało.

„Jest taka para, małżeństwo, które miało u siebie, to znaczy gościło u siebie przyjaciół. I na drugi dzień, ten przyjaciel, który gościł tamtych przyjaciół, dzwoni do nich…”.

Który dzwoni?

No ten, który gościł. Który był gospodarzem. No i już źle opowiadam, sam pan widzi.

Dobrze jest. Dzwoni i co?

Mogłam prościej zacząć. Mogłam zacząć tak: „Dzwoni kolega do kolegi i mówi: »Słuchaj, wczoraj, gdy u nas byliście z żoną, zginęło nam 12 tysięcy złotych«. A tamten mówi: »Nie no, słuchaj, czyś ty oszalał? Znamy się tyle lat, jesteśmy przyjaciółmi, jak możesz mnie podejrzewać? Stary, w życiu«. Na co ten drugi odpowiada: »No, spokojnie, wiesz, znalazły się. Ale niesmak pozostał«”. Także tak. Czemu się pan nie śmieje? Bo pan znał?

Znałem, owszem, ale ja się śmieję wewnętrznie. Chciałem się zachować jak inteligent, a inteligent chyba nie wybucha śmiechem.

Nie ma wcale reguły. Byłam ostatnio na Pożarze w Burdelu.

Warszawski kabaret dla „młodych, wykształconych z wielkich ośrodków”.

I tam nikt się nie krygował. Były wybuchy śmiechu, bo ci aktorzy potrafią doskonale komentować bieżące wydarzenia.

Wy w Hrabi tego nie robicie.

Nie. Unikamy spraw bieżących. Nie używamy znanych nazwisk. Nie ma polityki i publicystycznych tematów. Gdzieś tam czasem bokiem coś przemycimy, ale nie to jest naszym celem.

W sumie dlaczego?

Bo po co?

Kabaret chyba powinien komentować, obracać świat w żart?

Pokusa jest i są takie oczekiwania, ale to byłoby zbyt proste. Nam publicystyka nie kojarzy się z artystycznym wyrazem. Chcemy znaleźć swoją drogę między twardym kabaretem a subtelnym teatrem.

Pani jeździ po Polsce z kabaretem od niepamiętnych czasów.

Coraz bardziej mnie niepokoi, że to są „niepamiętne czasy”. Ale rzeczywiście: przeżyłam już pół wieku, w tym od 1988 r. próbuję rozśmieszać Polaków.

Trudne zadanie?

Zależy od wielu okoliczności.

To jest smutny naród?

Nie, skąd. Wręcz przeciwnie.

To skąd ten szał na kabarety?

Czy ja wiem, jest duże zainteresowanie?

Telewizje prześcigają się w kabaretowych programach. Może dlatego, że naród smutny i rozśmieszać trzeba.

Nie wiem. Ludzie lubią rozrywkę. Ale to nie jest naród smutny. Powiedziałabym może, że trochę zakompleksiony, co wyraźnie widać w tym, co się teraz dzieje w polityce. Na scenie nie pozwoliłabym sobie na komentarz polityczny, ale trudno od tego uciekać. Z jednej strony chcemy być światowi, z drugiej – wychodzi z nas zaściankowość. Stoimy w rozkroku.

Jakie okoliczności wpływają na rozśmieszanie?

To, czy się uda, zależy np. od miasta, w którym gramy. Wiadomo, że gdy występujemy w dużym mieście, to mamy do czynienia z naszymi fanami z różnych środowisk. W małych miastach czasem przychodzi nawet połowa mieszkańców. Inna jest selekcja. W zasadzie nie ma jej w ogóle.

Wraca Pani do miast, w których już wcześniej była. One się zmieniają?

Nie do poznania. Mam taką umiejętność, że zapamiętuję te lokalne społeczności. One w gruncie rzeczy stoją właśnie na lokalnych liderach, tworzą wspólnoty. Wolę grać w małych miastach niż wielkich ośrodkach.

Małe miasta mają swój urok.

Mają swoje domy kultury – miejsca najświętsze. Gdy widzę jeszcze, że scena w tych domach kultury jest drewniana, to jestem w niebie. Koledzy z zespołu żartują ze mnie i dopytują: „Aśka, a co graliśmy w tym mieście ostatnio? A jakie są firanki w garderobie?”. Za każdym razem, gdy przyjeżdżamy ponownie do miasteczka, to widać w nim rozwój.

A humor się w tych miastach zmienia?

Nie. Oczywiście wszystko zależy od otwartości człowieka, który siedzi na widowni. Ale ludzie coraz częściej bywają na spektaklach, nie tylko kabaretach, więc potrafią reagować w odpowiedni sposób. Choć zdarza się, że wychodzimy na scenę, zaczynamy grać i widzimy, że ludzie śmieją się do rękawa. Wie pan, są tacy „ą”, „ę”, że niby nie wypada ryknąć. W mojej pracy o to chodzi, żeby był wybuch śmiechu.

I jak Pani to robi, Pani Joanno, że się udaje?

Bawię się z ludźmi. Budujemy swoje skecze na interakcji z widzami. Schodzimy ze sceny, siadamy obok publiczności, łamiemy dystans.

Jak w tym skeczu pokazującym różne typy widza?

Tak. Zdarzają się tacy, którzy śmieją się w niewłaściwych miejscach. Chichot trwa przez cały skecz, ale puenta zostaje przemilczana. Największy koszmar. Zdarzają się też komentatorzy, i tacy, którzy wszystko biorą dosłownie, przekonani, że skecz to nie scenka, tylko rzeczywistość.

Bywają też widzowie po drinku.

U nas rzadko, bo unikamy grania na otwartych imprezach albo kabaretonach, na których są jeszcze jakieś inne atrakcje. Ale raz, dobrze to pamiętam, graliśmy w Zielonej Górze.

No, Zielona Góra to przecież kuźnia polskiego kabaretu.

Tak, tam rzeczywiście widzowie są wyrobieni.

Ale wie pan, gramy raz w Zielonej Górze i wszystko idzie jak krew z nosa. Oświetlenie fatalne, kiepskie warunki sceniczne, szwankują mikrofony, my nie widzimy widowni. Idzie wszystko jak w kisielu. I, proszę sobie wyobrazić, zjawiła się babeczka taka, siedziała pijaniusieńka, gdzieś w jednym z ostatnich rzędów. Jak się później okazało, to był taki dobrze znany zielonogórski żul. Kobieta-żul. Ona wchodziła na spektakle, jak już nikt nie sprawdzał biletów. I albo drzemała, albo rzeczywiście z zacięciem oglądała. No i ona zaczęła się wydzierać, kląć, nieustanie przerywać. W takiej chwili nie można stracić czujności.

Zaczęliśmy z nią rozmawiać. My ze sceny, ona nam coś odkrzykiwała. Wreszcie doszło do bójki, szarpanina z ochroną. Ale naszym zadaniem było, żeby ludzie nie przerazili się tą sytuacją. To się udało. Kobieta w końcu została wyproszona, a reszta widowni poczuła z nami więź. Nie przeraziła się i od tej pory spektakl ruszył z kopyta.

Panią śmieszą inne kabarety?

Zdarza się, ale coraz rzadziej.

Schemat jest prosty (mówię jako widz). Bierze się jakiś stereotyp, np.: „ksiądz zapatrzony w pieniądze”, „policjant-debil”, „gruba żona, która siedzi w domu”. Skecz jest bez ładu i składu, ale z tego ludzie się śmieją.

Ja się nie śmieję. Rozumiem, że niektórzy mogą się czuć zażenowani. A najgorsze to jest chłop przebrany za babę. Że niby samo w sobie śmieszne.

Wasz kabaret jest dla inteligenta?

Jest kabaretem aspirującym.

Dyplomatyczne. A Pani opowiada w wywiadach, że jest melancholijna.

Tak, jestem. Na co dzień nie mam tej energii, która wchodzi we mnie, gdy pojawiam się na scenie.

Jest jakaś prawda w syndromie klauna. Ludziom się wydaje – tak jak pan zaczął na początku – że jak się zrobi z Kołaczkowską wywiad, to będzie śmiesznie i wesoło. Układ między kabaretem a widownią jest taki: „my tu wyjdziemy i będziemy sobie robić jaja, a wy się będziecie z tego śmiać”. Trudno to przenieść na życie realne.
Ja, proszę pana, chodzę na pocztę, załatwiam sprawy, i czuję to spojrzenie ludzi wokół: „no, niechże pani coś śmiesznego powie”. Raz, że nie umiem, dwa, że mi się nie chce, trzy, że to nie moje klimaty. Już dawno przestałam jeździć na motorze, nie jeżdżę też autostopem.

A jeździła Pani?

Oczywiście. Na gapę lubiłam jeździć i mama dostawała mandaty. Teraz już jestem całkiem normalna. W domu nie jestem taka wybuchowa jak na scenie.

No, gdyby była Pani taka wybuchowa, to współczułbym bliskim.

Byłoby przegwizdane. Ale z drugiej strony to wcale nie oznacza, że ja jestem mruk. Pan nie widział, jak się z mamą i siostrą czasem spotkam, i tańczymy, wygłupiamy się. Wszystkie nasze ciotki, babki, kuzynki to są takie kobiety na sto procent.

Pani jest feministką?

Trochę jestem.

„Zapamiętaj sobie raz na zawsze: miejsce mężczyzny jest przy garach. Zdzirze”.

Denerwuje mnie, że ludzie oceniają innych na podstawie wyglądu. Że gdzieś wdarły się te stereotypy, zwłaszcza rola mężczyzny i kobiety. Niektóre nasze skecze są absolutnie banalne – żona, mąż, kłótnia, klasyka, jest skecz, w którym kobieta rozpacza, że się starzeje. Ale to musi być zrobione nieszablonowo. Żeby było inteligentne i smaczne. A wystarczy odwrócić role i pokazać, że to facet może siedzieć w domu, a kobieta wychodzić na likierek z koleżankami. I ludziom, którzy widzą mnie w tej roli, wydaje się, że ja tak na co dzień, że taka silna, że się zakochać nie potrafię.

Potrafi Pani?

Całe życie jestem zakochana w Cliffie Richardzie.

Ale z nim ciężko, bo chyba jest gejem.

Jak się o tym dowiedziałam, to był dla mnie duży cios. Mimo to jestem w nim nadal zakochana. Myśmy mieli ze sobą nawet dzieci. W wyobraźni, rzecz jasna. Później pojawił się jeszcze Paul McCartney.

Brytyjski styl.

Taki dystyngowany, wie pan. Gdy mnie ktoś pyta, co bym robiła, gdyby nie kabaret, to odpowiadam, że stałabym się piątym Beatlesem.

Dużo jest ludzi na to miejsce.

Ja bym nie musiała się jakoś specjalnie o to miejsce bić. Mogłabym tylko skromnie stać gdzieś z boku i grać na dzwonkach, tamburynie, czymkolwiek. To takie moje niezrealizowane marzenie: być facetem z tatuażem, wokalistą rockowej kapeli. Ale ja podobno nadaję się do rozśmieszania ludzi. Może niech tak już zostanie. ©℗

JOANNA KOŁACZKOWSKA (ur. 1966 r.) jest aktorką i autorką tekstów kabaretowych. Zaczynała w 1988 r. w kabarecie Drugi Garnitur. Kiedy rok później zespół zakończył działalność, znalazła się w składzie reaktywowanego kabaretu Potem. Grała w nim przez dziesięć lat aż do jego rozwiązania. Od 2002 r. razem z Dariuszem Kamysem, Tomaszem Majerem i Łukaszem Pietschem współtworzy kabaret Hrabi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
JOANNA KOŁACZKOWSKA (ur. 1966 r.) jest aktorką i autorką tekstów kabaretowych. Zaczynała w 1988 r. w kabarecie Drugi Garnitur. Kiedy rok później zespół zakończył działalność, znalazła się w składzie reaktywowanego kabaretu Potem. Grała w nim przez dziesięć… więcej
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2016