Impuls zbierania

Kraj pozbawiony sztuki gubi swoją tożsamość. Jeżeli zapomnimy o tym, że kultura jest podstawą dla wszelkiej aktywności, to w ogóle nie będziemy się liczyli w świecie.

03.06.2014

Czyta się kilka minut

Grażyna Kulczyk. Warszawa, maj 2014 r. / Fot. Krzysztof Jarosz / FORUM
Grażyna Kulczyk. Warszawa, maj 2014 r. / Fot. Krzysztof Jarosz / FORUM

GRAŻYNA KULCZYK: Nie chciałabym, trochę przekornie, mówić wyłącznie o kolekcjonowaniu przeze mnie sztuki.

PIOTR KOSIEWSKI: Jednak przywołam Pani słowa: kolekcjonowanie to „suma wizualnych i filozoficznych fascynacji, suma spotkań, przyjaźni intelektualnych, historia zmian, jakie następowały w Polsce, Europie i na świecie”. I dalej: kolekcja „to ważna część mojej historii”. Jeśli ważna, to od niej zacznijmy...

Całe moje dorosłe życie jest związane ze sztuką. Nie ukończyłam Akademii Sztuk Pięknych ani historii sztuki. Nie wyniosłam tego zainteresowania z domu. Sztuką zaraziłam się w okresie studiów prawniczych. Poznałam wtedy ludzi związanych ze środowiskiem artystycznym, bardzo w tym czasie aktywnym w Poznaniu. Chodziłam do pracowni artystów, a dla zarobku prowadziłam wykłady w powiatowych domach kultury. Mój przyjaciel, znany historyk sztuki, coachował mnie w tym zakresie. W tym czasie Poznań był swoistym generatorem sztuki. Obfitował we wspaniałe osobowości. Nie potrafił ich jednak zatrzymać. Miasto, które mnie stworzyło, gdzieś się zagubiło.
Po studiach robiłam aplikację sędziowską. A okres między studiami a powrotem do zajmowania się sztuką trwał kilkanaście lat.

Jednak Pani do niej wróciła. Skąd „impuls zbierania”? Nie mamy w Polsce tradycji kolekcjonerstwa, którą można porównać z innymi europejskimi krajami.

Jeszcze na studiach zbierałam plakaty. Wtedy polską szkołę plakatu znano i uznawano na świecie. Byliśmy z tego dumni, a same plakaty miały dla nas wydźwięk polityczny. Później zaczęłam zbierać inne prace polskich twórców, a kilkanaście lat temu włączyłam do kolekcji artystów ze świata. Stosunkowo niedawno uświadomiłam sobie, że mogę powiedzieć: jestem świadomym i światowym kolekcjonerem. Samo kupowanie obrazów i wieszanie ich na ścianach to za mało.

Kiedy zaczęła Pani poszerzać swoje zbiory o prace artystów zagranicznych? W swych kolekcjonerskich upodobaniach jesteśmy bardzo polonocentryczni, a w Pani zbiorach można znaleźć najgłośniejsze nazwiska ostatniego półwiecza.

Pierwszym krokiem były wizyty na targach sztuki oraz zwiedzanie zagranicznych muzeów i galerii. Zobaczyłam, że moje zbiory są niepełne. Początkowo tylko marzyłam o posiadaniu prac pewnych artystów. Barierą były pieniądze. Z czasem, wraz z rozwojem aktywności biznesowej, mogłam sobie pozwolić na zakupy. Najpierw fotografii, którą wtedy zaczęłam się interesować. W zbiorach znalazły się prace m.in. Candidy Höfer czy Thomasa Ruffa. Fotografia była też bardziej dostępna cenowo. Potem przyszły zakupy prac artystów, które wymagały większych nakładów finansowych, ale to one budowały silniejszą pozycję mojej kolekcji.

Wystawa Pani kolekcji w Fundación Banco Santander w Madrycie jest próbą pokazywania polskich artystów w kontekście tego, co działo się w tym czasie na świecie. Tylko jak to robić?

Wystawa w Madrycie jest nie tyle próbą, co udanym i docenionym przez ludzi sztuki z całego świata przykładem, jak można i warto promować polską kulturę. Profil mojej kolekcji opiera się na – o czym mówiliśmy przed chwilą – zderzaniu polskiej sztuki ze światową. Zależy mi, aby dzieła najlepszych Polaków umieszczać w kontekście międzynarodowego dyskursu i historii sztuki, a poprzez to – promować je w międzynarodowych środowiskach. Madrycka wystawa odzwierciedla tę ideę i profil zbiorów. Stała się pretekstem do zestawienia dzieł wybitnych Polaków z pracami czołowych artystów międzynarodowych. To pozwoliło pokazać, jak zbieżne były ich poszukiwania, mimo różnic geograficznych czy politycznych. Nasza sztuka w niczym nie ustępuje światowej lub, niejednokrotnie, wyprzedza międzynarodowe trendy. Ta wystawa wywołała też na nowo dyskusję o miejscu sztuki Europy Środkowej w kulturze światowej. Jestem dumna, że udało mi się ją zrealizować.

Czym się Pani kieruje, dokonując zakupów?

Umysłem i sercem. Rozmawiam często z ludźmi zaangażowanymi w sztukę i rynek, ponieważ cały czas buduję swoje kolekcjonerskie DNA. Jednak, w przeciwieństwie do wielu kolekcjonerów na świecie, którzy mają swoich doradców, decyzje o zakupach podejmuję sama. Trudno nakłonić mnie do nabycia pracy, do której nie jestem wewnętrznie przekonana.

Nie zawsze są to wybory oczywiste. Ważne miejsce w Pani zbiorze zajmuje minimal art z pracami Donalda Judda, Sol LeWitta i Agnes Martin czy – dopiero ostatnio ponownie odkrywany – op-art.

Jestem wycofana i jednocześnie analityczna. Nie lubię natężenia wrażeń, których niektóre formy sztuki dostarczają. Stąd zainteresowanie minimal artem czy sztuką konceptualną. Po prostu lubię to, co jest zgodne z moją naturą.

Przyznała się Pani, że nie lubi słowa „mecenas” albo „mecenat”. Dlaczego?

Ponieważ, zwłaszcza w ostatnich latach, „mecenat” sprowadza się często do mało świadomego i nieaktywnego wspierania kultury. Jestem zaprzeczeniem takiego działania. Uważam siebie za promotora i producenta sztuki.
Mam pełną świadomość, na co wydatkowane są pieniądze, które przeznaczam na sztukę. Poprzez moją Fundację Art Stations, która obchodzi w tym roku 10-lecie, angażuję się w jej wspieranie przez 365 dni w roku.
Pisze się przede wszystkim o mojej kolekcji, tymczasem szeroka działalność fundacji jest wyjątkowym przykładem połączenia miłości do sztuki z pozytywistyczną pracą u podstaw. Dzięki twardo i z sukcesem prowadzonym biznesom generuję pieniądze na działalność fundacji. Mam poczucie, że sukces biznesowy służy w ten sposób budowie kapitału społecznego i kulturalnego Polski na wiele kolejnych lat. Każde moje przedsięwzięcie oparte jest na idei 50/50 – zawsze oznacza to połączenie biznesu i sztuki, którą mogę dzięki temu od lat wspierać. To jest model, który zasługuje na uwagę i propagowanie – w ten sposób, dzięki świadomemu angażowaniu prywatnych środków przez ludzi z pasją, powstawały najważniejsze i najbardziej innowacyjne instytucje kulturalne i edukacyjne na świecie.

Mówi Pani o idei „50 proc. sztuki, 50 proc. biznesu”, czego przykładem jest Stary Browar w Poznaniu – miejsce pokazywania twórczości artystycznej i jednocześnie centrum handlowe. Nie boi się Pani zarzutów o komercjalizację sztuki?

Dlaczego miałabym się bać? Nie handluję sztuką. Zarabiam pieniądze, by być niezależną od ministra, prezydenta miasta, wojewody, marszałka itd. Mogę robić wystawę np. Doroty Nieznalskiej i nikt mi nie powie, że mi tego nie wolno.

A padały pytania, dlaczego pokazuje Pani Nieznalską?

Oczywiście. Były nawet protesty. Żyjemy w wolnym kraju i każdy ma prawo wyrażać swoją opinię, o ile mieści się to w granicach przyzwoitości. Jednak to jest moje miejsce, moje pieniądze i to, co dzieje się w fundacji, jest zgodne z moimi przekonaniami.
W Polsce mamy świetnych artystów. Rozpoznawalnych i szanowanych na świecie. Mamy ludzi umiejętnie promujących sztukę. Większość galerii, powstających ostatnio niczym grzyby po deszczu, robi dobrą robotę. Natomiast urzędnicy, mam wrażenie, rzadko rozumieją sztukę i jej znaczenie. Właśnie dlatego tak ważne są inicjatywy prywatne.

Zamiast o mecenacie, mówi Pani o inwestowaniu. Obiegowo „inwestycja” jest utożsamiana z tym, co przynosi zysk finansowy.
Ja inwestuję w społeczeństwo. Wierzę, że tylko poprzez edukację jesteśmy w stanie, po wieloletnim okresie zapaści, stworzyć społeczeństwo bardziej świadome, a przez to bardziej kreatywne; takie, jakie istnieje w Europie Zachodniej czy innych miejscach na świecie.

Takim miejscem uczenia się (od maluchów po 67+) jest Stary Browar. Wielu nie pójdzie do muzeum, bo nie zaprowadzili ich tam rodzice ani szkoła. W Browarze dzieła sztuki są na wyciągnięcie ręki.
Pamiętam, jak tuż po wybudowaniu Starego Browaru, kiedy w otwartej dla publiczności przestrzeni odbywał się spektakl taneczny, przypadkowi przechodnie, „zaku­powicze”, zatrzymywali się i z entuzjazmem przyglądali się przedstawieniu. Usłyszałam wówczas, że po raz pierwszy w życiu byli świadkami takiego wydarzenia. Od 10 lat takich sytuacji w Starym Browarze jest mnóstwo. Właśnie te momenty cieszą mnie najbardziej.
Jesteśmy też jedynym miejscem w Polsce zajmującym się, na tak dużą skalę, tańcem współczesnym. Niewiele osób o tym wie. Przed 10 laty zgłosiła się do mnie Joanna Leśnierowska, która w ramach fundacji prowadzi projekt performatywny. Opowiedziała mi, czym chce się zająć. Mogłam powiedzieć: to jest bardzo niszowa dziedzina, kogo to zainteresuje? Minęła dekada i teraz taniec, choreografia czy performance stają się głośne. Uważam, że warto iść pod prąd, podejmować tematy trudne, ale ciekawe i zarażać nimi innych. Bo tylko wtedy można zrobić coś, co będzie nowe i interesujące. Projekt ten został nazwany „Stary Browar Nowy Taniec”, a następnie rozszerzył się w alternatywną akademię tańca.

Dlaczego władze publiczne tak mało interesują się kulturą, a jeżeli już zwracają na nią uwagę, to oczekują jedynie festiwali i efektownych – jak to się dzisiaj mówi – eventów?

Jeżeli ktoś nie chodzi do teatru, opery czy muzeum i nie ma naturalnej potrzeby obcowania ze sztuką, bo zajmuje się wyłącznie „rządzeniem”, to dlaczego miałby wspierać kulturę? Po odzyskaniu wolności zagubiliśmy pewne nawyki czy obyczaje, naturalne kiedyś dla tzw. elit. Stwierdziliśmy, że ważniejsze są chleb i igrzyska. A na sztukę pisaną przez wielkie „S” czas przyjdzie później. W ten sposób wiele straciliśmy i – co gorsze – nie zauważyliśmy, że kraj pozbawiony sztuki gubi swoją tożsamość. Co więcej, jeżeli zapomnimy o tym, że kultura jest podstawą dla wszelkiej aktywności, to w ogóle nie będziemy się liczyli w świecie.
W Holandii 50 proc. obywateli deklaruje znajomość sztuki współczesnej, ale u nich od dawna jest prowadzona edukacja artystyczna. Tam chodzenie do muzeów to oczywistość. Niedawno byłam w Izraelu. Liczba dzieci, które spotkałam w muzeach, była nieprawdopodobna. Nie wiedziałam, czy jestem w przedszkolu, czy w instytucji kulturalnej.
Jest jednak jeszcze jeden problem. Polskie środowiska związane ze sztuką nie potrafią podawać twardych danych – ile ona znaczy dla przyszłości kraju, również gospodarczej. Thomas P. Campbell, dyrektor nowojorskiego Metropolitan Museum of Art, podczas ostatniego Forum Ekonomicznego w Davos mówił, że trzeba zbadać socjoekonomiczny potencjał przemysłu kultury, i podkreślał, że musimy nasze znaczenie opisywać „w języku zrozumiałym dla świata biznesu”. W Davos apelowano o podkreślenie roli kultury w modelu zrównoważonego rozwoju oraz zauważenie jej znaczenia jako ważnego składnika rozwoju, a nie jedynie naddatku. Ja powiedziałabym, że jeżeli nie uświadomimy sobie (jak to zrobili Chińczycy), że poprzez kulturę budujemy innowacyjność kraju, to poniesiemy klęskę. Chiny przeznaczyły 6 proc. dochodu narodowego na kulturę, ponieważ wiedzą, że z czasem będzie to miało wpływ na rozwój gospodarczy. U nas nikt na ten temat nie mówi.

Bo nie widzi znaczenia sztuki?

Bo nie wie, że jest ona tym, co odrywa nas od codzienności i rutyny. Pobudza naszą wyobraźnię, uczy interpretacji oraz kreatywności, która w każdym zawodzie jest potrzebna.

Próbowała Pani stworzyć w Poznaniu muzeum, w którym byłyby pokazywane Pani zbiory, częściowo utrzymywane ze środków publicznych. Nie udało się. Dlaczego?

Przede wszystkim zabrakło świadomości – bo tak naprawdę cały czas rozmawiamy na ten temat. W Polsce wielu mechanizmów jeszcze nie rozumiemy, mimo że są dobrze znane na świecie. Miejsca kulturotwórcze przyciągają ludzi nie tylko mieszkających w ich otoczeniu, ale też turystów, którzy poszukują nowych i ciekawych intelektualnie wyzwań. Poznań również zyskałby na inwestycji w muzeum.
Nie udało się i jest to dla mnie porażka. Wierzę jednak, że nadejdzie moment – już niebawem – gdy takie inicjatywy, oparte na modelu udanego partnerstwa publiczno-prywatnego, będą mogły dochodzić do skutku. To w dużym stopniu kwestia zmiany mentalności administracji państwowej i samorządowej.

Czy był to wynik nieumiejętności budowania przez władze relacji między tym, co prywatne a publiczne, czy też przyczyna była bardziej banalna: narastająca nieufność do biznesu?

Stało się tak chyba z obu powodów. Z nieumiejętności, ale też z powodu lęków czy stereotypów. W Polsce władze i urzędnicy niepotrzebnie rysują sztuczną granicę oddzielającą biznes, czyli zarabianie pieniędzy, od kultury. Nie dowierzają, że przedsiębiorca może coś dobrego zrobić dla kultury.
Do niedawna również ludzie związani z kulturą – co teraz bardzo się zmienia – uznawali, że nie po drodze im z ludźmi biznesu. A przecież na całym świecie, od setek lat, największe i najbardziej innowacyjne przedsięwzięcia kulturalne, edukacyjne czy architektoniczne to często inwestycje prywatnych ludzi z pasją i energią, by je realizować. To oni stali się motorem dynamicznego rozwoju kultury np. w USA.

Pani nadal podkreśla, że bardzo ważne jest, by Pani kolekcja została częścią zbiorów publicznych. Tylko jak to zrobić?

Nie znam dziś odpowiedzi na to pytanie. Moja kolekcja, jedna z największych w tej części Europy, nie powstała wyłącznie dla mojej przyjemności. Od początku była tworzona z myślą o tym, by się nią dzielić. Ona ma cieszyć innych ludzi. Tylko musi się znaleźć miejsce, gdzie mogłaby być pokazywana pełniej, a nie w rozproszeniu.
Adaptuję obecnie dawny browar w Szwajcarii, w którym będzie prezentowana polska sztuka. Jednak aż się prosi znaleźć podobne miejsce w kraju. Chcę, by zgromadzone przeze mnie dobro zostało tutaj, a nie by cieszyło przede wszystkim oczy cudzoziemców. Chcę, i podkreślam to w wielu rozmowach, by moja kolekcja stała się dobrem publicznym. Stworzenie w Polsce przestrzeni dla sztuki współczesnej to od lat moje marzenie – i będę się nadal konsekwentnie angażować w realizację tej idei.

GRAŻYNA KULCZYK jest przedsiębiorcą i kolekcjonerką sztuki, najbogatszą Polką – jej majątek szacowany jest na 2,4 mld zł. Stworzyła, otwarty w 2003 r., poznański Stary Browar – Centrum Sztuki i Biznesu, na terenach XIX-wiecznych zabudowań browaru Huggerów. Przy nim powstał hotel Blow Up Hall 5050, w którym znalazły się prace m.in. Rafaela Lozano Hemmera i Piotra Uklańskiego. W kolejnym roku Grażyna Kulczyk powołała Art Stations Foundation, organizującą wystawy oraz prowadzącą programy: performatywny (poświęcony teatrowi współczesnemu) oraz edukacyjny. Fundacja jest także organizatorem corocznego międzynarodowego festiwalu mody i sztuki Art&Fashion Festival. W 2008 r. wybitny architekt Tadao Ando zaprojektował gmach muzeum, w którym miała być prezentowana kolekcja Grażyny Kulczyk, jednak nie udało się go wybudować. Obecnie na cele wystawiennicze adaptuje dawny browar w Szwajcarii. Grażyna Kulczyk jest członkiem Russian and Eastern Europe Acquisition Committee londyńskiej Tate Modern. Niedawno z artystą Honzą Zamojskim założyła wydawnictwo Mundin.

WYSTAWA W MADRYCIE
W galerii Fundación Banco Santander wystawiono ponad 100 prac 57 artystów z ponad 500 dzieł zebranych przez Grażynę Kulczyk. Wystawa „Każdy dla kogoś jest nikim” to próba pokazania polskiej sztuki w międzynarodowym kontekście. Kolekcja daje taką możliwość, bo obok najważniejszych polskich artystów są w niej też dzieła m.in. Donalda Judda, Anselma Kiefera, Jenny Holzer czy Olafura Eliassona. Na wystawie znalazły się przede wszystkim prace powstałe od lat 60. (do wyjątków należy m.in. przejmująca „Matka” Andrzeja Wróblewskiego). Ponad połowa artystów pochodzi z Europy Zachodniej, Stanów Zjednoczonych oraz Ameryki Południowej. Przyglądamy się zatem naszej współczesności w bardzo różnych jej przejawach. Obserwujemy związki między polskimi artystami i tworzącymi w świecie oraz ciągłość w samej sztuce, nieustanny dialog wyłamujący się z podziałów narodowych, środowiskowych czy pokoleniowych.

„Każdy dla kogoś jest nikim” Fundación Banco Santander, Madryt, wystawa czynna do 15 czerwca, kurator Timothy Persons.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2014