Imitacja jako samobójstwo

Koncerty Bobby’ego McFerrina w Warszawie i Krakowie miały być jedną z kulminacji obchodów Roku Chopinowskiego. "Chopin / McFerrin" nie okazało się jednak wydarzeniem oszałamiającym.

24.08.2010

Czyta się kilka minut

Było to jeszcze w czasach licealnych. Ktoś przyniósł do szkoły płytę "Simple Pleasures". W przerwie między zajęciami z historii muzyki włożyliśmy ją do odtwarzacza. Jako radykalni bojownicy o muzykę pozbawioną komercyjnego nalotu, pominęliśmy pierwszą piosenkę. Przecież "Don’t Worry Be Happy" zna każdy, potrafi ją zaśpiewać, zanucić, zagwizdać, zbyt często słychać ją w radiu. Nas interesowały kolejne utwory, w których głos solisty, elastyczny jak guma, z precyzją chirurgicznego skalpela wykonywał wokalne akrobacje, z prędkością światła zmieniał rejestry, a przy tym oddawał puls dźwięków w sposób dla białego człowieka nieosiągalny. Wydawało się, że Bobby McFerrin oddycha muzyką, bawi się nią, czaruje słuchaczy, z naiwnie dziecięcą ciekawością odkrywa kolejne estetyczne obszary, odważnie mierzy się z gatunkami, swobodnie eksperymentuje...

***

Od pierwszego wysłuchania płyty "Simple Pleasures" minęło sporo czasu. Pierwotny zachwyt możliwościami wokalnymi amerykańskiego artysty - podsycony jeszcze ascetycznym i szlachetnym w wyrazie krążkiem "The Voice" z 1984 r. - nie tyle malał wraz z następnymi albumami (bo pod względem śpiewaczego kunsztu Bobby McFerrin od lat nie ma zbyt wielu konkurentów), co grzązł w pytaniach o oryginalność, odkrywczość i autentyczność. I choć krytycy do dzisiaj zdobią recenzje barwnym zestawem aprobatywnych przymiotników, nazywają jego głos "ósmym cudem świata", "muzycznym fenomenem", a samego McFerrina ? "chodzącą orkiestrą" i "najlepszym wokalistą jazzowym świata", trudno nie oprzeć się wrażeniu, że artystyczną wartość kreacji śpiewaka przysłania wizerunek kulturowej ikony, diabelnie uzdolnionego wokalisty, który może zaśpiewać wszystko, symbolu muzyki niby ambitnej, technicznie nieskazitelnej, a jednocześnie wychodzącej na przeciw gustom masowej publiczności.

Od lat wszak McFerrin właściwie nie proponuje niczego nowego, raczej hołduje postawie zachowawczej, nie stawia publiczności wyzwań. Karmi się popowymi piosenkami, które wdzięcznie wokalizuje, zgrabnie improwizuje na kanwie znanych jazzowych tematów, bawi się gospelową tradycją, próbuje sił w hitach muzyki klasycznej, wreszcie - z dokładnością aptekarza sam lub z pomocą przyjaciół mozolnie rejestruje w studiu kolejne ścieżki kompozycji, by zyskać efekt rozległej, acz sztucznie brzmiącej, niemal syntetycznie wypreparowanej polifonii. Słowem: parodiuje i naśladuje, a nie wytycza nowe szlaki.

Powiela przy tym efekty, które wzniosły go w pierwszej połowie lat 80. na muzyczny Olimp, i nieustannie je eksploatuje, próbując umieszczać wokalne tricki w nowych kontekstach. Dlatego chętnie organizuje muzyczne sparringi z jazzowymi gwiazdami (takimi jak Chick Corea, Herbie Hancock, Jon Hendricks, Manhattan Transfer), staje za dyrygenckim pulpitem orkiestry symfonicznej i w roli śpiewaka wchodzi z zespołem w interakcje (album "Paper Music" z St. Paul Chamber Orchestra), dialoguje z lubiącym crossoverowe zderzenia wiolonczelistą Yo-Yo Ma, a w najnowszej produkcji - płycie "VOCAbuLarieS" - sięga po idiom egzotycznej muzyki ludowej z całego świata.

Jego koncerty, tłumnie odwiedzane częściej przez chcących uczestniczyć w ważnym wydarzeniu okazjonalnych słuchaczy i żarliwych wyznawców niż wymagających melomanów, przypominają występy barokowych kastratów. McFerrin popisuje się, zgrywa, uwodzi kaskadami perlistych przebiegów i salwami wypluwanych w tempie prestissimo dźwięków, mami falsetowymi frazami w operowej manierze, puszcza do słuchaczy oko krótkimi wstawkami beatboxowymi, nonszalancko wykorzystując możliwości czułego mikrofonu, śmieszy brzmieniowymi efektami.

Tyle tylko, że poza zmysłową przyjemnością, której starcza na pierwszy kwadrans koncertu, niewiele z tego wynika. Wiele z wykorzystywanych przez McFerrina środków artykulacyjnych ponad pół wieku temu zapisali w partyturach awangardziści. Są to jednak dźwięki oswojone, śmiało wprzęgnięte w estetyczny mainstream na prawach nieszkodliwego ornamentu.

***

Bobby McFerrin w marcu ukończył 60 lat. I byłoby wielką niesprawiedliwością stwierdzić, że trwająca trzy dekady błyskotliwa kariera powoli dobiega końca. Wręcz przeciwnie. Muzyk na scenie wciąż wyzwala pozytywne emocje, sprawia, że słuchacze mimowolnie się uśmiechają. Czerpie bezpretensjonalną radość ze śpiewania, jest przy tym skromny i szanuje publiczność. Nie wydaje się być typem artysty--filozofa, szukającego w muzyce odpowiedzi na egzystencjalne pytania. Jego stwierdzenia w wywiadach są krótkie i zwięzłe. Najpewniej w jego zachowaniu odbija się wychowanie w surowej baptystycznej regule i wartości, które wpoił mu ojciec Robert, śpiewak, który zapisał się w historii Metropolitan Opera jako pierwszy czarnoskóry mężczyzna występujący na tej nobliwej dziś scenie.

Co ciekawe, sam McFerrin, choć grał na klarnecie, fortepianie i uczył się w słynnej nowojorskiej Juilliard School of Music, dopiero w wieku 27 lat odnalazł artystyczną drogę. Być może dlatego tak łaskawy i cierpliwy jest wobec trojga własnych dzieci, które wprawdzie zakorzeniły się w muzycznym świecie, ale jeszcze poszukują modelu istnienia w nim.

***

Amerykański artysta często występuje w Polsce. W tym roku gościł na festiwalu Gaude Mater w Częstochowie i otwierał Legnica Cantat. A że jego nazwisko ma siłę przyciągania potężnego magnesu, organizatorzy Roku Chopinowskiego zaangażowali gwiazdę w uroczyste obchody jubileuszu polskiego romantyka.

Do pochylenia się nad twórczością Chopina namówił McFerrina jeden z najwybitniejszych polskich pianistów jazzowych, mieszkający w Niemczech Władysław "Adzik" Sendecki. Ostatnim elementem układanki stał się legendarny Big Band Norddeutscher Rundfunk (który towarzyszył wokaliście) i jego aranżer Gil Goldstein.

Artyści skonstruowali program złożony z utworów wywiedzionych z ducha muzyki Chopina, dość swobodnie nawiązujący do tematów jego dzieł, daleki jednocześnie od licznych ostatnio i banalnych opracowań kompozycji wielkiego Polaka. W inteligentnych aranżacjach pojawiły się więc sentymentalne zaśpiewy na kanwie lirycznych Preludiów, utrzymane w konwencji ragtime’a fragmenty Ballady g-moll i Poloneza As-dur, zainicjowany energetycznym afrykańskim wstępem wirtuozowsko zaśpiewany przez McFerrina Walc Des-dur zwany "Minutowym". Tu i ówdzie materię chopinowską przeplatały motywy pieśni negro spirituals, tematy Milesa Davisa i Zbigniewa Seiferta.

Szkoda tylko, że krakowski koncert niemal zupełnie był pozbawiony dramaturgicznego napięcia. Leniwie snująca się narracja występu nie przystawała do możliwości NDR Big Bandu i samego McFerrina. Sporo było dłużyzn, co niekiedy wynikało z rozwleczonych opracowań, momentów ekspresyjnie pustych i nieefektownie mruczanych fraz McFerrina. Niemieccy artyści prawdopodobnie byli zmęczeni, ponieważ ilość rażących nieczystości i nieprecyzyjnie wykonywanych rytmicznych struktur wykraczała poza normę występu na żywo. Mimo więc artystycznego potencjału muzyków, wdzięcznego materiału, całość jawiła się jako niekonsekwentnie zbudowana konstrukcja, w której mógł zachwycić detal, ale odrzucić całokształt.

***

W wywiadzie dla niemieckiego pisma "JazzZeitung", zapytany o radę dla młodych artystów, Bobby McFerrin powiedział: "Młodzi ludzie nie powinni kopiować innych. Powinni pozostać sobą. Jeśli pragną zachować swoją wyjątkowość. Imitacja jest samobójstwem". Dziwnie brzmią te słowa w ustach artysty, który z imitacji właśnie, naśladownictwa i parodii uczynił swój oręż. Z drugiej strony interpretacji Bobby’ego McFerrina, barwy jego fenomenalnego głosu i sposobu postępowania z zapożyczanymi dźwiękami i rozmaitymi muzykami nie sposób pomylić z nikim innym. Może zatem w tym tkwi tajemnica jego talentu i popularności?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Muzykolog, publicysta muzyczny, wykładowca akademicki. Od 2013 roku związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, w 2017 roku objął stanowisko dyrektora - redaktora naczelnego tej oficyny. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2010