Ile ścieżek przedeptanych

Pierwszy prezydent nowej Rosji zmarł w Moskwie. Nikt nie krzyczał: "Umarł król, niech żyje król. Bo choć odchodząc ponad siedem lat temu, Borys Jelcyn wyznaczył sukcesora, to nie pozostawił na rosyjskim tronie następcy.

03.05.2007

Czyta się kilka minut

Powązki 1993: Borys Jelcyn przed pomnikiem katyńskim. Fot.M.Macierzyński/REPORTER /
Powązki 1993: Borys Jelcyn przed pomnikiem katyńskim. Fot.M.Macierzyński/REPORTER /

---ramka 505903|prawo|1---Żywiołowy, intensywny, barwny, pełen sprzeczności, silny, słaby, śmieszny, pijany, sympatyczny, dobry człowiek. Człowiek dobry na tamte czasy, czasy przełomu, rozpadu, dynamicznych zmian. Odchodząc 31 grudnia 1999 r. - nie pod lufą pistoletu, a z własnej woli, nie na szafot, a na spokojną emeryturę - przeprosił obywateli, że nie spełnił ich nadziei. Dziś pewnie przeprosiłby za cynizm następcy. Bo następca, do którego nie pasuje ani jeden z wyszczególnionych wyżej przymiotników, nie umie przepraszać.

Na gruzach imperium

Był koniec lat 80. Skończył się chleb, potęga militarna rdzewiała w górach Afganistanu, dawni sojusznicy wierzgali, spod sukna cenzury wystawały coraz większe kawałki przykrej prawdy - ZSRR dogorywał. Pierwszy i ostatni prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow, ojciec pierestrojki i otwarcia na Zachód, walczył jeszcze z wiatrakami i próbował zreformować ustrój. Pracował nad "nowym układem związkowym": ZSRR miał się stać dobrowolną unią suwerennych republik. Ale wojowniczy przywódca wyemancypowanej Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, wybrany w wyborach w czerwcu 1991 r. rosyjski prezydent Borys Jelcyn, nie miał zamiaru dopasować się do modelu Gorbaczowa i podporządkować sowieckiej czapie. Wolał rządzić sam.

Zanim jednak pogrzebie nadzieje Gorbaczowa na zbudowanie nowego Związku, stanie w jego obronie podczas groteskowego puczu sierpniowego, zorganizowanego przez partyjny beton. Płomienne przemówienie Jelcyna przeciw uzurpacji puczystów, wygłoszone w sierpniu 1991 r. z czołgu stojącego pod parlamentem, na trwałe wejdzie do historii. To wtedy - a nie w grudniowej Białowieży, w której podpisano w ciszy gabinetu ostatecznie grzebiącą ZSRR umowę o Wspólnocie Niepodległych Państw - Jelcyn zapewnił sobie samodzielność polityczną.

Przedtem był jednym z wielu partyjnych aparatczyków średniego szczebla, lata spędził w Swierdłowsku (dawniej i dziś Jekaterynburgu); później, przeniesiony do Moskwy, zdobył sympatię tłumów. Miał świetne pomysły, które pomogły mu w stworzeniu nowego wizerunku ludowego trybuna: bratał się z szeregowymi obywatelami, jeździł trolejbusem, rugał partyjniaków za nadużywanie przywilejów, pyskował betonowym towarzyszom. Początkom jego rządów towarzyszył niebywały entuzjazm. Ludzie przebudzili się po latach marazmu i uwierzyli, że teraz (i to natychmiast!) wszystko będzie lepiej. Wokół Jelcyna zgrupowali się reformatorzy, którzy mieli dokonać cudu gospodarczego.

Cudu nie dokonali, ale przeprowadzili konieczne w tym czasie zmiany. Terapia zastosowana przez Jelcyna i jego pierwszą ekipę była szokująca: dotyczyła nie tylko prywatyzacji, liberalizacji, własności i cen. Głównym jej założeniem była zmiana sposobu myślenia. A z tym było najtrudniej. Z perspektywy lat widać, że rządy Jelcyna paradoksalnie przyczyniły się nie do większego umiłowania idei wolności jako sposobu na godne życie w demokracji, ale do nawrotu tęsknot mocarstwowych.

Ale ci, którym drogie są demokratyczne ideały, cenią to przyniesione przez pierwszego prezydenta poczucie swobody. "Jelcyn pozwolił nam poczuć smak wolności. Po samych wolnościach niewiele nam zostało, ale tego smaku nikt nam nie odbierze" - napisał jeden z dziennikarzy w materiale wspominkowym, który zamieszczono w wolnej gazecie (internetowej), jednej z nielicznych dziś w Rosji.

Car a sprawa polska

Zanim krzepki w początkach swych rządów przywódca nowej Rosji osłabł, zanim w zawiedzionych Rosjanach odżyły marzenia o imperium, Moskwa na początku lat 90. prowadziła partnerski dialog z resztą świata (dziś kremlowscy propagandyści twierdzą, że ówczesne władze chciały zaprzedać Rosję Zachodowi, a teraz Rosja podniosła się z kolan). Nie pokrzykiwała, nie groziła, a rozmawiała. Borys Jelcyn umiał słuchać, co mają do powiedzenia jego rozmówcy.

Słuchał także, co ma do powiedzenia Polska. To on zgodził się na wycofanie wojsk rosyjskich z polskiego terytorium. Wszyscy dziś mówią, że nie miał innego wyjścia, że wycofywał przecież wojska zewsząd, że nie miał ich za co utrzymać, a wszystko się już waliło; bazy sowieckie straciły w Europie rację bytu. Owszem, ale nawet w takiej niekorzystnej dla siebie sytuacji Rosja mogła postawić irracjonalne warunki. Natomiast Jelcyn wycofał wojska i kwita.

To on przywiózł do Warszawy dokumenty katyńskie, z których niezbicie wynikało, że autorem zbrodni na polskich oficerach był sowiecki aparat represji, działający na rozkaz Stalina i spółki. To on złożył kwiaty pod pomnikiem ofiar Katynia na warszawskich Powązkach.

I o tym nie wolno nam zapomnieć.

Demokracja zdeptana

Jelcyn i jego pierwsza ekipa próbowali zaprowadzić modę na zachodnie rozwiązania. Moda się jednak nie przyjęła. Zaważyło na tym nie tylko stare antyzachodnie przyzwyczajenie, ale także niepowodzenia reform rynkowych. W świadomości społecznej niedole pierwszych lat ostatniej dekady XX w. splotły się z przymiotnikiem "demokratyczny". Demokratyczny, a więc i zachodni. Zachodni, a więc niedobry dla Rosji, upokarzający, niosący chaos, niesprawiedliwy. Triada pojęciowa "demokracja-Zachód-reformy" została w efekcie odrzucona.

O pierwszych demokratycznych porywach zdawał się zapominać i sam prezydent. Do dziś rosyjscy demokraci nie mogą mu zapomnieć (choć wielu już wybaczyło), że w październiku 1993 r. wydał rozkaz strzelania do zbuntowanego parlamentu. Rada Najwyższa była reliktem sowieckim i - opanowana przez komunistów - wsadzała kij w szprychy rozpędzonego pojazdu prezydenckich przemian. Jelcyn chciał przeprowadzić reformę ustrojową, dać Rosji nową konstytucję, tymczasem parlamentarna kontra w starym stylu wykręcała mu ręce.

Siłowa akcja wobec oponentów (którzy, tak na marginesie, nie byli bezbronni, choć czołgów nie mieli) zakończyła okres niewinności. Na Kremlu zyskali na znaczeniu "jastrzębie", którzy pomogli Jelcynowi w pokonaniu buntowników. Demokraci pierwszego zaciągu przeżyli wstrząs; niektórzy zostawili Jelcyna, odmawiając mu dumnego miana prawdziwego demokraty.

Na skutki nowego przetasowania na szczytach władzy nie trzeba było długo czekać: rok później lobby siłowe na tyle obrosło w piórka, że zdołało namówić prezydenta do zorganizowania ekspedycji karnej przeciw zbuntowanej Czeczenii.

Akcje demokratów spadały wtedy coraz bardziej. Społeczeństwo postrzegało ich działania jako niezborne podrygi przynoszące więcej szkody niż pożytku, prowadzące do chaosu, niesprawiedliwości, upadku. W górę poszły zatem akcje tych, którzy zaczęli coraz głośniej nawoływać do zaprowadzenia porządku. I rozwiązywania ogniem i mieczem problemów, z którymi nie może poradzić sobie miękki demokrata.

To, że Jelcyn dał placet na rozpoczęcie interwencji zbrojnej w Czeczenii w grudniu 1994 r., pokazało, że w rosyjskiej polityce nastąpił znamienny zwrot: prezydent oddalił się od demokratycznie zorientowanej inteligencji (a inteligencja odwróciła się od niego), dał się uwieść słodko brzmiącym słowom przedstawicieli "partii wojny", odwołujących się do tradycyjnych wartości mocarstwowych.

Tendencje te w kolejnych latach będą się nasilać.

Na liście głównych błędów Jelcynowskiej prezydentury kampania czeczeńska zajmuje poczesne miejsce. Ale trzeba dodać, że Jelcyn potrafił przyznać się do tego błędu. Co więcej: w 1996 r. wyciągnął rękę na zgodę, posadził przy stole rozmów czeczeńskich przywódców i zawarł z nimi pokój. Pokój ów złożono potem na ołtarzu kolejnej fazy gry o władzę: wyznaczony na następcę Jelcyna nikomu wówczas nieznany wychowanek KGB musiał wjechać na Kreml na jakimś efektownym wierzchowcu; chodziło o to, by ludzie go zauważyli. Kaukaski Blitzkrieg (tzw. druga wojna czeczeńska) utorował "pomazańcowi" drogę do tronu.

Pod skrzydłami oligarchów

Zanim jednak Jelcyn zdecyduje się opuścić tron, w 1996 r. będzie musiał stoczyć ważny bój: w wyborach prezydenckich stawić czoło komunistom wyrosłym na posowieckich sentymentach. Do zwycięstwa potrzebny mu był pakt z oligarchami - nadwornymi bogaczami, którzy zawdzięczali pozycję i majątki bliskim układom z otoczeniem prezydenta i z nim samym.

Jelcyn był naturą szczodrą, szeroką, szedł na całość, nawet jeśli wiązało się to z ryzykiem. Nie bał się. I to jest miarą jego wielkości. Ale płacił za to straszliwą cenę. Rozterki, niepowodzenia, narastająca krytyka, coraz cięższe brzemię władzy - i chore serce nie wytrzymało. Prezydent poważnie rozchorował się w kluczowym momencie, kiedy trzeba było nadludzkim wysiłkiem walczyć o głosy wyborców, przekonywać ich, że muszą zagłosować. I to nie na komunistycznych rewanżystów, a na niego - gwaranta konstytucji i swobód obywatelskich. Zamiast się kurować - jeździł po kraju, tańczył na scenie z muzykami. Wygrał. Składał przysięgę prezydencką, chwiejąc się, na miękkich nogach - właśnie świeżo przeszedł kolejny zawał.

Później tym, którzy pomogli mu wygrać, musiał się odwdzięczyć. Członkowie rodzinnej kamaryli, "Rodziny", odebrali sobie wpłaty z nawiązką. A społeczeństwo z narastającą irytacją i nienawiścią przyglądało się rosnącym wpływom oligarchów, którzy w powszechnej opinii rozkradli Rosję, nachapali się, opili krwią zwykłych ludzi. Co więcej, zaczęto mówić o uplątaniu prezydenta i członków jego rodziny w jakieś skandale bankowe za granicą. Jakże daleko było temu Jelcynowi, otoczonemu przez rozpychających się łokciami wielmożów, do trybuna ludowego z przełomu lat 80. i 90., który jeździł w zatłoczonym moskiewskim trolejbusie i wierzył, że liberalny rynek wszystkim podaruje szczęśliwe życie.

Jelcyn był słaby i schorowany, w swojej drugiej kadencji nie wrócił już do formy z pierwszych lat rządzenia. A nadal musiał ostro walczyć. Choćby z parlamentarną opozycją, która zainicjowała procedurę impeachmentu, zarzucając prezydentowi zaprzedanie interesów Rosji. Po zapaści finansowej w 1998 r., która odebrała Rosjanom jedną trzecią wartości ich mienia i oszczędności, Jelcyn musiał się podzielić władzą z zasłużonymi sowieckimi dinozaurami: funkcjonariuszem wywiadu Jewgienijem Primakowem (stanął on na czele rządu po skompromitowanym Wiktorze Czernomyrdinie) i ekonomistami z sowieckiego "Gospłanu", rozpisującego breżniewowskie pięciolatki.

Czuł, że siły go opuszczają, i zaczął intensywnie rozglądać się za następcą. Początkowo myślał o "młodych reformatorach" - Anatoliju Czubajsie i Borysie Niemcowie. Ale obaj za bardzo kojarzyli się ludziom z niezbyt udanymi zabiegami prywatyzacyjnymi i krachem gospodarczym. Przyszła zatem kolej na przedstawicieli resortów siłowych, które wraz z objęciem premierostwa przez Primakowa czuły się coraz mocniej i zagarniały coraz więcej władzy. Wewnętrzny kremlowski konkurs wygrał Władimir Putin.

Magiczne słowo

Jelcyn żegnał się z narodem w przeddzień najcieplejszego, najbardziej rodzinnego dnia w rosyjskim kalendarzu: 31 grudnia. Pożegnał się w swoim stylu - nieoczekiwanie (w rosyjskiej historii żaden władca nie odchodził z własnej woli przed terminem). Dokonał uczciwego bilansu swych burzliwych rządów.

I zrobił coś, czego też nigdy nie dokonał żaden jego poprzednik: przeprosił współobywateli za wszystkie krzywdy i niepowodzenia i poprosił o wybaczenie.

W podsumowaniach jego rządów powtarza się jeszcze jedno znamienne stwierdzenie, doskonale charakteryzujące postać pierwszego rosyjskiego prezydenta: Jelcyn nie był mściwy. Mówią to zwolennicy i przeciwnicy. Nie rozprawił się ani z niewydarzonymi puczystami z sierpnia 1991 r., ani z przywódcami parlamentarnego buntu z 1993 r.

Bardzo przeżywał to, że prasa go krytykuje. Ale nigdy nie zabronił ludziom pisać i mówić tego, co myślą.

Człowiek szczęśliwy

Podczas zeszłorocznych obchodów swego 75-lecia Jelcyn powiedział w jednym z wywiadów, że nie zaznał w życiu szczęścia. "Nigdy nie byłem szczęśliwy. Ale teraz jestem. Od 31 grudnia 1999 r. jestem szczęśliwym człowiekiem. I tak chciałoby się jeszcze pożyć. Jakieś 25 lat. Chociaż tyle".

Po odejściu z urzędu prezydenta tylko raz dobitnie publicznie skrytykował następcę: gdy Putin zdecydował się na przywrócenie radzieckiego hymnu. "Jestem kategorycznie przeciw powrotowi hymnu ZSRR. Za Stalina początkowo śpiewali jedne słowa, potem przyszedł Chruszczow, wyrzucił zwrotkę o Ojcu Narodów, a melodię zostawił. Za Breżniewa znowu coś tam zmieniali w słowach, a teraz co? Nowy tekścik będzie? O nie, z takich rzeczy nie wolno żartować".

Prezydent Jelcyn był pierwszym od czasów cara Aleksandra III rosyjskim przywódcą, który został pochowany w obrządku prawosławnym. W odbudowanym w czasie jego rządów soborze Chrystusa Zbawiciela w Moskwie odprawiono uroczystą liturgię. Spoczął nie wśród sowieckich dygnitarzy pod bezbożnym murem kremlowskim, ale w poświęconej ziemi cmentarza Nowodziewiczego, obok cyrkowego artysty Igora Kio i wspaniałej baletnicy Galiny Ułanowej.

Nad grobem odegrano hymn: stalinowską melodię, której powrotu tak się obawiał.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2007