Ile etatów dla profesora

Nie wyobrażam sobie, abym mógł zrezygnować z pracy w drugiej uczelni. Oznaczałoby to drastyczne obniżenie moich dochodów, poziomu mojego życia, a także mojej gotowości do pracy naukowej.

10.12.2012

Czyta się kilka minut

Senat Uniwersytetu Warszawskiego uchwalił, że będzie walczył z dwuetatowością. Temat powraca nie tylko na tej uczelni, a ponieważ mamy do czynienia z nowymi ustawami o szkolnictwie wyższym – zapowiedzi zmian brzmią groźnie. Tym bardziej że narzekanie na tzw. wieloetatowość było żelaznym punktem rachitycznej i słabej merytorycznie dyskusji, jaka toczyła się przed ich uchwaleniem. O dwu- czy wieloetatowości mówiono jak o głównym odpowiedzialnym za rzekomo „katastrofalny”, a w każdym razie „fatalny” stan nauki polskiej. Mówiąc szczerze, jako socjolog, ale też i członek społeczności akademickiej, nigdy nie mogłem wyjść ze zdumienia, jak można wyrażać takie opinie. To trochę tak, jakby policja mówiła, że wypadki na drogach powodują wyłącznie pijani kierowcy: wystarczy przejechać się nawet odnowionymi szosami, aby wiedzieć, że za mało tam miejsca dla samochodów, a zwłaszcza tirów.

KTO ZA TO PŁACI

Nie ukrywam: poczułem się osobiście zagrożony. Ale zacznę od tego, że dzięki osławionej – skądinąd także w Europie – wieloetatowości polskie uniwersytety i polska nauka działa sprawnie. Od początku transformacji politycy mielą deklaracje na temat konieczności rozwoju, a także poprawy finansowania nauki. I na pustych słowach się kończy. Nie ulega wątpliwości, że obecny przypływ gotówki – chociaż nie taki znów rewelacyjny – to efekt wykorzystania różnych funduszy europejskich. Nakłady na naukę w Polsce należą do jednych z najniższych w UE – co prawda wydajemy więcej niż Cypr, Luksemburg czy Malta, lecz znacznie mniej niż np. Czechy, Słowenia czy nawet Słowacja. I nic, ale to dosłownie nic nie wskazuje, aby odsetek pieniędzy z budżetu w najbliższym czasie się zwiększył.

Wynagrodzenia polskich uczonych również są na niskim poziomie. Owszem, wypadamy lepiej niż Ukraina, a nawet Rosja, ale po części dlatego, że rosyjskie dane są trudno dostępne (według opracowania Instytutu Uniwersytetów Europejskich wśród 18 porównywanych krajów Polska wypada naprawdę słabo: najbliżej nam do Hiszpanii, ale i tam profesorowie zarabiają ponad dwa razy więcej). W dodatku raz tylko zreformowano płace na uczelniach, w połowie lat 90. wobec dramatycznego protestu uczonych. Do dziś pamięta się słynne wystąpienie w „Gazecie Wyborczej” obecnej wiceprzewodniczącej PAN, prof. Mirosławy Marody, i prof. Janusza Czapińskiego, który użył wtedy nader barwnego porównania z kobietą lekkich obyczajów...

Wielu wybitnych uczonych wróżyło nauce polskiej i uniwersytetom straszliwą zapaść. Jeśli do niej nie doszło, to tylko dzięki przedsiębiorczości samego środowiska naukowego i jego – by tak rzec – „zaplecza”. Nauka trzyma się nie najgorzej właśnie dzięki powstaniu ogromnej rzeszy wyższych szkół prywatnych i stworzeniu możliwości zarobkowania nie tylko starym, ale i młodym jej adeptom. Państwo przez długi czas było nieprzychylne rozwojowi prywatnego szkolnictwa, chociaż żaden polityk w naukę nie inwestował. Ale to właśnie dzięki prywatnym szkołom wyższym i dzięki owej nieustannie potępianej wieloetatowości Polska przeżyła prawdziwy skok edukacyjny, podnosząc się z samego końca listy wykształconych obywateli na całkiem porządną pozycję. Chcę to powtórzyć, bo w szeregu wypowiedzi, jakie udało mi się przeczytać w ubiegłym roku, nie znalazłem ani jednej sprawiedliwej i rzeczowej oceny tego faktu.

JAK ZA GIERKA

Owszem, w sytuacji boomu edukacyjnego połowy lat 90. i początku XXI w. zdarzały się też zjawiska patologiczne: pracy – a właściwie pseudopracy – na wielu etatach. Sądzę jednak, że podnoszone w tej kwestii lamenty są nadmierne. Bez względu bowiem na to, czy uczelnia działa w Warszawie, czy dajmy na to w Siedlcach, studenci płacący za naukę mogą żądać właściwego nauczania. Nie mówimy o ludziach potulnych, więc profesorowie, na jakkolwiek wielu etatach by pracowali, muszą zaspokoić choćby minimum studenckich oczekiwań. Wiem z własnego doświadczenia, że uczenie w pełnym wymiarze na więcej niż dwóch uczelniach – jest na dłuższą metę niemożliwe m.in. dlatego, że wzbudzi protesty nauczanych.

W połowie lat 90. przeprowadziłem małe prywatne badanie wśród studentów. Dotyczyło kwestii, czy pogorszyły się wykłady i zajęcia pracowników, którzy zatrudniają się na etatach poza uniwersytetem. Opinia studentów bardzo mnie zaskoczyła: zwłaszcza starsi studenci twierdzili, że od czasu zatrudnienia na większej liczbie etatów poprawiły się wykłady profesorów! Teraz – mówili – przychodzą przygotowani, mają dobre konspekty, plany zajęć z góry rozpisane, od razu gotowe lektury, czego często wcześniej nie było... Gdy sam zacząłem pracować na drugim etacie, przekonałem się, że mieli rację: zwiększona liczba zajęć wymaga dyscypliny w ich przygotowaniu, rozpisaniu tematów i konspektów wykładów czy lektur dla studentów. Istotnie: służy to ukonkretnieniu planu wykładania – tym bardziej że w szkołach wyższych miało się do czynienia ze studentami mniej samodzielnymi niż na uniwersytecie.

Inna sprawa, że administracyjne i prawne ograniczenia wieloetatowości to proste dziedzictwo rządów komunistycznych, a ściślej – czasów „epoki gierkowskiej”, kiedy to zaczęto mnożyć państwowe wyższe szkoły w nowych województwach. Okazało się, że szczególnie pożądani partyjni uczeni zaczęli osiągać tak wysokie zarobki, że koniecznie trzeba było nałożyć im kaganiec... I tak, w istocie rzeczy, zostało do dziś! Później walka z „wieloetatowością” toczyć się poczęła między humanistami a przyrodnikami – ci ostatni nie mieli szans na drugi etat w prywatnych szkołach wyższych, bo przez długi czas nie miały one żadnych możliwości stworzenia technicznego zaplecza dla przyrodników!

TO NIE AMERYKA

Obecnie sytuacja wygląda lepiej, choć teraz na przeszkodzie stoi pogłębiający się niż, co niektóre szkoły wyższe prowadzi do bankructwa. Porównania z innymi krajami zaś, w tym koronne rzekomo z sytuacją w nauce amerykańskiej, są kłamliwe. Po pierwsze, według cytowanego wcześniej zestawienia polski profesor dostaje przeciętnie od 1127 do 1758 euro, profesor amerykański zaś od 5785 do 8529 euro, a w dodatku – uczy obowiązkowo dwa razy mniej. Po drugie, to wcale nie znaczy, że ten ostatni nie ma prawa do innych wykładów. Znajomi amerykańscy profesorowie wciąż gdzieś wyjeżdżają: na innych amerykańskich uniwersytetach mają kursy półsemestralne, miesięczne czy tygodniowe, bądź dają wykłady – krótsze lub dłuższe – na różnych azjatyckich lub europejskich uniwersytetach, dostając za to sowite niekiedy, dodatkowe wynagrodzenie.

Nie wyobrażam sobie, abym nagle mógł zrezygnować z pracy w drugiej, państwowej, uniwersyteckiej uczelni. Oznaczałoby to drastyczne obniżenie moich dochodów i poziomu życia, a także gotowości do pracy naukowej. Dzięki drugiemu etatowi na pozawarszawskim uniwersytecie, gdzie, jak sądzę, staram się uczyć najlepiej, jak potrafię, mogłem rozwijać prace badawcze. W ciągu sześciu lat zrealizowałem duży projekt z grantu Ministerstwa Nauki, inny z funduszy Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, jeszcze kolejny – dotyczący badań nad pamięcią Solidarności – jest dzięki funduszom ECS kontynuowany, kieruję również dużym projektem NCN – powtórzeniem badań nad antysemityzmem. Nie wspomnę o pomniejszych przedsięwzięciach, w tym także badaniach dla pani minister Kudryckiej na temat przygotowywanych projektów ustaw... To chyba niemało jak na dwuetatowca, więc proszę mi nie mówić, że owa „wieloetatowość” zabija pracę naukową! Twierdzę wręcz odwrotnie: to dzięki stabilnym, porządnym dochodom mogłem sobie pozwolić na realizację projektów badawczych. Bo na badaniach – przynajmniej tych, które realizowałem – można co najwyżej trochę dorobić do pensji.

Oto dlaczego uważam, że decyzje, które mają na celu praktyczną likwidację możliwości pracy na dwóch dydaktycznych etatach akademickich, są niezwykle szkodliwe – rzekłbym, że samobójcze. Skutki będą takie, jak opisywane choćby na początku lat 90. przez mego kolegę Janusza Hryniewicza: ucieczka za granicę wszystkich zdolnych. 


Prof. IRENEUSZ KRZEMIŃSKI jest socjologiem. Pracuje na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie, jest członkiem PAN. Autor wielu publikacji dotyczących procesów zachodzących w społeczeństwach demokratycznych, m.in. na temat antysemityzmu i stosunku do mniejszości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2012