Komunikat o błędzie

Could not retrieve the oEmbed resource.

Hotel katastrofa

Pełnoprawny debiut Taco Hemingwaya to największe rozczarowanie w polskiej muzyce popularnej kończącego się roku.

05.12.2016

Czyta się kilka minut

Filip Szcześniak na koncercie „Męskie Granie”, Wrocław, 6 sierpnia 2016 r. / Fot. Krzysztof Kaniewski / REPORTER
Filip Szcześniak na koncercie „Męskie Granie”, Wrocław, 6 sierpnia 2016 r. / Fot. Krzysztof Kaniewski / REPORTER

W ostatnich latach zachodnia popkultura została zdominowana przez hip-hop. Także w Polsce, gdzie raperzy wspinają się na czołowe miejsca płytowych list sprzedaży. Zresztą te niewiele już znaczą. Czym jest kilkanaście tysięcy egzemplarzy przy setkach tysięcy, a nawet milionach odsłon nabijanych w internecie. Przy wyprzedanych salach. Przy lukratywnych kontraktach sponsorskich. Wreszcie przy firmach odzieżowych, które to środowisko uczyniło maszynkami do zarabiania pieniędzy. A jednak, kiedy w Stanach Zjednoczonych hip-hop przeżywa swój renesans – zarówno artystyczny, jak i na poziomie społeczno-politycznej publicystyki – w Polsce trwa w apatii i samozadowoleniu.

Być może to sprawa pokoleniowa – polski hip-hop jest dziś domeną czterdziesto- i trzydziestolatków, reprezentujących wielkomiejską klasę średnią. Nawet jeśli wielu raperów zbudowało swoje kariery na opowiadaniu o osiedlowych patologiach, obecnie tworzą konserwatywny establishment. Zbyt zachowawczy, by podejmować ważne społecznie, dzielące Polaków tematy. Być może byłoby inaczej, gdyby naciskali na nich młodzi, ale dwudziestolatkowie grają zazwyczaj w innej lidze. A jeśli się już wybijają, to starsi koledzy łaskawie przygarną ich do swojej wytwórni, by zarabiać na nich konkretne pieniądze.

Oczywiście są na tym hiphopowym polu chwalebne wyjątki – twórcy ambitni, samodzielni i wyraziści w poglądach, ale w tekstach polskich raperów zwyczajnie wieje nudą. Reprezentanci tej sceny lubią podkreślać swoją niezależność, mówiąc, że nagrywają płyty przede wszystkim dla siebie. Mam wrażenie, że ostatnio robią to nie tyle dla siebie, co o sobie. Jeśli posiada się talent Kendricka Lamara, dorastającego w gangsterskim Compton, taka próba autobiografii może skończyć się arcydziełem. Częściej jednak kończy się to – tak jak w przypadku „Marmuru”, debiutanckiej płyty Taco Hemingwaya – katastrofą.

Na zewnątrz

Jak przebiegała kariera Filipa Szcześniaka, nim wspiął się na szczyty listy przebojów Programu 3 Polskiego Radia? Środowisko traktowało go początkowo z pewnym pobłażaniem, przyczepiając mu łatkę hipstera, ale młody raper zgrabnie opowiadał o wzlotach i upadkach generacji, którą stać na latte w modnej kawiarni, ale nie na ubezpieczenie zdrowotne, o emeryturze nie wspominając („W tym pokoleniu, na umowie-zleceniu / Nie gada się o przyszłości i ZUS-ie, ubezpieczeniu”). Choć od początku oczywiste były jego wokalne ograniczenia (słaba dykcja, nudnawy tembr głosu), Taco Hemingway szybko zdobywał nowych fanów. Nie wiem, czy ucieszyłby się z takiego porównania, ale jego nagrania budziły częste skojarzenia z Fiszem – też raczej mówiącym niż rapującym wrażliwcem, którego w gorszych momentach ciągnął do góry bardzo zdolny producent. Szcześniak również związał swoje losy z jednym twórcą bitów – Rumakiem, który z reguły (będę się upierał, że refrenowi „6 zer” niebezpiecznie blisko do „10 bands” Drake’a) spłaca to zaufanie z nawiązką.

W ostatnich miesiącach wiele wskazywało na to, że nawet najwięksi sceptycy przekonają się wreszcie do Taco. Wydana z zaskoczenia epka „Wosk” pokazała przede wszystkim, że Szcześniak zrobił postępy jako raper. Wciąż wydaje się nierealne, aby kiedykolwiek wszedł na poziom tuzów gatunku, ale w melodeklamowanych przez niego wersach pojawiło się wreszcie trochę dynamiki. Nie brakowało też przekonujących opowieści. Wśród nich „BXL”, czyli pełna niepokoju historia przejażdżki po zmagającej się z terroryzmem Brukseli. Szcześniak rapował: „Chciałbym mieć naiwną wiarę, jak Wenger / I pokładać swą nadzieję w byle Dannym Welbecku / Kiedyś po Brukseli jeździłem metrem / Aż rozległy się te strzały w Maelbeeku”. Ktoś może powiedzieć, że to kontrowersyjne porównanie, ale mnie akurat bardzo spodobało się to zestawienie. Ten strach chłopaka, który chciałby żyć angielską piłką (w tym wypadku londyńskim Arsenalem, choć na co dzień raper jest kibicem Tottenhamu), ale niespodziewanie musi się zmierzyć z surrealistyczną tragedią, wydał mi się autentyczny. Nie tylko dlatego, że matka Szcześniaka mieszka w Brukseli. Udało mu się złowić szerszą prawdę, zamieścić sugestywny komentarz do myśli kotłujących się w głowach młodych Europejczyków w tamtych dniach. A może tych dniach?

Optymistycznie do pełnoprawnej płyty nastawiał również „Deszcz na betonie” – singlowy utwór ukazujący Hemingwaya w bardziej popowej konwencji. Dobra produkcja i wpadający w ucho refren z melancholijnym tekstem o ostatnich dniach wakacji – nie trzeba być fanem ani Konwickiego, ani The Cure, by dostrzec w nim kandydata na radiowy przebój lata. A potem przyszedł „Marmur” i zaczęła się jesień. Nie była złota.

Do wewnątrz

Długogrający debiut Taco Hemingwaya to klasyczny album koncepcyjny. Hip-hop jest gatunkiem, który taką formę lubi. Poprowadzenie jednej, spajającej całą płytę opowieści wydaje się w nim naturalne. W Ameryce ukazało się co najmniej kilka dowodów w tej sprawie, by wymienić futurystyczne „Deltron 3030”, surrealistyczny horror „Dr. Octagonecologyst” czy porywającą kryminalną sagę „A Prince Among Thieves”. W polskim hip-hopie również pojawiały się już albumy koncepcyjne: dojmująca dystopia (Pro8l3m „PRO8L3M”), komedia pomyłek z domieszką Philipa K. Dicka (Tomasz Andersen „Wbrew wskazówkom”) czy prowokacyjna autokreacja (Świntuch „Świntuszenie”). „Marmur” raczej nie podzieli ich losu, bo nie jest ani dojmujący, ani zabawny, ani prowokujący. Jest po prostu nudny.

Trudno mi odtworzyć proces myślowy, który sprawił, że Szcześniak zdecydował, że dobrym pomysłem będzie nagranie biograficznego concept albumu. Nie wiem, czy to przejaw młodzieńczej naiwności, egocentryzmu czy po prostu braku refleksji. Grunt, że raper postanowił nagrać album o tym, że w trójmiejskim hotelu próbuje złapać wenę... i nagrać album. Wszyscy to znamy z lekcji języka polskiego – nie mieliśmy pomysłu na wypracowanie, więc napisaliśmy o tym, że nie mamy pomysłu na wypracowanie. Ależ byliśmy przebiegli! Niestety, na „Marmurze” mnożą się stylistyczne zabiegi rodem z gimnazjalnego wypracowania. Ich kwintesencją jest tajemnicza postać towarzysząca niekiedy głównemu bohaterowi, która okazuje się – a jakże! – jego alter ego.

Zanim nastąpi ten dramatyczny zwrot akcji, dowiemy się jednak o życiowych udrękach popularnego muzyka. Szcześniak jest znany z tego, że nie udziela wywiadów, ale naprawdę byłoby lepiej, gdyby o swoich wątpliwościach, rozterkach i strachach opowiadał dziennikarzom, niż dzielił się nimi w ramach swojej twórczości. Oczywiście, większość raperów opowiada o swoim życiu czy też o świecie widzianym ze swojej perspektywy. Różnica polega na tym, że słuchacze mogą jakoś odnieść te historie do własnego życia. Niezależnie od tego, czy to Kękę mówi o swoich problemach z alkoholem, Mes rozmyśla o zdradzie, czy Kuba Knap relacjonuje suto zakrapianą imprezę – są to obrazki, do których część z nas może się jakoś odnieść. Od Taco Hemingwaya dowiadujemy się natomiast, dlaczego nie odebrał Fryderyka, jak bardzo stresował go występ na Open’er Festival. Prawdę mówiąc, radziłem sobie bez tej wiedzy.

Co zastanawiające, wcale nie jest lepiej, gdy Szcześniak rysuje innych bohaterów. Okazuje się wówczas, że świat jego wyobraźni zamieszkują same sztampowe postaci: szukający zadymy fani futbolu, sztywni do przesady portierzy i artyści przepijający honoraria w hotelowym bufecie – stereotyp goni stereotyp. A przecież na poziomie pojedynczych wersów wciąż zdarzają mu się momenty świadczące o dużej językowej sprawności („Tańczą jak chochoł, łycha chochlą bez żadnych namysłów”). Niestety, za tą lingwistyczną kreatywnością nie poszła kreatywność w tworzeniu opowieści. Szkoda.

Dyskont

Na „Marmurze” Taco Hemingway zagubił gdzieś swój największy atut – spostrzegawczość podszytą inteligentną ironią. Trudno pojąć, jak autor błyskotliwych „Umowy o dzieło” i „Wosku” mógł w tak krótkim czasie tak bardzo obniżyć poziom. Być może to właśnie czas jest tu przyczyną. Szcześniak narzucił sobie olbrzymi reżim pracy, którego po prostu nie udźwignął. Co gorsza, całkowicie się pod nim załamał.

Wytwórnia Asfalt Records w specjalnym pakiecie wraz z albumem „Marmur” wydaje najwcześniejsze nagrania Szcześniaka, do tej pory dostępne jedynie w formie cyfrowej. Trudno się dziwić, wciąż jest o nim głośno, więc trzeba ten rozgłos dyskontować. Tym bardziej że czasu jest niewiele, bo aktualnie Taco rozmienia się na drobne. ©

Taco Hemingway (Filip Szcześniak) „Marmur”, Asfalt Records 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2016