Łańcuszek nieszczęścia

Najpierw LGBT i 5G, węgiel i Smoleńsk, media społecznościowe i fake newsy, Patryk Vega, płaskoziemcy i pandemia. Potem Europa jako błyskotka. Oto dwie nowe płyty Taco Hemingwaya.

14.09.2020

Czyta się kilka minut

Taco Hemingway, Open’er Festival, Gdynia 2018 r. / KAROL MAKURAT / REPORTER
Taco Hemingway, Open’er Festival, Gdynia 2018 r. / KAROL MAKURAT / REPORTER

Zeszłego lata wydawało się, że na dobre pożegnał się z bronią. Wojna polsko-polska? „Nie będę się produkował, wszystko już powiedziała Masłowska” – deklarował w pierwszych minutach „Pocztówki z WWA”, płyty wysłanej słuchaczom w połowie upalnych wakacji. Dobra intuicja – od wydanego sześć lat temu „Trójkąta warszawskiego” Taco Hemingway świetnie się sprawdzał właśnie jako autor dźwiękowych pocztówek: kawiarniany korespondent, mikrolog coraz bardziej eterycznych mód, ironiczny obserwator gestów i grymasów stołecznej młodzieży.

I nawet gdy zamiast wypadów nad Wisłę coraz częściej wybierał „piątki w wannie”, dawało to pewną nadzieję. W końcu – jak wierzył Walter Benjamin – najlepiej opowiada ten, kto się srogo wynudził. Istotnie, upichcony jesienią „Bigos” oraz wiosenne występy na płycie duetu TUZZA, w zwiewnym, elegancko skrojonym „Haute couture”, niosły obietnicę, że to domowe „Sanatorium” zadeklarowanego abstynenta (a więc, po Benjaminowsku, „praca, porządek, subordynacja”) obrodzi w nowych projektach pękami soczystych rymów.

Tymczasem zamiast pełnokrwistych historii dostaliśmy właśnie od Taco Hemingwaya nie bigos nawet, ale suchary – internetowe pasty i telewizyjne paski, kolaż nieświeżych wiadomości. Dwie płyty, wypuszczony w sieci (artysta swoje płyty udostępnia bezpłatnie) oraz serwisach streamingowych siermiężny „Jarmark” oraz uciekająca przed nim w popłochu, wydana tydzień później „Europa”, to – parafrazując stary kawałek Pezeta – tanie moralizatorstwo. Hemingway przepisał „Wyborczą”.

Nie pytam, skąd ma hajsy

Rok temu było o nim głośno z powodu liczb – zaraz po wydaniu „Pocztówki z WWA” wyprzedał z Dawidem Podsiadłą stadion PGE Narodowy. Na kilkudziesięciotysięczną widownię w Warszawie mogli dotąd liczyć Rolling Stonesi albo gwiazdy pop pokroju Beyoncé, ale nie występujący w duecie młodzi polscy wykonawcy. Droga do Narodowego przebiegła nie bez perturbacji, choć artysta nigdy nie krył, że gdyby nie wsparcie rodziców („mama pyta, czy chcę jakiś przelew, mówię: bardzo proszę”), nie miałby czasu na twórcze poszukiwania.

Dwie pierwsze anglojęzyczne płyty Filipa Szcześniaka nie wzbudziły bowiem zainteresowania. Zarabiać na muzyce zaczął, gdy nagrane mimo klapy wcześniejszych projektów „Trójkąt warszawski” oraz „Umowę o dzieło” wznowiła i wprowadziła do regularnego obiegu w 2015 r. wytwórnia Asfalt Records, przestrzegając, by ich autor nie robił sobie nadziei na popularność w skali Tedego czy O.S.T.R. Robotę tłumacza rzucił nie bez wątpliwości cztery lata temu, gdy z odpowiedzialnym za bity producentem Maciejem „Rumakiem” Ruszeckim rozpoczynał swoją pierwszą, promującą oba krążki trasę koncertową.

Co przeważyło o sukcesie? Okrzyknięto go głosem pokolenia. Tytuł „Umowa o dzieło” – jak mówił sam artysta autorom książki „To nie jest hip-hop. Rozmowy II” – „narzucił odbiór słuchaczom i recenzentom, którzy szukali w piosenkach ważnych wersów pod z góry ustaloną tezę” i spodziewali się, że zaraz po śmieciówkach przyjdzie kolej na krytykę kredytów hipotecznych.

Jego rap, okraszony nawiązaniami do prozy Gombrowicza i filmów Koterskiego, wykorzystujący do skitów (przerywników między utworami) fragmenty Polskiej Kroniki Filmowej, a przede wszystkim pozbawiony wulgarności i przemocy – dobrze się sprawdzał w ogólnokrajowych dziennikach jako ścieżka dźwiękowa III RP. Ale Hemingway utarł nosa recenzentom i zamiast nawijać o problemach ze znalezieniem pracy, wydał eschatologiczny „Marmur” (2016), a następnie imprezowego „Szprycera” (2017). „Trochę mnie martwi, że ludzie myślą, że jestem wczutym gościem, który dotyka ważnych problemów pokoleniowych – tłumaczył się wówczas – podchodzę do rapu ze sporym dystansem”. Niechęć do odcinania kuponów od pierwszego sukcesu pojawia się także na nagranym w duecie z Quebonafide (Kubą Grabowskim) albumie „0,25 mg” (2018).

Sorry, jestem stąd

Gdy obchodzący właśnie 30. urodziny Szcześniak wydawał jako Taco Heming­way „Trójkąt warszawski”, Dorota Masłowska pod pseudonimem Mister D. odkrywała, że „Społeczeństwo jest niemiłe” – np. gdy niespodziewanie natknie się na tęczę („Komu to szkodziło, że normalnie było pusto, szaro / Ludziom do twarzy przynajmniej pasowało”). Pisarka opiewała prowincjonalne romanse, kościelny marketing sensoryczny („chryzantemy, płaszcz powstańca”) i szyk klasy średniej („Audi zaprzężone w głodne amstafy”), ale też empatyzowała z codziennymi smutkami prezydenta, co „kłopotów ma sto”. Wreszcie – troszcząc się o nasze portfele – przestrzegała przed obliczoną na zysk kokieterią celebrytek („a taka w tym Teleexpressie byłaś do rany przyłóż”).

Hemingway lubi nawiązywać do Masłowskiej – fragmenty jej płyty pojawiały się jeszcze w zeszłorocznej „Pocztówce”. Teraz fraza o społecznej antypatii wyskakująca w pierwszych sekundach „Jarmarku” organizuje koncept całego albumu rapera. O ile jednak Masłowska, eksponując narodowe przywary, śpiewała najczęściej w pierwszej osobie liczby pojedynczej, podkreślając, że jest jedną z „niemiłych” – jedną z nas, Taco przyjmuje pozę outsiderską i nieznośnie besserwisserską.

Album składa się z trzech części, określających jednocześnie miejsca akcji świata nam przedstawianego: kiosk, korek i korpo. W każdej pojawia się gościnnie Artur Rojek. Każda z nich nazwana zostaje „łańcuchem”, bo poprzez ciąg następujących po sobie, powtarzających się zdarzeń (w szkole na lekcjach polskiego nazywany „łańcuchem” właśnie) spaja koncept „Jarmarku”.

Łańcuch odsyła też do idei społeczeństwa jako wspólnoty czy raczej – wspólnoty w rozpadzie. To, innymi słowy, poszukiwanie najsłabszych ogniw („społeczeństwo jest niemiłe, bo to łańcuch, efekt motyla w wartkim tańcu”). Jak wiemy od Oscara Wilde’a, cytowanego skądinąd w „Jarmarku”, „nienawiść jest ślepa, a żywi się wszystkim”. Jest też zakaźna, jak influenza (covid) albo influencer (viral, marketing wirusowy). Łańcuch Hemingwaya reprezentuje także hierarchię społeczną – pniemy się, słuchając tej płyty, schodek po schodku, od pracującego w podziemiach sprzedawcy gazet (kiosk), przez poziom ulicy, którą wiezie nas ukraiński taksówkarz (korek), aż po biura w drapaczach chmur wynajmowanych przez korporacje. Dodałabym jeszcze jedno skojarzenie do tej palety metafor – szczękościsk powodowany przez łańcuszek ortodontyczny, bo Taco jest na tej płycie nie tyle „wczutym”, co koszmarnie spiętym gościem.


Czytaj także: Dobrzy włamywacze: Monika Ochędowska o Łonie i Webberze


Na czterdziestominutowym albumie udało mu się ubrać wielkie nieszczęścia w wielkie kwantyfikatory: jest wychowująca nasze dzieci pornografia, są grożący naszym dzieciom antyszczepionkowcy, oszukujący nasze dzieci wirtualni celebryci i molestujący nasze dzieci księża. Do tego LGBT i 5G, węgiel i Smoleńsk, media społecznościowe i fake newsy, Patryk Vega, płaskoziemcy i pandemia. Dowiadujemy się także, że „telewizja kłamie”, a „ksenofobia to udręka”. To wszystko podlane sosikiem złudzeń klasy średniej o smaku późnych lat 90. Sosikiem, dodajmy, wylewającym się z tysiąca przedpotopowych tekstów o lemingach, trochę w stylu wczesnego Ziemowita Szczerka, trochę Roberta Mazurka.

Rany, ci straszni mieszczanie – zatrważa się Taco – pod pastelozą dobrobytu skrywają rozpacz i narkotyki. „Kto ty jesteś? Polak mały. Jaki znak twój? Torba z białym. Gdzie ty mieszkasz? Na strzeżonym. Czym ta ziemia? Zamek z piachu. Czym zdobyta? Propagandą strachu”. Takie rewelacje działają może jak zimny prysznic, jeśli, jak w przypadku głośnego debiutu Maty ujawniającego rozrywki „patointeligenckiej” młodzieży z dobrych domów, utrzymane są w poetyce wyznania. W dziecinnej wyliczance pozostają zgrabną stylistycznie dziecinną wyliczanką.

Wracaj do siebie na Moskwę

Inna sprawa, że powtarzane za popularnymi portalami czy paskami telewizji informacyjnych tezy tej płyty są jeśli nie fake’ami (w końcu „nic się tak nie klika jak fake news, w sumie to w dotyku jak fake boobs”), to co najmniej zestawem wysłużonych jak mieszczańskie pantofle stereotypów. Palącym problemem „Jarmarku” jest ogólnonarodowa niechęć do Ukraińców. Rzeczywistość zdaje się jednak nie zgadzać z Taco Hemingwayem, bo nasz stosunek do nich jest – mimo prób wpajania nam lęku – na ogół życzliwy. Wszelkie raporty i sondaże podkreślają, że jeśli coś nas naprawdę martwi, to fakt, że imigranci są nieuczciwie traktowani przez pracodawców.

Może dlatego dla Taco ostatecznie najgorszym przejawem ksenofobii, o której nawija w kilku kawałkach, pozostaje przyznanie trzech z pięciu możliwych gwiazdek kierującemu uberem Dimitrijowi. Nie fakt, że stworzony przez firmę algorytm ukarze go za tę ocenę pominięciem przy rozdzielaniu kursów. Bo to właśnie tak ochoczo przez Hemingwaya reklamowany Uber – jak dowodzili skarżący go tego lata w Holandii kierowcy – najbardziej ich dyskryminuje nie informując klarownie, wedle jakich zasad działa aplikacja niespodziewanie dezaktywująca się w trakcie dnia pracy.

Nie dowiemy się także, że mobbing (kolejny ważny temat „Jarmarku”) nie musi dotykać wyłącznie pracowników korporacji, w której zresztą pracę sam Filip Szcześniak – niegdyś copywriter – wspomina wyjątkowo dobrze: „mieliśmy sympatyczny skład i super szefostwo”. Otóż przemoc w pracy spotyka także, a może przede wszystkim (wiem, to mniej sexy) urzędników, wykładowców akademickich, pracowników trzeciego sektora. Ulokowane w dużych miastach międzynarodowe firmy, szczególnie w momencie podżegania do nienawiści wobec osób homoseksualnych, wydają się enklawami tolerancji – pal sześć, czy wpisanej w zeszyt dobrych praktyk z powodu poprawności politycznej. Czy nie trudniej dziś być gejem w podkarpackim samorządzie, gdy gmina ogłasza się strefą wolną od LGBT?

Nie rapuj o tym, bo to smutne

Zmęczony niemiłym społeczeństwem oraz błyskami fleszy śledzących każdy jego krok paparazzi, Taco Hemingway ucieka – jak notuje skrupulatnie w „dzienniku pokładowym” – 13 lipca (to dzień, w którym dowiedzieliśmy się, że Rafał Trzaskowski przegrał w wyborach prezydenckich) poza granice Polski, wybierając nieprzypadkowo „kierunek zachodni”. No to mamy „Europę”.

Wożąc się „betą po Sycylii”, Francji i Niemczech, Taco powtarza stereotypy na temat europejskiego dobrobytu i tolerancji, czuje zażenowanie TikTokiem i kolegami („raperzy to banda niedźwiedzi”), jada w drogich restauracjach, zjada go poczucie odpowiedzialności za młodych słuchaczy (nie po raz pierwszy zresztą), głównie chłopców („staram się redefiniować męskość, chcę nauczyć typów, że to super, kiedy tęsknią”), a potem sypia w hotelach, na które stać tylko emerytów ze ­Szwajcarii.

Paryż, przyznaje raper, nie wygląda jak w filmach, ale „paryskie getto w deszczu” mimo wszystko estetyzuje wyliczanką luksusowych marek. Jest na „Europie” sporo błyskotliwych, głównie środowiskowych aluzji i nawiązań, np. gdy w pełniącym rolę skita „dzienniku pokładowym” Hemingway mówi, że temperatura tego dnia wynosi 21 stopni, a w nocy ma zejść do 15, to zapowiada tak naprawdę Bedoesa, który pojawia się w następnym kawałku (Borys Przybylski „Bedoes” to założyciel grupy 2115 Gang). „Europa” to taka błyskotka, pusta w środku. Ale może ostatecznie taka ma być prawda o Starym Kontynencie?

A może nie należy rozliczać piosenki rozrywkowej z tego, czy zawarte w niej tezy znajdują potwierdzenia w raportach i sondażach? Może. Ale po zabierającym się za ostrą, krajową publicystykę – z europejskiej do tego perspektywy – najpopularniejszym polskim raperze, który udowodnił, że potrafi pisać, a do tego chce wieszczyć jak Norwid (jak nazywa siebie w „Luxem­bourgu”) albo być nową Republiką („Metallica 808”), oczekiwałabym czegoś więcej niż posklejania w rymy stereotypów na temat naszych domniemanych lęków i opinii. Tymczasem gdy po włączeniu wydanej na początku sierpnia płyty Białasa „H8M5” słyszę w intro zapożyczony z „Nocy wampira” krzyk Grzegorza Ciechowskiego, ostrzegający, że „inwazja spadnie na kraj”, wciąż czuję większe ciary niż po sesji łańcuchowego kinbaku z Hemingwayem. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2020