HEJT.net

Internetowa przestrzeń publiczna w Polsce została zawłaszczona przez język nienawiści. To już nie jest miejsce do rozmowy. Przyzwalając na chamstwo, tracimy wszyscy.

30.07.2012

Czyta się kilka minut

 / rys. Zalley
/ rys. Zalley

Wszyscy tkwimy w tym szambie – napisaliśmy w »Tygodniku« w ubiegłym tygodniu. – Język nienawiści wylewa się bezkarnie zewsząd. Dowolny temat, dowolne forum (byle dość popularne) i zaczyna się bluzg, z nieodzownym antysemickim refrenem”.

Kiedy „Tygodnik” ogłosił apel o walkę z językiem nienawiści rasowej i wyznaniowej, poinformowało o tym wiele serwisów internetowych. Pod ich artykułami były fora. A na nich takie na przykład wpisy (poniższe pochodzą z forów wPolityce.pl i Onet.pl):

„Ach te żydki, przegną w końcu pałkę!”.

„A wy komuchy obłudne przywleczone do Polski jak syfilis przez Armię Czerwoną!!! Jak śmiecie na Polaków ujadać??? Chcecie wolności to macie Izrael tam sobie jedźcie tam róbcie pod siebie :))”.

„Ubecka starozakonna koszulo medialna Dejaniry wrastasz w nasze dobre ciało: które cię won po 1989 r. nie wygnało precz!!!”.

„Cała »mądrość żydowska« polega na tym, że pozmieniali nazwiska, pochrzcili się jak trzeba, poobstawiali wszystkie partie polityczne łącznie z KK, i rządzą. Talmud musi być wprowadzony jako obowiązkowa lektura w szkołach”.

„Żydownik Powszechny dał głos za gównem parchobolszewika szechtera. Oj boją się prawdy o sobie, oj boją, aj waj (...). Rebe i lewak Boniecki to żyd, który na rozkaz UB wstąpił do seminarium z zadaniem rozbijania KK od wewnątrz. (...). [„Tygodnik”] to pomiot żydobolszewii, zbrodniarzy, oprawców i katów Polaków oraz zwyczajnych bandytów i złodziei i ofiary po spermie sołdatów krasnoj armii gdy szli na Berlin...”.

Słowem – rutyna. Ani nas to nie ekscytuje, ani nie bawi. Raczej – ciekawi. Nam nie grozi realny lincz. Nie każdy jednak polski obywatel może sobie pozwolić na taki komfort. Czy internetowa nagonka może zabić człowieka? Jeśli macie elementarne pojęcie o sieci, na pewno odpowiecie, że tak. Jeśli jesteście polskim sędzią lub prokuratorem, odpowiecie zapytaniem: a co ma sieć do życia? Przecież to zabawa dla dzieci!

NAIWNE MARZENIE

Tkwimy w szambie. Szambo przelewa się przez fora internetowe, blogi, a nawet serwisy społecznościowe. Płynie w nim pogarda i nienawiść we wszelkich jej przejawach: od antysemityzmu i rasizmu po prostackie groźby. Pobieżna lektura dowolnego forum pozostawia wrażenie, jakby polscy internauci tworzyli szwadrony schowanych za monitorami, sfrustrowanych nienawistników. Najczęściej anonimowych, oczywiście.

Czyżby marzenie o internecie jako o wolnej, transgranicznej, egalitarnej platformie tworzenia wspólnot międzyludzkich, porozumienia i poznawania innych, miało się okazać pobożnym życzeniem, sentymentalną naiwnością? Szambo ma swoje rezerwuary i wybija niekiedy pod wysokim ciśnieniem.

– To przypomina efekt kuli śniegowej. Nagle widzisz, jak zaczyna płynąć kaskadą – opowiada Marcin, doświadczony moderator jednego z największych polskich portali. – Po krótkim czasie pracy wiedziałem już, na które artykuły zwracać szczególną uwagę. A więc tematy polityczne, religijne, a poza tym oczywiście seks i zdrada. Ludzie najczęściej komentują te tematy, bo one zawsze wywołują skrajne emocje, a co za tym idzie – skrajne komentarze.

O spektakularnych przykładach bywa głośno – jak w przypadku siatkarki Doroty Świeniewicz, liderki legendarnych „Złotek”, która przedwcześnie zakończyła karierę, bo nie wytrzymała strumienia anonimowych wyzwisk w sieci. Wataha nie miała litości. Lincz jest domeną anonimowych.

INTERNETOWY LINCZ

Ostatnio studzienka kanalizacyjna wybiła z hukiem, podważona przez dwóch internetowych producentów: Grzegorza Cholewę i Bartłomieja Szkopa. Wynajęli oni aktorkę-amatorkę Annę Lisak, emerytowaną przedszkolankę, i stworzyli projekt „Grażyna Żarko”.

Był to fikcyjny wideoblog (vlog) ultrakonserwatywnej do poziomu absurdu nauczycielki, „katolickiego głosu w internecie”, postaci zbudowanej na mocnym „moherowym” stereotypie. W odpowiedzi zaczęły powstawać setki komentarzy i filmików. W jednym widzimy grę komputerową, w której gracz maltretuje postać identyfikowaną z Grażyną Żarko deską z gwoździami i tasakiem. W innym ktoś sika na jej karykaturę. W jeszcze innym autor prezentuje, jak zamierza Grażynie coś „wytłumaczyć” (przy pomocy kilofa). Większość filmików to młodociane bądź nieco starsze twarze vlogerów i ich niewybredny bluzg. A wśród tego – groźby karalne: Annie vel Grażynie grożono śmiercią.

Projekt zamknięto, bo zrobiło się niebezpiecznie. Anna Lisak była zaczepiana na ulicy. Organizatorzy bali się o jej bezpieczeństwo. Być może pamiętając o przypadku Mary Bale, 45-letniej Brytyjki, która wrzuciła kota do śmietnika. Właściciele zwierzęcia umieścili nagranie z kamery przemysłowej w sieci. Rozpętała się międzynarodowa burza, prasa nazywała Bale „najbardziej nienawidzoną kobietą w Brytanii”, a na Facebooku powstała grupa „Śmierć Mary Bale”. Kobiecie, skazanej na zapłacenie 1,4 tys. funtów, przydzielono policyjną ochronę. Taka jest dynamika internetowego linczu.

TONY I PROCENTY

Niedawno ukazały się wyniki badań nad „internetową kulturą obrażania”, prowadzonych w ramach akcji „Komentuj. Nie obrażaj” przez Interactive Advertising Bureau Polska, Szkołę Wyższą Psychologii Społecznej i Ośrodek Przetwarzania Informacji. Raport – pod redakcją psychologa społecznego dr. Krzysztofa Krejtza – pokazuje, że internetowe wypowiedzi o negatywnym zabarwieniu emocjonalnym dotyczą najczęściej tematów związanych ze światopoglądem (29,1 proc.), traumą społeczną (25,9 proc. – jako określenia kluczowe dla tego pojęcia badacze przyjęli katastrofę smoleńską, stan wojenny, śmierć Papieża, powstanie warszawskie) i polityką (25,1 proc.). Analizując wypowiedzi w sieci, autorzy raportu doszli do wniosku, że najrzadziej pojawia się ton konsolidacyjny (zaledwie 1,13 proc.). Dominuje stanowczość: to 80,8 proc. wypowiedzi. Wiadomo – zderzenie stanowczych opinii to już zarzewie konfliktu. Ale stanowczość mieści się w granicach debaty. Agresja już nie.

Autorzy raportu stwierdzili też coś zaskakującego: że wypowiedzi o agresywnym tonie to... tylko sześć procent. Pochwał przemocy, agresji i łamania reguł było o rząd wielkości mniej: 0,6 proc., zaś gróźb – tylko 0,1 proc.

Zmienia się to zależnie od tematyki: najwięcej agresywnego tonu słychać wokół spraw dotyczących światopoglądu (10,6 proc.) i traumy społecznej (6,9 proc.). I, co ciekawe, najczęściej tam, gdzie komentujący ma poczucie bezpieczeństwa: zarówno na anonimowych forach, jak i w serwisach społecznościowych, gdzie – jak podkreślają badacze – mamy wrażenie mówienia do znajomych.

Nie zmienia to faktu, że pośród wszystkich wypowiedzi w sieci te obraźliwe stanowią – według autorów tego raportu – zaledwie 2,5 proc.

Jak to możliwe, że jest ich tak mało, skoro jest ich tak wiele?

– Dla nas znacznie ważniejsze jest obiektywne istnienie tekstów, a nie liczba ich autorów – tłumaczy dr Marek Troszyński z Centrum Badań nad Nowymi Mediami Collegium Civitas i prezes fundacji Wiedza Lokalna (w ramach badań pt. „Raport mniejszości” monitoruje ona sieć pod kątem języka wrogości względem mniejszości, np. etnicznych, religijnych czy seksualnych).

– Mniejszości etniczne to tematyka, którą w sieci widać najbardziej – mówi Troszyński. Na drugim miejscu są mniejszości seksualne. Wśród etnicznych najczęściej wspominani są Żydzi, ale grupą, wobec której jest największe stężenie emocji negatywnych, są Romowie. Oczywiście trudno określić, czy wypowiedzi adresowane są do rzeczywistych przedstawicieli mniejszości, czy ktoś używa ich nazw jako obelg – dodaje Troszyński. – Słowa „Żyd” czy „Cygan” niektórzy traktują jak inwektywy, odsyłające do negatywnego stereotypu tych grup.

Pytany o skalę, Marek Troszyński podkreśla, że pośród wszystkich dotyczących mniejszości wpisów w polskim internecie częściej niż co czwarty zawiera elementy języka wrogości i mowy nienawiści. – Przy czym mówimy o wpisach, które przetrwały interwencje moderatorów – podkreśla. – A to już liczba bardzo niepokojąca.

ZAWŁASZCZANIE PRZESTRZENI PUBLICZNEJ

Co socjolog ma na myśli, mówiąc, że liczba autorów nienawistnych wpisów nie jest najważniejsza? – Istotne jest nie to, ile osób napisze, lecz do ilu takie treści docierają – tłumaczy Troszyński. – Sieć nie jest przezroczysta, nie widzimy, kto do nas mówi. I choćby to była jedna osoba podpisująca się dziesięcioma nickami, my odbieramy to, nauczeni starym doświadczeniem, jako dziesięć głosów. I odnosimy wrażenie, że taka jest powszechna opinia. Z drugiej strony, co z tego, że liczba autorów jest niewielka, skoro taki komunikat pojawia się na wielkim portalu, gdzie przeczytają go nawet miliony użytkowników?

– 95 proc. internautów puści taką Grażynę Żarko mimo uszu – tłumaczy moderator Marcin. – Ale pozostali, którzy poczują się dotknięci, odpowiedzą ze zdwojoną siłą. Stanowią wycinek, który jednak najgłośniej słychać. Nie bronię ich, ale to jeszcze nie znaczy, że cały internet zdziczał. To jak rozmowa w knajpie, gdzie dobrze ci się przebywa ze znajomymi, ale może się przyplątać pijak, który chce ci dać w mordę – dodaje. – Spoza chamstwa na forach nie widać wielu dobrych zjawisk. Na przykład tego, ile wsparcia dają sobie tam kobiety w ciąży albo chorzy.

Teraz już lepiej można zrozumieć naturę sieciowego szamba: jak to ujął dr Krzysztof Krejtz w opisie akcji „Komentuj. Nie obrażaj”: czysta woda płynie, ale płynie pod brudną pianą, unoszącą się na wierzchu i przez to najbardziej widoczną.

Jednak kto chciałby pić wodę zawierającą 2,5 proc. gnojówki? Sedno problemu tkwi w tym, że nikt normalny nie chce. – Sieć ma wielki potencjał do budowania komunikacji międzyludzkiej. Wreszcie mamy środki techniczne, by uzgadniać sprawy ważne dla społeczności: odejść od świata, gdzie największym problemem jest to, kto będzie ministrem rolnictwa, i przejść do świata, w którym członkowie lokalnych społeczności uzgadniają sprawy dla nich ważne – tłumaczy Troszyński. – Tymczasem ta przestrzeń została zawłaszczona przez język nienawiści. Ludzie tracą chęć wypowiadania się, widzą, że to nie miejsce do rozmowy. To mnie niepokoi, a apel „Tygodnika” odbieram jako podzielanie tego niepokoju.

– Język nienawiści funkcjonuje w przestrzeni publicznej i nikt nie protestuje – dodaje Troszyński. – To tak, jak z obelżywymi wobec mniejszości napisami na murach: powstają wszędzie, nie tylko w Polsce, ale u nas ludzie nie reagują. Milcząco godzimy się na zawłaszczanie przestrzeni publicznej.

Po co więc serwisy zatrudniają moderatorów?

ANONIMOWO I POD NAZWISKIEM

Marcin pracował jako moderator w jednym z największych portali w Polsce. Jako najtrudniejszy moment działalności forum wspomina wiosnę 2010 r.: katastrofa smoleńska, miliony komentarzy. – Do zalewu agresji szybko się przyzwyczaiłem – opowiada. – Wspieraliśmy się w zespole, broniliśmy się śmiechem, czytaliśmy sobie co lepsze komentarze na głos. Zwłaszcza, że moderatorzy też są notorycznie obrażani przez forumowiczów. Jedyny problem, jaki miałem, to ten, że nabrałem awersji do słowa pisanego. Nie byłem w stanie wziąć do ręki ani gazety, ani książki.

Każde forum ma regulamin, który określa, czego nie wolno i co będzie bezwzględnie kasowane. – Nie przechodzą wulgaryzmy, nawoływanie do agresji, wypowiedzi nie na temat, spam, atak na współdyskutanta. Bezpodstawny atak – poprawia się Marcin.

Jest kilka strategii moderacji. Pierwsza, zwana premoderacją, polega na zatwierdzaniu każdego komentarza, zanim się on ukaże (stosuje ją wielu blogerów). Postmoderacja to z kolei przeglądanie przez moderatora komentarzy publikujących się automatycznie po ich napisaniu. Nadużycia (tzw. abuse) mogą też zgłaszać inni użytkownicy forów. Często działa jeszcze automat zwany robotem, który sprawdza, czy w komentarzu nie ma wulgaryzmów (jeśli są, automatycznie je odrzuca). Robota łatwo jednak oszukać, np. literówką. Niekiedy – najczęściej w przypadku komentarzy na blogach lub forach specjalistycznych – wymaga się logowania, by uniknąć anonimowości.

Szczególnym przypadkiem są serwisy społecznościowe, np. Facebook. Coraz częściej zdarza się, że zamiast własnego forum, twórcy serwisów „podpinają” moduł forum Face¬booka, a użytkownicy, by komentować, muszą być zalogowani do swojego konta na Facebooku.

Zwykle to pomaga: pisanie pod nazwiskiem mityguje; trudniej rzucić komuś obelgę w twarz, niż wysłać anonim. Jednak można stworzyć sobie fikcyjny profil; tak się często dzieje. Wtedy łatwiej linczować.

JAK PODWYŻSZYĆ OGLĄDALNOŚĆ

Co by zrobił Marcin, gdyby np. na jego dyżurze pojawił się wpis, jaki widniał na jednym z portali po niedawnym zamachu terrorystycznym na izraelskich turystów w Burgas, gdzie zginęło osiem osób, w tym dwie kobiety w ciąży i dziecko? Brzmiał on: „Jeśli to był zamach zorganizowany przez Arabów, to dziękujemy za punktowe ataki bez zabijania Europejczyków i niewinnych ludzi”.

– To komentarz na pograniczu – odpowiada moderator. – Można się zastanowić nad skasowaniem, ale ja bym tego nie zrobił. To też opinia. Trzeba się liczyć z tym, że niektórzy mają takie poglądy.

Na pytanie, jaka jest wartość takiej opinii w debacie, odpowiada krótko: – Moderator nie może narzucać swoich poglądów, ma ściśle trzymać się regulaminu. Wywaliłbym stwierdzenie, że np. „należy zabić wszystkich Turków w Niemczech”. Ale stwierdzenie, że „należy ich odizolować” zostawiłbym.

– W sądzie też obowiązuje zasada domniemania niewinności – przekonuje Marcin. – Przez szacunek dla użytkownika, jakikolwiek by był, pewne rzeczy należy rozstrzygać na jego korzyść. Zresztą zdarzały się komentarze typu „kij w mrowisko”, które zostawialiśmy, a potem z dyskusji wokół nich wychodziło coś dobrego.

Problem w tym, że zasada domniemania niewinności to jedna strona medalu. Drugą, jak wolno przypuszczać, jest fakt, że każdy wpis to tzw. odsłona serwisu, czyli miara jego oglądalności, którą przedstawia się reklamodawcom. W ten sposób gorące dyskusje na forum przeliczają się pośrednio na zysk. A przyzwolenie na brutalną grę jest przecież łatwym sposobem podgrzania atmosfery.

We wspomnianej sprawie Mary Bale znaczną rolę w nakręcaniu spirali nienawiści za jej – skądinąd karygodny – czyn odegrały tradycyjne media. Zorientowawszy się, że w sieci wrze, zaczęły to relacjonować, w efekcie czego do kampanii dołączali kolejni zbulwersowani. Czy podobnie nie postępują portale? Czy nie stymulują ostrej gry na forum?

Marcin: – No co mam ci powiedzieć? Przeanalizuj sobie nagłówki i dobór treści.

Uwikłane w spiralę nakręcania oglądalności, serwisy internetowe stają się zakładnikami szamba. Obawiają się, że jeśli będą wyrzucać agresywnych internautów z forum, ci przeniosą się na inny, konkurencyjny portal.

Można jednak odnieść sukces w sieci i być nonkonformistą. Jest w polskiej sieci ktoś, kto to pokazał.

CEDZAK

– Już na początku mojego pisania zauważyłem, że dopóki nie zacząłem być agresywny, nikt mnie nie zauważał, byłem najwyżej popychadłem. Odkryłem to przez przypadek: gdy parę osób nazwałem debilami, zauważyłem, że znalazłem się w centrum uwagi. I tak się potoczyło. Potem założyłem bloga – opowiada Tomek Tomczyk, dziś autor jednego z najpoczytniejszych polskich blogów lifestyle’owych Kominek.in.

Z początku sam pisał agresywnie, nie szczędził wulgaryzmów. – Po pół roku blogowania zrozumiałem, że to droga donikąd. Że chamstwo rodzi chamstwo – mówi dziś.

W komentarzach na blogu był wtedy wulgarnie atakowany. Przeszedł kryzys, chciał się wycofać: – Jak masz na blogu takie teksty, zaczynasz się zastanawiać, czy faktycznie nie robisz wszystkiego nie tak, czy nie powinieneś zgodnie z ich sugestią rzucić się pod tramwaj. Źle się czułem na własnym blogu.

Zamiast się wycofać, wprowadził regulaminy: dość wulgaryzmów, chamstwa, zakaz ataków personalnych. Zaczął to bezwzględnie egzekwować. Co się okazało? – Najpierw, gdy przestałem być aż tak wulgarny i kontrowersyjny, spadły o jedną czwartą statystyki komentarzy – wspomina Tomek. Ale potem w ciągu roku skoczyły mi prawie dziesięciokrotnie.

Przyszli nowi czytelnicy, dotąd odstręczani przez klimat agresji. – Ale zostało też wielu starych – dodaje Tomek. – Gdy w jakimś miejscu panuje kultura, nawet cham zakłada garnitur.

Moderator Marcin: – Wielkie portale nie mogą sobie pozwolić na utratę jednej czwartej użytkowników, nawet chwilowo. To by szło w miliony.

– Wcale nie – odpowiada Tomczyk. – Trzeba oddzielić czytelników od komentatorów. Tych ostatnich jest zdecydowana mniejszość, a chamów wśród nich jest jeszcze mniej. Niewielu ludzi odejdzie z portalu tylko dlatego, że nie będzie mogło rzucić na nim k...ą.

I dodaje coś, co brzmi jak bluźnierstwo: – Cenzura chamstwa to przyszłość internetu! Nie, nie chodzi o możliwość publikowania jedynie słusznej prawdy. Czy przez to, że w kodeksie karnym jest zakaz zabijania, czujesz się zniewolony?

Tomczyk nazywa hipokrytami tych, którzy prawa do chamstwa bronią argumentem o wolności słowa: – Zapytaj takiego, czy na jego blogu mogę napisać, że jego ojciec to pedofil, a matka to prostytutka.

ZERO TOLERANCJI? TO MOŻLIWE

Kolejny argument dla wielkich portali: czy reklamodawcy zawsze będą chcieli się pokazywać w kałuży szamba?

Tomczyk twierdzi, że gdy jakiś reklamodawca chce współpracować z blogerem, to najpierw dokładnie sprawdza, jakie treści są na jego blogu. – Natomiast w przypadku portali patrzy tylko na ich ogólny profil – tłumaczy. – W efekcie nie da reklamy na stronę Pudelek.pl, ale da na Gazeta.pl, gdzie chamstwo w komentarzach bywa większe niż na tym pierwszym.

Pytanie, czy w miarę narastania poziomu szamba reklamodawcy nie zaczną uważniej się przyglądać niesionym przez jego falę statystykom klikalności?

Tomczyk zauważa, że już dziś coraz więcej blogerów wprowadza restrykcyjne regulaminy komentowania. – Poza tym rośnie świadomość prawna – dodaje. – Za obrazę na forum grożą procesy. Portale staną się bardziej grzeczne, bo nie będą chciały się w nie wikłać.

Taki właśnie argument można odnaleźć w regulaminie serwisu blogowego brytyjskiej BBC. „Moderacja jest niezbędna, by wszyscy użytkownicy mogli uczestniczyć w sieciowej społeczności bez obaw przed innymi użytkownikami i bez ryzyka, że zostaną wystawieni na obraźliwe treści” – czytamy w dokumencie o znamiennym tytule „House rules” („Reguły domu”). – „A także dlatego, że ludzie mogą, świadomie lub nie, publikować treści nielegalne, narażając siebie i BBC na konsekwencje prawne”. A nieco wcześniej: „Komentarze są sprawdzane (...), by blogi stanowiły bezpieczne i przyjemne miejsce”.

Z tych samych względów serwis internetowy amerykańskiego dziennika „New York Times” stosuje metodę premoderacji. – Sprawdzamy komentarze przed ich opublikowaniem, a nasi moderatorzy mają za zadanie trzymać mowę nienawiści z daleka od naszego serwisu – mówi „Tygodnikowi” David McCraw, prawnik „NYT”. – Chcemy, aby nasze forum było miejscem żywotnej debaty na temat wiadomości i spraw bieżących, tymczasem mowa nienawiści uniemożliwia inteligentną dyskusję.

– Zero tolerancji – podpowiada Tomek Tomczyk. – Moderator powinien być bogiem.

HEJTERZY I TROLLE

Zza nienawistnych słów wyłania się rys psychologiczny internauty odpowiedzialnego za płynące przez sieć szambo.

– Spora część tych wypowiedzi jest niemerytoryczna, służy tylko wyrzuceniu z siebie nienawiści – mówi socjolog Marek Troszyński. – W każdym społeczeństwie jest grupa ludzi nastawionych niechętnie do świata. Dzięki sieci dostają do ręki tubę. Działa mechanizm spirali: skoro widzą przyzwolenie na nienawiść, dorzucają coś od siebie. Z różnych powodów: frustracji, ugruntowanych przekonań. Liczy się to, że to łatwe.

– Podstawowy podział hejterów [neologizm od angielskiego „hate” „nienawiść” – red.] to ten na inteligentnych i tępych – mówi moderator Marcin. – Ci pierwsi potrafią obrazić bez używania wulgaryzmów. Ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że oni piszą w emocjach, w sekundy po przeczytaniu tego, co je wywołało – dodaje. – W sieci często piszą ludzie bardzo wrażliwi. Niektórzy mają problem z funkcjonowaniem społecznym, wiele swojego życia przenoszą do sieci.

Odrębnym fenomenem jest tzw. troll.

– Troll nie jest hejterem, on udaje, że nim jest – tłumaczy Marcin.

Trolla, trzymając się metafory, bawi wrzucanie granatów do szamba: prowokuje i podsyca konflikt, który wywołał. W tym sensie trollem była Grażyna Żarko.

Istnienie trolli pozwala powiedzieć coś ważnego o hejterach: skoro wszyscy wiedzą, że trolle istnieją, to czemu dają się im prowokować? Jeden z vlogerów, którzy wzięli udział w linczu na Grażynie Żarko, przyznał potem, że podejrzewał, iż jest ona trollem, ale się nabrał. Dlaczego? – Bo troll to kozioł ofiarny – mówi Marcin. – Jest potrzebny. Można się na niego rzucić, bo nie ucieka.

Pytanie, czy szambo, jak to szambo, nie powstaje wskutek potrzeby ulżenia sobie? „Nie macie racji popaprańcy z »Powszechnego«, jeżeli osobnik się nabluzga na forum, to mu przechodzi i nie dochodzi do rękoczynów, a o to przecież chodzi” – napisał ktoś na forum radia Tok FM pod informacją o akcji „Tygodnika”. Jednak nie, na dłuższą metę nikomu nie przynosi to ulgi.

– Jako socjolog obserwuję wyłącznie negatywne skutki takiej komunikacji – odpowiada Troszyński. – Poszerza się krąg odbiorców negatywnych stereotypów na temat różnych grup. A to nie tylko opinie, ale także całe postawy i działania doprowadzające do dyskryminacji. Przykład poznańskiej restauracji „nie dla Romów” jest bliższym lub dalszym skutkiem dopuszczania języka wrogości w przestrzeni publicznej.

Można wyliczać dalej: „nie dla moherów”, „nie dla żydokomuny”, „nie dla POpaprańców”, „nie dla pisiorów”... Przestrzeń publiczna zostaje pokawałkowana na wymachujące na siebie cepami obozy. Gdzieś w tym zaklętym kręgu nakręca się mechanizm, wskutek którego już nie tylko politycy rozmawiają ze sobą obrzucając się inwektywami. Nawet rzecznik praw dziecka i prezes zasłużonej w pomocy dzieciom fundacji przerzucają się językiem hejtu [patrz artykuł Katarzyny Kubisiowskiej w dziale "Kraj" – red.].

Sieć szuka kozłów ofiarnych, bo jaka instancja miałaby zatrzymać ten atawizm? Zawiadowcy sieci, którzy liczą anonimową klikalność? Ci raczej liczą niż myślą o kozłach, więc rzecz odbywa sie tak: ktoś wskazuje winnego. Anonimowi hejterzy składają się na wirtualny, ale równocześnie zupełnie realny, tłum. Licytują się w nienawistnym języku. Ktoś przynosi sznur. Drzewo się znajdzie. Od realnego świata różni się ta sytuacja tylko tym, że zawiadowcy sieci twierdzą: kontrola nienawiści kosztuje nas zbyt drogo. I udają, że mord w sieci to nierealna historia.

CIĘŻKA PRÓBA DLA IDEI

Przyzwolenie na język wrogości w rzeczywistości internetowej napędza się wzajemnie z przyzwoleniem nań w rzeczywistości pozasieciowej. Nie da się przecież oddzielić „wirtualu” od „realu”.

Troszyński: – Dziesięć lat temu internet był ciekawostką, dziś to element przestrzeni publicznej. Rzucenie komuś obelgi w twarz, przez telefon czy przez sieć jest tym samym. Tymczasem wymiar sprawiedliwości nienawiść w sieci traktuje jak jakieś wygłupy. Trzeba skończyć z wyrokami mówiącymi o niskiej szkodliwości czynu. Te czyny szkodzą przestrzeni społecznej.

Owszem, nawet amerykański system prawny miewa problemy ze skarżeniem sprawców internetowego hejtu. Jak mówi David McCraw, pozwy wobec autorów komentarza są tam rzadkością, bo bardzo trudno ich wytropić. – Zwłaszcza, że Sąd Najwyższy USA orzekł, iż w Pierwszej Poprawce do Konstytucji zawiera się też prawo do anonimowości – opowiada prawnik „New York Timesa”. – Co więcej, pod ochroną Pierwszej Poprawki jest także prawo do obraźliwych opinii. Mowa nienawiści jako taka nie jest nielegalna, chyba że stanowiłaby „bezpośrednie nawoływanie do przemocy”, co bardzo trudno udowodnić – dodaje. – Teoria, która stoi za Pierwszą Poprawką, głosi, że lekiem na kłamliwe bądź nienawistne słowa nie są regulacje prawne, lecz więcej słowa: demaskującego je i niosącego prawdę. Wierzymy, że z rynku idei zawsze wyniknie prawda, zatem rynek ten musi być maksymalnie wolny.

Co innego jednak, gdy takie podejście wynika z ideałów systemu prawnego, a co innego, gdy – jak to wskazała prof. Ewa Łętowska w zamieszczonym na stronie internetowej „TP” komentarzu do apelu „Tygodnika” – „prokuraturze się nie chce, bo tak wygodniej”.

Inna rzecz, że mowa nienawiści, w Polsce opisana w kodeksie karnym i (teoretycznie) karalna, to jedno. A drugie to język wrogości. – Są to treści niedopuszczalne nie tyle przez prawo, co w ramach kultury – tłumaczy różnicę Troszyński. – Trudno byłoby wymagać od moderatorów, aby zakazywali pisania np. o spisku żydowskim. To nie wina moderatorów, tylko nas wszystkich. Potrzebujemy elementarnej przyzwoitości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2012