Gry w miasto

AGNIESZKA SABOR: - Instytucja, którą Pan kieruje, jest zarówno międzynarodowa, jak i krakowska. Co zmieniło się w naszym mieście w ciągu 15 lat jej istnienia? Przez Rynek przewijają się wielojęzyczne tłumy - czy oznacza to, że Kraków się umiędzynarodowił?

21.08.2006

Czyta się kilka minut

JACEK PURCHLA: - MCK ma siedzibę na Rynku Głównym, a to daje świetną perspektywę. Miejsce to jak w soczewce skupia wiele problemów transformacji. Z okien Centrum widać gwałtowną prywatyzację i zawłaszczanie przestrzeni publicznej. Widać komercjalizację, macdonaldyzację, disnejlandyzację, bazaryzację. Rozmawialiśmy o tym na łamach "TP" przed czterema laty, jednak od tego czasu niebezpieczne procesy przybrały na sile. Żadnej satysfakcji nie daje przy tym fakt, że stan obecny przewidzieliśmy już na początku lat 90. Centrum starało się wówczas zwrócić uwagę - przede wszystkim powstającym właśnie samorządom - że transformacja systemu polityczno-gospodarczego zmieni radykalnie sytuację dziedzictwa. Że konieczne jest przekształcenie systemu zarządzania jego potencjałem, a także zmiana instrumentów prawnych i ekonomicznych - tak, aby eksploatacja tego zasobu nie odbywała się w sposób rabunkowy.

Puste dzielnice

- Uwierzyliśmy, że i w tej dziedzinie wszystko załatwi "niewidzialna ręka rynku"?

- Krajobraz kulturowy jest zwierciadłem, w którym odbija się nie tylko cywilizacja, ale i stan państwa. Z okien samochodu obserwujemy kryzys państwa polskiego, jego bezradność wobec zmian cywilizacyjnych. Szczycimy się umieszczeniem Krakowa na liście UNESCO, nie dostrzegamy natomiast naszych obowiązków wobec dziedzictwa. Tymczasem każdy bilans składa się z dwóch części: "ma" i "winien". Nie rozumiemy podstawowych reguł rządzących współczesnym wzrostem gospodarczym. Miasto to rodzaj przedsiębiorstwa społecznego. To działanie dla dobra obywateli, działanie, które nie jest zdeterminowane pogonią za doraźnym zyskiem, ale podporządkowane wartościom, które są opłacalne w perspektywie wieloletniej. W Krakowie nie potrafimy dziś stworzyć wizji miasta opartej na wartościach.

- To mocne słowa, zwłaszcza w mieście, które definiuje się poprzez swoją inteligenckość...

- Tu kryje się podstawowy (rzec by można: intelektualny) krakowski konflikt. Z jednej strony środowisko inteligenckie zachowało zdrowy odruch reagowania na to, co burzy jego świat wartości. Z drugiej, bez przerwy stykamy się z "falandyzacją" prawa w kontekście przestrzeni miejskiej. Niebagatelną rolę odgrywa przy tym upadek etyki zawodów związanych z kształtowaniem przestrzeni: nadrzędnym celem wielu architektów jest zysk, który zazwyczaj wygrywa z pięknem.

Na to nakłada się potężny kryzys zarządzania miastem. Po lekcji rygorystycznego kontrolowania przestrzeni - trwającej przez cały wiek XX - od 2003 r. Kraków nie ma planu ani skutecznych narzędzi planistycznych. I kolejna patologia: dziesiątki prawomocnych decyzji administracyjnych stwierdzających samowolę budowlaną - i żadnej egzekucji. Zaś bez skutecznego nadzoru miasto staje się polem bitwy między żywiołami rynku. W konsekwencji musi pojawić się korupcja - która jest przecież krakowską codziennością.

Samorząd, który powinien być strażnikiem interesów publicznych i praworządności, a także umiejętnie ukierunkowywać żywiołową komercję, sam bywa inicjatorem konfliktów między pryncypiami zarządzania dziedzictwem a doraźną komercją.

Ten splot zjawisk to naturalny skutek przyspieszenia na poziomie mentalnym, politycznym i ekonomicznym. Problem w tym, że władza nie nadąża za zmianą. Najlepszym tego przykładem jest stan służby konserwatorskiej - zdegradowanej i spauperyzowanej. Liczba urzędników zatrudnionych w tej służbie jest nieproporcjonalna do ilości spraw. Mówiąc najkrócej: państwo polskie w ciągu ostatnich 15 lat nie potrafiło stworzyć systemu ochrony dziedzictwa adekwatnego do skali nowych wyzwań.

- Konieczność zbudowania nowych sposobów zarządzania dotyczy nie tylko urbanistyki, ale całej kultury.

- Kultura jest sprawą państwa, ale państwo nie powinno bezpośrednio angażować się w jej materię. W całej Europie obserwujemy postępującą deetatyzację i deinstytucjonalizację kultury. Upowszechnia się tzw. model holenderski. W kraju tym pracownicy muzeów publicznych mieli status urzędników państwowych, koszta oraz zatargi ze związkami zawodowymi utrudniały działalność. W tej sytuacji państwo oddało zarząd kolekcjami fundacjom publicznym - zachowując oczywiście status właściciela. Fundacje te mają często mieszane finansowanie. Podobną sytuację łatwo sobie wyobrazić także w Krakowie. Czy nie mogłaby tu działać instytucja prowadzona wspólnie przez ministra kultury, prezydenta miasta i marszałka wojewódzkiego? Zalążki takiego myślenia rodzą się jednak bardzo mozolnie.

Tymczasem europejski standard owocuje praktycznym wyeliminowaniem bieżącej polityki z kultury, która potrzebuje perspektywy dłuższej niż kadencja parlamentu. W Wiedniu restrukturyzację zarządzania kulturą przeprowadzono pod hasłem "Mniej polityki w kulturze, więcej kultury w polityce". Niestety, w Polsce kultura nadal jest państwowa, a nie publiczna.

- Co najbardziej zagraża Krakowowi?

- W ubiegłym roku przyjechało tu siedem milionów turystów. To szansa, ale i niebezpieczeństwo. Firmy turystyczne będą chciały przede wszystkim skonsumować nasze dziedzictwo. W tym kontekście to, o czym mówiłem wcześniej, nabiera jeszcze bardziej dramatycznego charakteru: naprawdę musimy stworzyć nową filozofię zarządzania przestrzenią. Nie chodzi tylko o służby konserwatorskie, ale także o przepisy budowlane i koncepcję rozwoju regionalnego.

Druga sprawa: staliśmy się rajem dla spekulacji gruntami, za niewielkie pieniądze oddajemy deweloperom ostatnie rezerwy przestrzeni publicznej. Powstaną tam apartamenty, które zapewne po części będą stały puste, a które już psują lokalny rynek mieszkaniowy. Może to wywołać napięcia społeczne, a na pewno wyludnią się dzielnice inteligenckie, które ze względu na pauperyzację tej warstwy wkrótce będą dla niej niedostępne.

Symbole i emocje

- Miasto takie jak Kraków nie jest jednak skansenem. Może to właśnie komercja aktywizuje je dzisiaj najbardziej?

- Miasto będzie żyć, jeśli uzmysłowimy sobie jego wartość. Bo to właśnie dziedzictwo przesądza często o atrakcyjności miejsca: przyciąga inwestorów, pobudza turystykę, kreuje miejsca pracy. Znam przypadki podjęcia - i to bez proporcjonalnych środków - takiej ekonomicznej gry o dziedzictwo. Także w Małopolsce, by wskazać Niepołomice czy Lanckoronę. Bo dziedzictwo to nie tylko pamięć, ale także wybór i kreacja. Kiedy rozmawiamy o zabytkach, często interesuje nas ich autentyczność. Popatrzmy jednak na Sukiennice albo Kościół Mariacki: nie pamiętamy, że te ikony naszego dziedzictwa od połowy XIX wieku poddawane były przez konserwatorów najprzeróżniejszym zabiegom interpretacyjnym.

- Jak więc wprowadzać nowoczesność?

- Każda epoka ma obowiązek, prawo i szansę zaistnieć w przestrzeni miasta. Nowoczesność musi jednak wpisać się w kontekst historyczny na adekwatnym, wysokim poziomie. Prowokacja architektoniczna już nie wystarczy. I tu kryje się największy kłopot: jesteśmy bezradni nie tyle wobec dziedzictwa, ile wobec nowoczesności, utraciliśmy bowiem zdolność kreacji. Zresztą, gdyby jakiś współczesny Berrecci - twórca Kaplicy Zygmuntowskiej - pojawił się nagle w Krakowie, nie zdołałby zrealizować żadnego projektu. Nawet gdyby wygrał konkurs architektoniczny, okazałoby się, że nie spełnił kryteriów formalnych, bo nie zdążył np. przedstawić świadectwa o niekaralności. To pokazuje naszą zapaść cywilizacyjną - wcale nie na poziomie finansów, ale struktur i mentalności.

- Może chodzi o to, że tak naprawdę nie rozumiemy pojęcia "dziedzictwo"?

- Kiedy studiowałem, prof. Szablowski i prof. Estreicher - wybitni historycy sztuki - próbowali nam wytłumaczyć, dlaczego katalog zabytków kończy się na roku 1850. W ciągu ostatnich kilkunastu lat w myśleniu o dziedzictwie dokonała się jednak prawdziwa rewolucja. Od trzech lat w rejestrze zabytków znajduje się układ urbanistyczny Nowej Huty. Niedawno wpisano tam również stołówkę stoczni gdańskiej, miejsce, które nie jest ani piękne, ani stare, zawiera jednak wielkie treści. Przypominam też, że na konferencji KBWE w 1991 r. - tu, w Krakowie - uznaliśmy za obowiązek wszystkich krajów ochronę takich miejsc jak Auschwitz, a więc czegoś, co Anglicy nazywają "dziedzictwem nienawiści". Pojęcie "dziedzictwo" jest więc o wiele szersze niż "zabytek" - obejmuje sferę symboliczną i emocjonalną.

- Czy to dlatego dziedzictwo stało się tematem politycznym?

- To prawda, dziedzictwo jest dziś tematem nośnym, bardziej jednak w wymiarze niematerialnym, rozumiane jako pamięć, wybór, tożsamość. We wszystkich krajach postkomunistycznych ścierają się dwa - wcale nie przeciwstawne - sposoby myślenia o dziedzictwie: narodowy i uniwersalistyczny. W tym sensie dziedzictwo jest często zawłaszczane i instrumentalizowane przez polityków. Jednocześnie wielu z nich uważa kulturę i dziedzictwo za konieczny balast, nie dostrzegając ich potencjału ekonomicznego, kreatywności i innowacyjności. Tymczasem bez inwestowania w przemysł czasu wolnego, kulturę i dziedzictwo nie ma turystyki - najszybciej rozwijającego się sektora usług.

- Jednak wydaje się, że to państwo bierze odpowiedzialność za stan dziedzictwa.

- Kiedyś tak nam się wydawało. Dziś jesteśmy bogatsi o doświadczenie kilkunastu ostatnich lat. Demokratyczne państwo prawa nie może wziąć odpowiedzialności za stan dziedzictwa. Odpowiedzialni są przede wszystkim jego właściciele, zaś gwarantem - właściwa funkcja obiektu. Toczy się jeszcze spór własnościowy, dotyczący nacjonalizacji przemysłu, mienia pożydowskiego, kolekcji muzealnych budowanych w okresie Polski Ludowej. Gdy spór ten zostanie ostatecznie rozstrzygnięty, zmieni się również odpowiedzialność państwa. Powinna ona polegać przede wszystkim na tworzeniu takich mechanizmów finansowych - w tym odpisów podatkowych - które zachęcałyby właścicieli do podjęcia prac konserwatorskich. Równie ważne jest stworzenie mechanizmu skutecznego systemu ochrony, który sprosta chaosowi planistycznemu.

- Przed chwilą mówił Pan jednak o degradacji służby konserwatorskiej.

- Rada Ochrony Zabytków od lat wskazuje, że służba konserwatorska powinna być wyspecjalizowaną administracją państwową. Dobrze opłacana, musi podlegać bezpośrednio generalnemu konserwatorowi zabytków, co nie wikłałoby jej w układy lokalne. Wreszcie, powinna być autonomiczna - jak sądownictwo i prokuratura. Tymczasem wszystkie rodzaje administracji specjalnej zostały zespolone za rządów Leszka Millera w 2001 roku. Teraz chodzi o to, by służbę konserwatorską wyjąć spod kurateli ministra spraw wewnętrznych i znów podporządkować ministrowi kultury oraz generalnemu konserwatorowi zabytków.

Metropolitalne ambicje

- Gdy wchodzi się na Wawel, mijając tablice z nazwiskami osób, które przyłożyły się przed ponad stu laty do jego odnowienia, rodzi się pytanie o to, jakie są zadania społeczeństwa obywatelskiego w zarządzaniu dziedzictwem.

- Odradzające się w latach 80. społeczeństwo obywatelskie organizowało się m.in. wobec problemów związanych z katastrofą ekologiczną, która stanowiła dla Krakowa i jego dziedzictwa wielkie zagrożenie. Kilkanaście lat po upadku komunizmu zorganizowane ruchy obywatelskie są już w innym punkcie. Boleję, że nasze demokratyczne państwo prawa nie udziela im wsparcia adekwatnego do roli, którą powinny odgrywać. Co gorsza, organizacje te widoczne są przede wszystkim w momentach protestu. Wydatkują energię na defensywę, na obywatelski sprzeciw. Tymczasem stoi przed nimi bardziej konstruktywne zadanie: edukacja na rzecz dziedzictwa i debata publiczna, której tak naprawdę nie ma, albo dochodzi do niej dopiero wtedy, gdy jakiś budynek złamie już kod miasta.

Taka debata toczy się zresztą w środowiskach pozarządowych - z pominięciem samorządu. To bardzo charakterystyczne. Samorząd, który odradzał się po komunizmie z Komitetów Obywatelskich, był niewątpliwie sukcesem procesu transformacji. Dziś jednak w wielu miastach obserwujemy jego alienację od rzeczywistości oraz unikanie strategicznej debaty. I to w momencie, gdy uruchomione tuż po 1989 r. rezerwy proste zaczynają się kończyć! To podbudowuje tylko moją diagnozę, że nie obserwujemy wyłącznie kryzysu miasta na poziomie materialnym, ale i na poziomie duchowym.

- Czy państwo centralistyczne, w którym żyjemy, oznacza, że w Krakowie nie mamy szans na zmianę?

- Wielką szansą jest nasza obecność w Unii Europejskiej. Przykład: gdyby nie przepisy unijne, nie zdołalibyśmy pokonać monopolu warszawskiego Okęcia i LOT-u, a tym samym przez lotnisko w Balicach nie przewinęłoby się w ubiegłym roku półtora miliona pasażerów. Zmienia się przy tym geografia Europy, z jednej strony powracamy do historycznych związków regionalnych, które znów wiążą Kraków z Pragą, Wiedniem, Budapesztem czy Norymbergą. Z drugiej - choć polityczna koncepcja Europy Środkowej przeżywa obecnie kryzys, w świecie odczytywani jesteśmy właśnie w jej kontekście kulturowym. To daje nam siłę w skali globalnej, sprawia, że jesteśmy atrakcyjni np. dla mieszkańców krajów Azji i Pacyfiku. Dlatego szkoda, że Kraków - największy ośrodek uniwersytecki w całym regionie - nie promieniuje na zewnątrz. Wśród 150 tys. studentów bardzo mało jest cudzoziemców. A przecież w czasach Kopernika było zupełnie inaczej! Uniwersytet pozostaje niespełnioną szansą Krakowa.

Kluczowe jest także to, że w naszym mieście obserwujemy dalszy proces kreacji dziedzictwa. Teraz jego niezwykle istotnym elementem - i to na skalę światową - staje się pamięć o Janie Pawle II. Za nią również musimy podjąć odpowiedzialność.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2006