Groźne lwy

Mamadou Diouf: Nie da się ustalić, czy dzisiejsza drużyna Senegalu jest silniejsza od tej, która 16 lat temu pokonała mistrzów świata Francję i otarła się o półfinał mundialu. W przeciwieństwie do tamtej, obecnej nie trzeba przekonywać, że może wygrać z każdym. Lwy Terangi to po prostu wiedzą.

18.06.2018

Czyta się kilka minut

Najlepszy piłkarz Senegalu Sadio Mane na treningu przed meczem z Polakami, Kaługa (Rosja), 14 czerwca 2018 r. / Fot. Issouf Sanogo / AFP Photo / East News /
Najlepszy piłkarz Senegalu Sadio Mane na treningu przed meczem z Polakami, Kaługa (Rosja), 14 czerwca 2018 r. / Fot. Issouf Sanogo / AFP Photo / East News /

Wojciech Jagielski: Co to znaczy teranga?

Mamadou Diouf: Gościnność, nasz stosunek do życia i świata, sposób odnoszenia się do ludzi, podejmowania gości.

Imieniem tym ochrzczono drużynę Senegalu.

To słowo znaczy to samo zarówno w moim rodzimym języku serer, jak w najpowszechniejszej w Senegalu mowie wolof. Nawet się go nie tłumaczy. Teranga określa to, jacy jesteśmy. Coś jak ubuntu, które na południu Afryki znaczy tyle, co wspólnota. A lwa mamy w senegalskim herbie.

Dlaczego w piłkę dobrze gra się tylko na zachodzie Afryki? Afrykanie ze wschodu, Etiopczycy czy Kenijczycy są świetnymi biegaczami, ale w futbolu najlepsi są w Nigerii, Ghanie, na Wybrzeżu Kości Słoniowej, w Senegalu czy Mali. Najlepsi afrykańscy piłkarze – Salif Keita, Abedi Pele, George Weah, Didier Drogba, Emmanuel Adebayor czy Samuel Eto’o – wywodzą się z zachodniej części kontynentu.

Piłka nożna jest najpopularniejszą dyscypliną sportu w całej Afryce. To sport najbardziej demokratyczny i egalitarny. Może go uprawiać każdy, bogaty i biedny. Zasady gry są proste, a żeby zacząć, wystarczy znaleźć kawałek placu i wyznaczyć kamieniami bramki. To sport wprost stworzony dla ubogiej Afryki, podobnie jak dla Brazylii.

Przyjęło się mówić, że gracze wywodzący się z terenów wilgotnych, położonych bliżej równika i porośniętych dżunglą, takich jak Nigeria, Wybrzeże Kości Słoniowej czy Ghana, są silniejsi, mocniej zbudowani. Ci z sawanny, z Senegalu, Burkina Faso czy Mali, są wyżsi, szczuplejsi, skoczniejsi i szybsi. Ale rozprawianie, że jedni lubują się w grze finezyjnej, a drudzy wolą walkę, pozbawione jest większego sensu. Nie da się wygrywać bez walki, a sama waleczność nie zapewni zwycięstwa komuś, kto nie potrafi grać. W Afryce wszędzie gra się tak, jak na podwórkach i ulicach. Za mistrza uważa się tego, kto najlepiej kiwa, strzela najwięcej goli i najlepiej improwizuje – trochę jak w tańcu. Bramkarza w ogóle nie uważa się za gracza i zwykle między słupkami stawia się najsłabszego. Może dlatego Afryka, podobnie zresztą jak Brazylia, nie dochowała się wielu dobrych bramkarzy.

Kiedy ogłoszono, że Polska, Kolumbia, Senegal i Japonia zagrają w jednej grupie, odniosłem wrażenie, że w Warszawie przyjęto wynik losowania z zadowoleniem. Zastanawiano się głównie nad tym, czy Polska pokona Kolumbię i zajmie pierwsze miejsce.

W Senegalu też się wszyscy ucieszyli. Panuje przekonanie, że grupa jest wyrównana i w zasadzie każdy wynik jest możliwy. W Senegalu nikt nie twierdzi, że wygra grupę, ale wiara w awans do dalszych gier jest powszechna.

Ja od początku uważałem, że Senegal może być groźnym, kto wie, czy nie najgroźniejszym przeciwnikiem. Oglądam rozgrywki ligi angielskiej i zauważyłem, że z samych senegalskich graczy Premier League można by stworzyć silną drużynę.

W lidze angielskiej, najlepszej lidze świata, gra 11 Senegalczyków. Występują regularnie w swoich drużynach, wielu odgrywa w nich czołowe role, a Sadio Mane z Liverpoolu jest jedną z najjaśniejszych gwiazd całej ligi. A są przecież jeszcze Cheikhou Kouyate z West Hamu, Idrissa Gueye z Evertonu czy Mame Biram Diouf ze Stoke. Ilu polskich piłkarzy gra w Premier League, można by zapytać? A przecież do Senegalczyków z Anglii dojdą piłkarze grający na co dzień w czołowych klubach ligi włoskiej, francuskiej, niemieckiej czy tureckiej. Kalidou Koulibaly z Napoli (ponoć chce go kupić  Barcelona), Salif Sane z Hannoveru, M’Baye Niang wypożyczony z AC Milan do Torino, Keita Balde z Monaco czy Diafra Sakho z Rennes.


Czytaj także: "Strona świata" - specjalny serwis "TP" z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego


To chyba najbardziej różni dzisiejszą drużynę Senegalu od tej z 2002 r. Tamci, z wyjątkiem rezerwowych bramkarzy, grali w słabszych klubach i wyłącznie z ligi francuskiej. To trener Bruno Metsu przekonał ich, a może nawet wmówił, że mogą pokonać każdego przeciwnika. Dzisiejszych reprezentantów nie trzeba przekonywać. Oni to po prostu wiedzą. Może poczuliby tremę, gdyby przyszło im grać z Hiszpanią czy Brazylią, ale broniących mistrzowskiego tytułu Niemców raczej by się nie zlękli. Zresztą trener Aliou Cisse zawsze mógłby im opowiedzieć, jak to jest pokonać mistrzów świata. W 2002 r. grał w drużynie, która zwyciężyła Francuzów.

Czy dla Senegalu, który kiedyś był francuską kolonią, ta wygrana była też sprawą narodowej dumy, jakiegoś odwetu za dawne upokorzenia?

A skąd! Nasze relacje z Francją w niczym nie przypominają emocji, jakie w Polakach wzbudzają mecze z Rosją czy Niemcami. Tamta wygrana była dla Senegalu po prostu niezwykłym sportowym sukcesem. My, debiutanci na mistrzostwach, pokonaliśmy mistrza świata! Uczeń ograł nauczyciela! Kilka lat temu, już z polskim paszportem, pojechałem do Gruzji. Celniczka spojrzała na zdjęcie, przeczytała moje nazwisko i zapytała, gdzie się urodziłem. Mówię, że w Senegalu. A ona na to: Papa Bouba Diop! Nie El-Hadj Diouf, nasz najlepszy wtedy piłkarz, noszący podobne nazwisko jak moje, ale Papa Bouba Diop! Ten, który strzelił gola Francji.

Dzisiejsza drużyna Senegalu jest równie dobra?

Może nawet lepsza, bo bardziej niż obyta w starciach z najlepszymi.

Jeszcze żadna drużyna z Afryki nie doszła do półfinału mistrzostw świata.

Mentalnie dzisiejsza drużyna Senegalu jest przygotowana na najtrudniejsze wyzwania. Może zajść wysoko, ale może też w ogóle nie wyjść z grupy. Na tym mistrzowskim poziomie, z niewielkimi może wyjątkami, każdy może wygrać z każdym.

Skoro tak, to dlaczego Afryka, która wydaje całe armie znakomitych piłkarzy nie stworzyła dotąd mistrzowskiej drużyny? Kamerunowi udało się dojść do ćwierćfinału w 1990 r., Senegalowi w 2002 r., Ghanie w 2010 r. A Nigeria, kopalnia talentów? W latach 90. miała drużynę marzeń. Okocha, Oliseh, West, Babayaro, Amokachi, Babangida, Kanu, Ikpeba… Poza złotym medalem na olimpiadzie w Atlancie nic więcej nie udało się im osiągnąć. A przecież także grali w najlepszych, zachodnich klubach, na co dzień rywalizowali z najlepszymi. Po sukcesie w 2002 r. aż do dziś Senegal nie zakwalifikował się do finałowego turnieju.

Opowiadanie, że piłkarze z Afryki nie są gotowi psychologicznie na sukces i grę na najwyższym poziomie jest bzdurą. Jeśli Mane może z powodzeniem grać z Liverpoolem w finale Ligi Mistrzów, to dlaczego miałby przestraszyć się walki o mistrzostwo świata? Tylko w 1974 r., gdy Zair (dzisiejsze Kongo-Kinszasa) jako pierwsza drużyna z czarnej Afryki awansował na mistrzostwa świata, można było powiedzieć, że nie był przygotowany psychicznie na takie wyzwanie. Jugosłowianie pobili ich 9:0. Pamiętam, bo to były pierwsze mistrzostwa świata, jakie oglądałem w telewizji. Pamiętam też, że w Senegalu mówiło się potem, że Brazylijczycy muszą jednak kochać Afrykę. Byli mistrzami świata i spodziewano się, że nastrzelają Zairowi jeszcze więcej bramek niż Jugosłowianie, a poprzestali na trzech. Potem żadna drużyna z Afryki już się tak na mundialu nie skompromitowała.


CZYTAJ TAKŻE: Mundial 2018 - specjalny serwis "TP" na mistrzostwa świata w piłce nożnej


Nasz problem tkwi nie w głowie, ale w organizacji. Piłka na najwyższym poziomie to wyrafinowany przemysł, gdzie potrzebna jest właśnie infrastruktura, logistyka. Tylko tak można utrzymać mistrzowski poziom, podwyższać go, utrzymywać drużyny, budować nowe, wychowywać, szkolić nowych piłkarzy. Jeśli się takiego systemu nie stworzy, pozostaje liczyć na cud, na pojawienie się wyjątkowo zdolnego pokolenia piłkarzy, którzy samym swoim talentem zapewnią zwycięstwa i trofea. Taki złotym pokoleniem była drużyna Nigerii z lat 90., potem drużyna z Wybrzeża Kości Słoniowej z Drogbą i braćmi Toure. Takim złotym pokoleniem byli w Polsce piłkarze, którzy grali w  mistrzostwach z 1974 czy 1982 roku. Po nich Polakom długo przyszło czekać na następne sukcesy.

Afryka nie radzi sobie z demokracją, z administracją, nasze państwa nie zaliczają się najsprawniejszych, najlepiej urządzonych. Dlaczego piłka nożna miałaby być wyjątkiem? Może jakimś rozwiązaniem byłoby zatrudnianie trenerów o wielkich nazwiskach, umiejętnościach i autorytecie? Chociaż nie wiem, który trener byłby wystarczająco wielkim autorytetem, żeby poskromić gwiazdy z Wybrzeża Kości Słoniowej…

Jak to który? Jose Mourinho od lat uważa się za najwyższy autorytet. I to pewnie w każdej dziedzinie. Dlaczego żadna z afrykańskich drużyn nie zatrudniła nigdy na trenera kogoś takiego?

Żadna europejska też nie zatrudniła Mourinho. W wielu krajach Afryki panuje przekonanie, że narodowe drużyny powinien prowadzić miejscowy trener. Zatrudnia się też cudzoziemców. Mówimy o nich „biali czarownicy”. To głównie Francuzi i Niemcy, ale był wśród nich także wasz Henryk Kasperczak. Przyjeżdżają, obejmują którąś z drużyn i zostają na całe lata, zmieniając jeden kraj na inny: Senegal na Burkina Faso, Burkina Faso na Tunezję, Tunezję na Mali... Ale tych największych rzeczywiście się w Afryce nie zatrudnia. Myślę, że w krajach tak ubogich nawet najbardziej cyniczny prezydent nie poważyłby się wydać fortuny na trenerskie honoraria.

A może ci najwięksi i najlepsi wolą po prostu pracę w dobrych drużynach klubowych niż ryzykowny zaszczyt prowadzenia jakiejś reprezentacji z Afryki?

Bycie trenerem afrykańskiej reprezentacji to rola trudna i niewdzięczna. Zwłaszcza, że w sprawy drużyny nieustannie wtrącają się politycy. W Europie zresztą też. Wszędzie lubią się pokazać z piłkarzami, zrobić sobie z nimi zdjęcie.

W Afryce prezydenci i premierzy chcą jednak decydować także, kogo zatrudniać na trenera i kto ma grać w ataku albo na lewej obronie. W niejednym kraju przywódcy otaczali opieką ulubioną drużynę i ściągali do niej wszystkich najlepszych zawodników.

Przed finałowymi turniejami w afrykańskich drużynach dochodziło zwykle do awantur i strajków piłkarzy. Powodem tych sporów jest polityka czy pieniądze?

Zwykle pieniądze. Widząc, że drużynie dobrze idzie w eliminacjach, że wygrywa, przyciąga na stadiony coraz więcej kibiców, politycy, zwłaszcza znajdujący się akurat u władzy, robią wszystko, by sukces sportowców przekuć na własną korzyść. I to oni zwykle obiecują piłkarzom nagrody, na które ich po prostu nie stać. Wiedzą o tym od początku i kiedy przychodzi rozliczać się z danego słowa, dochodzi do awantur. Tym bardziej, że piłkarze grający na co dzień na Zachodzie zdążyli przywyknąć do tego, że dane słowo oznacza poważną umowę, a nie pustą, rzucaną dla poklasku obietnicę bez pokrycia.

W Senegalu ma być jednak inaczej. W przyszłym roku odbędą się tam wybory prezydenckie, w których urzędujący przywódca Macky Sall będzie ubiegał się reelekcję. Władze zadbały więc o pieniądze na premie i żeby drużynie nic nie zabrakło podczas przygotowań do turnieju.

A przygotowań do turnieju nie utrudnił ramadan, obowiązujący muzułmanów czas postu, który w tym roku wypadł akurat na miesiąc przed początkiem zawodów?

Dziennikarze zapytali o to trenera, ale Aliou Cisse wykręcił się od jednoznacznej odpowiedzi. Nie ma co nawet o tym dyskutować. W wyczynowym sporcie o mistrzostwie decydują często takie drobiazgi jak pora śniadania i jego menu, o której gracz wstanie, o której pójdzie spać. Jestem przekonany, że gdyby tylko mógł, Aliou Cisse zabroniłby piłkarzom postu. Ale nie ma nic do gadania. Senegal jest państwem świeckim, ale zdecydowana większość mieszkańców wyznaje islam i przestrzeganie postu jest po prostu sposobem życia. Islam zajmuje zresztą w Senegalu coraz więcej miejsca w przestrzeni publicznej. Wielu piłkarzy, w tym Sadio Mane, jest pobożnymi muzułmanami i przestrzegają postu. Ale widząc jak Mane zagrał w finale Ligi Mistrzów przeciwko Realowi, sądzę, że nie będzie tak źle. Zresztą ramadan skończył się 13 czerwca, dzień przed rozpoczęciem turnieju.

Polscy piłkarze nie powinni więc liczyć na gościnność Lwów Terangi, ale raczej się ich obawiać.

Z całą pewnością nie mogą liczyć, że Senegalczycy się ich przestraszą.

 

Mamadou Diouf (ur. 1963) jest muzykiem, poetą, działaczem społecznym i kulturalnym, dziennikarzem. Urodzony w Senegalu, od 1983 r. mieszka w Polsce (przyjechał na studia weterynaryjne), a od 2007 r. ma również polskie obywatelstwo.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej