Giacometti z chińskiej taśmy

Przestępcy wprowadzali na rynek fałszywe rzeźby szwajcarskiego artysty, warte w sumie nawet miliard dolarów.

08.02.2011

Czyta się kilka minut

62-letni marszand z Mo­guncji, położo­nej­ nieopodal Frankfurtu, miał niezłe oko do sztuki. Handlował pracami Alberto Giacomettiego, jednego z największych współczesnych artystów. Prace Szwajcara zajmowały cały, kilkudziesięciometrowy magazyn niedaleko Moguncji.

Niemiecki marszand odłożyłby niezłą sumkę na swoją emeryturę, gdyby nie jeden fakt - wszystkie z prac, które wprowadził lub próbował wprowadzić do obrotu, były fałszywe. Dziś więc, zamiast relaksować się po latach pracy, siedzi w stuttgarckim więzieniu. Został skazany na dwa lata i dziewięć miesięcy pozbawienia wolności. Ale to nie wszystko, grozi mu kolejne dziesięć lat odsiadki.

Tysiąc fałszywek

Cała sprawa zaczęła się banalnie. W grudniu 2008 r. do prokuratury w Stuttgarcie niemiecka policja przekazała śledztwo dotyczące trzynastu podrobionych rzeźb Alberto Giacomettiego. Starszy pan z Moguncji miał pecha. Jako że sprawa nie wyglądała na poważną, jej prowadzenie powierzono świeżo upieczonej pani prokurator Mirji Feldmann. Jej ambicja okazała się ważniejsza od doświadczenia. Po przejrzeniu dołączonych do akt dowodów odkryła, że choć zatrzymano tylko kilkanaście podróbek, to sfałszowanych dokumentów potwierdzających oryginalność rzeźb Giacomettiego jest dużo więcej. Otworzyła dla nich kolejne śledztwo. I trafiła na największy przekręt, który kiedykolwiek miał miejsce w świecie sztuki.

W połowie listopada rozpoczęło się kolejne postępowanie sądowe przeciwko 62-latkowi z Moguncji. Tym razem został oskarżony o wprowadzenie lub próbę wprowadzenia na rynek ponad tysiąca fałszywych prac Alberto Giacomettiego i kilkudziesięciu przypisywanych jego rok młodszemu bratu Diego. Latem 2009 r. niemiecka policja podążając tropem podrabianych certyfikatów, trafiła na dziuplę, w której znaleziono (dokładne dane z policyjnego protokołu) 831 rzeźb Giacomettiego odlanych z brązu oraz 131 prac wykonanych w gipsie. I jeszcze 21 sztuk artystycznych mebli, w których specjalizował się Diego.

Wszystkie z dzieł sztuki zostały przebadane przez czterech niezależnych ekspertów. Uznali rzeźby za fałszywki. Stwierdzili także, że najpewniej pochodzą z jednego źródła. Zarządzająca spuścizną artysty paryska Fondation Alberto et Anette Giacometti wyceniła je na ponad miliard dolarów. Inni eksperci szacowali ich wartość na kilkaset tysięcy. Oczywiście, gdyby udało się je sprzedać jako oryginały. Dla porównania: uchodzący za autora największej fałszerskiej afery drugiej połowy XX wieku John Myatt został w 1995 r. skazany za podrobienie zaledwie 60 dzieł sztuki - wśród których też były prace Giacomettiego - i sprzedanie ich za łączną kwotę 275 tysięcy funtów.

"Nie mogę wykluczyć, że podróbki Giacomettiego cały czas krążą. Ale myślę, że wychwyciliśmy większość z nich" - mówiła prokurator Feldmann na konferencji prasowej w połowie zeszłego roku. Ale to wcale nie był koniec sprawy. W prywatnych kolekcjach i galeriach odnaleziono kolejne 150 fałszywych rzeźb Giacomettiego. Jeden z kolekcjonerów kupił 52 falsyfikaty. Czy wiedział, że są podróbkami i zamierzał je sprzedać z zyskiem? Tego nie wiadomo. Prokuratorskie dochodzenie trwa.

Wiadomo za to, że niemieccy kolekcjonerzy dali się naciągnąć na 13 milionów dolarów. Dane te dotyczą jednak tylko tych, do których dotarła policja lub sami zgłosili się do niej z rzeźbami. Ile osób nie ujawniło się bądź to ze wstydu, bądź licząc, że kiedyś uda im się odsprzedać rzeźby, nie wiadomo.

- Fałszerze wybrali Niemcy, ponieważ prawa własności intelektualnej są bardzo słabo chronione w tym kraju. Jako właściciele praw do spuścizny artysty staramy się od kilku miesięcy zostać stroną w sprawie, bez skutku. Prokuratorzy używają publicznie nazwiska Alberto Giacomettiego, ale jego nazwisko i reputacja nie są w Niemczech chronione - mówi "Tygodnikowi" Véronique Wiesinger, szefowa paryskiej Fondation Alberto et Anette Giacometti.

Okazuje się, że przestępcy mieli nie tylko nosa do miejsca, gdzie przygotowali swój przekręt, ale i lepiej od właścicieli galerii oraz marszandów przewidzieli rozwój trendów na rynku sztuki. Zmarły w 1966 r. szwajcarski rzeźbiarz był jeszcze trzy lata temu dobrze sprzedającym się artystą, ale żadna z jego prac nie trafiła nawet do dwudziestki najdroższych dzieł sztuki. Jego najbardziej charakterystyczne rzeźby, przedstawiające najczęściej zniekształcone, wychudzone i wyszczerbione sylwetki ludzi, trudno nazwać ładnymi i trafiającymi w masowy gust.

W 2007 r. sprzedano na aukcjach prace Giacomettiego łącznie warte niecałe 50 mln dolarów. Rok później było to już 90 mln. W zeszłym roku rzeźba Szwajcara zyskała status najdroższego sprzedanego na aukcji dzieła sztuki wszechczasów. Lily Safra, wdowa po libańskim bankierze Edmondzie J. Safrze, kupiła rzeźbę "Idący mężczyzna I" z 1961 r. w londyńskim Sotheby’s za 104,3 mln dolarów. Tym samym Giacometti przebił najsłynniejszych artystów świata, Pabla Picassa, Andy’ego Warhola, a nawet samego Rubensa. W 2010 r. jego prace sprzedały się na aukcjach za co najmniej 200 mln dolarów.

W kiepskim stylu

Giacometti niemal zawsze wykonywał kilka lub kilkanaście różnych wersji swoich rzeźb. To ułatwia pracę fałszerzom. Wśród skonfiskowanych przez niemiecką policję dzieł znalazło się aż 60 prac z serii "Idący mężczyzna". Co najmniej dziewięć z nich zostało przez fałszerzy sprzedanych. Wszystkie posiadały certyfikaty autentyczności. Niektóre posiadały także specjalne księgi, w których zamieszczono wystawiane rzekomo na przestrzeni lat opinie rzeczoznawców i informacje o kolejnych właścicielach. To dodatkowo uwiarygodniało prace. Mimo że same w sobie miały być według ekspertów wyjątkowo słabe.

Eberhard W. Kornfeld, właściciel Galerie Kornfeld w Bernie, znawca prac Giacomettiego, który zeznawał w niemieckich sprawach, stwierdził, że trudno byłoby nabrać na nie wybitnych ekspertów. O sfałszowanym cyklu "Idący mężczyzna" mówił: "Wszystkie były zrobione w kiepskim stylu".

- Te podróbki są niskiej jakości. Ktoś, kto poważnie zapoznał się z pracami Giacomettiego, nie może mieć wątpliwości. Ale styl Giacomettiego, wydłużone figury o chropowatej powierzchni, wydaje się łatwy do naśladowania. Problem stanowi fakt, że nie stworzono podobnego katalogu dzieł artysty, jak to miało miejsce w przypadku Picassa - twierdzi w rozmowie z "Tygodnikiem" Christian Klemm, kurator Kunsthausu w Zurychu i opiekun zbiorów szwajcarskiej fundacji Alberto Giacometti-Stiftung.

Szajka stworzona przez niemieckiego marszanda zabezpieczała się przed negatywnymi opiniami rzeczoznawców tworząc nie tylko fałszywe certyfikaty, ale i obszerne publikacje mające uwiarygodnić wystawiane na sprzedaż rzeźby. Jedna z odnalezionych przez niemiecką policję książek nosiła tytuł "Diego’s Revenge". Liczyła sobie ponad 100 stron i miała zostać napisana przez niejakiego Lothara Senke, Grafa von Waldstein. W publikacji opisano historię kilku z podrobionych prac. Rzekomo Diego Giacometti wkradał się do studia brata, gdy ten kończył pracę. Z rzeźb, które Alberto zamierzał zniszczyć, wykonywał odlewy. O istnieniu swoich dzieł miał nie wiedzieć sam artysta. Następnie prace miały trafić do Lothara Senke. Historia miała tłumaczyć pojawienie się na rynku wcześniej nieznanych dzieł Giacomettiego. Christian Klemm nazywa ją absurdalną i niewiarygodną dla każdego, kto zna relacje łączące braci.

W muzeach i na aukcjach

Fałszerze najczęściej nie podrabiali głośnych dzieł, do których prawdziwego właściciela można dotrzeć. Dzieła były wariacjami na temat rzeźb Giacomettiego. Utrzymanymi w jego stylu, a jednak nie identycznymi. Oferowano je jako odnalezione, wcześniej nieznane lub po prostu zapomniane lub nieskatalogowane. Wiele z egzemplarzy zostało opatrzonych stemplami odlewni Susse w Paryżu, której Giacometti zlecał wykonanie kopii swoich prac. Inne nosiły stemple francuskiej odlewni Alexis Rudier oraz szwajcarskiej Pastori, z którymi także współpracował artysta.

Przestępcy z Moguncji byli na tyle bezczelni i pewni siebie, że w 2007 r. sześć rzeźb Giacomettiego z podrobionymi certyfikatami autentyczności wysłali na wystawę w prestiżowym Kunsthalle Mannheim. Eksponaty, które pojawiły się w szacownej państwowej instytucji, zostałyby dodatkowo uwiarygodnione. Jako falsyfikaty zidentyfikowała je dopiero Véronique Wiesinger.

Podczas pierwszego procesu oskarżeni nie przyznali się do winy. Przedstawiali za to kilka różnych wersji pochodzenia przedmiotów. Bronili się, że sami wierzyli w ich autentyczność, a kupili je od Konstantinosa Mitsotakisa, byłego premiera Grecji.

Podrabiane prace Alberto i Diego Giacomettich, które do tej pory trafiały czasem na rynek sztuki, pochodziły głównie z Włoch lub Szwajcarii. W 1991 r. wybuchła afera dużo mniejsza od dzisiejszej. Francuski sąd uznał wtedy aż 25 osób za winne fałszerstwa dzieł Diega. Z niemal 400 prac, które próbowali wprowadzić do obiegu, aż 260 okazało się falsyfikatami. W sprawę zamieszanych było kilku paryskich marszandów. Swój proceder uprawiali dość długo, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Od 1986 do 1990 r. zarobili na fałszerstwach 33 miliony dolarów. Podróbki udało im się wstawić nawet do prestiżowych domów aukcyjnych Christie’s i Sotheby’s w Nowym Jorku. Źródłem tamtych falsyfikatów były właśnie Włochy.

Niedługo po śmierci Diego Giacomettiego w 1985 r. jego bliski współpracownik Jacques Redoutey został przyłapany na fałszerstwie. Z istniejących form wykonywał nielegalne kopie prac. Tworzył je także na podstawie zdjęć. W przeszłości oskarżeniami o fałszerstwa lub dokonywanie nowych odlewów ze starych form przerzucali się spadkobiercy zarządzający spuścizną po Alberto Giacomettim. Christian Klemm jest przekonany, że tym razem, po kilku aferach dotyczących prac braci Giacomettich, niemiecka szajka nie mogła tak wielkiej produkcji zamówić w Europie. Kurator twierdzi, że mogła to zrobić bez wzbudzania podejrzeń jedynie w Chinach.

Ani prokurator Feldmann, ani zaangażowany w dochodzenie słynny niemiecki detektyw zajmujący się przestępstwami związanymi ze sztuką, Ernst Schoeller, nie chcą na ten temat rozmawiać z prasą, zasłaniając się dobrem śledztwa. Wybitny znawca prac Giacomettiego, Gilles Perrault, który pomagał w dochodzeniu, poproszony o komentarz poinformował, że stuttgarcka prokuratura zabroniła mu udzielać wypowiedzi dla mediów.

***

Sprawa pozostaje rozwojowa, a na światło dzienne falsyfikaty wychodzą nie tylko w Niemczech.

- Jestem naprawdę zszokowana. Mogę powiedzieć, że pojawiło się dużo więcej prac pochodzących z tego samego źródła również w Holandii, Szwajcarii, Austrii, Włoszech i Europie Wschodniej, a także w Stanach Zjednoczonych. Codziennie znajdujemy fałszywe prace Giacomettiego. W Stanach Zjednoczonych można kupić takie rzeźby nawet przez strony internetowe - twierdzi Véronique Wiesinger. Jedna z nowojorskich galerii była bliska dobicia targu z marszandem z Moguncji na 300 rzeźb wykonanych w brązie. Tuż przed zakończeniem transakcji przedstawiciele galerii nabrali podejrzeń i powiadomili policję.

Jednak w sprawie dotyczącej tysiąca fałszywych "Giacomettich" niemiecka prokuratura odniosła tylko połowiczny sukces. Zebrany materiał dowodowy pozwolił na oskarżenie przed sądem wyłącznie marszanda z Moguncji. Mimo że we wcześniejszej sprawie dotyczącej tylko trzynastu rzeźb udało się skazać także jego dwóch wspólników.

Odnalezionemu przez policję Lotharowi Senke, domniemanemu autorowi fałszywych ksiąg, który według francuskiego dziennika "Liberation" bardziej niż grafa i znawcę sztuki przypomina drobnego cwaniaczka, nie udało się postawić zarzutów. Będzie zeznawał w Stuttgarcie jedynie w charakterze świadka. Pozostali wspólnicy 62-letniego fałszerza, współtwórcy największego przekrętu w historii sztuki, mogą na razie spać spokojnie.

Mistrz Alberto

Alberto Giacometti (1901-1966) jest uznawany za jednego z największych szwajcarskich artystów i zaliczany do grona najwybitniejszych rzeźbiarzy XX wieku. Ojciec, Giovanni, zasłynął jako postimpresjonistyczny malarz. Początkowo Alberto był także szykowany na malarza.

Swoją pierwszą rzeźbę stworzył jako kilkunastolatek z plasteliny. Przedstawiała popiersie brata Diego. Po wyjeździe do Paryża w 1922 r. Alberto zaczął coraz bardziej skłaniać się w stronę rzeźby. Po krótkim okresie równoległego tworzenia w obu technikach porzucił malarstwo. Wracał do niego sporadycznie.

Niemal przez całe życie tworzył rysunki, głównie jako szkice swoich rzeźb.

W Paryżu poznał André Massona, Maxa Ernsta, Joana Miró i Jeana-Paula Sartre’a, którzy wywarli spory wpływ na wczesny etap jego artystycznej działalności. W 1933 r. Giacometti zabłysnął jako gwiazda ruchu surrealistów. Wtedy też opublikował swój tekst "Wczoraj, lotne piaski" w "Le Surréalisme au Service de la Révolution". Rok później w wyniku sporu z André Bretonem rozstał się z surrealistami. "Chciał wrócić do tego, co uważał za rzeczywisty problem rzeźby: do stwarzania na nowo ludzkiej twarzy. Breton był zgorszony: »Głowa! Wszyscy wiedzą, co to jest głowa!«. Giacometti z kolei ze zgorszeniem cytował to zdanie" - pisała Simone de Beauvoir.

Giacometti, którego dziś najlepiej kojarzymy, narodził się dopiero po II wojnie światowej. W jego rzeźbach zaczęła dominować jedna wielkość: wysokość. Zniknęła klasyczna bryła. Zaczęły powstawać tak charakterystyczne rzeźby, jak "Mężczyzna upadający", "Mężczyzna w deszczu", "Trzech idących mężczyzn". Sylwetki ludzkie zaczęły być kruche, czasem zespolone z przedmiotami, ale w jakiś sposób posągowe.

Ostatnie dwie dekady życia Giacomettiego były związane z wielkim artystycznym sukcesem i wystawami na całym świecie. Dopiero po śmierci Alberta w 1966 r. jego brat Diego zasłynął jako rzeźbiarz, a przede wszystkim autor artystycznych mebli. Trzeci z braci, Bruno, żyje do dziś i uchodzi za jednego z najznamienitszych szwajcarskich architektów. Podobiznę Alberto Giacomettiego, a także zdjęcie słynnej rzeźby "Kroczący człowiek", możemy znaleźć na szwajcarskim banknocie stufrankowym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2011