Europejska wojna secesyjna

Chcielibyśmy należeć do klubu państw bogatych, ale nie jest jasne, w jaki sposób mielibyśmy do nich dołączyć. Wstąpienie do strefy euro nie uczyni nas automatycznie "północnymi" Europejczykami, podobnie jak reformy fiskalne nie uczynią nimi Greków.

20.12.2011

Czyta się kilka minut

Jeszcze niedawno w europejskiej prasie można było przeczytać, że przyczyny kryzysu w strefie euro są tyleż kulturowe, co ekonomiczne. Dziś takie głosy słychać słabiej: uwagę opinii publicznej zaprząta przede wszystkim walka o to, czy Bruksela będzie miała prawo ostrzej dyscyplinować budżety krajów eurolandu i tych państw poza strefą euro, które zgodzą się poddać kurateli.

Zarówno ci, którzy widzą w tym rozwiązaniu krok w stronę utraty suwerenności i wyłonienia się ekskluzywnego klubu w ramach UE, jak i ci, którzy traktują je jak przykrą konieczność, wierzą, że przyniesie ono rzeczywiste zmiany sytuacji. Jeśli jednak potraktować diagnozy o kulturowych przyczynach kryzysu poważnie, może się okazać, że cała batalia przyniesie zmiany dużo skromniejsze od spodziewanych. Rewizja budżetów narodowych, nawet prowadzona skrupulatnie dwa razy do roku, nie zmieni przyzwyczajeń ludzi, sposobów organizacji i etyki gospodarowania.

Duch praw, duch czasu, duch narodu

Adwokaci dyscypliny fiskalnej narzucanej przez Brukselę są tego zapewne świadomi, choć niechętnie o tym mówią. W dzisiejszej Europie nikt nie chce być oskarżony o fatalizm, podyktowany archaicznym myśleniem w oparciu o kategorię charakteru narodowego. Mówienie o leniwych, rozrzutnych południowcach i oszczędnych pracowitych ludziach z Północy należy do repertuaru inwektyw, a nie argumentacji uznawanej za racjonalną. Na Starym Kontynencie mogą istnieć narodowe interesy gospodarcze, ale w ponowoczesnej Europie nie ma już miejsca na Volksgeist. Myślenie w kategoriach ducha narodu zakłada nieuchronność, o której w czasie kryzysu nikt nie chce myśleć - i to szczególnie w regionie, który przez dziesięciolecia usiłował zbudować zabezpieczenia przed wojenną pożogą wznieconą przez narodowe egoizmy.

Jednak wrzucenie argumentów kulturowych do worka z napisem "europopulizm" to krótkowzroczność. Nawet ściśle przestrzegana dyscyplina fiskalna nie zmieni "nawyków serca" - nie uczyni z krętaczy uczciwych podatników, a z indywidualistów propaństwowców. Bez wzrostu poziomu zaufania społecznego i zaufania wobec państwa, bez nowych zwyczajów współdziałania, UE będzie skazana na rozpad lub technokrację. Jedna i druga możliwość czynią europejską wojnę secesyjną (być może prowadzoną wyłącznie w gabinetach unijnych komisarzy, a nie na polach bitew) coraz bardziej realną.

Dlatego być może konieczny jest powrót do Monteskiuszowskiej kategorii "ducha praw" i zasady zmieniania zwyczaju za pomocą innego zwyczaju, a nie wprowadzanego odgórnie prawa. Aby taki powrót okazał się możliwy, trzeba jednak na nowo przemyśleć podział na Północ i Południe.

Dla Polski to kwestia o kapitalnym znaczeniu. Do niedawna należeliśmy do Europy "drugiej kategorii" - zapóźnionej, "południowej". Dziś, czemu dobitnie dał wyraz w berlińskim przemówieniu min. Radek Sikorski, aspirujemy do Północy. Ile wniesiemy do niej ze swojej "południowości" i czy musi to być balast?

Mit Północy, mit Południa

Argumenty o kulturowych różnicach, które dzielą Europę na produktywną, oszczędną i aspirującą do fiskalnej przejrzystości Północ i zrelaksowane, hołdujące nepotyzmowi Południe, nie są nowe. Bodaj najlepszym opisem tych dwóch modeli pozostaje "Demokracja w działaniu" Roberta Putnama; książka, na której kształciły się rzesze socjologów i działaczy społeczeństwa obywatelskiego. Paradoksalnie, analizy Putnama pokazywały różnice między północą a południem Włoch - kraju, który tout court zaliczany jest dziś do grona pariasów z rozrzutnego Południa.

Północna Italia miała charakteryzować się wysokim poziomem zaufania społecznego, zaangażowaniem na rzecz lokalnych wspólnot, przejrzystymi i sprawnie działającymi instytucjami, samorządnością i decentralizacją. Południowe Włochy były jej rewersem - mieszkańcy tej części kraju wierni byli raczej zasadzie solidarności koleżeńskiej i rodzinnej, administracja była nieprzejrzysta i nieefektywna. Według Putnama kluczem do wyjaśnienia tych rozbieżności była kategoria kapitału społecznego, rozumianego jako "zaufanie, normy i powiązania, które mogą zwiększyć sprawność społeczeństwa ułatwiając skoordynowane działania".

Dlaczego jednak normy i powiązania, które nakazywały Włochom z południa działanie w oparciu o więzi rodzinne, miały obniżać kapitał społeczny, zaś współdziałanie między mieszkańcami północy miało ów kapitał budować? Dlaczego oparte na zaufaniu współdziałanie między członkami rodziny miało być destrukcyjne dla dobra wspólnego, zaś między członkami gminy zbawienne? Na te pytania brakowało przekonującej odpowiedzi. Dziś brakuje jej dotkliwie w skali całej Europy.

Prosta teza o kulturowym podziale, który ma leżeć u podstaw gospodarczej zapaści, niewiele tłumaczy: w gruncie rzeczy oznacza odtworzenie analizowanego przez Putnama podziału Włoch w skali całego kontynentu. Miejsce Kalabrii czy Sycylii zajmuje w tej wizji Grecja - kraj szalejącej korupcji, w którym państwo okrada się przy byle okazji, a urzędnicy, nawet najwyższego szczebla, traktują posady jak synekury.

Ta wizja może się wydawać apokaliptyczna, ale w skali Europy ma być uspokajająca. Wystarczy, że będziemy bardziej oszczędni, uczynimy naszą gospodarkę jak najbardziej przejrzystą i przynajmniej postaramy się nie traktować unijnych dotacji jak darowizn, a mamy szansę uniknąć losu Greków. Problem w tym, że ich przypadek nie jest tak oczywisty.

W komentarzach jak refren powracają słowa wicepremiera Teodorosa Panglosa, że "korupcja jest grzechem pierworodnym" Grecji (przywoływała je też Teresa Stylińska w artykule "Fakelaki, czyli kopertka", "TP" nr 49/11). Być może faktycznie tak jest, ale nie oznacza to, że "grzech pierworodny" musiał pogrążyć grecką gospodarkę. W sytuacji, kiedy państwo jest niewydolne, biurokracja rozdęta, a przepisy

absurdalne, korupcja okazuje się często jedynym sposobem zapewnienia w miarę sprawnego i opłacalnego działania przedsiębiorstwom.

Można oczywiście argumentować, że nie jest to strategia prowadząca do długoterminowego rozwoju. Ale twierdzenie, że obywatele Grecji pogrążyli gospodarkę, wręczając łapówki urzędnikom i unikając płacenia podatków, jest rażącym uproszczeniem. Trudno wyobrazić sobie państwo bardziej sprzyjające korupcji niż to, w którym wszystko zależy od decyzji autorytarnego władcy. Tymczasem, jak podaje Vassilis K. Fouskas ("A Greek tragedy: the making of the Greek and Euro-Atlantic ruling classes", "OpenDemocracy", 5 grudnia 2011), w Grecji rządzonej przez reżim pułkowników wzrost utrzymywał się na poziomie 8 proc. PKB - gospodarka kwitła.

Obwinianie o dług rozrzutnych, leniwych, akceptujących korupcję Greków i twierdzenie, że sami sprowadzili na siebie kryzys, to uspokajające bajeczki. Tak naprawdę winne są lata złych praktyk państwowych, utrzymywania rozdętego aparatu administracyjnego nawet kosztem zadłużenia i uczynienie korupcji najefektywniejszym sposobem prowadzenia działalności gospodarczej.

W takich warunkach "południowcy" Putnama okazują się działać całkiem racjonalnie. Ich rzekomo destrukcyjny kapitał społeczny, oparty na więzach pokrewieństwa, jest jedynym, który "zwiększa sprawność społeczeństwa".

Nie wystarczy zatem poddać Południe kurateli Północy. Ono musi samo znaleźć sposób, by zmienić korupcyjne "nawyki serca", odwołując się do swojej historii i lokalnych tradycji.

O wyższości espresso nad americano

Ujawnienie przez kryzys europejskich podziałów kulturowych i społecznych, przy całej ich niejednoznaczności, oznacza, że komplikuje się obraz całego globu.

Tradycyjnie mówiło się o podziale świata na zamożną Północ i biedne Południe. Teraz okazuje się, że jakieś elementy "południowości" - korupcja, niski kapitał społeczny, podkopane zaufanie do państwa - pojawiają się w niektórych krajach "starej" Europy, w krajach należących do szeroko ujmowanej, dostatniej Północy.

Oczywiście syta Północ nigdy nie była monolitem, podobnie jak wiele różniło od siebie kraje składające się na dobrze prosperującą Europę Zachodnią. Północną oś podziału wyznaczała przede wszystkim "luka atlantycka" - rywalizacja między europejskim i amerykańskim modelem społeczno-gospodarczym. Wedle amerykańskich krytyków Europa pogrążała się w stagnacji, jej państwa opiekuńcze uginały się pod ciężarem długów, siła robocza była mało elastyczna i roszczeniowa, zaś cały kontynent żył w bańce bezpieczeństwa, której gwarantem były siły zbrojne USA. Europejczycy widzieli w Ameryce największego światowego marnotrawcę zasobów naturalnych, którego gospodarcza elastyczność była w coraz większym stopniu kwestią kredytów i taniego importu z Chin, a nie wydajności produkcyjnej.

Tony Judt, jeden z najbardziej przenikliwych komentatorów tej rywalizacji, urodzony i wykształcony w Europie, ale mieszkający i pracujący w USA, twierdził, że te modele są tak różne, jak różne są kubek americano i filiżanka włoskiego espresso - lura dolewana za darmo konkuruje z esencjonalną drożyzną. Mimo wszystko bronił drogi europejskiej. Dowodził, że państwa opiekuńcze Starego Kontynentu są do uratowania i że należy je utrzymać, by uchronić Europę przed ksenofobią, nacjonalizmem i trwałym wykluczaniem całych rzesz obywateli. Pisał w 2005 r.: "Emerytury i inne świadczenia społeczne będą poważnie niedofinansowane w kolejnych dziesięcioleciach, chyba że Europejczycy będą mieli więcej dzieci, przyjmą więcej imigrantów, będą pracowali kilka lat dłużej, zaakceptują mniej szczodre zasiłki dla bezrobotnych i ułatwią zatrudnianie młodych ludzi przez firmy. Ale nie są to głębokie, strukturalne wady europejskiego sposobu życia: to trudne wybory obarczone politycznymi konsekwencjami".

Pęknięcie Europy na linii północ-południe każe się jednak zastanowić, czy prognozy Judta nie były zbyt optymistyczne. Dziś coraz więcej Europejczyków wątpi, czy istnieje "europejski sposób życia". Który kraj miałby posłużyć za jego wzorzec? Zdyscyplinowane fiskalnie, produktywne Niemcy? Te mogą pozostać sobą tylko wówczas, kiedy duża część Europy będzie bardziej niż one nastawiona na konsumpcję, podobnie jak Chiny będą miały trudności z utrzymaniem swojego modelu gospodarczego, jeśli ich towary nie będą kupowane przez amerykańskich konsumentów.

Ratując Grecję, Niemcy ratują w pewnym sensie same siebie. Co więcej: zastosowanie środków ratunkowych, mających stymulować wzrost gospodarczy i wprowadzić dyscyplinę finansów publicznych, każe zadać pytanie, czy Europa nie przyznała racji swoim konserwatywnym, amerykańskim krytykom, zarzucającym jej nieproduktywność, starzenie się, brak elastyczności.

To, że dzisiejsza Ameryka ma na sumieniu podobne grzechy, nie tyle unieważnia konserwatywną krytykę, co jeszcze skuteczniej podważa tezę, że istnieje "luka atlantycka". Nie podważa natomiast diagnoz Judta, które w europejskim państwie opiekuńczym widzą narzędzie przeciwdziałania ekstremizmom. Kryzysowe rządy technokratów, zbliżające Europę do konserwatywnego modelu amerykańskiego, będą oznaczały spadek demokratycznej legitymizacji, czego Grecja jest dobitnym przykładem.

Niedawny szczyt UE debatował nad narzędziami kontrolowania dyscypliny fiskalnej, ale równie istotną kwestią jest pytanie o utrzymanie spójności społecznej. Dziś to, że "Europejczycy będą mieli więcej dzieci, przyjmą więcej imigrantów, będą pracowali kilka lat dłużej, zaakceptują mniej szczodre zasiłki dla bezrobotnych i ułatwią zatrudnianie młodych ludzi przez firmy", może nie wystarczyć. Jeśli nie wymyślimy nowych sposobów utrzymania "europejskiego stylu życia", europejska wojna secesyjna może stać się faktem.

Polska, czyli Północ-Środkowy Wschód

Pojawienie się dalekiego od oczywistości podziału na Północ i Południe każe przemyśleć na nowo nie tylko "lukę atlantycką", ale i dotychczasowe rozróżnienie na Europę starą, Zachodnią, i Europę "z odzysku", Centralną lub Środkowo-Wschodnią. Podobnie jak kraje w zachodniej części Starego Kontynentu, kryzys dotyka najmłodszych stażem członków UE. Powstaje pytanie, czy różnice w kondycji gospodarczej, odmienne strategie radzenia sobie z problemami ekonomicznymi oraz inaczej definiowane aspiracje w UE nie grzebią ostatecznie postulatów stworzenia wspólnego, środkowoeuropejskiego frontu.

Węgry przeznaczyły na swoją prezydencję w UE niewielką część tego, co wygospodarowała Polska, a podczas ostatniego szczytu chciały wspólnie z Wielką Brytanią zaprotestować przeciwko planom narzucania dyscypliny fiskalnej przez Brukselę i zdanie zmieniły dosłownie w ostatniej chwili. Słowacja, jedyny kraj regionu należący do eurolandu, toczyła na temat planu ratunkowego Grecji debaty podobne do tych, które prowadzono w Niemczech (a ponieważ jest najbiedniejszym członkiem strefy euro, dyskusje były szczególnie zacięte). Berlińskie przemówienie ministra Sikorskiego stanowiło jasną deklarację, że Polska ma ambicję dołączenia do kierowanego przez Niemcy "północnego" klubu w ramach UE.

Czy wobec tych odmiennych dróg i dylematów cokolwiek łączy jeszcze kraje Europy Środkowo-Wschodniej? Wydaje się, że jedynym spoiwem pozostaje pamięć o wyjątkowym doświadczeniu dwóch totalitaryzmów; pamięć, która przyjmuje bardzo różne formy i coraz bardziej blednie wobec bieżących problemów gospodarczych.

Przyjęty milcząco koniec Europy Środkowo--Wschodniej jako projektu politycznego w ramach UE to nie jedyny problem, przed jakim stawia Polskę podział Starego Kontynentu na Północ i Południe. Chcielibyśmy należeć do Północy, ale nie jest do końca jasne, w jaki sposób i na jakich warunkach mielibyśmy do niej dołączyć. Wstąpienie do strefy euro nie jest wcale oczywistą odpowiedzią. Nie uczyni nas automatycznie "północnymi" Europejczykami, podobnie jak reformy fiskalne nie uczynią nimi Greków.

Pod wieloma względami Polacy mają wiele wspólnego z "południowcami" - zarówno tymi stereotypowymi, jak i tymi analizowanymi przez Putnama w oparciu o włoskie przykłady. Owszem, wiele zrobiliśmy dla rozwoju społeczeństwa obywatelskiego i wzrostu kapitału społecznego, ale wciąż nie szanujemy państwa i słabo ufamy sobie nawzajem. Jednocześnie greckie niepokoje często postrzegane są w Polsce jako biadolenie. Publicyści różnych opcji politycznych pytają z przekąsem, czym jest zaciskanie pasa przez Ateny wobec szoku, jakim były polskie reformy rynkowe początku lat 90. czy pustych półek dekadę wcześniej. Na początku transformacji traktowaliśmy dziedzictwo poprzedniego ustroju jako balast. Taką lekcję odebraliśmy od zachodnich doradców ekonomicznych i menedżerów. W dobie kryzysu chcemy wierzyć, że te doświadczenia nas zahartowały i uczyniły bardziej elastycznymi.

Paradoksalnie, jeśli Polska nie pasuje dziś do amerykańskiego, konserwatywnego stereotypu gnuśnej Europy, utrzymującej swój dobrobyt za cenę zadłużenia, to jest tak dzięki otrzeźwiającemu i niejednoznacznemu doświadczeniu transformacji. Dobrze by było, gdybyśmy wykorzystali je do końca i nie wierzyli w czasach kryzysu, że proste recepty fiskalne wystarczą, by przestawić "nawyki serca" z południowych na północne.

Paweł Marczewski jest doktorem socjologii, członkiem redakcji "Kultury Liberalnej" i "Przeglądu Politycznego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2011