Encyklopedyczny Pałac

Tegoroczne Biennale w Wenecji odwołuje się do tego, co nienazwane, tajemnicze, mityczne. Czy będzie przełomem?

10.06.2013

Czyta się kilka minut

Konrad Smoleński, Everything Was Forever, Until It Was No More (polski pawilon), 2013 r. / Fot. Piotr Kosiewski
Konrad Smoleński, Everything Was Forever, Until It Was No More (polski pawilon), 2013 r. / Fot. Piotr Kosiewski

Główną ekspozycję tegorocznego Biennale otwiera model 136-piętrowego budynku, który miałby stanąć w Waszyngtonie. Przypomina on skrzyżowanie naszego Pałacu Kultury oraz rzymskiej Bazyliki św. Piotra (i Kapitolu). Jego autor – Marino Auriti – chciałby, aby stał się on siedzibą Il Palazzo Enciclopedico, zbierającego wiedzę całego świata (w 1955 r. ten zamysł zgłosił nawet do amerykańskiego urzędu patentowego!). Ten projekt oczywiście nigdy nie został zrealizowany, ale postulowany przez artystę Encyklopedyczny Pałac stał się nie tylko tematem przewodnim głównej wystawy, ale hasłem całego tegorocznego Biennale.

W OBJĘCIACH OBSESJI

Jego kurator, Massimiliano Gioni, podkreśla, że Auriti próbował zrealizować marzenie wielu innych artystów, pisarzy, naukowców, a także samozwańczych proroków, którzy „próbowali – często na próżno – kształtować obraz świata, który uchwyci jego nieskończoną różnorodność i bogactwo”. To trochę zapomniane pragnienie. Ale dziś – dodaje Gioni – „gdy zmagamy się z nieustannym zalewem informacji, takie próby ustrukturyzowania wiedzy we wszystko zawierającą całość wydają się jeszcze bardziej potrzebne”. I coraz bardziej desperackie.

Gioni idąc tym tropem zaproponował swoją wizję Il Palazzo Enci­clopedico. Na wystawie rozpisanej na dwie części – w Arsenale i w Giardini – znalazło się ponad 150 artystów tworzących w ostatnim stuleciu, pochodzących z 37 krajów. Powstała dość zaskakująca ekspozycja, będąca chwilami antropologiczną wyprawą w świat twórczości artystycznej. Próbą odszukania źródeł sztuki. I odnajdywania jej w umyśle artysty, w tym, co irracjonalne, nie do końca poznane, w marzeniach, obsesjach, halucynacjach.

W myśleniu symbolicznym, odwołującym się do archetypów i mitów. Nieprzypadkowo drugim patronem tej wystawy stał się Carl Gustav Jung, a na Biennale można zobaczyć jego owianą legendą „Czerwoną księgę” (znaną także jako „Liber Novus”), ponad 200-stronicowy iluminowany rękopis powstały w latach 1914-30, opublikowany dopiero w 2009 r. Nieopodal znalazły się pochodzące z początku ubiegłego stulecia abstrakcyjne obrazy Hilmy af Klint, ciekawej szwedzkiej artystki i mistyczki, która inspirowała się teozofią madame Bławatskiej oraz antropozofią Rudolfa Steinera, co przypomina, że jednym ze źródeł sztuki nowoczesnej były modne na przełomie XIX i XX w. fascynacje spirytualizmem, okultyzmem i różnej maści ezoteryką.

Wystawa próbuje pokazać sztukę w jej nieskończonej różnorodności. Obsesyjnie katalogując najrozmaitsze jej przejawy, odwołując się nawet do prac, które pierwotnie ze sztuką miały niewiele wspólnego, lub (jak w filmie Artura Żmijewskiego, który poprosił niewidzących o namalowanie obrazów) znajdując ją tam, gdzie jej się zupełnie nie spodziewamy. Jest tu twórczość amatorów, jak dość niezwykłe, powstałe w latach 80. i 90. ubiegłego wieku, portrety zwyczajnych Rosjan, wykonane przez fotografa-amatora Nikołaja Bachariewa, czy też dziwaczne i podszyte podejrzaną erotyką lalki autorstwa Jamesa Mortona Bartletta, starannie oddające anatomiczne szczegóły ciała młodych dziewcząt, ich kolor i powierzchnię skóry, uczesanie, wreszcie stroje. Oglądamy alternatywne światy szpitali psychiatrycznych i więzień. Są tu rysunki szamanów z Wysp Salomona oraz dzieła członków sekt religijnych.

Wystawa chwilami przypomina układ XVI- i XVII-wiecznych gabinetów osobliwości, poprzedników dzisiejszych muzeów, w których zbierano to, co uznawano za szczególnie cenne, ale też dziwaczne czy niezwykłe. W których było miejsce na subtelne dzieła sztuki, na zaskakujące twory natury, wreszcie na rozmaite kurioza. Oglądanie kolejnych dzieł szaleńców, obsesjonatów i dziwaków może być jednak trochę irytujące, a przede wszystkim trzeba postawić pytanie o sztukę, która jest bardziej wytworem rozumu, namysłu nad światem i krytycznego jego oglądu.

WIETNAMSKA ŚWIĄTYNIA

Trzeba jednak przyznać, że wystawa jest świetnie skonstruowana, ma bardzo przemyślaną dramaturgię. Świetnym pomysłem było też poproszenie wybitnej artystki Cindy Sherman o stworzenie w ramach ekspozycji wyimaginowanego muzeum jej własnego pomysłu, w którym dzieła znanych artystów, jak hiperrealistyczna rzeźba Johna DeAndrea czy wczesna praca Mirosława Bałki „Czarny papież”, znalazły się obok albumów z amatorskimi zdjęciami zbieranymi przez samą artystkę, rysunków wykonanych przez amerykańskich więźniów czy starych figurek wotywnych. Dzieła czy po prostu przedmioty ją fascynujące, zaciekawiające, bliskie jej własnemu odczuwaniu świata.

Powstała Encyklopedia sztuki, ale w dość specyficznym rozumieniu. Można jednak zastanawiać się, skąd chęć do porządkowania i klasyfikacji w epoce nieufności do podobnych porządkujących pragnień? Przecież nadal zbyt dobrze pamiętamy, do czego doprowadziły ubiegłowieczne próby totalnego ułożenia ładu świata. Il Palazzo Enciclopedico wydaje się też czymś archaicznym, bo w ostatnich dekadach uciekamy od muzeum, bronimy się przed nim. A może jest przeciwnie i propozycja Massimiliano Gioniego jest zapowiedzią przyszłości, w której pamiętając o wszystkich niebezpieczeństwach, będziemy chętniej sięgali po odrzucane lub ignorowane tradycje.

Miał on też odwagę postawić pytania o to, czy jest jeszcze miejsce na sztukę odwołującą się do tego, co spirytualistyczne, a nawet transcendentne. Dla artystów, którzy wydają się mówić językami tylko dla siebie zrozumiałymi. Na bezinteresowność tworzenia. Wreszcie pytanie o siłę obrazu, o jego zdolność wizualizacji wiedzy, opowiadania dziś za ich pomocą o tym, co trudne do uchwycenia, czy niewyobrażalne.

Chwilami można jednak odnieść wrażenie, że odmienność czy niezwykłość losów niektórych twórców jest ważniejsza niż ich dzieła. Ale są też prace bardziej niż wybitne. Pokazano fascynującą twórczość pochodzącą z obszarów uchodzących dotąd za peryferyjne, jak w przypadku Turka Yüksela Arslana, który stworzył obrazy-ilustracje jakieś wyimaginowanej cywilizacji czy klasyczki rumuńskiej awangardy, Gety Brătescu. Mistrzowie współczesności jak Bruce Nauman sąsiadują z pracami najmłodszego pokolenia. Pokazano wreszcie różnorodność powstającej dziś twórczości, w której jest miejsce na nowe media i na tradycyjne techniki. Malarstwo w XXI w. to zarówno odwołujący się do minimalizmu Amerykanin Wade Guyton, Jakub Julian Ziółkowski na swój własny sposób rewitalizujący tradycję surrealizmu, jak i urodzona w Londynie Lynette Yiadom-Boakye, otwarcie nawiązująca do Maneta czy Whistlera. Wchodząc do weneckiego Arsenału, napotykamy na gigantyczne, przypominające jakiś geologiczny obiekt dzieło Roberto Cuoghiego, by po pewnym czasie wejść do sali wypełnionej przez rzeźby Pawła Althamera, który stworzył serię dziewięćdziesięciu portretów dzisiejszych Wenecjan.

Dominują na wystawie bardzo indywidualne światy, ale jest też miejsce na pytanie o zbiorowe wyobrażenia. Jedną z najciekawszych prac pokazał Danh Vo. Przeniósł on do Wenecji pozostałości 200-letniego kościoła katolickiego z Wietnamu. W pierwszej chwili nie różni się on od innej powstającej tam wówczas architektury. Zastosowano te same rozwiązania konstrukcyjne i podobne dekoracje. Dopiero uważnie patrząc można dostrzec elementy zaczerpnięte z kultury Zachodu. Mówi się o tym, że dzieło Vo dotyka problemu kolonializmu, który nie ograniczał się jedynie do narzucania modeli politycznych i kulturowych, ale też wkraczał do sfery wyobraźni. To prawda. Można jednak spojrzeć trochę inaczej: oglądamy ruiny, smutne pozostałości sakralnej budowli. Koniec być może utopijnego projektu połączenia różnych kultur, ale może też kryzysu samej sfery sacrum. Przecież obok resztek budynku z Wietnamu artysta umieścił oryginalny blejtram z zaginionego „Narodzenia” Caravaggia, wypożyczony z Palermo. Tylko tyle pozostało z tego arcydzieła. Nawet jeżeli kogoś odstraszy wizja zaproponowana przez Gioniego, to pozostają poszczególne prace.

UNIWERSALNOŚĆ, LOKALNOŚĆ...

Il Palazzo Enciclopedico, propozycja uniwersalistycznego spojrzenia, trochę siłą rzeczy pozostaje w sprzeczności z samą ideą weneckiego Biennale, pomyślanego jako konkurs narodowych pawilonów, eksponujących to, co odrębne i partykularne. W tym roku w imprezie bierze udział aż 88 krajów, co pokazuje nie tyle zmieniającą się geografię artystyczną, co dostrzeganie obszarów do tej pory pomijanych czy ignorowanych. I coraz wyraźniej widać, jak uwiera sam pomysł myślenia w kategoriach narodowej reprezentacji. Nie dziwi już obecność w pawilonach artystów pochodzących z innych krajów (w poprzedniej edycji Biennale Polskę reprezentowała Yael Bartana).

W tym roku Francja i Niemcy zamieniły się nawet pawilonami, wprowadzając pewne zamieszanie wśród stałych bywalców weneckiej imprezy. Co więcej, w niemieckim znaleźli się Chińczyk Ai Weiwei, Santu Mofokeng z RPA, Dayanita Singh z Indii oraz urodzony w Wiesbaden francuski filmowiec Romuald Karmakar. Każdy z nich odnosi się przede wszystkim do doświadczeń własnego kraju. Dokonując takiego wyboru, jakby starano się podkreślić, że dzisiejsze Niemcy to kraj otwarty na wielość kultur, nienarzucający się, unikający dominacji. Co z tego, skoro z tego wszystkiego wyszła wielka kakofonia. Zaś ciekawsze prace Ai Weiweia można zobaczyć na towarzyszącej Biennale wystawie indywidualnej „Disposition”, której jedną część poświęcono tragicznemu trzęsieniu ziemi z 2008 r. w prowincji Syczuan. W drugiej, w kościele Sant’Antonin umieszczono szereg wielkich żelaznych skrzyń. W każdej z nich znalazły się modele pomieszczeń, w których artysta był przetrzymywany przez chińskie władze. Wszystko zostało oddane w najdrobniejszych szczegółach. Przez małe okna lub specjalne otwory możemy zajrzeć do środka. Za każdym razem widzimy artystę i stojących obok niego strażników. Obojętnie, czy śpi, czyta, jest przesłuchiwany, czy korzysta z toalety. Wciąż pozostaje pod kontrolą.

Złotego Lwa za najlepszy pawilon narodowy otrzymała Angola. Pawilon zorganizowano w siedzibie Fondazione Cini. Na ścianach wiszą dzieła Fra Angelico, Piera della Francesca czy wspaniały portret podwójny Pontorma. Zaś na podłodze ustawiono stosy ze zdjęciami Edsona Chagasa, katalogującego porzucone czy opuszczone obiekty w Luandzie. Każdy może zabrać ze sobą wybrane fotografie. Przedstawiają one stan zniszczenia, zaśmiecenia, nijakości, a jednak artyście udało się wydobyć osobliwe, trochę melancholijne piękno. Chagas estetyzuje, ale mówi też wiele o tamtejszej rzeczywistości.

Rumuni zdecydowali się na najbardziej oryginalny pomysł na całym Biennale. Maria Alexandra Pirici i Manuel Pelmuş pozostawili pawilon pusty. Nie ma tam żadnych obiektów. Wchodząc widzimy tam jedynie stojących ludzi, ale po chwili można zauważyć, że oglądają oni kolejny performance, za pomocą którego opowiadana jest historia weneckiej imprezy. Są tu słynne akcje, dobrze zapamiętane dzieła. Pokazywane z dystansem i z dużą dozą humoru. Jednak, gdy przypominana jest pamiętna akcja Santiago Sierry, który w 2003 r. zamknął hiszpański pawilon, pozwalając go zwiedzić wyłącznie po okazaniu dokumentu potwierdzającego obywatelstwo tego kraju, międzynarodowy tłum zaczyna zachowywać się nerwowo. Nagle, przez chwilę, na własnej skórze możne odczuć istniejące w realnym świecie podziały.

Z kolei albański artysta Anri Sala w pawilonie francuskim przenosi publiczność w świat muzyki. Stworzył pokaz, który wywołuje najwięcej sporów. Jego praca – opowieść skonstruowana wokół „Koncertu fortepianowego D-dur na lewą rękę”, skomponowanego przez Maurice’a Ravela dla austriackiego pianisty Paula Wittgensteina, który stracił prawą rękę podczas I wojny światowej – jednych – jak mnie – uwiodła swą formą i umiejętnością pokazania subtelnej gry między dźwiękiem a obrazem. Inni zaś uznali ją za pretensjonalne dziełko. Do dźwięku odwołał się także Konrad Smoleński w polskim pawilonie. Jego „Everything Was Forever, Until It Was No More” to kompozycja muzyczna, która jednocześnie jest wystawą. W pomieszczeniu ustawiono dwa dzwony, których bicie jest przetwarzane przez głośniki i przekształcane w dźwiękową falę wprawiającą wszystko, co wewnątrz, w drganie. Cały pawilon nagle zamienia się w rezonansowe pudło. Stojąc tam, fizycznie można odczuć dźwięk. Wielowiekowa tradycja, sakralne skojarzenia z biciem dzwonów, została nagle podważona. Muzyka została sprowadzona, jak mówi sam artysta, do „dźwięków ostatecznych”.

***

Można jeszcze długo wymieniać kolejne pawilony, jedne lepsze, inne – w tym roku częściej – przeciętne czy po prostu słabe. W samym zamyśle imprezy jest coś utopijnego. Jak zauważył Gioni: „model biennale sam w sobie opiera się na niemożliwym pragnieniu skupienia nieskończonych światów sztuki współczesnej w jednym miejscu”.   

współpraca: Robert Zakrzewski

55. Międzynarodowe Biennale Sztuki w Wenecji. Wystawy czynne do 24 listopada br.


NAGRODY 2013

Złote Lwy: Za całokształt twórczości

Maria Lassnig (Austria) i Marisa Merz (Włochy)

Dla najlepszej prezentacji narodowej

Edson Chagas, Luanda, Encyclopedic City (Angola)

Dla najlepszego artysty na wystawie głównej

Tino Sehgal (Wielka Brytania)

Srebrny Lew dla najbardziej obiecującego młodego artysty

Camille Henrot (Francja) (wystawa główna)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2013