Egipska wojna futbolowa

Tragedia w Port Saidzie – gdzie podczas starć po meczu piłki nożnej zginęły 74 osoby, a tysiąc zostało rannych – pokazuje, że armia traci zdolność do rządzenia krajem. Ale generałowie nie chcą oddać władzy.

06.02.2012

Czyta się kilka minut

A już wydawało się, że tym razem będzie spokojnie: począwszy od 25 stycznia, rocznicy wybuchu egipskiej rewolucji, w Kairze trwały pokojowe demonstracje; domagano się bezwarunkowego zakończenia stanu wyjątkowego i przekazania władzy w cywilne ręce. Aby przekonać do swych racji tzw. milczącą większość, rewolucjoniści zmienili taktykę: młodzież rozproszyła swe protesty i jednoznacznie odżegnała się od przemocy. Nawet gdy podczas marszu pod budynek parlamentu doszło do konfrontacji rewolucjonistów z Bractwem Muzułmańskim – działacze Bractwa zagrodzili drogę rewolucjonistom – miała ona spokojny przebieg. Demonstranci, próbujący złożyć na ręce parlamentarzystów swe żądania, oskarżyli islamistów – zwycięzców niedawnych wyborów – o zdradę ideałów rewolucji i porozumienie z armią poza plecami Egipcjan.

Zmiana taktyki zaczęła przynosić efekty. Protesty rozlały się po całym Kairze. Drugiego lutego, w rocznicę „bitwy wielbłądów” – słynnego starcia sprzed roku między rewolucjonistami a zwolennikami prezydenta Mubaraka – miała odbyć się kolejna duża manifestacja.

Masakra na stadionie w Port Saidzie, do której doszło 1 lutego, zmieniła wszystkie plany.

Jak doszło do tak wielkiej tragedii? Kibice dwóch drużyn, „Ahly” z Kairu i „Masry” z Port Saidu, mówiąc delikatnie, nie przepadają za sobą. Jeszcze przed meczem na stronach internetowych fanów „Masry” pojawiały się pogróżki; sympatykom „Ahly” odradzano przyjazd do Port Saidu. Po meczu, zwycięskim dla gospodarzy, kibice „Masry” wtargnęli na boisko. Uzbrojeni w pałki i maczety, rzucili się na zawodników kairskiego klubu. Nikt nie próbował ich powstrzymać, obecne na stadionie oddziały policji biernie przyglądały się wypadkom.

Gdy zawodnicy szczęśliwie schronili się w szatni, tłum ruszył w stronę trybuny zajmowanej przez kibiców „Ahly”. Droga ucieczki z sektorów była zamknięta, większość ofiar to efekt paniki: uciekający przed uzbrojonym tłumem kibice „Ahly” tratowali się nawzajem. Policja zaczęła interweniować dopiero po ponad 20 minutach, dla większości ofiar za późno. Marszałek Tantawi, przewodniczący rządzącej krajem od roku Najwyższej Rady Sił Zbrojnych (to rodzaj „kolektywnego prezydenta”), ogłosił trzydniową żałobę narodową, na specjalnej sesji zebrał się nowo wybrany parlament, lokalni dygnitarze podali się do dymisji...

Ale już następnego dnia po masakrze policja musiała użyć gazów łzawiących, by nie dopuścić kibiców dwóch największych stołecznych klubów, „Ahly” i „Zamelek” pod budynek ministerstwa spraw wewnętrznych w Kairze. Wściekli kibice protestowali przeciw bierności policji w Port Saidzie. Tego dnia już od rana kilka tysięcy sympatyków „Ahly” i rodziny ofiar czekali na stacji Ramzes na pociąg z ocalałymi z pogromu fanami. Ich opowieści jedynie rozsierdziły tłum. W godzinach popołudniowych na placu Tahrir odbyła się demonstracja, do której przyłączyli się działacze ruchów rewolucyjnych. Odpowiedzialnością za tragedię obarczyli rządzącą krajem armię. Nie brakowało głosów, że w ten sposób armia zemściła się na kibicach „Ahly” – znanych z zaangażowania po stronie egipskiej rewolucji.

Przez całą noc kilkuset najbardziej nieprzejednanych demonstrantów próbowało sforsować mur wzniesiony przez policję wokół ministerstwa. W ruch szły kamienie, policja odpowiadała gazem i bronią gładkolufową. Na ekrany telewizji – podobnie jak w listopadzie i grudniu – wróciły sceny walk wokół placu Tahrir...

Nawet jeśli tragedia w Port Saidzie nie była – jak sądzi wielu Egipcjan – prowokacją armii, mającą wywołać wrażenie chaosu, to pokazuje ona, że armia traci zdolność do rządzenia krajem. Postulat młodych rewolucjonistów, by wybory prezydenckie odbyły się już w kwietniu, a nowy prezydent szybko przejął władzę wykonawczą, wydają się rozsądne. Jednak szanse na takie rozwiązanie są niewielkie. Nie tylko armii, ale też mającym dziś większość w parlamencie islamistom na tym nie zależy. Podobno ciągle trwają negocjacje między generałami a Bractwem – na temat wystawienia wspólnego kandydata na prezydenta.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2012