Średnio uczciwy polemista

Żaden z intelektualistów wypowiadających się niemądrze w sprawie rosyjskiej inwazji na Ukrainę nie ma takiej pozycji w nauce jak Noam Chomsky. I żaden od dawna nie budzi tylu emocji.

29.08.2022

Czyta się kilka minut

Mural z portretem Noama Chomsky’ego podpisany cytatem z „New York Timesa”: „najważniejszy żyjący intelektualista”. Filadelfia, USA, 2013 r. / FRÉDÉRIC SOLTAN / GETTY IMAGES
Mural z portretem Noama Chomsky’ego podpisany cytatem z „New York Timesa”: „najważniejszy żyjący intelektualista”. Filadelfia, USA, 2013 r. / FRÉDÉRIC SOLTAN / GETTY IMAGES

Za wybuch wojny winą obarcza ekspansję NATO na wschód, a zwłaszcza politykę Waszyngtonu wobec Kijowa od 2014 r., zmierzającą do „faktycznej integracji” Ukrainy z sojuszem, na co Rosja nigdy nie mogła się zgodzić. Ukraińcom Noam Chomsky radzi, by zapomnieli o Krymie i porozumieli się z Rosją. Jak mówił w jednym z wywiadów, Ukraina mogłaby mieć podobny status jak Meksyk, który jest niepodległym państwem, ale dla wszystkich pozostaje oczywiste, że nie mógłby nagle dołączyć do wymierzonego w USA sojuszu wojskowego z Chinami.

Język i polityka

„[Chomsky] jest intelektualistą niepokojąco pękniętym. Z jednej strony mamy korpus rewolucyjnych w swojej dziedzinie, wysoce technicznych i niezrozumiałych dla laika tekstów językoznawczych; z drugiej nie mniejszy zestaw pism politycznych, zrozumiałych dla każdej piśmiennej osoby, które są irytująco naiwne. Problem z Chomskym polega na tym, jak połączyć te dwa nurty jego myśli (...) Choć dzielę wiele politycznych opinii Chomsky’ego (...) to nie jestem w stanie czytać jego tekstów politycznych bez zażenowania” – pisał już w 1979 r. na łamach „New York Timesa” historyk Paul Robinson.

Jednocześnie język i polityka nieustannie splątują się w biografii uczonego. Jego ojciec, William, badał gramatykę hebrajskiego, a młody Noam pilnie się jej uczył. Także jako dziecko Chomsky napisał swój pierwszy zaangażowany politycznie tekst: artykuł w szkolnej gazetce o zdobyciu republikańskiej Barcelony przez wojska Franco.

Miejscem politycznej edukacji jest dla Noama Chomsky’ego Nowy Jork. Jeździ tam od dziecka, goszcząc w domu siostry swojej matki. Jej mąż, Milton Krauss, prowadzi kiosk z gazetami na 72 Ulicy na Manhattanie, który staje się miejscem spotkań politycznych migrantów uciekających z Europy przed nazizmem. Młody Noam przysłuchuje się im z uwagą. Kraus próbuje zainteresować chłopca marksizmem. Bezskutecznie – Noam jest zainteresowany literaturą anarchistyczną, szuka jej włócząc się po nowojorskich księgarniach. Odwiedza też redakcję wydawanego w jidysz pisma „Freie Arbeiter Stimme”.

Anarchizm do dziś wyznacza horyzont polityki Chomsky’ego. Nigdy nie dał się on przekonać do marksizmu, a tym bardziej do jego radzieckiej wersji. Dla Chomsky’ego ZSRR – z monopolem władzy politycznej i ekonomicznej skupionej w ręku partyjnej elity – oraz Stany Zjednoczone – z władzą wielkiego kapitału – to dwie strony tej samej monety, którą należy odrzucić.

Chomsky przeciwstawia tym porządkom ideał społeczeństwa autentycznie demokratycznego i egalitarnego, opartego na samoorganizacji i pomocy wzajemnej, gdzie pracownicy zarządzają swoim miejscem pracy, praca podzielona jest sprawiedliwie, każdy ma taką samą możliwość oddziaływania na życie publiczne, a społeczeństwo zostawia przestrzeń dla osobistej wolności i autoekspresji. „Komu bliska jest zdroworozsądkowa zasada, że wolność jest naturalnym prawem i elementarną potrzebą człowieka, ten zgodzi się z Bertrandem Russellem, że »najwyższym ideałem, do którego ludzkość powinna dążyć«, jest anarchizm. Struktury hierarchii i dominacji nie mają elementarnej racji bytu” – pisał Chomsky w „Sile i opinii” (przeł. Marek Jedliński).

To właśnie polityka pchnęła Chomsky’ego na drogę badań nad językiem. Po pierwszym roku studiów na Uniwersytecie Pensylwanii Chomsky jest rozczarowany, myśli o porzuceniu uczelni. Wykładający na niej Zelig Harris przekonuje go jednak, by zajął się językoznawstwem pod jego kierunkiem. Chomsky zgadza się głównie dlatego, że bliska mu jest polityka Harrisa: przede wszystkim jego podejście do kwestii Palestyny i Izraela. Chomsky marzy wtedy o socjalistycznym, dwunarodowym państwie w Palestynie, które mogłoby być domem jednocześnie dla żydowskich i arabskich robotników, jest zafascynowany ruchem kibucowskim. Przez pewien czas mieszkają z żoną i pracują w jednym z kibuców, ­zastanawiają się, czy nie związać z nim życia na dłużej – wracają jednak do ­Stanów.

Droga do uniwersalnej gramatyki

Wybór lingwistyki okazuje się strzałem w dziesiątkę. Zanim Chomsky skończy trzydzieści lat, zaznaczy mocno swoją obecność w tym polu.

W latach 40. i 50. w badaniach nad językiem dominują w Stanach dwa paradygmaty: behawioryzm i amerykańska wersja językoznawstwa strukturalnego – Harris odegrał istotną rolę w jego formalizacji. Chomsky miażdży behawioryzm – paradygmat uznający, że język jest całkowicie wyuczonym zachowaniem – w opublikowanej w 1959 r. recenzji książki B.F. Skinnera „Verbal Behaviour”. Zauważa w niej, że Skinner nie potrafi wytłumaczyć tego, iż wszystkie dzieci, niezależnie od kultury, różnic w inteligencji i wychowaniu, nabywają zdolność do mówienia w ojczystym języku w mniej więcej tym samym wieku. Według Chomsky’ego tłumaczyć to może tylko fakt, że człowiek posiada wrodzoną kompetencję językową, która ujawnia się w pierwszych latach życia i pozwala generować nieskończoną liczbę zdań z dostępnego słownika.

Zdaniem Chomsky’ego – co różniło go od Harrisa – prawdziwym celem studiów nad językiem nie powinna być dokumentacja reguł i zwyczajów poszczególnych języków, ale poszukiwanie czegoś głębszego: zespołu wspólnych wszystkim językom reguł pozwalających na łączenie dostępnych słów w sensowne zdania i przekształcania istniejących zdań w inne. Te głębokie reguły, wspólne wszystkim językom, mają być w jakiś sposób zakodowane w umyśle i stanowić u ludzi wiedzę wrodzoną.

Z czasem dane empiryczne nastręczały teorii Chomsky’ego problemów. By się z nimi zmierzyć, w latach 80. dokonuje rewizji poglądów, ogłaszając tzw. teorię zasad i parametrów. Zgodnie z nią pewne uniwersalne zasady ­językowe mogą manifestować się inaczej w różnych językach, działających na podstawie specyficznych dla siebie parametrów. Weźmy polski i angielski. Po polsku napiszę: „Mam psa”. Po angielsku „I have a dog”. W polskim, gdy mówimy w pierwszej osobie, na ogół opuszczamy podmiot. W angielskim nie możemy tego zrobić. W świetle teorii Chomsky’ego można porównać ludzką kompetencję językową do maszyny, która ma cały szereg przełączników. Np. przełącznik podpisany „zasada porzucenia podmiotu w pierwszej osobie liczby pojedynczej”. Włącza się on, gdy dziecko uczy się polskiego jako języka ojczystego, pozostaje wyłączony, gdy jego ojczystym językiem jest angielski.

I ten model nie był jednak doskonały. W końcu, na początku wieku Chomsky uprościł go do tzw. programu ­minimalistycznego, w którym ogłosił, że jedyną wspólną cechą wszystkich języków jest rekurencja, czyli możliwość osadzania jednej frazy w kolejnej. Dzięki rekurencji nie musimy mówić: „Mam kota. Mój kot ma trzy lata. Mój kot ciężko zachorował”. Możemy powiedzieć: „Mój kot, który ma trzy lata, ciężko zachorował”. Rekurencja ma być również powodem, dla którego inne zwierzęta nigdy nie nauczą się prawdziwego języka – zdaniem Chomsky’ego tylko ludzie potrafią się nią posługiwać.

W 2016 r. na łamach „Scientific American” psychologowie Paul Ibbotson i Michael Tomasello opublikowali artykuł przekonujący, że badania tego, jak dzieci faktycznie uczą się języka, wydają się falsyfikować założenia teorii Chomsky’ego. Gramatyka – jak piszą – nie jest czymś wrodzonym, ale historycznym, dzieci nabywają ją funkcjonując w konkretnych wspólnotach historyczno-językowych. Uczymy się języka nie za sprawą wewnętrznego „organu językowego”, ale dzięki szerszym kompetencjom poznawczym, m.in. zdolności do kategoryzowania zjawisk (np. na przedmioty, ich cechy i zdarzenia), oraz umiejętności zgadywania, co inni chcą nam zakomunikować.

Z Chomskym polemizują również klasyczni językoznawcy – m.in. Daniel Everett, który stwierdził, że członkowie amazońskiego plemienia Pirahã posiadają język pozbawiony rekurencji. Po części z krytyki Chomsky’ego wyrasta także nurt badań zwany ucieleśnionym poznaniem, zapoczątkowany m.in. przez Geor­ge’a Lakoffa, zbuntowanego studenta Chomsky’ego (czytaj także w dziale „Nauka” w tym wydaniu).

Odpowiedzialność intelektualisty

Spór o to, czym jest język i jak go nabywamy, czy jest osobnym „organem mentalnym”, czy częścią szerszych kompetencji poznawczych człowieka, pozostanie otwarty. Ze względu na polityczne zaangażowanie Chomsky’ego dyskusje wokół jego teorii budzą emocje nieczęsto spotykane w akademii. Każdą teorię, która wydaje się osłabiać ustalenia Chomsky’ego, a w konsekwencji jego akademicką pozycję, z wyraźną satysfakcją witają polityczni przeciwnicy uczonego, a polityczni sympatycy podejrzliwie patrzą na te doniesienia, które zdają się podważać jego koncepcje.

Chomsky nie boi się wikłać w polityczne kontrowersje. Od lat 60. znany jest przede wszystkim jako zaangażowany intelektualista, protestujący przeciw polityce własnego rządu. Sprawą, która jako pierwsza „uruchamia” dysydencko Chomsky’ego, jest zaangażowanie USA w Wietnamie. Już w 1962 r., przed amerykanizacją konfliktu, organizuje spotkania, gdzie w wąskim gronie krytykuje amerykańską politykę. Im bardziej rośnie zaangażowanie Stanów w konflikt, tym bardziej bezpośredni staje się protest Chomsky’ego. Odmawia on przez kilka lat płacenia podatków, by nie finansować wojny, popiera młodych ludzi palących swoje karty poborowe, zostaje aresztowany po tym, jak wygłasza wykład dla uczestników protestu pod Pentagonem.

W tym okresie pisze też swój pierwszy ważny tekst polityczny, „Odpowiedzialność intelektualistów”, opublikowany w „New York Review of Books”. Inspiracją dla Chomsky’ego był esej Dwighta Macdonalda napisany tuż po II wojnie światowej, stawiający pytanie o odpowiedzialność zwykłych Niemców i Japończyków za zbrodnie popełnione przez ich państwa. Macdonald opisuje w nim m.in. księgowego niemieckiego obozu zagłady, który nie potrafi zrozumieć, co tak naprawdę złego zrobił, przecież tylko wykonywał swoją pracę. Macdonald przestrzega swoich czytelników: mamy prawo potępić tę postać tylko wtedy, kiedy sami jesteśmy gotowi wystąpić otwarcie przeciw władzy łamiącej nasz kod moralny. Chomsky przekonuje, że nadszedł właśnie ten moment: czytając o zbrodniach popełnianych z amerykańskim wsparciem w Wietnamie każdy z nas musi sobie powiedzieć, co jest gotów z tym zrobić.

Od tego czasu Chomsky z budzącą zazdrość płodnością produkuje kolejne polityczne teksty i książki – często we współpracy z ekonomistą Edwardem S. Hermanem. Ich głównym tematem jest krytyka amerykańskiej polityki zagranicznej. Chomsky pisze o Indochinach, Indonezji i Timorze Wschodnim, amerykańskiej polityce na Bliskim Wschodzie i w Ameryce Łacińskiej. Z pewnością nie brakuje mu odwagi cywilnej, ale łączy się ona często z polityczną naiwnością, arogancją i nieumiejętnością przyznania się do błędu.

Dobrym przykładem jest tzw. sprawa Faurissona. Robert Faurisson był profesorem literatury z Uniwersytetu w Lyonie, który po tym, jak w wywiadzie telewizyjnym negował istnienie komór gazowych, został skazany za podżeganie do nienawiści rasowej i zniesławienie. Chomsky podpisał petycję w jego obronie – jak można sądzić, nie czytając jej uważnie. W petycji słowo Holokaust ujęte jest w cudzysłów, Faurisson jest przedstawiony jako szanowany badacz, atakowany za przedstawienie swoich „ustaleń”. Na Chomsky’ego spadł grad krytyki, zarzucano mu uwiarygodnianie denialisty Zagłady.

W odpowiedzi Chomsky napisał esej o wolności słowa, który przekazał organizatorom petycji do „dowolnego wykorzystania”. Przekonuje, że wolność słowa i wolność akademicka powinna przysługiwać wszystkim – także Faurissonowi, nawet gdyby faktycznie był nazistą i antysemitą. Jednocześnie Chomsky twierdzi w tym samym tekście, że Faurisson nie jest antysemitą, tylko „apolitycznym liberałem”. Esej został wykorzystany jako wstęp do książki Faurissona – co wyglądało, jakby Chomsky legitymizował jego poglądy. Zamiast przyznać się do błędu, Chomsky nie przestawał jednak atakować. Wezwał do wycofania swojego tekstu z książki, jednak nie po to, by odciąć się od Faurissona. Zrobił to dlatego, że jak stwierdził: „francuska społeczność intelektualna nie jest zdolna do zrozumienia koncepcji wolności słowa”.

Równie niezrozumiałe jest to, co Chomsky pisał o Kambodży i Czerwonych Khmerach. W 1977 r. wspólnie z Hermanem publikuje na łamach „The Nation” krytykę istniejących publikacji o Kambodży Pol Pota. Choć autorzy nie negują, że pod jego rządami dochodziło do zbrodni, a historie uchodźców z Kambodży powinny być uważnie wysłuchane, to jednocześnie przestrzegają, by traktować je z koniecznym krytycyzmem, gdyż uchodźcy są bezradni, straumatyzowani i mogą mówić to, co chcą usłyszeć przesłuchujący ich zachodni dziennikarze czy pracownicy organizacji humanitarnych. Podstawowy zarzut Chomsky’ego i Hermana jest jednak taki, że publikacje przedstawiające informację o zbrodniach Czerwonych Khmerów odwracają uwagę od tego, co najważniejsze: polityki USA w Azji Południowo-Wschodniej i tego, jak przyczyniła się ona do tragedii Kambodży i innych państw regionu.

Przeciwnicy Chomsky’ego próbowali wykorzystać tekst z „The Nation” do tego, by oskarżyć go o „wspieranie Pol Pota” albo negowanie ludobójstwa, jakie miało miejsce w Kambodży pod jego rządami. Pierwszy zarzut jest absurdalny, jednak trzeba się sporo nagimnastykować, by wybronić Chomsky’ego przed drugim. Nawet jeśli uznamy, że Chomsky ma rację w tym, iż tragedia Kambodży nie zaczęła się wraz z Czerwonymi Khmerami, a USA ponosi odpowiedzialność za doprowadzenie do sytuacji, gdy Pol Pot mógł zdobyć władzę, to sposób, w jaki Chomsky pisze o relacjach Kambodżan, łatwo naraża go na zarzuty o brak empatii, arogancję i ignorancję.

Część i całość prawdy

Te dwa ostatnie zarzuty często wracają w odniesieniu do politycznego pisarstwa Chomsky’ego. Nie ma on warsztatu historyka ani politologa, pisze o narodach, których języków nie zna, a historię – najwyżej powierzchownie. Chomsky odpowiada, że historia czy politologia zajmują się kwestiami, które każdy, kto dysponuje dostateczną ilością wolnego czasu, jest w stanie zrozumieć. Ponieważ on jako akademik dysponuje czasem i innymi zasobami, jego zadaniem jest „przedstawienie prawdy”. Jak łatwo zgadnąć, nie nastawia to pozytywnie do Chomsky’ego dziennikarzy czy naukowców zawodowo zajmujących się poruszanymi przez niego tematami.

Chomsky często ma przy tym rację w szczegółach: gdy pisze o Wietnamie, Timorze Wschodnim, wsparciu Stanów dla ludobójczej polityki Indonezji. Problem w tym, że jego historycznej i politycznej narracji brakuje subtelności i perspektywy. Część prawdy mylnie utożsamia z jej całością. W wykładzie wygłoszonym w latach 80. w nikaraguańskiej ­Managui Chomsky twierdzi, że strategicznym celem amerykańskiej polityki zagranicznej „jest stworzenie i utrzymanie międzynarodowego porządku, w ­którym mogą kwitnąć amerykańskie przedsięwzięcia biznesowe, świata »otwartych społeczeństw« (...), tzn. otwartych na biznesową i polityczną kontrolę Stanów”. Amerykańska polityka faktycznie często tak wygląda. Ale nie da się sprowadzić całej powojennej amerykańskiej ­historii do tego obrazu. Tzn. da się, ale historyczna narracja zmienia się nam wtedy w noc, gdzie wszystkie krowy są czarne, gdzie nie ma różnicy między Realpolitik ­Kissingera a „prezydenturą praw człowieka” Cartera, między Managuą lat 80. a Warszawą tego samego okresu – gdzie Ameryka odgrywała jednak inną rolę, wspierając nasze wolnościowe dążenia.

Można zresztą odnieść wrażenie, że Chomsky wyjątkowo nie lubi i nie rozumie naszego regionu. Bardzo pouczająca pod tym względem jest jego mailowa korespondencja ze Stefanem Kubiakiem z lat 90., dostępna na stronie lingwisty. Chomsky zarzuca w niej środkowoeuropejskim dysydentom, że nie są w stanie oderwać się od osobistego doświadczenia i wykazać elementarnej solidarności wobec uciskanych przez Stany narodów. Tymczasem, jak przekonuje, polityka ZSRR wobec państw satelickich w naszym regionie nie była – z wyjątkami takimi jak interwencja na Węgrzech – bardziej krwawa i brutalna niż polityka USA wobec państw Ameryki Łacińskiej. Ma wielkie pretensje do Václava Havla, że w trakcie pierwszej wizyty w Stanach jako prezydent Czechosłowacji zamiast upomnieć się o dysydentów mordowanych przez dyktatorów wspieranych przez Waszyngton, podziękował Ameryce za wspieranie czeskich dążeń wolnościowych. Bylibyśmy przecież oburzeni, tłumaczy Chomsky, gdyby przed upadkiem ZSRR lewicowy przywódca latynoamerykański wygłosił podobną mowę dziękczynną przed Wielkim Sowietem. Kubiak próbuje mu w listach tłumaczyć, że rosyjski imperializm w regionie nie zaczyna się wraz z ZSRR, a Wielki Sowiet to nie to samo co amerykański Kongres. Chomsky jest trudnym i średnio uczciwym polemistą – przekonuje, że napisał coś innego, że o co innego mu chodziło, że przecież doskonale to wie – jakich argumentów by nie wysunąć, nie zmienia zdania.W tym kontekście uwagi Chom­sky’ego o Ukrainie tyleż smucą, co nie dziwią. Problem z Chomskym, którego są symptomem, nie zaczął się dziś. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2022