Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kilka dni temu prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka odwiedził Serbię, jeden z ostatnich krajów Europy, do którego może jeszcze dostać wizę. Jak na dyktatora z wieloletnim stażem przystało, wygłaszał w Belgradzie płomienne mowy – gospodarzy wprawiając jednak w zakłopotanie. A to pouczał ich, że powinni iść „białoruską drogą”, zachowując balans między Wschodem i Zachodem. A to ujawnił, że w 1999 r., w czasie nalotów NATO na Jugosławię, oferował Slobodanowi Miloševiciowi pomoc swej armii. Najwyraźniej oczekiwał uznania za popieranie tamtego reżimu, do którego Serbowie z biegiem lat czują coraz większą odrazę.
Relacjonując tę wizytę, wielu serbskich dziennikarzy skupiło się na samym Łukaszence. Przedstawiali go niczym europejskiego Fidela Castro: po trosze strasznego, a po trosze zabawnego, z równą zaciętością walczącego z opozycją, co dbającego o swój wizerunek. Wszak na Białorusi – o czym piszą w wydanej właśnie książce o tamtejszym dyktatorze Andrzej Brzeziecki i Małgorzata Nocuń – do jego „najbardziej kompromitujących i zakazanych do publikacji zdjęć należą te, gdy wiatr zwieje mu zaczesane na jedną stronę włosy i te – tworząc coś w rodzaju kity – nieładnie dyndają z tyłu głowy”.
Ale w Mińsku, Grodnie czy Orszy prawdziwe jego oblicze jest bardziej straszne niż śmieszne. Książka dziennikarzy „Tygodnika” i twórców dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”, od lat piszących o Białorusi, nie zostawia wątpliwości: o prezydencie odpowiedzialnym nie tylko za tłamszenie opozycji, ale też za śmierć i „zaginienia” przeciwników jego reżimu (przypomnijmy nazwiska choć kilku: Hieniadź Karpienka, Jurij Zacharanka, Wiktar Hanczar) wiemy mniej, niż nam się wydaje.
Kim więc on jest? Brzeziecki i Nocuń twierdzą, że to dziecko pierestrojki, wyniesione do władzy przez przemiany Gorbaczowa – a zarazem mitoman, który po przypadkowej wymianie zdań z ostatnim sekretarzem generalnym KC KPZR chwalił się, że „konsultował” z nim politykę kraju. Kiedyś budujący swą markę samodzielnego przywódcy i mający chrapkę na schedę po Jelcynie, jako lider ZBiR-u (planowanej unii Białorusi i Rosji) – a dziś wyręczający Moskwę w brudnych interesach (m.in. ma sprzedawać w imieniu Kremla broń do państw objętych embargiem). Symbol niepodległej Białorusi – rządzi już dwie dekady – i zarazem prezydent zapowiadający, że jego państwo będzie istnieć tak długo, jak długo on nim kieruje. W 1991 r. był członkiem pocztu sztandarowego, wnoszącego do sali obrad Rady Najwyższej w Mińsku biało-czerwono-białą flagę – tę samą, którą rychło po objęciu urzędu prezydenta zastąpił barwami nawiązującymi do symboliki sowieckiej.
Wprawdzie w Polsce ukazało się sporo publikacji o Białorusi, ale to pierwsza książka, w której portret wodza służy w istocie do opisu samych Białorusinów. Jak w przejmującym fragmencie o oczach pasażerów mińskiego metra: „Na Białorusi to zrozpaczone, rozmyte spojrzenie matek stojących pod aresztem i wypatrujących w oknach swych dzieci; ból i ślepe spojrzenie w oczach ludzi, którym reżim Łukaszenki zamordował bliskich”.
Podczas swej wizyty w Belgradzie Łukaszenka nie wybrał się nad grób Josipa Broza Tity, twórcy komunistycznej Jugosławii. To dziwne. Ze swoją polityką balansowania między Wschodem a Zachodem oraz z konsekwentnie budowanym wizerunkiem ojca narodu, ma przecież z nim wiele wspólnego. Pytanie tylko: co się stanie, gdy go zabraknie?
Andrzej Brzeziecki, Małgorzata Nocuń, „Łukaszenka. Niedoszły car Rosji”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014