Nie pytajcie, oni nie żyją

"To był czas szatana" - słyszy się na Białorusi na wspomnienie 1999 r., w którym nagle zaczęli znikać działacze opozycji. Najbardziej tajemniczą ofiarą Łukaszenki jest człowiek, który nie angażował się w politykę.

30.06.2009

Czyta się kilka minut

Zaginiony Dmitry Zawadzki (na zdjęciu z synem), 2000 r. /fot. archiwum Swiety Zawdzkiej /
Zaginiony Dmitry Zawadzki (na zdjęciu z synem), 2000 r. /fot. archiwum Swiety Zawdzkiej /

Dzisiaj nie może być wątpliwości: wszyscy zaginieni zostali zamordowani. Wykazało to śledztwo przeprowadzone na Białorusi przez niezależnego przedstawiciela Rady Europy Christosa Purguridesa; przesłuchiwał on także ludzi, których opozycja wskazywała jako winnych.

Pierwszą ofiarą (kwiecień 1999) był Hienadź Karpienka, opozycyjny polityk. Dosypano mu do kawy truciznę, trafił do szpitala i już nie obudził się ze śpiączki. Jego pogrzeb zamienił się w manifestację. To była lekcja dla władzy, że ludzi należy usuwać po cichu: nie będzie ciała, nie będzie problemu.

Miesiąc później przepada bez wieści generał Jury Zacharenka. We wrześniu nie wracają do domu z kąpieli w saunie Wiktar Hanczar i Anatol Krasouski. Na działaczy opozycji pada strach: kto będzie następny? Kilku polityków postanawia zaprzestać działalności i ukryć się; niektórzy emigrują. Odpowiedź na pytanie o następną ofiarę przychodzi latem 2000 r.: 7 lipca znika Dmitry Zawadzki, młody dziennikarz.

Dmitry - to zarazem najbardziej tajemnicza ofiara reżimu Łukaszenki.

"Ja ci nie wybaczę"

W kultowym dla Białorusinów filmie pt. "Przypadkowy prezydent", w reżyserii Jurija Chaszczewadzkiego, jest taka scena: manifestacja w centrum Mińska, kilka kobiet - wdów po zamordowanych - trzyma portrety mężów. Do filigranowej blondynki przytula się chłopczyk. To Jura Zawadzki, syn Dmitra. Reżyser pyta: "Jura, a gdzie twój tata?". Dziecko zanosi się płaczem, a żona, Swieta, dostaje pięścią w twarz od milicjanta (uwiecznia to kamera).

Bo pamięć o zaginionych jest przez władze źle widziana: nie należy pytać: "Gdzie oni są?" . Poszukiwania winnych już dawno zaprowadziły do łukaszenkowskiego establishmentu. Gdyby przyszło przeprowadzić uczciwy proces, na ławę oskarżonych musiałby trafić sam prezydent.

Dlaczego rok 1999 stał się "rokiem szatana"? Zadecydowała polityka. Właśnie w 1999 r. powinny odbyć się wybory prezydenckie. Tak się nie stało, bo Łukaszenka zmienił konstytucję i według nowej ustawy zasadniczej swoją kadencję wydłużył o dwa lata. Opozycjonista Wiktar Hanczar wpadł na pomysł przeprowadzenia alternatywnych wyborów. Wymarzył sobie, że w ich wyniku obali satrapę (miały polegać na chodzeniu po domach z urną do głosowania). Wydawało się, że nie ma szans, by pomysł wypalił. Ale kiedy do Hanczara dołączył Zacharenka - pierwszy za prezydentury Łukaszenki minister spraw wewnętrznych - sprawa zaczęła się robić dla władz niewesoła. Zacharenka chciał przeciągnąć na stronę opozycji siłowików - u byłych podwładnych generał cieszył się szacunkiem. Czy Łukaszenka się wystraszył, gdy Hanczar w rosyjskiej telewizji powiedział, że "Białoruś będzie mieć nowego prezydenta"? W każdym razie wszyscy zamordowani politycy mogli zagrażać Łukaszence. To były ambitne "młode wilki"; na początku swych karier współpracowali z Łukaszenką.

Tylko Dmitrij Zawadzki nie pasuje do tego grona: cichy chłopak, profesjonalny dziennikarz, kochający swą pracę. Jeszcze jako nastolatek poznał na dyskotece przyszłą żonę Swietę, szybko urodził im się syn. Mieszkali kątem u matki Dmitrija. Marzyli. On był osobistym operatorem Łukaszenki, pupilem prezydenta. Dlatego ten nie wybaczył mu odejścia z pracy w państwowej telewizji i rozpoczęcia współpracy z rosyjską telewizją ORT. Na jednej z konferencji prasowych Łukaszenka wskazał na chłopaka palcem i powiedział otwarcie: "Ja ci tego nie wybaczę". To samo powiedziała synowi Olga Zawadzka: "Ten człowiek nikomu nie wybacza".

Czy urażona duma mogła stać się przyczyną wydania wyroku śmierci? Tak twierdzi wdowa po Zawadzkim. Przed zniknięciem jej mąż miał sporo kłopotów: aresztowanie za kręcenie niewinnego reportażu o kontrabandzie na białorusko-litewskiej granicy, głuche telefony; gdy kręcił dla ORT manifestacje, zawsze go zatrzymywano.

Morderstwo Dmitrija zostało zaplanowane. 7 lipca 2000 r. miał odebrać przyjaciela z lotniska. Zniknął - w biały dzień, w miejscu, gdzie mrowi się od ludzi. Pozostał pusty samochód. Swietłana rozmawiała ze śledczymi, działającymi na zlecenia Rady Europy. Wie, że Dmitrij nie żyje. Wie, że zginął z rąk tych samych ludzi, co opozycyjni politycy, i że miał mieć straszną śmierć; że podobno długo był torturowany.

Szwadrony śmierci

Garry Poganiajło jest prawnikiem, reprezentuje Białoruski Komitet Helsiński: - W sprawie tajemniczych zniknięć wiemy, kto powinien usiąść na ławie oskarżonych - mówi. - Dziś możemy tylko zadawać pytanie, kiedy sprawiedliwość dosięgnie winnych.

Śledztwa udało się przeprowadzić dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności: gdy Łukaszenka zaraz po zaginięciach zaczął publicznie mówić: "To trzeba wyjaśnić" i prokuratura na serio wzięła się za swą pracę, na Zachód uciekło dwóch przedstawicieli aparatu. Ich zeznania okazały się kluczowe: chodziło o tzw. szwadrony śmierci - funkcjonujące w strukturach państwa specjalne jednostki od brudnej roboty. Funkcjonariusze "szwadronów" byli ulokowani w miasteczku pod Mińskiem, mieli szkolić się, zabijając bezdomnych. Łukaszenka przyjeżdżał oglądać popisy swych osiłków; na taśmach z lat 90. widać młodych chłopaków rozwalających głową cegły.

Najważniejszym świadectwem na temat "szwadronów" jest książka-wywiad pt. "Pluton egzekucyjny" z Aliegiem Ałkajewem, byłym naczelnikiem mińskiego więzienia. Ałkajew pewnego dnia otworzył opozycyjną gazetę; były w niej fotografie zaginionych polityków i daty ich zaginięcia (a prawdopodobnie też śmierci). Ałkajew przeraził się: daty odpowiadały dniom, w których wypożyczał szefowi MSW Jurijowi Siwakowowi pistolet służący do wykonywania kary śmierci w więzieniu (Białoruś jest jedynym krajem Europy, gdzie wciąż wykonuje się tę karę). Ałkajew przypomniał sobie, jak sprawujący pieczę nad jednostkami specjalnymi Dmitry Pawliczenko chciał być przy wykonywaniu wyroku i zadawał dużo pytań. Dla naczelnika stało się jasne: Pawliczenko, pieszczoch Łukaszenki, musi stać za morderstwami.

Opozycyjny białoruski politolog Andriej Lachowicz nie ma wątpliwości, że wykonawcą wyroków byli ludzie Pawliczenki, a parasol ochronny rozpiął nad nimi Wiktar Szejman (do niedawna drugi po Łukaszence człowiek w państwie, wieloletni prokurator generalny, szef Rady Bezpieczeństwa) oraz kolejni szefowie MSW: Siwakow i Władimir Naumow. Mocodawcą musiał być Łukaszenka. W autorytarnym państwie nikt inny nie mógłby podjąć takich decyzji. Śledztwo przeprowadzone przez niezależnych prawników dowiodło, że ślady prowadzą do Szejmana i Pawliczenki.

Kłopot dla Zachodu

Czy kiedyś uda się odnaleźć ciała? Purgurides z Rady Europy twierdzi, że zostały tak dobrze ukryte, iż to niemożliwe. Czy wszyscy zostaną uznani za zamordowanych? Zaraz po ich zniknięciu w telewizji pojawiały się zjadliwe komentarze, że "ci ludzie zwiali na Zachód". Władza odmawia uznania ich za zmarłych. Jeśli kiedyś miałby odbyć się proces, wszystkie te czynniki go utrudnią.

Dodatkowo, na fali mającej miejsce liberalizacji reżimu i ocieplenia stosunków z Zachodem, satrapa zaczął wykonywać przyjazne gesty wobec Unii Europejskiej: usunął ze stanowiska szefa Rady Bezpieczeństwa Szejmana (pretekstem był wybuch bomby w Mińsku w lipcu ub.r.; prawdopodobnie spisek służb specjalnych) i pozbawił Pawliczenkę zwierzchnictwa nad jednostkami specjalnymi. - To ma być jeden z dowodów liberalizacji, a tymczasem ludzie ci są wciąż przez prezydenta chronieni. Każdy wie, że nie można ich ruszyć, bo są winni w takim samym stopniu co Łukaszenka - mówi Poganiajło.

Bruksela chce, by reżim otworzył się na Zachód. Pewne pytania w dialogu między Mińskiem a Zachodem więc nie padają; taka jest chyba cicha umowa, bo temat śmiertelnych ofiar reżimu jest tak samo niewygodny dla białoruskiego reżimu, jak i dla Zachodu.

Poganiajło: - Przedstawiciele Unii wiedzą, że kiedy zaczną zadawać pytania o zaginionych, Łukaszenka wycofa się z dialogu. Dla oficjalnego Mińska jest to temat tabu, prezydent zawsze reaguje histerycznie, kiedy padają nazwiska: Zacharenka, Hanczar, Zawadzki, Karpienka, Krasouski...

***

Prawnik Garry Poganiajło wierzy, że po zakończeniu ery Łukaszenki uda się przeprowadzić osąd nad winnymi morderstw i doprowadzić do ich skazania. Żony i rodziny zamordowanych opozycjonistów działają w różnych partiach politycznych i organizacjach, chodzą na opozycyjne demonstracje. Stoją tam ze zdjęciami ofiar, zanim nie zostaną rozgonione.

Matka Dmitrija Zawadzkiego nie chce uwierzyć w śmierć syna; mówi, że uwierzy, gdy zobaczy ciało. Prezydent Łukaszenka w jednym z wywiadów powiedział: "Nie pytajcie o tych ludzi, oni nie żyją".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2009