Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
1. Aż strach (a może wstyd?) to powiedzieć... Po jednej z poprzednich książek Tadeusza Różewicza, tomie „Kup kota w worku” sprzed czterech lat, właściwie obawiałem się kolejnej, wydanej przez Biuro Literackie publikacji. Bo miejsce jednorodnych, mocnych serii wierszy (jakimi były – z mojej osobistej perspektywy – w ostatnim czasie choćby wspaniała „Płaskorzeźba” czy wybór „Nauka chodzenia”), zajął tam patchwork tekstów najrozmaitszego autoramentu, zespolonych kategorią „poczucia humoru”: żarty, parodie, groteski, prześmiewcze rysunki. Problem w tym, że ich komizm zwykle nie był zniewalający, bo też tekst bawiący nas podczas zabawy w gronie przyjaciół najczęściej nie sprawdza się w książce.
Nie wiem, czy to dążenie do zamknięcia pomiędzy okładkami nieledwie każdego przejawu twórczej aktywności Tadeusza Różewicza jest echem jego własnych kulturowych diagnoz, od dziesięcioleci konfrontujących nas z wizją światowego śmietnika, unieważniającego wszelkie hierarchie, czy może raczej dążeniem wydawcy, podchodzącego z pietyzmem do swego Autora. Ważniejsze, iż zbiór „to i owo” umyka tej logice, przynosi przynajmniej kilka poruszających wyobraźnię wierszy.
2. Co prawda także i tu znajdziemy parodie Becketta czy Shakespeare’a („przygotuj się do grilla / król Lir będzie i Hamlet” – no tak...), cokolwiek przypadkowe zapiski, zreprodukowane rękopisy, rysuneczki poety... Ale już obszerny zbiór dedykacji z księgozbioru Różewicza – na tomach Staffa, Borowskiego, Porębskiego, Świrszczyńskiej, Szymborskiej czy Wyki – to coś więcej niż kolekcja stron tytułowych. To punkt wyjścia do planowanej przez pisarza książki o artystycznych przyjaźniach, książki, która zapewne nigdy już nie powstanie. Jej namiastką są komentarze autorstwa Jana Stolarczyka, w których znajdziemy taki choćby piękny okruch: „Kim był Stary Poeta dla »wnuka«-przyjaciela, wystarczająco mówią te dwa krótkie zdania: »Najlepiej mnie rozumieli: Matka i Staff. Nie zaznałem od nich nigdy przykrości«”.
Na inny sposób o przyjaźni traktuje wiersz „na ty z Czesławem”, który domyka rozmowę toczącą się między dwoma poetami przez dziesięciolecia. Rozpoczynał ją wiersz „Do Tadeusza Różewicza, poety” z 1948 r., następnie były próby tłumaczenia przez Miłosza utworów młodszego kolegi, intensywnie zapamiętane przez autora „Niepokoju” spotkanie w Paryżu w latach 50. Po dekadach, już w wolnej Polsce nastąpi wspólna, przeprowadzona przez Renatę Gorczyńską, obszerna, osobista rozmowa, a przede wszystkim kolejne, dialogujące z sobą wiersze. I choć nie były one pozbawione ironicznej zgryźliwości (ze strony Różewicza) oraz cokolwiek protekcjonalnej pobłażliwości (ze strony Miłosza), to nie naruszały pasma wzajemnego szacunku i troski.
3. Czy właśnie troska, czułość nie jest najpiękniejszym uczuciem, jakim możemy obdarzyć drugiego człowieka? Zostać obdarowani? Stary Miłosz najwięcej uwagi poświęcał pojedynczym ludzkim żywotom, ich niepowtarzalności, ale też bliźniaczej z nami bolesności. Stary Różewicz przywołuje swój wiersz powstały u schyłku lat 70. w Bułgarii. „Połów” to zapis wezwania, jakim jest dla nas ludzka twarz, a zarazem nieuchronnie gorzka refleksja nad zdradliwą nietrwałością pamięci i poetyckiego słowa, gdy coraz bardziej „błękitnieje / płowieje / bieleje / wietrzeje” to krótkie spotkanie, a raczej „objawienie Istoty Ludzkiej”: „żadnego głosu z nieba / tylko dwa słowa / »dobre utro« / i jego stara twarz // w niebieskim drelichu / oczy wypłowiałe / biaława szczecina / czapka wymięta zamiast laski / kijek sękaty / czarne (zakurzone) buty”...
Wzruszający utwór wybrzmiewa jeszcze silniej w otoczeniu idącego na wskroś przez „to i owo” pasma wierszy o tym, jak „kruche jest nasze życie”: gdy „opoka zamienia się w piasek”, gdy kolejny dzień wstaje „ślepy”, czarny, „bez świtu światła” i gdy „ktoś umarły / zaplątał się w moje / myśli”. Albo gdy czytamy zapis rozpoczynający się od słów „Mietek w dołku z balkonikiem / właśnie kończy nową książkę” i po chwili, po kolejnych imionach, po kolejnych krótkich linijkach uprzytamniamy sobie, że to nie obraz groteskowo-surrealny, ale szkic do pejzażu grobów, w których spoczywają już najbliżsi przyjaciele Różewicza – od Mieczysława Porębskiego począwszy.
4. Troskę, czułość należy podtrzymywać w istnieniu bodaj szczególnie uważnie w dzisiejszy polski czas, którego Różewicz nigdy nie traci z oczu. Ogląda telewizyjne wiadomości? Słucha radia? (Jakiego?) Czyta gazety, a może ktoś (żona – Wiesława?) czyta mu je na głos? Tak czy inaczej śledzi mrocznienie wydarzeń, szorstko, bez złudzeń portretuje odsłaniającą się przez społeczne fakty ludzką naturę. Tę przemawiającą w zapiekłości „wszelkiej maści / nacjonalistów / którzy / napełniają słowo / »przebaczam« nienawiścią”, którzy nad grobem „nieznanego i znanego żołnierza” „trupim jadem nienawiści / zarażają młode serca / i głowy wnuków”. I tę, którą musimy, choć tego nie chcemy, odszukać, odnaleźć, usłyszeć w sobie. Bo to przecież my właśnie:
kaci dla wszystkich
stworzeń
urządzają bez przerwy
rzeź niewiniątek
piją ropę
modlą się do
złotego cielca
którego padlina
zatruwa miłość
wiarę i nadzieję
Tadeusz Różewicz, „to i owo”, Biuro Literackie, Wrocław 2012