DRUGI DZIENNIK PILCHA

„Premier w pewnym sensie” nigdy nie będzie „premierem w sensie ścisłym”, ale też „swego rodzaju premierem” nigdy być nie przestanie. W nim jest tak wielka i tak desperacka gotowość, że nie da rady nie być premierem – nawet jak nim nigdy nie będzie.

04.03.2013

Czyta się kilka minut

 / Rys. Andrzej Dudziński
/ Rys. Andrzej Dudziński

10 lutego | Kochany Jerzyku, nie odzywałem się – pisze pan Trąba – bo choroby jedna po drugiej i jedna gorsza od drugiej szły przeze mnie jak ruski wywiad przez Polskę. Byłem pewien, że zadusi mnie kolejna zaraza, nie miałem sił i ochoty na korespondencję. Zdawać sprawę z choroby to chorować raz jeszcze – ja takim rzeczom – nawet jakby chorobą była miłość – nie daję rady. Ciebie – odnoszę nieodparte wrażenie – bawi to setnie. Jeśli tak – pół biedy. Niestety niektóre twoje kawałki sprawiają żałosne wrażenie – piszesz, jakbyś się użalał nad sobą w sensie ścisłym, zabawy albo choćby jakiego cudzysłowu ani widu, ani słychu. Nie muszę dodawać: jest to absolutnie niedopuszczalne, tzn. jest dopuszczalne w jednym jedynym wypadku: gdy mianowicie jesteś zdrów. Rozumiesz?
Użalać się nad własną zapaścią przystoi tylko wtedy, gdy jest ona fikcją – i tak jest w tym ryzyko, ale żenująca bezpośredniość zablokowana – to ratuje. Tak jak ciebie w zeszłym roku ratowała niepewność, pisałeś o objawach nie do końca pewien, czy są objawami, wychodziło jako tako. Teraz choroba w pełnej krasie, poradzić sobie znacznie trudniej – rzecz w tym, że ty nie radzisz sobie wcale. Daruj, wiem, że coś szykujesz, nie byłbyś sobą, jakbyś nie szykował, czy jednak będziesz skuteczny? Rozmaite wersje krążą, też ta o zielonookim aniele stróżu, na którego widok dopamina sama z uszu kapie; gratuluję Ci, Jerzu; ale mimo wszystko na zdrowego, powiedzmy: na całkiem zdrowego, jeszcze nie wyglądasz.
Piszę, by Ci zaproponować pewną kurację, ale z daleka widzę: kryzys jest tak głęboki i tak długotrwały, że wątpić i tylko wątpić należy. Jak jest z bliska? Jak jest z bliska, jak z bliska jest zawsze gorzej? Gorzej i długotrwalej. Ostrzegałem. Dawno ostrzegałem. Niedawno też ostrzegałem. I te, i tamte ostrzeżenia przypomniały mi się całkiem niedawno, gdy pewien, że skróci to moje męczarnie, jąłem studiować prasę prawicową. Pamiętasz, Jerzyku, takie nazwisko: bracia Karnowscy? Bezkarnowscy? Zawsze tak o nich mówiłem. Mam nadzieję, że tylko prywatnie? Nie tylko? No cóż, pozostaje mi przeprosić i liczyć na poczucie humoru... Daremne nadzieje? Para kompletnych? Nawet jak na prawicę? No proszę, z każdej strony wychodzi na moje. Otóż lata temu – Jerzyku, musisz to pamiętać – jeden z braci, a jeszcze prędzej obaj oświadczyli, iż rozumieją twoje teksty za drugim, za trzecim razem. Pamiętasz? Rozumieją, ale najprędzej za drugim razem. Nie pamiętasz, bo i wtedy nie zwróciłeś najmniejszej uwagi, a ja mówiłem, ostrzegałem, nie lekceważ tego. Jak Bezkarnowscy (nie poprawiam, piszę prywatnie) rozumieją twoje teksty już za drugim, już za trzecim razem, to bardzo zły znak, to znaczy, że jest kryzys, że niejedno trzeba poprawić, wiele przemyśleć i w ogóle wziąć się do roboty. Nic sobie z moich słów nie robiłeś i teraz jest, jak jest.
Ach, Jerzyku, chorowałem, zdychałem, byłem pewien, że koniec lada chwila, i wiesz, co mnie ocaliło? Tak jest: to, co miało dobić! Tak jest! Wspominałem przed chwilą! Lektura prasy prawicowej! Mniejsza o to, kto doradził. Oczywiście żadne „Sieci” czy „Rzeczy” nie uzdrowią, nie pomogą – wiadomego stężenia i wiadomej gęstości brak, ale taka „Gazeta Polska” ho, ho, ho, Jerzyku! Ho, ho, ho! Czytasz kolejne numery, nie od razu zauważasz, że każdy identyczny, to przychodzi później, choć specjalnego znaczenia nie ma. Owszem, ma znaczenie najmniej jeden, w każdym numerze, niezbity dowód zamachu w Smoleńsku i kilka potwierdzających ten zamach poszlak nie do obalenia. Czytasz dzień w dzień identyczny zestaw i nagle uświadamiasz sobie, że takiej ilości niezbitych dowodów, jaką ma zamach, nie ma ani prawo ciążenia, ani teoria względności, ani nic w ogóle. Jedyna rzecz pewna – zamach. W porównaniu z zamachem wszystko niepewne. Uświadamiasz sobie, że pewność zamachu należy już do niewymagających dowodu pewników, może nawet zasad bytu – w sensie obiektywnym, subiektywnie jest tak od dawna – uświadamiasz sobie istnienie potężnej – cóż z tego, że wykreowanej – siły i czujesz, jaką wolność ona daje, jak uzdrawia i jak wzmacnia! Spróbuj, Jerzyku! Poczytaj „Gazetę Polską” – parkinson Ci przejdzie.

11 lutego | Na łamach tygodnika „Wprost” Marek Raczkowski w rozmowie z Piotrem Najsztubem wyznaje, iż chętnie by się napił z Kurkiewiczem i Osiatyńskim. Z lekka, ale tylko z lekka rozbawiony drogą esemesową przekazuję tę racę Krzysztofowi Vardze, który po minucie odpisuje, iż jak idzie o niego, to napiłby się z właśnie abdykującym Papieżem Benedyktem XVI. Urażony do żywego żartem tak bezceremonialnym, do wieczora zrywam kontakt ze światem. Wieczorem moja ciasnota duchowa zostaje upokorzona. Raczkowski także bez kary nie pozostaje. Niepozbawiony znamion geniuszu satyryk ten wydał właśnie książkę zawierającą pochwałę alkoholu, narkotyków i płatnego sexu. Ostatnie określenie zubaża myśl autora, któremu chodzi o naznaczony ekstatyczną bliskością wzlot egzystencjalny w – suto gratyfikowanym i szczerze w zamian przychylnym – damskim towarzystwie. Rzecz obliczona była na skandal, nawet jeśli „obliczenie” polegało na równie lakonicznej, co brawurowej deklaracji w rodzaju: „p... lę wszystko”. Rozmowa z Najsztubem miała być dalszym ciągiem skandalu, streszczeniem skandalu, echem skandalu – i aż kusi, żeby powiedzieć: cały skandal na nic – Papież abdykował – to dopiero skandal. (...)
{{{ Na skutek niezadowolenia autora zapisy z 12 i 13 lutego usunięte. Spory fragment – poświęcony trafnie przez Raczkowskiego wychwyconemu, a bezlitośnie obecnie panującemu terrorowi antyalkoholowemu czy też – wedle mojego określenia: antyalkoholizmowi jaskiniowemu – przez wewnętrzną cenzurę skreślony bezpowrotnie. Wstydzę się tego samoograniczenia, gardzę nim, ale na razie jestem bezradny. Mojego najgłębszego przekonania, iż alkoholikom należy zapewnić rozległy wzrost śmiertelności – zaprawdę powiadam wam, większy pożytek z jednego na śmierć zapitego niż ze stu nawiedzonych ocaleńców z AA – ani głosić, ani bronić nie da rady. W końcu jest to nieco – powiedzmy – ryzykowne. Z drugiej strony, za bardzo mój pogląd podzielam, bym odeń odstąpił – tak czy tak morda w kufel. }}}
(...) Dopiero później się okazało, ile innych spraw zapowiedź papieskiej abdykacji przykryła, przekreśliła, odsunęła. Najgłębiej – jak się zdaje, nie tylko w Polsce, ale i w Europie przykrą konwergencją dotknięty biedak – sztuczny premier pecha swego analizuje i wychodzi mu, że jeśli w sensie ścisłym nie byłby już premierem z krwi i kości, to niesłychanie by się do tego wcielenia-spełnienia przybliżył. Gdyby Papież nie abdykował – premier-fiction by ku urzędowi znacząco awansował. Że byłby to krok w czeluść, lot ku zagładzie, człowiek ten nie pojmie nigdy, jego miłość własna czyni zeń wpierw premiera, potem premiera wiekuistego – wszystko bez cudów, bez cudów... (Jaka jest różnica pomiędzy Cyrankiewiczem a Glińskim? – za najlepszą pointę 300 pln).

16 lutego | PiS-owi udało się wylansować poważnego polityka, który nie ma szans. Oksymoronu prawie nikt nie słyszy. PiS-owi udało się wylansować poważnego polityka, który nie ma szans i który nie daje się ośmieszyć. Tym razem zero sprzeczności. Gliński jest tak studziennie, tak mistycznie, tak gogolowsko, tak tragicznie śmieszny, że wszelkie masy krytyczne śmieszności dawno zostały przekroczone. Tu już dodać atomu komizmu niepodobna.
Samobójcze próby – o dziwo są jednak podejmowane. Głównie w dziedzinie wizerunku, co z kolei nie dziwota: jak się tak długo czeka na objęcie posady, człowiek zaczyna się choćby i z nudów sobie przyglądać. Lemoniadowy premier, przy dobrej twarzy drugorzędnego amanta filmowego z lat 60., ma dramatycznie krótką szyję, by nie rzec: nie ma jej wcale. (W Wiśle wołano by nań: „Głowa w karku!”). Upodabnia go ten defekt do premiera Rosji Miedwiediewa – jaka jednak korzyść polityczna by z tego mogła wynikać, na razie nie jest jasne. Bo przestroga ewidentna: wiadomo, kto Miedwiediewa, wiadomo, kto polskiego jego odpowiednika.
Prace doraźne trwają – gołym okiem widać, iż widmowy sztab premiera-widmo sprawił mu ostatnio dwie, a może nawet trzy – znacznie odeń realniejsze – białe koszule. Biel nieskazitelna, krój dramatyczny; nie mam interesu, żeby papierowy premier dobrze wyglądał, ale wplątany w głupstwo, po cóż miałby głupio na dodatek wyglądać? Niechże wygląda jako tako. Z serca przeto podpowiadam: „premierowi coś z niczego” trzeba koszule szyć, o krój i fason pytać redaktora Sianeckiego z TVN24, on na oko sądząc szyje i nosi „wydłużające” kołnierzyki. Oczywiście, że koszta inne, najmniej 500 za sztukę. Oczywiście, że nonsens, oczywiście, że nigdy. I przez to właśnie, że nigdy – zawsze, ale to zawsze.
„Premier w pewnym sensie” nigdy nie będzie „premierem w sensie ścisłym”, ale też „swego rodzaju premierem” nigdy być nie przestanie. Premierowanie jego żadnych papierów czy zatwierdzeń nie potrzebuje, premierem ex-machina być można do końca świata. W nim jest tak wielka i tak desperacka gotowość, że nie da rady nie być premierem – nawet jak nim nigdy nie będzie. Oczywiście najgorzej, jak jakimś cudem mu się uda. Oczywiście nigdy mu się nie uda. Oczywiście największej klęski zazna, gdy wykonawszy zadanie, oczekując pochwał, wygrzmocony zostanie.
Parapremier nie będzie w tym względzie pierwszy, ale będzie pierwszym, który w grzmoceniu samego siebie bierze tak aktywny udział. I dlatego nigdy nie zrozumie tego, co stanie się później. Nie przyswoi paru nowych elementariów. Koniec? Jaki koniec? Przecież jeszcze nie zacząłem! Żadnego końca do wiadomości nie przyjmie. W zasadzie nie musi. Kumple inaczej jak „panie premierze” nie powiedzą, a trzy białe koszule będzie się zmieniało przed każdym wejściem na peron... O hali głównej nie wspominając. Dostojnik z Centralnego uwielbia to miejsce, za szklaną ścianą majaczą taksówki, jedna wygląda na limuzynę rządową.
– Piękna pogoda, przejdę się piechotą – rzuca osłupiałemu taksówkarzowi, który od pół roku próbuje rozkodować sytuację i nic.

18 lutego | W dzisiejszym tygodniku „Do rzeczy” wywiad z quasi-premierem. Tytuł materiału: „Atakują mnie wyliniali baletmistrze”. Poetycki hermetyzm tej groźnej frazy tak (dla przyjaciół) Quasi objaśnia w zakończeniu: „Z czego się moi adwersarze śmieją? Z samych siebie się śmieją. Śmieją się z polskiej polityki. Nazywają to, co robię, teatrem (...) Te drwiny zatem to pretensje starych wyliniałych baletmistrzów o to, że na scenie pojawia się ktoś nowy”.
Dobrze powiedziane – jednakże na miejscu nowego, świeżego i najwyraźniej młodziutkiego adepta – miast zajmować się drwinami i śmiechem starych wyliniałych baletmistrzów – baczniejszą uwagę zwracałbym na baletmistrza, który ani nie jest sędziwie stary, ani specjalnie wyliniały, a który na talencie młodego się poznał, przydatność jego uznał, do baletu wezwał, na scenie umieścił i tańczyć mu kazał. Owszem baletmistrz ten ani nie drwi, ani się nie śmieje. Na miejscu „bytu – bo przecież nie produktu – premieropodobnego” nie brałbym tej powściągliwości ani za aprobatę, ani za dobry znak. W tym wypadku złe, dobre, jakiekolwiek znaki są wątpliwe. Jedno, co pewne, to tragiczny koniec.
Fakt, że tego rodzaju porad trzeba serio i zarazem na darmo udzielać – owszem – nie jest śmieszny. Jest ponury.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2013